Deveraux Jude - Rodzinne sekrety.doc

(1133 KB) Pobierz

 

Jude Deveraux

Rodzinne sekrety

Prolog

Podobno utonięcie jest najłatwiejszą formą śmierci. Cassie nie miała pojęcia, jak ktoś mógł o tym wiedzieć, wciąż jeszcze żyjąc, ale kiedy tak dryfowała na dnie basenu, uznała, że miał rację. Czuła, jak jej długie włosy ciągną ku powierzchni i brak wagi swojego dwunastoletniego ciała. Nie próbowała się zabić, tylko czekała, aż on ją uratuje. Ale umieranie było ciekawym tematem do przemyśleń. A jeśli to naprawdę był koniec? Uśmiechając się, pozwoliła swemu ciału zrelaksować się i zatopić w myślach. Nigdy więcej nie musiałaby słuchać deklaracji matki, jak łatwe będzie teraz życie Cassie, kiedy jej było takie ciężkie.

- Powstrzymaliśmy wojnę! - krzyczała matka, Margaret Madden, nawiązując do Wietnamu. - Nikt wcześniej tego nie zrobił!

Do dziesiątego roku życia Cassie wierzyła, że jej matka sama skłoniła prezydenta Stanów Zjednoczonych do wycofania żołnierzy z wojny, która nigdy nie była traktowana jako wojna.

Jednak, kiedy skończyła dziesięć lat, odwiedziła je stara przyjaciółka matki z college'u, a kiedy usłyszała, jak Margaret agituje córkę, roześmiała się.

- Maggie - powiedziała, a Cassie spojrzała na nią z podziwem, ponieważ nikt do tej pory nie śmiał zwrócić się do jej matki „Maggie". - Nigdy nie opuszczałaś zajęć i wszystkim nam mówiłaś, że jesteśmy idiotami, gdy tak siedzimy, palimy trawkę i protestujemy.

Oczywiście był to koniec przyjaźni, ale było to też niezastąpione doświadczenie dla Cassie. To właśnie wtedy odkryła, że żadne słowo wypowiedziane przez matkę nie jest prawdą. Zrozumiała, że głośne wygłaszanie oświadczeń nie czyni z nich faktów. Od tego czasu postrzegała matkę taką, jaka była: brutalny tyran, który wierzył, że jest tylko jeden sposób robienia czegokolwiek, i w ten sposób ona robiła wszystko. Jeśli jej córka chciała wyrosnąć na człowieka sukcesu, powinna się prowadzić dokładnie tak samo jak Margaret Madden. Oznaczało to chodzenie do najlepszej szkoły, zdobywanie najwyższych ocen, a potem ciężka praca dla jakiejś megakorporacji.

Kiedyś Cassie spytała:

- A co z dziećmi i mężem?

- Nie każ mi zaczynać - odpowiedziała Margaret i nie powiedziała słowa więcej.

Tym jednak pobudziła ciekawość Cassie, która zaczęła dyskretnie podsłuchiwać rozmowy matki. Większość z nich nie ujawniła niczego interesującego, aż pewnego dnia Cassie z przerażeniem usłyszała, jak jej matka mówi, że poczęła córkę przypadkiem podczas pewnej nocy w podróży służbowej do Hongkongu, z mężczyzną, którego matka prawie nie znała.

- Defekt kondoma - powiedziała Margaret bez emocji.

Była tak zapracowana, że nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest w ciąży, aż do piątego miesiąca, kiedy było już za późno na aborcję. Margaret opowiedziała, że robiła co w jej mocy, by zignorować ciążę, a to oznaczało oddanie dziecka do adopcji, ale wtedy jej szef - osoba, którą uwielbiała ponad wszystko - powiedział, że cieszy się, iż Margaret zostanie matką. To przydało jej trochę więcej człowieczeństwa. Kiedy podarował jej grzechotkę od Tiffany'ego, postanowiła zatrzymać dzieciaka.

Wszystko, co Margaret robiła, planowała bardzo dokładnie. Kupiła dom w północnej części stanu Nowy Jork, zatrudniła pomoc domową oraz opiekunkę na stałe, po czym przekazała im dziecko. Sama zaś została w mieście, gdzie robiła karierę. Cassie widywała ją tylko w niektóre weekendy i spędziła większość życia, bojąc się jej.

Życie Cassie zmieniło się diametralnie, kiedy jej matka została zaproszona na tygodniowe seminarium w Kingsmill w Williamsburgu w stanie Wirginia. Cassie wiedziała wszystko o karierze matki, ponieważ ta uważała za swój obowiązek informować córkę, jak poruszać się w świecie. Margaret uwielbiała opowiadać jak to dorastała w domu średniej klasy pełnej „dupków", i jak wzniosła się ponad nich. Poszła do college'u, studiowała administrację, po czym zdobyła pracę jako młodszy menedżer w duże firmie dostawczej. W ciągu sześciu lat firma została wykupiona przez firmę komputerową, a Margaret była jedną z trzech pracowników wyższego szczebla, których zatrzymano. W przeciągu czterech lat wspięła się na szczyty władzy.

Przez piętnaście lat od ukończenia college'u pracowała w pięciu korporacjach i w każdej była blisko członków zarządu. Była kreatywna i umiała się poświęcać, a każda sekunda jej życia była przeznaczona dla firmy, w której pracowała Podróż do Williamsburga miała być decydująca. Korporacja, w której była członkiem zarządu, miała być wykupiona przez ogromny konglomerat, więc pod koniec tygodnia mogła stać się albo bezrobotna, albo zastępcą prezesa.

Jedyny problem, jaki się pojawił, to fakt, że niania Cassie złamała nogę, a gosposia była na urlopie, więc nie miał się kto zająć dzieckiem. Margaret zamieniła niedogodność w przewagę, dzwoniąc do szefa i mówiąc, że tak bardzo rzadko widuje swoją ukochaną córkę i pytając, czy mogłaby ją zabrać ze sobą. Mężczyzna był pod wrażeniem i zgodził się niemal natychmiast.

Na miejscu dostały jeden z wielu ładnych domków gościnnych z dwiema sypialniami, gdzie Cassie pozostawiono samą sobie. Matka była zajęta „nawiązywaniem kontaktów", jak to nazywała, nigdy przyjaźni, nigdy nic tylko dla przyjemności. Nie była więc świadoma, co się dzieje z córką.

Wtedy po raz pierwszy Cassie zobaczyła kolegów matki, i była nimi zafascynowana. Na konferencji było ponad trzysta osób, które w przeciągu kilku godzin podzieliły się w małe grupki szepczące między sobą. Kiedy Cassie do nich podchodziła, słyszała „Madden", po czym rozmowy się urywały. Może myśleli, że przyjechała tu, by szpiegować dla matki.

Cassie spędzała czas na zachwycaniu się miejscem, obserwowaniu i słuchaniu, czyli na czymś, w czym była dobra.

Drugiego dnia zauważyła, że jest jedna osoba, która wydaje się inna niż wszyscy. Był to wysoki, młody mężczyzna o niebieskich oczach, czarnych włosach i z małym dołkiem w brodzie. Nie wiedziała, kim on jest ani co robi, ale wyglądało na to, że prowadzi tę imprezę. Szefowie dwóch współpracujących firm rozmawiali z nim. Wysłuchał ich, po czym odszedł, a następnie poinstruował swoich pracowników.

Cassie pomyślała o nim jak o ciszy w oku cyklonu. Wszystko wokół wrzało. Toczyły się negocjacje kto zostanie i na jakiej pozycji, a kto odejdzie. Małe grupki kobiet i mężczyzn były wszędzie, knując i planując.

A w środku tego wszystkiego był ten niezwykle spokojny młody człowiek. Obserwowała go, jak wkraczał w grupę wściekłych ludzi i w ciągu kilku sekund uspokajali się. Cassie polubiła tego cichego mężczyznę, który był przeciwieństwem jej matki.

Trzeciego dnia Cassie zaczęła uważniej mu się przyglądać. Na ile to było możliwe, gdziekolwiek był, cokolwiek robił, ona też tam była. Kiedy mówił, podchodziła na tyle blisko, by posłuchać. Parokrotnie odwrócił się szybko i mrugnął do niej, ale nigdy nie zagadnął ją bezpośrednio, z czego była zadowolona. Nie miała pojęcia, co powiedzieć, jeśli się do niej odezwie.

To, co najbardziej w nim lubiła, to wrażenie, że jest pogodzony ze sobą i ze światem. Nigdy nie słyszała, by mówił o „planie pięcioletnim". Czwartego dnia wiedziała już, że się w nim zakochała, w wyniku czego zaczęła go obserwować bardziej dyskretnie. Ukrywała się w krzakach kiedy grał w tenisa i śmiał się z innymi gośćmi. W sobotę, kiedy pływał łodzią, była w pobliżu, gdy wypływał i kiedy przybijał do brzegu. Widziała, że każdego ranka chodzi na basen, więc w niedzielę, ostatniego dnia, czekała tam na niego. Nie umiała zbyt dobrze pływać, ale uznała, że jeśli zacznie tonąć, on ją uratuje.

Minęła szósta, ale on się nie pojawił. Pływała w głębokiej części basenu i zaczynała się już męczyć. Przez ostatnich kilka dni nie sypiała dużo, ponieważ czuwała, by móc go obserwować.

O szóstej trzydzieści wiedziała, że powinna wyjść z wody. Uznała, że już nie przyjdzie, ale wtedy usłyszała głosy od strony domków i zrelaksowała się. Zaraz tu będzie. Uśmiechnęła się i pozwoliła swoim mięśniom zwiotczeć i opadła na dno.

Nie miała zamiaru utonąć, ale kiedy tak czekała na niego, kiedy myślała o matce, zapomniała o czasie i miejscu.

Następną rzeczą, jaką pamiętała, to całowanie przez... niego. Jego usta, oczy, broda, całe jego ciało było przy niej i całował ją. Albo ratował drogą usta - usta, co było niemal tym samym.

- Żyje! - Cassie usłyszała kobiecy głos, ale nie mogła się skoncentrować ponieważ zaczęła wykasływać ogromne ilości wody.

- Wszystko w porządku? - zapytał, trzymając ręce na jej ramionach.

Cassie pokiwała głową. Tak długo, jak on był przy niej, była pewna, ze zawsze będzie w porządku.

Ktoś okrył ją ręcznikiem. Spojrzała w górę i zobaczyła ładną kobietę klęczącą obok.

- Nie powinnaś pływać sama - powiedziała delikatnie z czułością w oczach.

Mężczyzna spojrzał na kobietę. Od razu zorientowała się ze tworzyli parę. Gdyby nie to, że nadal się krztusiła, Cassie wybuchłaby płaczem. Chciała krzyczeć, że on należy do niej! Czyż omal nie umarła, by to udowodnić?

Nic jednak nie powiedziała. Życie z matką nauczyło ją trzymania uczuć w tajemnicy. Jeśli ktoś nie zgadzał się z jej matką, ponosił karę.

- Nie mów mamie - wydusiła, patrząc na niego błagalnie. Skonsternowana kobieta spojrzała na niego.

- Margaret Madden - wyjaśnił. Kobieta powoli wypuściła powietrze.

- Nie wiedziałam, że stara Maggie ma... - przerwała - Nie powiemy jej - zapewniła Cassie. - Ale może powinniśmy wezwać lekarza, by cię zbadał.

- Nie! - krzyknęła Cassie, po czym zerwała się na równe nogi, by pokazać im, że nic jej nie jest. Ale zakręciło jej się w głowie i pewnie by upadła, gdyby on jej nie złapał. Przez chwilę miała błogą przyjemność poczuć jego ramiona wokół siebie. Cieszyła się, że nie umarła w basenie, ponieważ jeśliby to zrobiła, nie poczułaby dotyku jego ust i dłoni.

Kobieta chrząknęła i mężczyzna puścił Cassie. Dziewczynka wycofała się, przyglądając się im. Byli piękną parą. Kobieta była niemal tak wysoka jak on, z ciemnymi krotko obciętymi włosami. Miała na sobie kostium kąpielowy który ukazywał zgrabne, szczupłe ciało. Prawdopodobnie również grała w tenisa i pływała. Ona nigdy by nie utonęła, pomyślała Cassie. Czuła się zakłopotana i obawiała się, że spytają ją, czemu była w basenie sama, jeśli nie potrafiła dobrze pływać.

- Ja... ja muszę już iść - powiedziała, po czym odwróciła się i pobiegła prosto do domu. Usłyszała jeszcze fragment ich rozmowy:

- To oczywiste, że zadurzyła się w tobie i zasługuje na szacunek.

Cassie usłyszała, jak mężczyzna odpowiada:

- To jeszcze dziecko. Nie może....

Chciała umrzeć z powodu upokorzenia. Postanowiła spędzić resztę dnia w swoim pokoju.

Opuściły konferencję wieczorem, ale kiedy jej matka żegnała się ze wszystkimi, Cassie kryła się po kątach, obawiając się, że może na niego wpaść i że razem ze swoją dziewczyną będą się z niej śmiać. Nie zobaczyła ich. Gdy tylko wsiadły do służbowego samochodu, matka rozpoczęła wykład o tym, jak fatalnie zachowała się Cassie.

- Nigdy nic nie osiągniesz, jeśli nie będziesz przeć do przodu - powiedziała Margaret - Ukrywanie się w cieniu nic nie da. Jest wielce prawdopodobne, że pewnego dnia będziesz się starać o pracę u kogoś z tych ludzi. Powinnaś zrozumieć, że będą cię pamiętać.

Cassie wpatrywała się w okno samochodu. Jej serce niemal stanęło, kiedy zobaczyła ich kroczących przez trawnik. Była pewna, że zapomnieli już o dziecku, które niemal utonęło dzisiejszego ranka.

- On - powiedziała Margaret, patrząc na ładną młodą parę - jest pracownikiem ochrony i wtyka nos wszędzie tam, gdzie nie powinien! Powiedział zastępcy prezesa, że jeśli nie opanuje złości, będzie musiał wyjechać. Nie wiem, za kogo on się uważa, ale....

- Zamknij się - powiedziała Cassie.

To był pierwszy raz, kiedy postawiła się swojej apodyktycznej matce. Do tej pory przetrwała, ponieważ w wieku trzech lat nauczyła się znaczenia słów „pasywny - agresywny". Tym razem jednak nie była w stanie znieść tego dłużej.

Kidy przejeżdżały obok, mężczyzna uniósł rękę i uśmiechnął się do niej. Cassie odwzajemniła uśmiech i pomachała w odpowiedzi. Zaraz potem samochód skręcił i zniknęli z widoku.

- Jak śmiesz - zaczęła Margaret, ale kiedy zobaczyła wyraz twarzy córki, zamilkła i sięgnęła po teczkę.

Kiedy Cassie uniosła wzrok, zobaczyła, że kierowca zerka na nią we wstecznym lusterku i uśmiecha się. Był z niej dumny.

Cassie odwróciła twarz do okna i też się uśmiechnęła. Wiedziała, że ten tydzień zmienił jej życie.

Rozdział 1

- Cassie! Cassie!

Otworzyła oczy i zobaczyła swojego szefa, Jeffersona Amesa, stojącego nad nią. Miał na sobie luźne spodenki i ręcznik przewieszony przez ramię. Za nim stała wszechobecna Skylar. Jak zawsze prezentowała chłodny uśmiech, który Cassie znała aż za dobrze. Skylar dawała jej do zrozumienia, że kiedy pobiorą się z Jeffem, zostanie zwolniona.

- A ja zostanę - mruczała do siebie wiele razy.

- Przepraszam - powiedziała Cassie, osłaniając ręką oczy od słońca. - Zamyśliłam się.

Spojrzał na nią z rozbawieniem. Wszyscy mieli na sobie stroje kąpielowe ale Cassie ubrała się w duże szorty w kolorze khaki, za duży podkoszulek i sandały. Leżała na szezlongu, całkowicie przykryta ręcznikami. Wyglądała, jakby miała umrzeć, gdyby bodaj mały promień słońca dotknął jej skóry.

- Jesteś marzeniem dermatologów - odezwał się.

- Zamierzam ich zadowolić - odpowiedziała, patrząc na Skylar, która miała na sobie skąpe bikini, a jej opalona skóra przybrała kolor orzecha.

- Myślę, że Elsbeth ma już dość słońca na dziś, więc chciałabym, byś wzięła ją do domu. - powiedziała.

Cassie, nie przestając się uśmiechać, spojrzała na Jeffa szukając potwierdzenia. Nie byli jeszcze małżeństwem, więc odmawiała przyjmowania poleceń od kogokolwiek innego poza nim.

Wyraz twarzy Jeffa nie uległ zmianie. Jeśli był świadom wojny pomiędzy nianią jego córki a jego dziewczyną, nie okazywał tego. Jednak kiedy odwrócił się w kierunku córki, jego twarz rozjaśniła się w wyrazie miłości. Niezależnie od tego jakie miał problemy jego miłość do dziecka była oczywista dla wszystkich.

- Wygląda na śpiącą i prawdopodobnie jest głodna. Wiesz, jaka jest. Zostałaby w wodzie cały dzień, jeśli nikt by jej nie przypilnował.

Cassie zerknęła na Elsbeth pluskającą w dziecięcym basenie. Jej zdaniem ta pięcioletnia dziewczynka była najpiękniejszym dzieckiem na ziemi. Siedziała w wodzie ubrana w biały kostium, pasujący do niego kapelusz i wysmarowana niemal całą butelką kremu ochronnego.

- Jasne - powiedziała Cassie, odrzucając ręczniki. - Będziesz dzisiaj w domu na kolacji?

Wstała i przeciągnęła się. Była kilka centymetrów niższa od Skylar, ale przynajmniej wszystko w niej i na niej było prawdziwe. Jej matka spędzała wiele godzin na siłowni, walcząc z zaokrągleniami, ale Cassie swoje uwielbiała. Kiedyś słyszała, jak ojciec Jeffa nazwał ją „blond seksbombą lat pięć-dziesiątych z ciemnymi włosami". Bardzo ją to rozbawiło.

Skylar przyciągnęła rękę Jeffa do swojego mocno wyeksponowanego biustu.

- Nie, wychodzimy dziś wieczorem. Tylko we dwoje. Dla odmiany zje jakieś prawdziwe jedzenie.

- Ach tak - powiedziała Cassie. - Potrawy gotowane w domu nie są prawdziwym jedzeniem. Muszę to powiedzieć Thomasowi.

Jeff zakasłał, by ukryć śmiech. Jego ojciec, Thomas, mieszkał z nim i ledwie kilka tygodni po przyjęciu Cassie do pracy jako niani Elsbeth, poprosił o trochę jedzenia, które gotowała dla siebie i dziecka. Od tego czasu Cassie przygotowywała kolacje dla całej trójki. Za pierwszym razem zostawiła Thomasowi talerz w piekarniku, kiedy ona wraz z Elsbeth poszły zjeść na górę do pokoju zabaw, ale on poprosił, by zjadły z nim na dole. Od tamtego momentu spożywali posiłki w jadalni przy dużym mahoniowym stole.

- Nie pozwólmy tym naczyniom leżeć bezużytecznie w szafce - powiedział, wyjmując chińską porcelanę. Cassie uważała go za prawdziwego dżentelmena.

Jeff spędzał z córką weekendy. Nawet jeśli musiał pracować, zabierał ją ze sobą. Elsbeth była cichym dzieckiem, lubiącym bawić się w samotności. No i uwielbiała ojca. Zdarzały się chwile, kiedy Cassie nie mogła powstrzymać łez na widok wdowca i dziecka tak bardzo zżytych ze sobą.

W tygodniu było inaczej, ponieważ Jeff pracował do późna. Ale pewnego wieczora przyszedł do domu po teczkę, którą zostawił, i zobaczył całą trójkę siedzącą w jadalni przy stole i dołączył do nich. Z końcem tygodnia stało się normalne, że jadali wszyscy razem. Ze względu na wiek Elsbeth i słabe serce Thomasa, jadali o osiemnastej trzydzieści, ale Jeffowi to nie przeszkadzało. Twierdził, że to bije na głowę chińszczyznę jedzoną na zawalonym papierami biurku w biurze. Czasem wracał potem do biura, a czasem Cassie słyszała go w jego sypialni. Ale nawet jeśli musiał pracować, miło, że znajdował trochę czasu dla ojca i córki.

Cassie zaś, kiedy zaczęła gotować trzy posiłki dziennie dla czterech osób, miała ochotę zaprotestować. Nie należało do jej obowiązków bycie nianią i kucharką, ale ostatecznie nie powiedziała nic. Zamiast tego zaczęła studiować książki kucharskie.

Najlepsze było to, że gotowanie i jedzenie wspólnych posiłków zmieniło całe otoczenie domu. Thomas zaczął uprawiać warzywa, zastąpił krzewy wybrane przez architekta krajobrazu pomidorami, ziemniakami, agrestem i rozmarynem. Posadził maliny wzdłuż płotu z tyłu domu, a od frontu płotu rosły krzewy czarnej porzeczki.

- Odmieniłaś nas, moja droga - powiedział Thomas do Cassie.

Cassie tylko się uśmiechnęła. Czuła, że oni odmienili ją bardziej niż ona ich. W dniu, kiedy opuściła dom matki, była tak szczęśliwa, jakby uciekła z więzienia. Wolność w college'u była cudowna, a ona cieszyła się każdą jej minutą. Problemy zaczęły się kiedy ukończyła historię amerykańską, co jej matka nazywała „bezużytecznym tytułem". Cassie przez cały okres college'u miała jedynie dwóch chłopców i myślała, że tego ostatniego poślubi. Ale kiedy już poprosił ją o rękę, zaskoczyła ich oboje, odmawiając. Ze zranioną mocno dumą odmówił jakichkolwiek kontaktów z nią. Po ukończeniu szkoły Cassie poczuła się lekko zdezorientowana. Przez trzy lata myślała, że kiedy opuści szkołę, wyjdzie za mąż i dochowa się drużyny piłkarskiej. Coś, czego jej matka nienawidziła, ale co Cassie bardzo odpowiadało.

Jednak zamiast tego, po ukończeniu szkoły znalazła się w ślepym zaułku, nie wiedząc dokładnie, dokąd iść ani co robić. Matka sprzedała dom, w którym Cassie dorastała, więc musiała zamieszkać w surowym apartamencie Margaret przy Piątej Alei.

Po kilku tygodniach wysłuchiwania matki mówiącej jej, co powinna zrobić ze swoim życiem, zamiłowanie do amerykańskiej historii zawiodło Cassie do Williamsburga, pełnego cudownych osiemnastowiecznych budynków, które ją oczarowały.

Przez dwa lata Cassie imała się różnych prac: odbierała telefony, była nawet gońcem słynnego fotografa. Aż zdobyła pracę w przedszkolu.

- Muszę przyznać, że ma pani zbyt wysokie kwalifikacje - powiedziała jej kobieta prowadząca przedszkole. - Ale cieszymy się, że pani do nas dołączy.

To w przedszkolu Cassie spotkała Elsbeth i jej ojca, a kiedy poprzednia niania została zwolniona, Cassie zajęła jej miejsce. To było rok temu. Od tego czasu uformowała rodzinę z wdowca, jego ukochanej córki i chorowitego ojca, i była szczęśliwsza niż kiedykolwiek w życiu.

Ale wszystko zmieniło się jakieś trzy miesiące temu, kiedy Jeff ogłosił, że „spotkał kogoś". Thomas, Cassie i Elsbeth popatrzyli na siebie ponad stołem, jakby chcieli powiedzieć „My nie jesteśmy kimś?".

Wysoka, bardzo szczupła, niesamowicie pewna siebie Skylar Beaumont wkroczyła w ich życie, które od tej pory nie było już takie same. Skylar była przyjaciółką męża kobiety, którą Cassie spotkała w klubie w Hamilton Hundred. Kobiety, której Cassie nigdy nie lubiła. Od pierwszego dnia Skylar wkroczyła do cichego, spokojnego domu, zachowując się, jakby była jego właścicielką. Śmiejąc się, powiedziała Jeffowi, jak zaplanowała na nowo urządzić każdy skrawek tego miejsca.

Thomas i Cassie patrzyli na Jeffa zdumieni. To jego zmarła żona, Lillian, udekorowała dom i do niedawna było to świętością. Jeff jedynie wzruszył ramionami i uśmiechnął się.

Cassie nienawidziła tej kobiety, mimo że nie miała prawa jej nienawidzić, gdyż prawdopodobnie ona kocha Jeffa. Podczas trzeciej wizyty Skylar podała Cassie swój drogi, jedwabny żakiet i poprosiła ją o „lekkie wygładzenie". Cassie uśmiechnęła się, zabrała żakiet do pralni i postawiła na nim gorące żelazko wypalając z tyłu dziurę. Potem gorąco przepraszała, a nawet zaoferowała zadośćuczynienie. Powiedziała, że widziała taki sam żakiet u Marshalla tydzień temu. To wkurzyło niemiłosiernie Skylar. Oświadczyła, że kupiła żakiet w markowym sklepie, a nie w dyskoncie.

Cassie na pewno, nie zachowałaby się tak okropnie, gdyby nie Thomas stojący w drzwiach i zasłaniający dłonią uśmiech. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale Cassie była pewna, że on nie lubi Skylar tak samo jak ona.

Jeśli chodzi o Jeffa, zupełnie nie miał pojęcia, co się dzieje. Twierdził, że Cassie zwykle jest tak dobra w tym, co robi, że zniszczenie żakietu musiało być wypadkiem przy pracy.

W wyniku tego Skylar nigdy więcej nie próbowała ustanawiać swojej władzy nad Cassie, ale wojna została wypowiedziana. Jeśli Skylar poślubi Jeffa, Cassie zostanie bez pracy, domu i rodziny.

A co gorsza, będzie musiała opuścić mężczyznę, którego kochała od dwunastego roku życia.

Rozdział 2

- Nienawidzę jej - powiedziała Skylar. - Nienawidzę do głębi duszy. W nocy nie śpię, zastanawiając się, jak ją zabić. Początkowo myślałam o powiedzeniu jej jakiejś dowcipnej uwagi, która doprowadzi ją do łez, ale teraz jestem żądna krwi. Chcesz usłyszeć mój najnowszy pomysł?

Dana nie miała ochoty słuchać opisu kolejnej metody zamordowania opiekunki córki Jeffersona Amesa. Ale wiedziała, że musi być miła, choćby dlatego, że Skylar jest przyjaciółką jej męża Rogera. A co bardziej istotne, Skylar była bardzo bogata, a firma prawnicza Rogera obsługiwała firmę ojca Skylar.

- Stracę tego klienta i mogę pożegnać się z pracą w ogóle - powiedział Roger po spotkaniu ze Skylar. - Wiem, że ona może być czasem trudna do zniesienia, ale jej rodzina jest bogata, a ja potrzebuję bogatych klientów. Zrobisz to dla mnie, prawda?

Jak zwykle Dana zgodziła się.

- Co wymyśliłaś? - spytała Dana, próbując uśmiechnąć się do Skylar, choć miała ochotę spytać, czy Skylar wydusiła już propozycję małżeństwa od Jeffersona Amesa. Czemu Jeff po prostu jej nie poślubi?

- Nie boisz się chyba, że jeśli nie wyjdzie za mąż za Jeffa, zainteresuje się Rogerem? - spytała ją matka w ostatnim tygodniu.

- Nie, oczywiście, że nie. To absurd - szybko odpowiedziała Dana, ale zabrzmiało to fałszywie nawet dla niej. Tego właśnie się obawiała.

Jej mąż i Skylar byli „starymi przyjaciółmi" jeszcze z czasów college'u. Co prawda pojęcie przyjaźni rozumiane przez Danę i to, co było między nimi, nie pokrywało się. Roger i Skylar nie byli zwykłymi kumplami ze studiów. Nie, byli kochankami, „niemal zaręczonymi", jak przedstawiała to Skylar. Spotkali się pierwszego dnia w Princeton i byli nierozłączni przez prawie dwa lata.

- Nauczyliśmy siebie nawzajem wszystkiego, co wiedzieliśmy - powiedziała Skylar, kiedy się poznały, zaśmiewając się z dwuznaczności swojej wypowiedzi. Dana, półtora dnia przygotowywała posiłek, który Roger uznałby za odpowiedni dla jego starej „przyjaciółki".

- Pamiętasz jak wyszliśmy z Beth i Andym i zepsuł się samochód? - spytała Skylar, machając kawałkiem pieczeni nadzianym na widelec. - Utknęliśmy w środku pustkowia i na dodatek zaczęło padać. - Łyknęła wina, z trudem powstrzymując śmiech. - Ale przy drodze był motel...- przerwała, zerkając na Danę. - Ups. Lepiej nie będę opowiadać tej historii.

- Jeszcze ziemniaków? - spytała Dana, podając miskę, mimo że Skylar nie ruszyła jeszcze nic z tego, co miała na talerzu. W oczach Dany Skylar była przykładem osoby z zaburzeniami pokarmowymi.

- Nie, dziękuję - odrzekła Skylar, wyglądając na nieświadomą dyskomfortu Dany. - Musisz mi wybaczyć. To dlatego, że tak świetnie bawiliśmy się w college'u. Roger musiał ci wszystko o mnie opowiedzieć.

- Nie - uśmiechnęła się Dana. - Roger nie wspomniał o tobie ani słowem.

Jej celem było pokazanie Skylar, jak nieistotnym elementem była w życiu jej męża, ale Skylar odebrała to zupełnie inaczej.

- Roger, ty niewdzięczniku. Trzymać mnie w sekrecie. Jak mogłeś?

Roger siedział u szczytu stołu i uśmiechał się. Wyglądał na zadowolonego, jakby wszyscy, których lubił, siedzieli z nim przy stole. I może tak było, pomyślała Dana, kiedy wycofała się do kuchni po pieczywo.

Po chwili, zamiast wrócić do jadalni, poszła do pokoju dziennego i wyjrzała przez okno. Było lato i liście zasłaniały jej widok, ale czasem zimą była w stanie zobaczyć rzekę James River.

Gdy Roger po raz pierwszy pokazał jej tę działkę, była podekscytowana. Większość działek w Hamilton Hundred była małymi kwadratami, ale ich znajdowała się na zakręcie drogi i była długa i wąska. To oznaczało, że będą mogli zrobić długi podjazd, a dom będzie w tyle posesji, otoczony drzewami. Niemal 40 procent powierzchni było pod opieką konserwatora zieleni i nie mogło być zabudowanych. Było to idealne miejsce do wychowywania dzieci, które będą mieli. Ona była jedynaczką, ale Roger pochodził z wielodzietnej rodziny. Oboje marzyli, by mieć przynajmniej czwórkę.

Wzdłuż drzew na wschód było sporo małych domków, ale na zachód znajdowała się tylko jedna duża posiadłość. Jak tylko plany nowego osiedla zostały ogłoszone, ktoś wykupił sześć działek i rozpoczął budowę przeogromnego domu. Dopiero dwa lata później odkryli, że mieszkanką posiadłości była Althe...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin