Australijczyk.doc

(1178 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

 

Australijczyk

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Jak się spodziewała, lotnisko w Brisbane było zatłoczone. Isabella

Swan opuściła Australię na czas studiów, jednak po odbiorze dyplomu

musiała pożegnać przyjaciółki z Honolulu i ciocię Margaret, u której mieszkała przez pięć ostatnich lat. Kolejnym etapem w jej życiu była praca nauczycielki w Providence, miasteczku na północ od Brisbane, w leśnych okolicach Wielkich Gór Wododziałowych.

Rozejrzała się za matką i ojcem, którzy tak bardzo ucieszyli się na wieść, że ich córeczka wraca do Australii. Raz kozie śmierć, pomyślała. Skoro Jacob Black również będzie tu uczył, no i tak bardzo ją namawiał...

Przestępowała nerwowo z nogi na nogę. Kręcone blond włosy okalały

owalną, jasną twarz przyozdobioną wielkimi, zielonymi oczami. Spojrzenie Belli zdradzało spokój i pewność siebie, choć czaiły się w nim zarazem figlarne iskierki, a przecież była już dorosłą kobietą, niedługo skończy dwadzieścia cztery lata. Przechadzała się płynnie, z gracją. Wszystko dzięki szkole dobrych manier, do której posłała ją ciocia Margaret. Biały kostium, niebieska bluzka i marynarskie dodatki sprawiały, że w niczym nie przypominała nastolatki, która przed pięciu laty z niechęcią wyjeżdżała z Australii, by znaleźć się na odległych Hawajach.

Zadrżała. We wrześniu w Australii była wiosna, tak różna od hawajskiej jesieni. Tutaj wszystko wyglądało inaczej. Tak naprawdę w Queenslandzie spędziła zaledwie dwa lata. Opuściła rodzinną Alabamę, gdy jej ojciec Charlie zaczął uczyć w Providence. Z radością podjął się pracy w małej szkółce, do której uczęszczają dzieci z trzech pobliskich hodowli bydła i owiec. Matce Belli, Renée, również spodobał się ten pomysł. Ponieważ Masenowie lubili przygody, spakowali walizki i przeprowadzili się do Australii. Do dziś nikt z całej trójki nie żałował tej decyzji. Choć może jeśli chodzi o Bellę,

sprawa nie była aż tak oczywista.

Wiedziała, że znów go zobaczy. To nieuniknione, bo Providence i

okoliczne wioski nie były gęsto zaludnione. Wcześniej czy później wszyscy spotykali się na zakupach, w kościele lub przy towarzyskich okazjach.

Zmarszczyła brwi. Minęło pięć lat, a to dużo czasu. Stała się kimś innym, dojrzałą kobietą. Poza tym niedługo przyjedzie Jacob, który odwróci jej uwagę od Edwarda Masena.

Edward... Jak mogłaby o nim zapomnieć? Przymknęła oczy. O tak,

pamiętała go doskonale. Pamiętała również ten okropny ból, który jej sprawił.

Wspomnienia, wspomnienia...

Zmęczona długim lotem nie mogła doczekać się rodziców. Tęskniła za wiejskim domkiem na skraju farmy, którą ludzie nazywali Masen Run.

Rozejrzała się wokół i ujrzała barczystego mężczyznę, który wyrastał

ponad tłum. Poczuła nagłe bicie serca. Czy mogła się pomylić? To

niemożliwe! Jasnobrązowe włosy poprzecinane jasnymi pasemkami, grube i nieco potargane z tyłu, proste. Stara tweedowa marynarka, szare spodnie i kowbojskie buty. Nawet w takim stroju przyciągał kobiece spojrzenia.

Z nachmurzoną miną przeczesywał wzrokiem skłębionych podróżnych. Uniósł brodę, mocno zacisnął usta. Na jego znamionującej stanowczość i siłę twarzy pojawiły się nowe zmarszczki. Bella przyjrzała mu się uważnie, ze

złośliwą przewrotnością poszukując jakiejś skazy czy choćby drobnej

niedoskonałości.

Jeszcze jej nie rozpoznał, co bardzo ją dotknęło. Nic dziwnego, zganiła się w duchu. Wyjechała jako długonoga, zadziorna nastolatka o długich blond lokach, która nosiła celowo niepasujące ubrania i miała w nosie elegancję.

Wróciła natomiast wytworna, pewna siebie kobieta, ubrana w ciuchy od najlepszych projektantów. Nie, pomyślała z goryczą, na pewno mnie nie pozna.

Podniosła torbę i ruszyła w jego kierunku, obrzucił ją jednak tylko

przelotnym spojrzeniem. Dopiero gdy stanęła tuż przed nim, uniósł ze

zdumienia brwi.

– Bella? – zapytał niepewnie, wodząc oczami po jej szczupłej figurze.

– Tak, to ja – odparła z chłodnym uśmiechem. – Jak ci się wiedzie, Edward?

Gdy milczał, najpewniej zaskoczony jej opanowaniem i godną damy

rezerwą, dodała:

– Czekam na rodziców. Widziałeś ich może?

– Ja po ciebie przyjechałem – odparł równie chłodno z tak dobrze

znanym Belli przeciągłym australijskim akcentem. Górował nad nią, taki duży, barczysty, seksowny. Zapalił papierosa. – Musieli pojechać do Providence na uroczysty lunch.

Miała nadzieję, że rodzice nie zaaranżowali tego spotkania z powodu źle ukierunkowanej sympatii do Edwarda.

– Rozumiem.

– Nie przejmuj się. Zapewniam, że twoje towarzystwo tak samo mnie

cieszy, czy raczej nie cieszy, jak ciebie moje – stwierdził bez ogródek. – Nie mogłem jednak odmówić. Poza tym miałem w mieście coś do załatwienia.

– Och, ty też się nie przejmuj. Mogę się ukryć w bagażniku – odparła z lodowatym uśmiechem.

Bez słowa wziął jej torbę i ruszył do wyjścia, nie zwracając uwagi, czy Isabella w ogóle za nim idzie. Musiała biec, by za nim nadążyć, co ją rozjuszyło.

– Oho, pan i władca, co innych ma w nosie. Nic się nie zmieniłeś!

Nie zwolnił ani trochę.

– A ty owszem. – Obrzucił ją gniewnym spojrzeniem. – Nie poznałem

cię.

Kiedyś taka uwaga by ją załamała, Bella nauczyła się jednak panować

nad sobą, skrywać uczucia, władać mimiką i tonem głosu. Uśmiechnęła się więc beztrosko.

– Minęło w końcu pięć lat – przypomniała, gryząc się w język, by nie

zapytać, jak mu się podoba ta zmiana.

– Ten kostium musiał kosztować fortunę.

Bella roześmiała się.

– Owszem. A co, zakładałeś, że będę nosiła łachmany? – Obrzuciła jego garderobę krytycznym spojrzeniem.

– Cóż, pamiętam cię jako niewinną, rozbrykaną panienkę. – Niebezpiecznie zmrużył oczy. – Jestem człowiekiem pracy.

Bella zmarszczyła nos.

– Aha, owce, krowy i kurz.

– Kiedyś ci to nie przeszkadzało – rzucił ostro.

Owszem, kiedyś nie przeszkadzało jej, że był cały zakurzony i pokryty kłakami wełny. Przymknęła oczy, boleśnie przypominając sobie upokorzenie i żal. Musi być silna. Musi pamiętać, jak to się zaczęło i jak się skończyło.

Spochmurniała. Tak, wspomnienie końca zawsze działało na nią

otrzeźwiająco.

– Jak się ma twój chłopak ze studiów? – Otworzył przed nią drzwi forda.

– Pytasz o Jacoba Blacka?

Obszedł samochód i zajął miejsce za kierownicą.

– Tak, o Jacoba Blacka. – W jego głosie pojawiła się nieprzyjemna

nuta.

– Przyjeżdża w poniedziałek – odparła z satysfakcją. Edward zmarszczył brwi.

– Co takiego?

– Będzie uczył w szkole w Providence razem ze mną i tatą. Nie może się doczekać, aż zamieszka w małym miasteczku.

– Dlaczego akurat tutaj?

– A dlaczego nie? – Uśmiechnęła się nonszalancko. – Mamy z Jacobem specjalny układ.

Co było prawdą. Byli najlepszymi przyjaciółmi. Edward obrzucił ją

wzrokiem, po czym ruszył w drogę.

– Wcale mnie to nie dziwi. Byłaś gotowa na związek już wtedy, gdy

opuszczałaś Australię.

Odwróciła głowę do okna, by ukryć rumieniec Te wspomnienia nie

budziły miłych skojarzeń.

– Co słychać u twojej mamy? – spytała.

– Wszystko w porządku, dzięki. – Przejeżdżali przez Brisbane. Edward zapalił kolejnego papierosa. – Uwielbia Kalifornię.

– Kalifornię? Myślałam, że mieszka z tobą. Pamiętam, że ma siostrę w

Kalifornii, ale...

– Obecnie mieszka z siostrą.

Ponieważ nie pociągnął tematu, Bella zajęła się podziwianiem okolicy.

Brisbane wyglądało tak samo obco jak wtedy, gdy przybyli tu z Alabamy.

Uśmiechnęła się na widok palm, akacji australijskich i innych subtropikalnych roślin, które przywodziły jej na myśl Hawaje. Brisbane liczyło ponad milion mieszkańców. Było pełne ogrodów, parków, muzeów i galerii. Zjeżdżało tu wielu turystów. Bella zawsze pragnęła je zwiedzić.

Chciała zobaczyć aborygeńskie zabudowania. Edward Masen zatrudniał dwóch Aborygenów, Dużego Bena i Małego Bena, ojca i syna. Duży Ben bezskutecznie usiłował nauczyć Bella rzucania bumerangiem. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Chciała też odwiedzić ogród różany, w którym rosło ponad dwanaście tysięcy krzaków róży, które kwitły od września do listopada.

Podobno ich zapach i kolor zapierają dech w piersiach. Gdyby była z

rodzicami, poprosiłaby, aby się tam zatrzymali, jednak Edwarda nie zamierzała o nic prosić.

Gdy opuścili Brisbane, Bella rozsiadła się wygodnie w fotelu. Za miastem rozpościerał się deszczowy las tropikalny, ptaków było zatrzęsienie. Las zamieszkiwały również złowrogie pytony i jadowite węże. Wzdrygnęła się na myśl o pionierach, którzy musieli przemierzać zarośla w poszukiwaniu dogodnych do życia i prowadzenia hodowli bydła i owiec terenów. Musieli być bardzo odważni. Tacy jak dziadek Edwarda, który założył Masen Run.

Spojrzała na jego pobrużdżoną twarz, skupiając bezradnie wzrok na

szerokich, wyrazistych ustach. Odwróciła się ponownie w stronę okna. Te mocne usta nauczyły ją wszystkiego o pocałunkach... Poruszyła się niespokojnie w fotelu.

Zaczęła przypominać sobie, co wie o tych ziemiach. Daleko na zachód

był ogromny, niemal bezludny obszar zwany Channel Country. Edward miał tam kuzynów. Na południowy zachód od Brisbane rozciągały się tereny Darling Downs, najlepsze ziemie rolnicze w Queenslandzie. Na północnym zachodzie znajdowały się największe hodowle bydła w Australii. Tam właśnie, wzdłuż rzeki, z której trzy farmy czerpały wodę, założono Providence. Masen Run było jedną z nich. Chciała zapytać Edwarda, dlaczego jeździ fordem. Przecież

zanim wyjechała z Australii, miał srebrnego mercedesa. Jeździł nim do miasta, a na farmę landroverem. Zastanawiał ją również jego ubiór. Do miasta zawsze wkładał garnitur, i to zazwyczaj drogi. Zaśmiała się gorzko w duchu. Pewnie nie chciał tracić czasu na przebieranie się specjalnie dla niej. Przymknęła oczy.

Gdyby chodziło o Tanye Weeks, na pewno wystroiłby się od stóp do głów. Ciekawiło ją, co się stało z uwodzicielską Tanye i dlaczego Edward jej nie poślubił. Mama by jej o tym przecież powiedziała.

– Włącz radio, jak chcesz – zaproponował.

– Nie, dziękuję. Chcę się nacieszyć spokojem i ciszą. Od poniedziałku

zapomnę, co to znaczy.

Rzucił na nią okiem poprzez chmurę dymu papierosowego.

– Dlaczego przyjechałaś wcześniej? Nowy semestr zacznie się dopiero po wakacjach.

– Jeden z nauczycieli miał operację i mam go zastąpić. Jacob też będzie pracował na zastępstwie, ale od przyszłego roku dostaniemy pełne etaty.

Milczał. Bella zaczęła rozmyślać o tym, jak bardzo się zmienił. Dawny Edward Masen był rozluźniony i radosny, w oczach błyszczały mu przekorne iskierki. Teraz to ktoś zupełnie inny.

– Tato wspominał, że Emmet i Rosalia zamieszkali na farmie. – Chodziło o brata i bratową Edwarda. – Bliźniaki też? – Gdy Edward tylko ni to prychnął, ni to się roześmiał, zadała następne pytanie: – Co się stało z farmą Emmet'a?

– To jego sprawa – odparł opryskliwie.

Isabella popatrzyła na niego nieprzyjaźnie. Cóż, właśnie obraźliwym

tonem dał jej do zrozumienia, by nie wtykała nosa w nie swoje sprawy.

– Przepraszam – stwierdziła lodowato. – Nie zamierzam się wtrącać.

– Dlaczego wróciłaś? – zapytał agresywnie.

– To moja sprawa – odparła złośliwie. – Pouczyłeś mnie, bym nie była

wścibska, w porządku. Ale sam też zastosuj się do swoich nauk.

Przeszył ją piorunującym spojrzeniem.

– Nie pasujesz do tego miejsca. – Wzrokiem podkreślił wymowę swych słów. – Stałaś się kobietą światową.

– To twoja opinia. Mówiąc szczerze, Edward, twoje zdanie w ogóle mnie nie obchodzi.

– Z wzajemnością, Bella, z wzajemnością.

A więc wojna. Niech będzie. Tym razem jest uzbrojona. Na razie jednak postanowiła zmienić temat na bardziej neutralny.

Przeczesała dłonią włosy i oznajmiła:

– Słyszałam, że zapowiada się suchy rok.

– Przeciwnie, ma być sporo deszczu. Ostatnie dwa lata były dla nas

łaskawe.

– Dobrze wiedzieć.

– Owszem, zdarzały się też chude lata... A niech to!

Zahamował gwałtownie przed kangurem.

Płowe zwierzę wyskoczyło przed maskę i wpatrywało się w pasażerów auta. Edward zatrzymał się kilka centymetrów przed nim. Kangur zamrugał, potem przeskoczył na drugą stronę drogi.

– Zupełnie o nich zapomniałam – ze śmiechem wyznała Bella,

błogosławiąc się w duchu, że zapięła pasy. – Kangur to fatalny użytkownik dróg.

– Ten przeklęty zwierzak już witał się ze Stwórcą! Nic ci nie jest? –

zapytał, nie kryjąc złości na „przeklętego zwierzaka".

– Wszystko w porządku.

Gdy ruszył dalej, Bella usiadła wygodnie, nieświadoma, że Edward bacznie obserwuje każdy jej ruch. Jechali w milczeniu.

Isabella zastanawiała się nad stanem swojego ducha. Kilka lat temu

podróż sam na sam z Edwardem byłaby udręką, lecz teraz prawie jej to nie obeszło.

W końcu dotarli do Providence, które wciąż wyglądało jak mała oaza

pośród rozległych łąk. Edward wjechał na polną drogę prowadzącą do domu Bella.

Po drodze mijali Masen Run. Starała się nie patrzeć na ogromny, kolonialny dom z szerokimi werandami. Wzdłuż podjazdu rosły oleandry, poinsecje i eukaliptusy. Okolicę przecinały strumyki. Zazwyczaj przez dziewięć miesięcy rzeki były suche, lecz w porze deszczowej wszystko się zmieniało. Zdarzało się nawet, że ludzie przez kilka dni nie mogli opuścić domów. Pewnego razu Isabella musiała z rodzicami koczować u Masenów, a w tym czasie deszcz

niszczył ich małą posiadłość.

– Dom wygląda jak świeżo po remoncie – zauważyła.

– Tak, został odmalowany – odparł szorstko.

Uwielbiała długie ganki, na których siadywała z matką Edwarda i

przyglądała się mężczyznom podczas pracy przy owcach. Za domem na ogrodzonych padokach pasły się merynosy. Zauważyła dość istotną zmianę.

– Gdzie podziały się druciane ogrodzenia?

– Teraz mamy elektrycznego pastucha. Cienki drucik pod napięciem. To jedno z ostatnich ulepszeń. Jest tańsze niż drut kolczasty czy ogrodzenie z belek.

– A jak wysiądzie prąd?

– Mamy generatory – wyjaśnił Edward, spoglądając na Bella. – I groźnych facetów ze strzelbami – dodał w swoim dawnym stylu.

Nie uśmiechnęła się jednak. Tamte czasy już minęły. Niebawem dotarli do domu Bella. Rodziców jeszcze nie było.

– Powiedzieli, że wrócą przed zmrokiem – uspokoił ją Edward.

Pokiwała głową, wpatrując się w piękny, maleńki domek z wysokim,

dwuspadowym dachem, wąskim gankiem i zielonymi okiennicami. Otoczony był białym, drewnianym płotkiem. Bella kochała ten widok. Za domkiem znajdował się wybieg i gaj eukaliptusowy, w którym nad strumykiem przyglądała się misiom koala, przelatującym papugom i innym tropikalnym ptakom.

– Nic się tu nie zmieniło – zauważyła cicho.

Edward wyciągnął z bagażnika jej torbę i razem weszli na ganek. W

zielonych oczach Bella błysnęło wspomnienie ostatnich chwil, które spędzili sam na sam w domu.

Przyjrzał się jej uważnie.

– To było dawno temu – mruknął.

– Tak, Edward, bardzo dawno. Lecz ja nie zapomniałam. Nigdy nie

zapomnę ani nie wybaczę – powiedziała chłodno.

Włożył ręce do kieszeni.

– Wiem. Nie mam prawa tego od ciebie oczekiwać. Ale było, minęło.

Byliśmy wtedy zupełnie inni – odparł po dłuższej chwili głębokim głosem.

Nogi się pod nią ugięły, ale nie dała tego po sobie poznać.

– Dziękuję za podwiezienie – odparła oficjalnie.

– Nie powiem, żeby sprawiło mi to przyjemność. Wolałbym, żebyś tu

nigdy nie wróciła – stwierdził z bezwzględną szczerością.

Gdy odszedł do samochodu, serce niemal wyskoczyło jej z piersi. Miała ochotę czymś w niego rzucić. Stała jednak tylko, nie potrafiąc nawet mu się odgryźć. Patrzyła, jak odjeżdża, wzbijając tumany kurzu. Odwróciła się do drzwi, na których wisiał powitalny list.

Błyskawicznie na powrót przywykła do wygodnych mebli i ciepła

panującego w domu. Poczuła nawet zapach świeżej szarlotki. Jej pokój wyglądał tak samo, jak wtedy, gdy go opuszczała. Spojrzała bezsilnie na łóżko z nadzieją, że kiedyś o tym zapomni.

Włożyła dżinsy i żółty sweterek, który dostała od cioci Margaret z okazji ukończenia studiów. Aby przegonić duchy przeszłości, udała się na trawiasty, opuszczony wybieg, który graniczył z posiadłością Edwarda.

Pamiętała tamte dni, gdy przesiadywała tu jako nastolatka, wypatrując

go. Była taka beztroska, pełna miłości i nadziei na szczęśliwe zakończenie.

Zakończenie, które nigdy nie nadeszło.

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

To zdarzyło się wiosną, niedługo przed wyjazdem Belli z Australii.

Pognała przez puste pastwisko w kierunku ogrodzenia oddzielającego

niewielkie gospodarstwo ojca od ogromnej farmy Edwarda Masena. Biegła w radosnym podnieceniu, z rozpuszczonymi srebrnymi włosami i iskierkami w zielonych oczach.

– Edward! – wołała. – Zobacz!

Wysoki jeździec o jasnobrązowych włosach dosiadający karego konia

zmarszczył czoło na widok szalonej dziewczyny. Bose stopy, biała sukienka, która rozgrzałaby niejednego młodzieńca.

– Uważaj, mała! – zawołał, przeciągając głoski jak na prawdziwego

Australijczyka przystało.

A ona nadal biegła roześmiana, z gracją baletnicy wskakując na biały

płot, który oddzielał posiadłości. W dłoni trzymała list.

– Jedźcie dalej. Dogonię was – nakazał kolegom, ignorując ich

rozbawione spojrzenia.

Bella patrzyła na niego z uwielbieniem, jakim darzyła go niezmiennie od dwóch lat. Wiedziała, że Edward zdaje sobie sprawę z jej zauroczenia, lecz nigdy nie przekroczył pewnej granicy.

Myślała o jego surowych rysach, mocarnej budowie, ogromnych

dłoniach, a także o tym, jak pięknie wyglądał w skórzanych spodniach i batystowej koszuli. Nie był klasycznie piękny. Miał duży nos, krzaczaste brwi, często mrużył oczy, skrywając szafirowe spojrzenie. Wysokie kości policzkowe, seksowne usta i dołeczek w brodzie niewątpliwie dodawały mu urody. Nie był blondynem, miał jasnobrązowe włosy przetykane blond kosmykami, podobnie wyglądały brwi i gęste włosy na muskularnej klatce piersiowej. Owszem, nie był klasycznie piękny, miał wiele drobnych

niedoskonałości, lecz patrząc na całość, jawił się jako mężczyzna doskonały.

Tak przynajmniej uważała Bella i bardzo pragnęła równie mocno podobać się jemu. Edward cieszył się dużym powodzeniem u kobiet, jednak w wieku dwudziestu ośmiu lat wciąż nie założył rodziny. Był wyluzowany i wesoły, jednak potrafił onieśmielać ludzi, gdy się zdenerwował.

– Znów masz bose stopy – stwierdził szorstko, wpatrując się w piękne, małe stópki.—Co ja mam z tobą zrobić?

– Mogłabym ci podsunąć kilka pomysłów – wyszeptała z figlarnym

uśmiechem.

Zapalił papierosa. Bella bezradnie przyglądała się nagim, muskularnym ramionom Edwarda.

Spojrzał na nią spod ronda kowbojskiego kapelusza.

– Jakie przynosisz wieści, mała?

– Dostałam stypendium – oznajmiła z dumą.

– Gratuluję.

– Mama puszy się przed przyjaciółkami, jaka to zdolna jestem, a tata, jak nikt nie widzi, pewnie podskakuje z radości. Będę studiować nauczanie podstawowe.

Spojrzał na nią uważnie. Bella nauczycielką? Uśmiechnął się lekko. Jej delikatna twarz wyglądała zjawiskowo w otoczeniu blond loków. Niejednemu facetowi złamie serce, pomyślał i bardzo się zaniepokoił. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Przecież Bella wciąż była dzieckiem, miała zaledwie osiemnaście lat. Powiódł spojrzeniem po jej szczupłej figurze, idealnych piersiach ukrytych pod letnią sukienką, wąskiej talii i biodrach, długich, zgrabnych nogach i ślicznych bosych stopach.

Też mu się przyglądała, podekscytowana tym, jak na nią patrzy. Zeszła z ogrodzenia, ściskając w dłoni list.

– Będziesz za mną tęsknić? – spytała niby żartem.

– Jak za zarazą! Kto będzie mnie wołać do telefonu w środku pracy? Kto będzie się kąpać w stawie, do którego właśnie wypuściłem ryby? Kto odnajdzie mnie w lesie, gdy się skryłem, potrzebując chwili ciszy?

– Hm... Muszę być dla ciebie niezłym utrapieniem – mruknęła,

przeczesując włosy. – Przepraszam.

– Co ty, mała! Przecież wiesz, że będę tęsknił – zapewnił delikatnie.

Westchnęła, wbijając w niego wzrok.

– Tak samo ja. – Jej oczy zdradzały więcej, niż chciała powiedzieć. –

Hawaje nie są przecież tak daleko.

– To twój wybór – oznajmił szorstko. Wzruszyła ramionami.

– Poniosły mnie emocje, gdy razem z ciotką Margaret odwiedziłyśmy

kampus. Ale będzie mi łatwiej, mając ją przy sobie. Rodzice też wolą, bym nie mieszkała w akademiku. Choć żałuję, że nie będę studiować w Brisbane.

– Jesteś Amerykanką. W Honolulu powinno ci być łatwiej.

– Niby tak, ale w Australii mieszkam już dwa lata. Teraz tu jest mój dom.

– Jesteś młoda. O wiele młodsza, niż ci się wydaje. Dużo się jeszcze

może zmienić.

– Myślisz, że jestem dzieciakiem! – rzuciła gniewne. – Niech pan

posłucha, panie Masen. Szybko dorastam, więc uważaj. Kiedy wrócę,

będziesz miał ze mną kłopot.

– Serio? – Uniósł brwi ze zdziwienia.

– Do tego czasu stanę się prawdziwą kobietą. Skradnę twoje serce, które teraz jest twarde jak skała.

– Spróbuj, zawsze możesz spróbować. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Westchnęła. Znów się z nią droczył. Czy w ogóle się nie domyślał, że go uwielbiała?

– Lepiej już pójdę. Muszę pomóc mamie przy obiedzie. – Spojrzała na

niego z nadzieją, że pozwoli jej usiąść na siodle i pojadą razem. Jak cudownie byłoby przytulić się do Edwarda. Tak rzadko przebywali blisko siebie. Każde wspomnienie było cenną pamiątką. Mieli tak niewiele czasu. Serce zaczęło jej walić jak oszalałe. Może tym razem...

– Uważaj na nogi. I nie daj się gadom!

– Komu?

– Wężom!

– Żartowniś z Queenslandu!

Odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się.

– Jestem Australijczykiem i się tego nie wstydzę. Leć już. Mam sporo

roboty.

– Tak jest, sir. – Ze śmiechem zeskoczyła z płotu i skłoniła się nisko. – Właśnie okazałam należyty szacunek Waszej Wysokości.

– Zapamiętam to sobie – rzucił ostrzegawczo.

– Jestem wniebowzięta! – odparła zgryźliwie.

– Patrz pod nogi! – zawołał na pożegnanie i odjechał.

Westchnęła smutno, patrząc, jak Edward znika między drzewami. Cóż, do wyjazdu został jeszcze cały tydzień. Tak bardzo chciała, b...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin