Warren Adler
Tłumaczył Piotr Maksymowicz
Dla Sunny
Gdy Victoria poczuła w kieszeni wibrację telefonu komórkowego, stała w kolejce do kasy w supermarkecie Safeway. Telefon nosiła przy sobie jako bardzo pożyteczne urządzenie, służące do komunikowania się z rodziną oraz na wypadek wszelkich nieprzewidzianych sytuacji.
Dzwonił pan Tatum, dyrektor szkoły jej syna, Michaela. Miał ten numer w bazie danych. Serce podskoczyło jej do gardła. Jednak dyrektor natychmiast ją uspokoił.
- Proszę się nie denerwować. Michaelowi nic się nie stało.
„Więc po co pan dzwoni?” - chciała zapytać, lecz powstrzymała się.
- Chodzi o słodycze - wyjaśnił Tatum.
Odetchnęła z ulgą, lecz po chwili nachmurzyła się.
- Znowu. - Victoria westchnęła. - Rozumiem, że sprawa osiągnęła poziom alarmowy, prawda? - dodała z nutą sarkazmu. Cały czas obserwowała, jak tęga, ubrana w firmowy mundurek kasjerka wbija ceny poszczególnych produktów. - Chwileczkę, tam są trzy sztuki za dwa dwadzieścia - warknęła. - Niech pani sprawdzi wasze promocje.
- Cholera! - Zmieszana kasjerka oblała się rumieńcem, przebiegając wzrokiem po liście promocji.
- Panie Tatum, to nie do pana - powiedziała do telefonu. - Jestem w Safewayu.
- Nie chcę komplikować pani życia, pani Rose - odparł obłudnie Tatum. - Ale chciałbym, żeby pani przyjechała do nas jak najszybciej.
- Chyba pan żartuje. Po co?
- Chcielibyśmy, żeby pan Rose także się zjawił.
- To niemożliwe. Przecież pan wie, że on pracuje na Manhattanie. A co to za pilna sprawa?
- Znowu to samo - wyjaśnił Tatum.
Na chwilę ogarnęła ją panika. Czy on ukrywa przed nią coś strasznego? Wszak nie może chodzić o czekoladowe batoniki.
- Rodzice Madeline nie są usatysfakcjonowani wcześniejszymi zaprzeczeniami Michaela, pani Rose.
- Chce pan powiedzieć, że dziewczynka występuje z kolejnym oskarżeniem?
- Obawiam się, że tak.
- I Crespowie to kupują?
- Bezwzględnie. Mamy tu jakby pewien impas.
- Jeśli chodzi o mnie i mojego męża, żadnego impasu nie ma - zdenerwowała się Victoria. Obserwowała kasjerkę, która wściekała się na swoją kasę, jakby to ona była winna pomyłki. - Wyjaśniłam już tę sprawę. W naszej rodzinie się nie kłamie.
- Przykro mi, pani Rose - powiedział z naciskiem Tatum, niewątpliwie pod bacznym okiem oskarżycieli Michaela. - Musimy dotrzeć do sedna tej sprawy.
- Czy to nie może zaczekać do jutra?
- Chciałbym, ale to niemożliwe.
- Crespowie - syknęła ironicznie Victoria. - Oni tam są, prawda, panie Tatum?
- Tak, są tutaj.
- A Michael? - spytała Victoria. - W żadnym razie nie chciałabym narażać go na stresy.
- W tej sytuacji mamy nadzieję, że uda się załatwić całą sprawę bez dodatkowego niepokojenia dzieci, pani Rose - powiedział Tatum.
- To dobrze. Nie chcę, aby się poczuł jak oskarżony na rozprawie sądowej.
- Obawiam się, że istnieje tu pewne podobieństwo - westchnął Tatum. Zbliżająca się konfrontacja wzbudzała w nim wyraźną awersję.
- Proszę o godzinę zwłoki, panie Tatum - powiedziała do telefonu. - Muszę zawieźć córkę i jej koleżanki na lekcję baletu.
- Zaczekamy - odparł Tatum. Z wyraźnym trudem zachowywał neutralność.
Victoria zatrzasnęła klapkę telefonu i obserwowała kasjerkę, która gwałtownymi ruchami wybijała na kasie ceny ostatnich towarów. Przestała śledzić cyfry na wyświetlaczu. Później porówna sobie wydruk na paragonie z cenami poszczególnych artykułów. Dostawcy często popełniali omyłki, niektóre na jej korzyść, inne nie. Była to sposobność, by wykazać się moralną wyższością i zdolnościami matematycznymi. Zdobyła licencjat na wydziale rachunkowości Uniwersytetu Stanowego w Nowym Jorku, ale nie podjęła dalszych studiów na tym kierunku, by uzyskać licencję biegłej księgowej, wybierając zamiast tego prawo. A obecnie z obsesyjną, przerażającą determinacją robiła dyplom jako mamuśka.
Zapłaciła kartą Visa, a następnie podjechała wózkiem do tylnej klapy forda explorera i przełożyła zakupy do bagażnika samochodu. Ruszyła w kierunku szkoły Emily, przeklinając w myślach dyrektora Tatuma za to, że dopuścił, by sytuacja osiągnęła poziom takiego absurdu.
Znała Crespów z różnych spotkań i imprez związanych ze szkołą, którą była Pendleton Hall, czesne dwanaście tysięcy rocznie plus trzy na nieprzewidziane wydatki. Do tego dochodziło osiem tysięcy za Emily uczącą się w szkole episkopalnej. Victoria doszła do wniosku, że to rozbój w biały dzień, bo oprócz podatków każą jeszcze płacić za naukę, podczas gdy właśnie przez nich szkolnictwo publiczne legło w gruzach. Dla Victorii płacenie frycowego było jednym z grzechów głównych.
Szybko otrząsnęła się z gniewu. Rodzice pragnący, by ich dzieci osiągnęły życiowy sukces w tym skomplikowanym, brutalnym świecie, nie mieli innego wyboru. Prywatne szkoły w ogóle, a ta w szczególności, zapewniały niezbędną przewagę. W opinii Victorii nieodzownym elementem rodzicielstwa było maksymalne zwiększenie szans dziecka na zdobycie dobrego wykształcenia.
Aż wzdrygnęła się na myśl o kolejnej konfrontacji z cycatą Helen Crespo i jej mężem Johnem, który nosił krzaczaste wąsy i małe, okrągłe okulary w drucianej oprawie. Uczył angielskiego w miejscowym liceum, ona zaś była dziedziczką fortuny zdobytej na jakimś wynalazku służącym do wyrobu makaronu. Zajmowała się ceramiką, gadała jak katarynka, a nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby posłuchać i postarać się zrozumieć to, co mówią inni.
Obydwie rodziny spotykały się również w kościele episkopalnym pod wezwaniem św. Jana, do którego wstąpili, gdy Michael miał cztery lata. Tym sposobem w ich życiu pojawił się ten niezbędny duchowy komponent, jakiego zarówno ona, jak i Josh tak rzadko zaznali w swoim dzieciństwie.
Victoria sądziła, że sprawa została ostatecznie załatwiona w trakcie poprzedniej konfrontacji. Spotkali się wówczas w pustej sali po zakończeniu lekcji. Tatum siedział za biurkiem. Zapewne nie chciał narażać swoich uczniów na dodatkowe stresy związane z pobytem w jego gabinecie.
Michael, z charakterystyczną dla ośmiolatka przekorą, zaprzeczył oskarżeniom w obecności obojga państwa Crespo oraz ich przygłupawej i sepleniącej córeczki Madeline, która gapiła się na nich przez okulary o wiele za duże jak na jej maleńką, pobladłą twarzyczkę. Pan Tatum obserwował rozwój wydarzeń z obliczem wyrażającym pełną tolerancję i zrozumienie. Był wysokim, przystojnym, pięćdziesięciokilkuletnim mężczyzną, który swoim wyglądem budził zaufanie i sprawiał wrażenie dobrego nauczyciela. Był szanowanym królem Salomonem szkoły Pendleton Hall. Ustanowił sztywne reguły zachowania i standardy dotyczące postępów w nauce swoich podopiecznych. Cieszył się posłuchem u rodziców i uczniów. Jego opinia nie podlegała dyskusji.
- Czy widziałaś, jak Michael zabiera to Milky Way? - Victoria spytała dziewczynkę miłym, pozbawionym wszelkiej groźby tonem. Dla trojga rodziców przyniesiono normalnej wielkości krzesła, podczas gdy dzieci siedziały w swoich ławkach.
- Cy ficiałam? - odparła Madeline podniesionym głosem, odwracając twarz od pytającej. - Jak miałam ficieć? Sakradł się po kryjomu. - Wzrokiem szukała wsparcia u swoich rodziców.
- Więc skąd wiesz, że to on zabrał? - spytała niewinnie Victoria. Spostrzegła, że pod wpływem emocji dziecko jeszcze bardziej sepleni.
Madeline podniosła główkę i zmarszczyła nos, jakby nagle wyczuła w sali obrzydliwy zapach.
- Ficiał, jak go jadłam w stołófce i pofieciał, ze cielenie się jeceniem to akt miłości i psyjaśni.
Victoria ujrzała w wyobraźni nabrzmiałą, różową twarz cioci Evie. Mottem szwagierki była miłość do jedzenia, jej logo zaś stanowiła pucołowata twarz i pulchne ciało. Stwierdzenie Madeline przyprawiło ją o szybsze bicie serca. Czyżby to znowu była prawda? Nie ma mowy. W ich domu kłamstwo było jak trucizna, gorsza od dziesięciu plag faraona ze Starego Testamentu.
- Ale to nie czyni go złodziejem, kochanie - powiedziała słodko Victoria.
- Ficiałam tez, jak on to zjada.
- Milky Way? Michael?
- Tak, tfa rasy.
- Tfa rasy? - powtórzyła niechcący Victoria. Nie miała zamiaru szydzić z wady wymowy Madeline.
- Victorio! - zganiła ją Helen Crespo.
- To było okrutne! - zawołał jej mąż.
- Przepraszam. Naprawdę nie chciałam... - Uśmiechnęła się do małej z wyrazem bólu. - Madeline, kochanie, skąd wiesz, że to było twoje Milky Way?
- Bo wyglądało jak moje.
- Wszystkie Milky Way wyglądają tak samo - powiedziała Victoria, na nowo odkrywając swoje prokuratorskie umiejętności.
- To było moje.
- Ale być może dostał je od kogoś innego, kto kupił sobie batonik w automacie - zaprotestowała Victoria.
- Tu nie ma automatów ze słodyczami - wtrącił się Tatum.
- Nigdy nie ukradłem jej Milky Way - zaprotestował Michael, który siedział wyprostowany, z zaciśniętymi ustami i płonącymi niebieskimi oczami. Po chwili dorzucił od siebie rozstrzygający komentarz: - Mama nawet nie pozwala nam jeść słodyczy w domu.
Znowu wspomniała ciocię Evie, lecz tym razem bardziej ciepło. Obżarstwo szwagierki oraz jego naturalne fizyczne skutki wyzwoliły w niej jeszcze większą niechęć do tłustych potraw oraz wszelkiego jedzenia, które zawierało duże ilości cukru i sodu. Przed zakupem artykułów spożywczych Victoria fanatycznie sprawdzała tabele żywieniowe i odrzucała wszelkie produkty, które nie spełniały jej surowych dietetycznych norm.
- W jaki sposób Madeline otrzymuje takie słodycze? - spytała Victoria, usiłując ukryć swoją odrazę.
- Wkładamy jej do tornistra, żeby zjadła sobie w szkole - odparła asekuracyjnie Helen Crespo.
Victoria z jawnym obrzydzeniem pokręciła głową. Jednak w porę powstrzymało ją ostrzegawcze spojrzenie pana Tatuma.
- Mój syn nie kłamie - powtórzyła Victoria.
- Moja córka też nie - stwierdził John Crespo.
- Być może... - zaczął Tatum. Ukrył twarz w dłoniach i spoglądał ukradkowo między lekko rozstawionymi palcami. - ... powinniśmy pominąć ten incydent i nie formułować kategorycznych wniosków. Takie sytuacje z reguły mają tendencję do eskalacji. Jak państwo wiecie, w Pendleton standardem jest prawda i tolerancja. Być może każde dziecko widzi zaistniały incydent z innej perspektywy, uważając, że właśnie ono ma rację. Nazwijmy to efektem Rashomona. Miejmy nadzieję, że podobny incydent już się nie powtórzy.
A więc sytuacja patowa. Wieczorem omówiła całą sprawę z Joshem, który z ojcowską powagą jeszcze raz przepytał Michaela.
- Madeline kłamie, tato. - Żaden gest ani wyraz twarzy Michaela nie świadczył o tym, że chłopiec czuje się winny. - Nie ukradłem jej tego batona. Poza tym wiem, że one są niezdrowe.
Spojrzał na matkę. - Prawda, mamo? Victoria z uśmiechem skinęła głową.
- Nie chciałbym wyolbrzymiać sprawy, synu, ale to dla nas wszystkich bardzo ważne.
- Wiem, tato.
- Prawda bez względu na konsekwencje - wyrecytował monotonnie Josh.
- Tato, nie wierzysz mi? - Michael przełknął ślinę i spojrzał na ojca błagalnie. Górna warga chłopca zaczęła drgać. - Mama mi wierzy.
Popatrzył na Victorię, która rozpostarła ramiona i przygarnęła małego, uspokajająco głaszcząc go po plecach.
- Wiesz, że ci wierzę, kochanie - powiedziała.
- Mikey nie kłamie - zapiszczała znienacka Emily. Przysłuchiwała się rozmowie, stojąc u podnóża schodów. Była wyraźnie zdenerwowana pytaniami dotyczącymi prawdomówności brata. - W naszej rodzinie nikt nie kłamie.
Dziewięcioletnia Emily żyła w świecie całkowitej wiary w dobroć wszystkich ludzi. Szczególnie podziwiała, adorowała i wielbiła swojego braciszka, i wierzyła mu we wszystkim. Ku radości rodziców, działało to w obie strony. Victoria i Josh wpajali dzieciom poczucie solidarności w rodzeństwie. Byli szczęśliwi, że ich pragnienie stało się rzeczywistością.
Dzieci - zgodnie z planem - urodziły się w rocznym odstępie, Victoria zaś, która była jedynaczką, marzyła o tym, by jej pociechy łączyła tak mocna więź. Josh gorąco popierał tę ideę, jako że sam doświadczył korzyści płynących z wzajemnego wspierania się rodzeństwa. Victoria dostrzegała w tym pewną ironię, gdyż niezłomna solidarność Josha i jego siostry Evie nie przypadła jej do gustu, mimo że rozumiała, dlaczego brat i siostra przez lata zawsze byli ze sobą tak blisko. Zważywszy na to, co zdarzyło się ich rodzicom, państwu Rose, Victoria próbowała dzielnie, choć bezskutecznie łagodzić swój sąd.
- Kochanie, nie chcieliśmy cię zdenerwować - Victoria zwróciła się do Emily, posyłając jej buziaka. Potem spojrzała na męża. - To drobna przesada, Josh.
- Michael, zdajesz sobie sprawę, że nie masz się czego obawiać - powiedział z naciskiem Josh, ignorując uwagę żony.
- Wiem, tato. - Oczy chłopca zwilgotniały, czubek nosa poczerwieniał.
Victoria z Joshem wymienili porozumiewawcze spojrzenia i przesłuchanie szybko dobiegło końca.
- Wierzę ci, synku - odezwał się Josh....
Aabbe