KONRAD WALLENROD Adam Mickiewicz.doc

(302 KB) Pobierz
KONRAD WALLENROD

 

 

 

 

KONRAD WALLENROD

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Adam Mickiewicz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

"Konrad Wallenrod" - Przedmowa

Naród litewski, składający się z pokoleń Litwinów Prusów i Lettów, nieliczny, osiadły w kraju nierozległym, nie dosyć żyznym, długo Europie nieznajomy, około trzynastego wieku najazdami sąsiadów wyzwany był do czynniejszego działania. Kiedy Prusowie ulegali orężowi Teutonów, Litwa, wyszedłszy ze swoich lasów i bagnisk, niszczyła mieczem i ogniem okoliczne państwa i stała się wkrótce straszną na północy. Dzieje nie wyjaśniły jeszcze dostatecznie, jakim sposobem naród, tak słaby i tak długo obcym hołdujący, mógł od razu oprzeć się i zagrozić wszystkim swoim nieprzyjaciołom, z jednej strony prowadząc ciągłą i morderczą z Zakonem krzyżowym wojnę, z drugiej łupiąc Polskę, wybierając opłaty u Nowogroda Wielkiego i zapędzając się aż na brzegi Wołgi i Półwysep Krymski. Najświetniejsza epoka Litwy przypada na czasy Olgierda i Witołda, których władza rozciągała się od Bałtyckiego do Czarnego Morza. Ale to ogromne państwo, zbyt nagle wzrastając, nie zdołało wyrobić w sobie wewnętrznej siły, która by różnorodne jego części spajała i ożywiała. Narodowość litewska, rozlana po zbyt obszernych ziemiach, straciła swoję właściwą barwę. Litwini ujarzmili wiele pokoleń ruskich i weszli w stosunki polityczne z Polską. Sławianie, od dawna już chrześcijanie, stali na wyższym stopniu cywilizacji; a lubo pobici lub zagrożeni od Litwy, powolnym wpływem odzyskali moralną przewagę nad silnym, ale barbarzyńskim ciemiężycielem i pochłonęli go, jak Chiny najezdców tatarskich. Jagiellonowie i możniejsi ich wasale stali się Polakami; wielu książąt litewskich na Rusi przyjęło religią, język i narodowość ruską. Tym sposobem Wielkie Księstwo Litewskie przestało być litewskim, a właściwy naród litewski ujrzał się w dawnych swoich granicach; jego mowa przestała być językiem dworu i możnych i zachowała się tylko między pospólstwem. Litwa przedstawia ciekawy widok ludu, który w ogromie swoich zdobyczy zniknął, jak strumyk po zbytecznym wylewie opada i płynie węższym niżeli pierwej korytem.

Kilka już wieków zakrywa wspomnione tu wydarzenia: zeszły ze sceny życia politycznego i Litwa, i najsroższy jej nieprzyjaciel, Zakon krzyżowy; stosunki narodów sąsiednich zmieniły się zupełnie: interes i namiętności, które zapalały ówczesną wojnę, już wygasły; nawet pamiątek nie ocaliły pieśni gminne. Litwa jest już całkiem w przeszłości; jej dzieje przedstawiają z tego względu szczęśliwy dla poezji zawód, że poeta, opiewający ówczesne wypadki, samym tylko przedmiotem historycznym, zgłębieniem rzeczy i kunsztownym wydaniem zajmować się musi, nie przywołując na pomoc interesu, namiętności lub mody czytelników. Takich właśnie przedmiotów kazał poszukiwać Szyller:

Was unsterblich im Gesang soll leben,

Muss im Leben untergehen.

<<Co ma ożyć w Pieśni, zaginąć powinno w rzeczywistości>>.

 

 

"Konrad Wallenrod"

Wstęp

Sto lat mijało, jak Zakon krzyżowy

We krwi pogaństwa północnego brodził;

Już Prusak szyję uchylił w okowy

Lub ziemię oddał, a z duszą uchodził;

Niemiec za zbiegiem rozpuścił gonitwy,

Więził, mordował, aż do granic Litwy.

Niemen rozdziela Litwinów od wrogów:

Po jednej stronie błyszczą świątyń szczyty

I szumią lasy, pomieszkania bogów;

Po drugiej stronie, na pagórku wbity

Krzyż, godło Niemców, czoło kryje w niebie,

Groźne ku Litwie wyciąga ramiona,

Jak gdyby wszystkie ziemie Palemona

Chciał z góry objąć i garnąć pod siebie.

Z tej strony tłumy litewskiej młodzieży,

W kołpakach rysich, w niedźwiedziej odzieży,

Z łukiem na plecach, z dłonią pełną grotów,

Snują się, śledząc niemieckich obrotów.

Po drugiej stronie, w szyszaku i zbroi,

Niemiec na koniu nieruchomy stoi;

Oczy utkwiwszy w nieprzyjaciół szaniec,

Nabija strzelbę i liczy różaniec.

I ci, i owi pilnują przeprawy.

Tak Niemen, dawniej sławny z gościnności,

Łączący bratnich narodów dzierżawy,

Już teraz dla nich był progiem wieczności;

I nikt, bez straty życia lub swobody,

Nie mógł przestąpić zakazanej wady.

Tylko gałązka litewskiego chmielu,

Wdziękami pruskiej topoli nęcona,

Pnąc się po wierzbach i, po wodnym zielu,

Śmiałe, jak dawniej, wyciąga ramiona

I rzekę kraśnym przeskakując wiankiem,

Na obcym brzegu łączy się z kochankiem.

Tylko słowiki kowieńskiej dąbrowy

Z bracią swoimi zapuszczańskiej góry

Wiodą, jak dawniej, litewskie rozmowy

Lub, swobodnymi wymknąwszy się pióry,

Latają w gości na spólne ostrowy.

A ludzie? - ludzi rozdzieliły boje!

Dawna Prusaków i Litwy zażyłość

Poszła w niepamięć; tylko czasem miłość

I ludzi zbliża. - Znałem ludzi dwoje.

O Niemnie! wkrótce runą do twych brodów

Śmierć i pożogę niosące szeregi,

I twoje dotąd szanowane brzegi

Topór z zielonych ogołoci wianków,

Huk dział wystraszy słowiki z ogrodów.

Co przyrodzenia związał łańcuch złoty,

Wszystko rozerwie nienawiść narodów;

Wszystko rozerwie; - lecz serca kochanków

Złączą się znowu w pieśniach wajdeloty.

Obiór

Z Maryjenburskiej wieży zadzwoniono,

Działa zagrzmiały, w bębny uderzono;

Dzień uroczysty w krzyżowym Zakonie;

Zewsząd komtury do stolicy śpieszą,

Kędy, zebrani w kapituły gronie,

Wezwawszy Ducha Świętego uradzą,

Na czyich piersiach wielki krzyż zawieszą

I w czyje ręce wielki miecz oddadzą.

Na radach spłynął dzień jeden i drugi,

Bo wielu mężów staje do zawodu,

A wszyscy równie wysokiego rodu

I wszystkich równe w Zakonie zasługi;

Dotąd powszechna między bracią zgoda

Nad wszystkich wyżej stawi Wallenroda.

On cudzoziemiec, w Prusach nieznajomy,

Sławą napełnił zagraniczne domy,

Czy Maurów ścigał na kastylskich górach,

Czy Otomana przez morskie odmęty,

W bitwach na czele, pierwszy był na murach;

Pierwszy zahaczał pohańców okręty;

I na turniejach, skora wstąpił w szranki,

Jeżeli raczył przyłbicę odsłonić,

Nikt się nie ważył na ostre z nim gonić

Pierwsze mu zgodnie ustępując wianki

Nie tylko między krzyżowymi roty

Wsławił orężem młodociane lata,

Zdobią go wielkie chrześcijańskie cnoty.

Ubóstwo, skromność i pogarda świata.

Konrad nie słynął w przydwornym nacisku

Gładkością mowy, składnością ukłonów;

Ani swej broni dla podłego zysku

Nie przedał w służbę niezgodnych baronów.

Klasztornym murom wiek poświęcił młody.

Wzgardził oklaski i górne urzędy;

Nawet zacniejsze i słodsze nagrody:

Minstrelów hymny i piękności względy,

Nie przemawiały do zimnego ducha.

Wallenrod pochwał obojętnie słucha,

Na kraśne lica pogląda z daleka,

Od czarującej rozmowy ucieka.

Czy był nieczułym, dumnym z przyrodzenia,

Czy stał się z wiekiem - bo choć jeszcze młody,

Już włos miał siwy i zwiędłe jagody,

Napiętnowane starością cierpienia -

Trudno odgadnąć: zdarzały się chwile,

W których zabawy młodzieży podzielał,

Nawet niewieścich gwarów słuchał mile,

Na żarty dworzan żartami odstrzelał

I sypał damom grzecznych słówek krocie,

Z zimnym uśmiechem, jak dzieciom łakocie.

Były to rzadkie chwile zapomnienia;

I wkrótce, lada słówko obojętne,

Które dla drugich nie miało znaczenia,

W nim obudzało wzruszenia namiętne;

Słowo: ojczyzna, powinność, kochanka,

O krucyjatach i o Litwie wzmianka,

Nagle wesołość Wallenroda truły;

Słysząc je, znowu odwracał oblicze,

Znowu na wszystko stawał się nieczuły

I pogrążał się w dumy tajemnicze.

Może, wspomniawszy świętość powołania,

Sam sobie ziemskich słodyczy zabrania.

Jedne znał tylko przyjaźni słodycze,

Jednego tylko wybrał przyjaciela,

Świętego cnotą i pobożnym stanem:

Był to mnich siwy, zwano go Halbanem.

On Wallenroda samotność podziela;

On był i duszy jego spowiednikiem,

On był i serca jego powiernikiem.

Szczęśliwa przyjaźń! świętym jest na ziemi,

Kto umiał przyjaźń zabrać ze świętemi.

Tak naczelnicy zakonnej obrady

Rozpamiętują Konrada przymioty;

Ale miał wadę - bo któż jest bez wady?

Konrad światowej nie lubił pustoty,

Konrad pijanej nie dzielił biesiady.

Wszakże zamknięty w samotnym pokoju,

Gdy go dręczyły nudy lub zgryzoty,

Szukał pociechy w gorącym napoju;

I wtenczas zdał się wdziewać postać nową,

Wtenczas twarz jego, bladą i surową,

Jakiś rumieniec chorowity krasił;

I wielkie, niegdyś błękitne źrenice,

Które czas nieco skaził i przygasił,

Ciskały dawnych ogniów błyskawice;

Z piersi żałośnie westchnienie ucieka

I łzą perłową nabrzmiewa powieka,

Dłoń lutni szuka, usta pieśni leją,

Pieśni nucone cudzoziemską mową,

Lecz je słuchaczów serca rozumieją.

Dosyć usłyszeć muzykę grobową,

Dosyć uważać na śpiewaka postać:

W licach pamięci widać natężenie,

Brwi podniesione, pochyłe wejrzenie,

Chcące z głębiny ziemnej coś wydostać;

Jakiż być może pieśni jego wątek? -

Zapewne myślą, w obłędnych pogoniach,

Ściga swą młodość na przeszłości toniach. -

Gdzież dusza jego? - W krainie pamiątek.

Lecz nigdy ręka, w muzycznym zapędzie,

Z lutni weselszych tonów nie dobędzie;

I lica jego niewinnych uśmiechów

Zdają się lękać, jak śmiertelnych grzechów.

Wszystkie uderza struny po kolei

Prócz jednej struny - prócz struny wesela.

Wszystkie uczucia słuchacz z nim podziela,

Oprócz jednego uczucia - nadziei.

Nieraz go bracia zeszli niespodzianie

I nadzwyczajnej dziwili się zmianie.

Konrad zbudzony zżymał się i gniewał,

Porzucał lutnię i pieśni nie śpiewał;

Wymawiał głośno bezbożne wyrazy,

Cóś Halbanowi szeptał po kryjomu,

Krzyczał na wojska, wydawał rozkazy,

Straszliwie grozi:, nie wiadomo komu.

Trwożą się bracia, - stary Halban siada

I wzrok zatapia w oblicze Konrada,

Wzrok przenikliwy, chłodny i surowy,

Pełen jakowejś tajemnej wymowy.

Czy cóś wspomina, czyli cóś doradza,

Czy trwogę w sercu Wallenroda budzi,

Zaraz mu chmurne czoło wypogadza,

Oczy przygasza i oblicze studzi.

Tak na igrzysku, kiedy lwów dozorca,

Sprosiwszy pany, damy i rycerze,

Rozłamie kratę żelaznego dworca,

Da hasło trąbą; wtem królewskie źwierzę

Grzmi z głębi piersi, strach na widzów pada;

Jeden dozorca kroku nie poruszy,

Spokojnie ręce na piersiach zakłada

I lwa potężnie uderzy - oczyma,

Tym nieśmiertelnej talizmanem, duszy

Moc bezrozumną na uwięzi trzyma.

II

Z Maryjenburskiej wieży zadzwoniono,

Z obradnej sali idą do kaplicy,

Najpierwszy komtur, wielcy urzędnicy,

Kapłani, bracia i rycerzy grono.

Nieszpornych modłów kapituła słucha

I śpiewa hymny do Świętego Ducha.

HYMN

Duchu, światło boże!

Gołąbko Syjonu!

Dziś chrześcijański świat, ziemne podnóże

Twojego tronu,

Widomą oświeć postacią

I roztocz skrzydła nad syjońską bracią!

Spod Twych skrzydeł niech wystrzeli

Słonecznymi promień blaski,

I kto najświętszej godniejszy łaski,

Temu niech złotym wieńcem skronie rozweseli;

A padniem na twarz, syny człowieka

Temu, nad kim spoczywa Twych skrzydeł opieka.

Synu Zbawicielu!

Skinieniem wszechmocnej ręki

Naznacz, kto z wielu

Najgodniejszy słynąć

Świętym znakiem Twojej męki,

Piotra mieczem hetmanić żołnierstwu Twej wiary

I przed oczyma pogaństwa rozwinąć

Królestwa Twego sztandary;

A syn ziemi niech czoło i serce uniża

Przed tym, na czyich piersiach błyśnie gwiazda krzyża.

Po modłach wyszli. Arcykomtur zlecił,

Spocząwszy nieco powracać do choru

I znowu błagać, aby Bóg oświecił

Kapłanów, braci i mężów obioru.

Wyszli nocnymi orzeźwić się chłody:

Jedni zasiedli zamkowy krużganek,

Drudzy przechodzą gaje i ogrody.

Noc była cicha; majowej pogody;

Z dala niepewny wyglądał poranek;

Księżyc, obiegłszy błonie safirowe,

Z odmiennym licem, z różnym blaskiem w oku,

Drzemiąc· to w ciemnym, to w srebrnym obłoku,

Zniżał swą cichą i samotną głowę;

Jak dumający w pustyni kochanek,

Obiegłszy myślą całe życia koło,

Wszystkie nadzieje, słodycze, cierpienia,

To łzy wylewa, to spójrzy wesoło,

Wreście ku piersiom zmordowane czoło

Skłania - i wpada w letarg zamyślenia.

Przechadzką inni bawią się rycerze,

Lecz Arcykomtur chwil darmo nie traci,

Zaraz Halbana i celniejszych braci

Wzywa do siebie i na stronę bierze,

Aby z daleka od ciekawej rzeszy

Zasięgnąć rady, udzielić przestrogi.

Wychudzi z zamku, na równinę spieszy;

Tak rozmawiając, nie pilnując drogi,

Błądzili kilka godzin w okolicy,

Blisko spokojnych jeziora Wybrzeży.

Już ranek, pora wracać do stolicy.

Stają, - głos jakiś - skąd? - z narożnej wieży;

Słuchają pilnie -- to głos pustelnicy.

W tej wieży dawno, przed laty dziesięciu,

Jakaś nieznana, pobożna niewiasta,

Z dala przybywszy do Maryi-miasta -

Czy ją natchnęło niebo w przedsięwzięciu,

Czy skażonego sumienia wyrzuty

Pragnąc ukoić balsamem pokuty -

Pustelniczego szukała ukrycia

I tu znalazła grobowiec za życia.

Długo nie chcieli zezwalać kapłani,

Wreście stałością prośby przełamani

Dali jej w wieży samotne schronienie.

Ledwie stanęła za święconym progiem,

Na próg zwalono cegły i kamienie,

Zastała sama z myślami i Bogiem;

I bramę, co ją od żyjących dzieli,

Chyba w dzień sądny odemkną anieli.

U góry małe okienko i krata,

Kędy pobożny lud słał pożywienie,

A niebo - wietrzyk i dzienne promienie.

Biedna grzesznico, czyż nienawiść świata

Do tyla umysł skołatała młody,

Ze się obawiasz słońca i pogody? -

Zaledwie w swoim zamknęła się grobie,

Nikt jej nie widział przy okienku wieży

Przyjmować w usta wiatru oddech świeży,

Oglądać niebo w pogodnej ozdobie

I miłe kwiaty na ziemnym obszarze,

I stokroć milsze swoich bliźnich twarze.

Wiedziano tylko, że jest dotąd w życiu;

Bo nieraz jeszcze świętego pielgrzyma,

Gdy nocą przy jej błąka się ukryciu,

Jakiś dźwięk miły na chwilę zatrzyma;

Dźwięk to zapewne pobożnej piosenki.

I z pruskich wiosek gdy zebrane dzieci

Igrają w wieczór u bliskiej dąbrowy,

Natenczas z okna cóś białego świeci,

Jak gdyby promyk wschodzącej jutrzenki:

Czy to jej włosa pukiel bursztynowy,

Czyli to połysk drobnej, śnieżnej ręki,

Błogosławiącej niewiniątek głowy?

Komtur, tamtędy obróciwszy kroki,

Słyszy, gdy wieżę narożną pomijał:

<<Tyś Konrad, przebóg! spełnione wyroki,

Ty masz być mistrzem, abyś ich zabijał!

Czyż nie poznają? - ukrywasz daremnie,

Chociażbyś, jak wąż, inne przybrał ciało,

Jeszcze by w twojej duszy pozostało

Wiele dawnego, - wszak zostało we mnie!

Chociażbyś wrócił, po twoim pogrzebie

Jeszcze Krzyżacy poznaliby ciebie>>.

Słucha rycerstwo - to głos pustelnicy,

Spójrzą na kratę, zda się pochylona,

Zda się ku ziemi wyciągać ramiona,

Do kogoż? - pusto w całej okolicy.

Z daleka tylko jakiś blask uderza,

Na kształt płomyka stalowej przyłbicy,

I cień na ziemi - czy to płaszcz rycerza?

Już znikło - pewnie złudzenie źrenicy,

Pewnie jutrzenki błysnął wzrok rumiany,

Po ziemi ranne przemknęły tumany.

<<Bracia! - rzekł Halban - dziękujmy niebiosom,

Pewnie wyroki niebios nas przywiodły,

Ufajmy wieszczym pustelnicy głosom.

Czy słyszeliście? Wieszczba o Konradzie,

Konrad dzielnego imię Wallenroda.

Stójmy, brat bratu niechaj rękę poda,

Słowo rycerskie: na jutrzejszej radzie

On mistrzem naszym! >> - <<Zgoda - krzykną - zgoda! >>

I poszli krzycząc; długo po dolinie

Odgłos tryumfu i radości bije:

<<Konrad niech żyje, Wielki Mistrz niech żyje!

Niech żyje Zakon! niech pogaństwo zginie!>>

Halban pozostał mocno zamyślony,

Na wołających Okiem wzga...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin