Jefremow Iwan - Mgławica Andromedy.doc

(1315 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

IWAN JEFREMOW

 

 

 

Mgławica Andromedy

 

(Lew Kaltenberg)

 

 

SCAN-dal


O AUTORZE

 

Iwan Jefremow należy do najwybitniejszych współczesnych autorów powieści fantastyczno-naukowych. Jego życiorys przypomina powieść przygodową. W 1920 roku już jako 13-letni chłopiec bierze udział w wojnie domowej. Jest wychowankiem wojskowego baonu samochodowego. Po ukończeniu szkoły żeglarskiej trafia do tętniących życiem portów Morza Kaspijskiego i Oceanu Spokojnego. Młody sternik żeglugi przybrzeżnej pasjonuje się biologią. Zostaje paleontologiem - “łowcą skamielin". W poszukiwaniu szczątków dawnych zwierząt Jefremow wspinał się na szczyty gór, docierał do gipsowych grot i opuszczonych kopalń, przedzierał się przez ruchome piaski i walczył z wieczną zmarzłocią. I przy tym wszystkim zdążył ukończyć jako eksternista Leningradzki Instytut Górniczy z dyplomem inżyniera geologa.

Jako uczestnik licznych wypraw paleontologicznych i geologicznych Iwan Jefremow przebywał na Zakaukaziu i w Azji Środkowej, we wschodniej Syberii i Mongolii, Iranie i Chinach. Stworzył nową gałąź paleontologii - tafonomię, która pozwala ściślej określać warunki życia świata zwierzęcego w poprzednich epokach. W przededniu wojny Jefremow otrzymał tytuł doktora nauk biologicznych, a po kilku latach został profesorem w Instytucie Paleontologii Akademii Nauk ZSRR. Wybitny uczony napisał około osiemdziesięciu prac naukowych, przetłumaczonych w różnych krajach świata.

W roku 1944 uwagę czytelników przykuły fantastycznonaukowe “Opowiadania o rzeczach niezwykłych", “Pięć rumbów" nie znanego dotąd autora Iwana Jefremowa. Zjawił się nowy pisarz, w którego książkach poważny naukowy zasób wiedzy idzie w parze z talentem literackim.

Utwory Jefremowa były drukowane w dziesiątkach dzienników i czasopism, ukazywały się też w wydaniach książkowych. Tom opowiadań “Biały róg" (1945), opowieści “Statki gwiezdne" (1947), “Na skraju Ojkumeny" (1949), “Wyprawy Bawerdżeda" (1953) i inne zdobyły sobie dużą popularność.

Jefremow - pisarz o lotnej wyobraźni - prowadzi czytelnika w głąb przeszłości i dalekiej przyszłości, do opuszczonych kopalń z czasów Katarzyny II, do galaktyk oddalonych od Ziemi o setki i tysiące lat świetlnych. Imaginacja artysty i erudycja naukowca pozwalają Jefremowowi z jednakową, niemal dotykalną realnością odtwarzać obrazy niewolniczego Egiptu i odległej przyszłości naszej planety.

Utwory Jefremowa odzwierciedlają jedną z istotnych cech naszych czasów - olbrzymi wpływ nauki na praktykę współczesnego życia.

Z właściwym mu darem poetyzacji faktów naukowych umie on oddać patos badań i odkryć, patos pracy naukowej.

W ostatniej powieści Jefremowa: “Mgławica Andromedy" (1958) opisane są zdarzenia odległe od nas o 2000 lat, kiedy ludzkość osiągnęła wyższe stadium komunizmu, nazwane w utworze “Erą Wielkiego Pierścienia" (EWP). Jest to epoka pełnego zwycięstwa człowieka nad przyrodą Ziemi, opanowania niewyczerpanych źródeł energii ł przejścia do następnego etapu opanowania wszechświata - dotarcia do innych gwiazd i zaludnienia nadających się do życia planet dalekich systemów słonecznych.

Książka Jefremowa pełna jest szlachetnego humanizmu, pod którego sztandarem jednoczą się w Wielki Pierścień wszystkie wysoko rozwinięte istoty myślące naszej Galaktyki.

Pisarzowi udało się pokazać ludzi przyszłości, pozwala nam wyczuć ciepło ich krzepkich dłoni, usłyszeć trwożne lub radosne bicie ich serc, doświadczyć na sobie ujarzmiającej siły ich rozumu. Jest w tej książce romantyzm kosmosu, jego tchnienie, wyczucie jego nieskończoności, żądza poznania wszechświata.

Nowatorska i śmiała jest próba zajrzenia w przyszłość społeczeństwa ludzkiego w okresie zwycięskiego komunizmu. Jest więc rzeczą zrozumiałą, że książka musiała wywołać dyskusję.

Książka Jefremowa jest nowoczesna w najlepszym sensie tego słowa. Jej punktem wyjściowym są najnowsze zdobycze nauki i techniki. Autor sięgał nie tylko do teorii względności i fizyki jądrowej, nie tylko do matematyki i biologii, lecz również do filozofii, etyki, psychologii. Stąd też syntetyczny charakter jego książki łączącej w sobie elementy fantastyki naukowotechnicznej, przygodowej i społeczno-psychicznej.


OD AUTORA

 

Jeszcze nie dobiegł końca druk niniejszej powieści w czasopiśmie, gdy dokoła naszej planety rozpoczęły lot sztuczne księżyce.

W obliczu tych faktów świadomość słusznej koncepcji, stanowiącej założenie powieści, sprawiła mi niemałą radość.

Rozmach twórczej fantazji w dziedzinie techniki, podobnie jak wiara w świetlaną przyszłość i nieustanne doskonalenie się rozumnie zorganizowanej społeczności, znalazły potwierdzenie w sygnałach nadawanych z maleńkich księżyców. Cudownie szybkie spełnienie jednego marzenia z “Mgławicy Andromedy" budzi we mnie niejakie obawy, czy trafnie ukazałem w powieści historyczne perspektywy przyszłości. Już raz w czasie pisania zmieniłem tok akcji, starając się zbliżyć ją do naszych czasów. Początkowo bowiem wydawało mi się, że przemiany planety i jej życia na wielką skalę mogłyby się dokonać nie wcześniej niż po upływie trzech tysięcy lat. Podstawą moich obliczeń były dzieje ludzkości, ale nie wziąłem pod uwagę tego, że w ustroju komunistycznym, który uzbroi człowieka w potężne środki działania i stworzy gigantyczne możliwości rozwojowe, postęp techniczny będzie się odbywał o wiele szybciej.

Toteż pracując nad ostatecznym wykończeniem powieści, skróciłem okres dzielący nas od czasu akcji o całe tysiąclecie. Niemniej start sztucznych satelitów Ziemi sugeruje, że wypadki przedstawione w powieści mogłyby zachodzić nawet wcześniej. Z tego więc powodu wszystkie określenia dat w “Mgławicy Andromedy" zostały zmienione tak, by czytelnik sam mógł napełnić je treścią, zgodnie z własnym pojmowaniem i odczuciem czasu.

Właściwością swoistą powieści, może i nie od razu zauważalną dla czytelnika, jest jej nasycenie naukowymi pojęciami i słownictwem. Nie płynie to z niedopatrzenia czy z niechęci wyjaśniania skomplikowanych sformułowań. Wydawało mi się, że tylko w ten sposób można przekazać barwę rozmów i działań ludzi w czasach, których wiedza powinna głęboko wrosnąć we wszystkie pojęcia, wyobrażenia i język.

I. JEFREMOW


1. Gwiazda żelazna

 

W mglistym świetle pomieszczenia skale przyrządów wyglądały jak galeria portretów. Okrągłe miały wyraz chytrej przebiegłości, poprzeczno-owalne rozpływały się w bezczelnym samozadowoleniu, kwadratowe zastygły w tępej zarozumiałości. Migocące na ich przestrzeni światełka, niebieskie, pomarańczowe i zielone, potęgowały to wrażenie.

Przy wygiętym pulpicie stała młoda dziewczyna, pochylona w niewygodnej pozycji nad szeroką, purpurową tarczą zegarową. Pochłonięta pracą, zapomniała o stojącym obok foteliku. Czerwony refleks, padający na twarz postarzał ją nieco, czynił surowszą, kładł ostre cienie dokoła wydatnych warg i wydłużał odrobinę zadarty nos. Szerokie, ściągnięte brwi nabrały głębokiej czerni, nadając oczom ponury, fatalistyczny wyraz.

Wysoki ton grających liczników przerwało niezbyt głośne stuknięcie. Dziewczyna drgnęła i prostując zmęczone plecy, zarzuciła ręce na kark.

Z tyłu szczęknęły drzwi. Ukazał się początkowo duży cień, który niebawem przybrał postać mężczyzny o porywczych, a jednocześnie precyzyjnych ruchach. Zajaśniało złociste światło. W jego blasku gęste, ciemnorude włosy dziewczyny zapłonęły nagle, zalśniły oczy wpatrzone z miłością i trwogą we wchodzącą postać.

- Czyżby pan naprawdę nie spał? Sto godzin bez snu!...

- Zły przykład dla innych? - rzekł przybyły bez uśmiechu, ale wesoło.

W jego głosie brzmiały wysokie, metaliczne nuty, które jak nity spajały słowa.

- Wszyscy śpią - powiedziała nieśmiało dziewczyna - i... nie wiedzą o niczym - dodała półgłosem.

- Proszę mówić bez obawy. Towarzysze są pogrążeni we śnie, nas tylko dwoje czuwa teraz w kosmosie. A do Ziemi mamy pięćdziesiąt bilionów kilometrów, zaledwie półtora parseka!

- A anamezonu pozostało nie więcej niż na jeden przelot! - W okrzyku dziewczyny zabrzmiał jednocześnie zachwyt i zgroza.

Dwa szybkie gwałtowne kroki i oto szef trzydziestej siódmej wyprawy kosmicznej stanął przy purpurowej tarczy.

- Jesteśmy w piątym okrążeniu!

- Tak, weszliśmy w piąte. I... nic. - Dziewczyna rzuciła wymowne spojrzenie na megafon automatycznego odbiornika.

- Widzi więc pani, że nie bardzo można spać. Należałoby dokładnie przemyśleć wszystkie możliwości. Rozwiązanie powinno nastąpić przed ukończeniem piątego okrążenia.

- Ależ to jeszcze sto dziesięć godzin...

- Dobrze, prześpię się tu, w fotelu, kiedy minie działanie sporaminy. Zażyłem dawkę jeszcze ubiegłej doby.

Dziewczyna przez chwilę myślała o czymś w skupieniu, wreszcie odezwała się zdecydowanie:

- Może zmniejszymy promień okrążenia? A nuż ich nadajnik uległ uszkodzeniu?

- Niemożliwe! Zmniejszenie promienia bez redukcji szybkości grozi natychmiastową katastrofą statku. A zmniejszyć prędkość... i potem bez anamezonu... półtora parseka z prędkością starodawnych rakiet księżycowych? Dotarlibyśmy do naszego systemu słonecznego dopiero po upływie stu tysięcy lat.

- Rozumiem. A przecież tamci nie mogli...

- Nie mogli. W dawnych czasach ludzie mogli zaniedbywać się w pracy, mogli się oszukiwać nawzajem czy okłamywać samych siebie. Ale nie dziś!

- Nie o to chodzi - w ostrym tonie dziewczęcej odpowiedzi brzmiała wyraźnie uraza. - Chciałam tylko powiedzieć, że być może, “Algrab" także nas szuka i w tym celu zboczył z kursu.

- Tak bardzo zboczyć nie mógł. Musiał wystartować w ściśle określonym czasie. Niechby się nawet przydarzyła rzecz najmniej prawdopodobna: uszkodzenie obydwóch nadajników, wtedy by się statek niewątpliwie skierował wzdłuż średnicy okręgu. Usłyszelibyśmy więc go na odbiorze planetarnym. Wszelkie pomyłki są wykluczone, przecież mamy tu planetę umowną!

Erg Noor wskazał lustrzane ekrany, rozmieszczone w głębokich niszach czterech ścian sterowni. W najgłębszej czerni płonęły niezliczone gwiazdy. Lewy przedni ekran przeciął mały, szary dysk, ledwie oświetlony przez swoje słońce, bardzo odległe stąd, od brzegu systemu B-7336-S+87-A.

- Nasze boje bombowe pracują rzetelnie, choć wyrzucono je cztery bezwzględne lata temu. - Erg Noor wskazał wyraźne pasemko świetlne na podłużnej szybie z lewej strony. - “Algrab" powinien tu być już od trzech miesięcy. Znaczyłoby to więc - Noor jakby zawahał się wobec konieczności stwierdzenia faktu - że “Algrab" zginął.

- A jeżeli nie zginął, tylko wskutek uszkodzenia przez meteoryt nie może rozwinąć należytej szybkości?... - zaoponowała rudowłosa dziewczyna.

- Nie może rozwinąć szybkości - powtórzył Erg Noor. - Czyż nie jest to równoznaczne z zagładą? Statek od celu podróży oddzielą wówczas całe tysiąclecia. Przecież to jeszcze gorsze... Śmierć przyjdzie nie od razu, upłyną beznadziejne lata dla skazańców... Być może, wywołają nas, wtedy się dowiemy... po jakichś sześciu latach... na Ziemi.

Erg Noor wysunął gwałtownym ruchem składany fotel spod stołu, na którym stała elektronowa maszyna do liczenia. Był to mały model “MNU-11". Zainstalowanie w statkach kosmicznych mózgu elektronowego i powierzanie mu całkowitego kierowania statkiem było niemożliwe wskutek dużej masy, rozmiarów i kruchości. W sterowni konieczna była obecność dyżurnego nawigatora, tym bardziej że ścisłe orientowanie kursu statku na tak wielkich odległościach było niemożliwe.

Ręce kierownika wyprawy zaczęły biegać nad klawiaturą nacisków i guzików aparatu licznikowego ze zręcznością wytrawnego pianisty. Blada, o ostrych, wydatnych rysach twarz zastygła w kamiennej nieruchomości; wysokie czoło uparcie pochylone nad pulpitem, zda się, rzucało wyzwanie losom i żywiołom, zagrażającym tej małej gromadce zabłąkanej w bezmiernych przestrzeniach kosmosu.

Astronawigator, Niza Krit, młodziutka dziewczyna, która po raz pierwszy brała udział w wyprawie kosmicznej, ucichła wstrzymując oddech i obserwowała pogrążonego w rozważaniach Noora. Jakiż spokojny i pełen energii jest ten ukochany człowiek!... Kochany już od dawna, od długich pięciu lat. Nie ma sensu dłużej ukrywać... Zresztą on wie. Niza czuje to przecież... Teraz, kiedy zwaliło się nieszczęście, wspólny z nim dyżur sprawiał jej wielką radość. Trzy miesiące sam na sam, gdy tymczasem reszta załogi kosmicznego statku była pogrążona w słodkim, hipnotycznym śnie. Pozostało jeszcze trzynaście dni, potem kolej przyjdzie na nich; zasną na pół roku i obudzą się wówczas, kiedy minie jedna i druga zmiana dyżurnych: nawigatorów, astronomów i mechaników. Inni - biologowie, geolodzy, których praca rozpocznie się dopiero po przybyciu na miejsce - mogą spać sobie dłużej; za to astronomowie - o, ci mają najbardziej wytężoną pracę właśnie teraz!

Erg Noor wstał, rozmyślania Nizy nagle się urwały.

- Pójdę do kabiny map gwiezdnych. Pani dyżur skończy się za... - spojrzał na tarczę względnego zegara - dziewięć godzin. Zdążę się wyspać, nim panią zmienię.

- Nie jestem zmęczona, mogę tu pozostać tak długo, jak będzie potrzeba, byleby pan mógł odpocząć!

Erg Noor zachmurzył się, chciał zaoponować, ustąpił jednak pod wpływem ufnego spojrzenia jej ciemnobrązowych oczu. Uśmiechnął się i wyszedł w milczeniu.

Niza usiadła w fotelu, wprawnym okiem obrzuciła przyrządy i wpadła w głęboką zadumę.

Nad nią czerniały ekrany, na których z centralnej sterowni można było obserwować bezdenną przestrzeń otaczającą statek. Różnokolorowe płomyki gwiazd niby igły świetlne przeszywały oko na wylot.

Statek wyprzedzał planetę i jej siła przyciągania zmuszała kadłub do kołyszącego ruchu, wskutek którego złe, majestatyczne gwiazdy wykonywały na ekranach dzikie skoki. Rysunki gwiazdozbiorów umykały z szybkością uniemożliwiającą wszelkie obserwacje.

Planeta K-2-2N-88, odległa od swego słońca, zimna i pozbawiona życia, znana była jako wygodne miejsce dla randez-vous statków kosmicznych... dla spotkania, które się nie odbyło. Piąte okrążenie... Niza wyobraziła sobie własny statek mknący ze zmniejszoną szybkością po gigantycznym okręgu o promieniu liczącym miliard kilometrów i nieustannie wyprzedzający pełznącą jak żółw planetę. Za sto dziesięć godzin statek zakończy piąte okrążenie... I co wtedy? Potężny umysł Erga Noora zmobilizował w tej chwili wszystkie swe siły w poszukiwaniu najpomyślniejszego wyjścia. Szef wyprawy i, dowódca statku nie może się mylić - inaczej “Tantra", statek kosmiczny pierwszej klasy, z załogą składającą się z najwybitniejszych naukowców, nigdy nie powróci z otchłani niebios... Ale Erg Noor nie popełni błędu...

Niza poczuła się nagle niedobrze. Oznaczało to, że statek kosmiczny zboczył z kursu o małą cząstkę stopnia, co było dopuszczalne jedynie przy zmniejszonej szybkości. W przeciwnym wypadku z jego kruchego, delikatnego ładunku nic by się nie utrzymało przy życiu. Zaledwie mgła przed oczami zaczęła się rozpraszać, gdy znów zrobiło się jej niedobrze: statek powrócił na kurs. To niewiarygodnie czułe urządzenia radarowe namacały w czarnej otchłani meteoryt, główne niebezpieczeństwo dla statków kosmicznych. Elektronowe aparaty kierujące statkiem (tylko one są w stanie dokonywać wszelkich czynności z właściwą szybkością - ludzki system nerwowy nie nadaje się do prędkości kosmicznych) w ciągu milionowego ułamka sekundy spowodowały odchylenie “Tantry" i kiedy niebezpieczeństwo minęło, statek równie szybko powrócił na poprzedni kurs.

“Przecież «Algrab» miał taką samą aparaturę - pomyślała Niza odzyskując przytomność. - Statek na pewno został uszkodzony przez meteoryt. Erg Noor mówił, że jeszcze dotąd co dziesiąty statek kosmiczny ginie mimo wynalezienia tak bardzo czułego przyrządu jak radar Yolla Choda, i mimo ochronnych osłon energetycznych odrzucających najdrobniejsze cząstki. Skutkiem zagłady “«Algraba» i my z kolei znaleźliśmy się w trudnej sytuacji, chociaż zdawało się, że wszystko jest przewidziane i przemyślane jak najlepiej". Dziewczyna zaczęła przypominać sobie zdarzenia poprzedzające start.

Trzydziesta siódma wyprawa kosmiczna kierowała się ku planetarnemu systemowi bliskiej gwiazdy w konstelacji Wężownika, której jedyna zaludniona planeta, Zirda, od dawna miała kontakt z Ziemią na obwodzie Wielkiego Pierścienia. I oto nagle zamilkła. Ponad siedemdziesiąt lat nie nadawała żadnych komunikatów. Obowiązkiem Ziemi, jako najbliższej planety Pierścienia, było wyjaśnienie tej sprawy. Toteż statek kosmiczny miał na pokładzie wiele przyrządów i kilku wybitnych uczonych, których system nerwowy po licznych próbach okazał się zdolny do przebywania w statku kosmicznym przez całe lata. Zapas anamezonu dla silników załadowano w ilości zaledwie wystarczającej - nie ze względu na dużą masę tej substancji, lecz wskutek ogromnej pojemności zbiorników ochronnych. Liczono się z możliwością uzupełnienia zapasów anamezonu na Zirdzie. Na wypadek gdyby z planetą wydarzyło się coś poważnego, statek kosmiczny drugiej klasy, “Algrab" miał się spotkać z “Tantrą" przy orbicie planety K-2-2N-88.

Niza czujnym uchem chwytała zmienny ton przyrządu sztucznego ciążenia. Dyski trzech aparatów po prawej stronie zamigotały nierówno, włączyła się elektronowa macka prawej burty. Na rozświetlonym ekranie ukazał się kanciasty, błyszczący kształt. Poruszał się jak pocisk, skierowany wprost na “Tantrę", co znaczyło, że jest jeszcze daleko. Był to ogromny odłam substancji, jaka niezwykle rzadko trafia się w przestrzeni kosmicznej. Niza więc z pośpiechem dokonała pomiarów jego objętości, masy, szybkości i kierunku lotu. Dopiero kiedy szczęknęła szpula automatycznego dziennika obserwacji, wróciła do swych wspomnień.

Najwyrazistszym z nich było ponure, krwawoczerwone słońce, wyrastające w polu widzenia ekranów w ciągu ostatnich miesięcy czwartego roku podróży. Był to czwarty rok dla wszystkich mieszkańców statku kosmicznego, mknącego z prędkością 5/6 jednostki absolutnej - szybkości światła. Na Ziemi przeszło już około siedmiu lat, zwanych bezwzględnymi.

Filtry ekranów szczędząc oko ludzkie, zmieniały barwę i natężenie promieniowania każdego światła. Przybierało ono postać taką, jaką się dostrzega na Ziemi przez grubą warstwę atmosfery, z jej ozonowymi i wodnymi ekranami ochronnymi. Nie dający się opisać, widmowo fioletowy kolor światła słońc o wysokiej temperaturze wydawał się niebieski lub białawy, ponure szaroróżowe gwiazdy stawały się wesoło złocistymi na podobieństwo Słońca. Tu płonące zwycięsko szkarłatnym płomieniem słońce przybierało głęboki krwawy ton, w jakim obserwator ziemski zwykł widywać gwiazdy klasy widmowej T M5. Planeta znajdowała się znacznie bliżej swego słońca niż nasza Ziemia w stosunku do swego. W miarę przybliżania się do Zirdy jej słońce stawało się ogromnym, purpurowym dyskiem, wysyłającym silne promieniowanie cieplne.

Na dwa miesiące przed podejściem do Zirdy “Tantra" wszczęła próby nawiązania łączności z kosmiczną stacją planety. Istniała tu tylko jedna stacja na niewielkim, pozbawionym atmosfery, naturalnym satelicie, którego odległość od Zirdy jest mniejsza niż odległość Księżyca od Ziemi.

Statek kosmiczny nadawał sygnały wywoławcze także wówczas, kiedy do planety pozostało trzydzieści milionów kilometrów i fenomenalna szybkość “Tantry" zmniejszyła się do trzech tysięcy kilometrów na sekundę. Dyżurowała wtedy Niza, ale i cała załoga czuwała nad ekranami w centralnej sterowni.

Niza wywoływała wzmagając moc nadawania i rzucając w przestrzeń wachlarzowate pęki promieni.

Wreszcie dostrzeżono malutki, błyszczący punkcik satelity. Statek kosmiczny jął opisywać orbitę dokoła planety, zbliżając się ku niej po linii spiralnej i redukując swoją szybkość do szybkości satelity. “Tantra" i satelita płynęły jakby związane niewidzialną liną; statek zawisł ponad biegnącą szybko po swojej orbicie małą planetką. Elektronowe stereoteleskopy statku obmacywały teraz powierzchnię satelity. I oto nagle oczom załogi “Tantry" ukazał się niezwykły widok.

W krwawych odblaskach słońca płonął ogromny szklany gmach o spłaszczonym kształcie. Wprost pod dachem było coś w rodzaju sali zebrań, w której siedziało nieruchomo mnóstwo istot, wprawdzie niepodobnych do mieszkańców Ziemi, ale ponad wszelką wątpliwość istot rozumnych. Astronom wyprawy, Pur Hiss, nowicjusz w kosmosie, który przed samym wyruszeniem zastąpił bardziej doświadczonego pracownika, denerwując się, zmniejszał ogniskową teleskopu. Szeregi niewyraźnie widocznych przez szkło ludzi zastygły w zupełnym bezruchu. Pur Hiss wzmocnił powiększenie. Widoczne stało się podium obramowane pulpitami aparatur na długim stole, na którym skrzyżowawszy nogi siedział przed audytorium osobnik o przerażających oczach, wpatrzonych w dal.

- Oni są martwi, zamrożeni! - zawołał Erg Noor.

Statek kosmiczny w dalszym ciągu wisiał nad satelitą Zirdy, a czternaście par oczu nieprzerwanie obserwowało szklany grób - był to bowiem rzeczywiście grób. Od jak dawna siedzą tu te trupy? Od siedemdziesięciu lat zamilkła planeta, gdy więc dodać sześć lat przelotu - suma wyniesie trzy ćwierci stulecia...

Spojrzenia członków załogi spoczęły na dowódcy. Erg Noor, blady, wpatrywał się w żółtawą mgiełkę atmosfery planety. Poprzez nią, ledwie widoczne, prześwitywały kontury gór i odbłyski mórz, nic jednak, na co patrzyli, nie ułatwiało znalezienia odpowiedzi na dręczące ich pytanie.

- Stacja uległa zagładzie i nie została odbudowana w ciągu siedemdziesięciu lat. Świadczy to o tym, że na planecie coś się stało. Trzeba się zniżyć, przebić atmosferę, być może, wypadnie lądować. Są obecni wszyscy, proszę więc o opinię Rady...

Sprzeciwił się jedynie astronom Pur Hiss. Niza z oburzeniem spojrzała na jego duży, drapieżny nos i nisko osadzone, brzydkie uszy.

- Jeżeli na planecie wydarzyła się katastrofa, to nie mamy żadnej szansy otrzymania anamezonu. Okrążanie planety na niewielkiej wysokości, a tym bardziej lądowanie, zmniejsza nasze rezerwy paliwa planetarnego. Ponadto nie wiadomo, co się właściwie stało. Mogą tu też działać potężne emanacje promieni, które spowodują naszą zgubę.

Pozostali członkowie wyprawy poparli dowódcę.

- Żadne promieniowania nie są niebezpieczne dla statku wyposażonego w osłonę kosmiczną. Przecież po to nas wysłano, żeby wyjaśnić, co tu się stało. Co odpowie Ziemia Wielkiemu Pierścieniowi? Ustalić fakt, to jeszcze za mało. Należy go wyjaśnić. Proszę mi darować to szkolarskie rozumowanie - mówił Erg Noor, a zwykle brzmiące w jego głosie nuty metaliczne zadźwięczały jak drwina. - Wątpię, czy moglibyśmy się uchylić od spełnienia naszego prostego obowiązku...

- Temperatura górnych warstw atmosfery normalna! - zawołała radośnie Niza.

Erg Noor uśmiechnął się i zaczął powoli zniżać lot, skok po skoku zwalniając spiralny bieg statku zbliżającego się do powierzchni planety. Zirda była nieco mniejsza niż Ziemia i jej niskie okrążanie nie wymagało zbyt wielkiej szybkości. Astronomowie i geolodzy porównywali mapy planety z danymi, jakich dostarczyły przyrządy obserwacyjne “Tantry". Kontynenty ściśle zachowały dawne kontury, morza spokojnie połyskiwały w czerwonym świetle słonecznym. Nie zmieniły także swych kształtów łańcuchy górskie, znane z poprzednich zdjęć. Tylko planeta milczała.

Przez trzydzieści sześć godzin astronauci nie porzucali swoich stanowisk obserwacyjnych.

Skład atmosfery i promieniowanie czerwonego słońca zgadzały się z poprzednimi danymi. Erg Noor otworzył informator dotyczący Zirdy i odszukał kolumienkę opisującą jej stratosferę. Jonizacja okazała się wyższa niż zazwyczaj. Niejasny, zatrważający domysł dojrzewał zwolna w umyśle Noora.

Przy szóstym zeskoku linii spiralnej zaczęły być widoczne kontury wielkich miast. Jak przedtem - ani jeden sygnał nie rozległ się w odbiornikach statku.

Nizę Krit zastąpił jeden z członków załogi, mogła więc posilić się i nieco zdrzemnąć. Miała wrażenie, że przespała zaledwie kilka minut. Statek płynął nad nocną stroną Zirdy nie szybciej niż zwykły ziemski spirolot. Tu, na dole, powinny się rozprzestrzeniać miasta, fabryki, porty. W gęstej ciemności nie dostrzeżono ani jednego światełka, mimo wytężonej obserwacji potężnych stereoteleskopów. Wstrząsający grzmot rozpruwanej przez statek kosmiczny atmosfery był zapewne słyszalny w promieniu dziesiątków kilometrów.

Minęła godzina. Oczekiwanie stawało się męczące. Noor włączył syreny ostrzegawcze. Nad czarną otchłanią w dole rozległ się straszliwy ryk i ludzie z Ziemi żywili nadzieję, że złączony z grzmotem powietrza zostanie usłyszany przez zagadkowo milczących mieszkańców Zirdy.

Skrzydło płomiennego światła zmiotło złowieszczą ciemność. “Tantrą" wypłynęła na oświetloną stronę planety. Na dole ciągle się rozściełała aksamitna czerń. Szybko powiększone zdjęcia wykazały, że jest to gęsty dywan kwiatów, podobnych do czarnych maków Ziemi. Ich zarośla ciągnęły się na przestrzeni tysięcy kilometrów, zastępując lasy, trzciny, krzaki i trawy. Jak żebra olbrzymich szkieletów przezierały wśród czarnego kobierca ulice miast, czerwonymi ranami rdzewiały żelazne konstrukcje. Nigdzie ani jednej żywej istoty, bodaj drzewa - same tylko czarne maki!

“Tantra" wyrzuciła bombową stację obserwacyjną i weszła w noc. Po sześciu godzinach stacja-robot podała skład powietrza na powierzchni ziemi, temperaturę, ciśnienie i inne informacje. Wszystko było normalne, z wyjątkiem wzmożonej radioaktywności.

- Potworna tragedia! - powiedział półgłosem biolog Eon Tal, notując dane. - Sami zginęli i uśmiercili swoją planetę!

- Czyż to możliwe? - zapytała Niza wstrzymując nabiegające do oczu łzy. - To straszne! Przecież jonizacja nie jest znów taka silna.

- Przeszło już sporo lat - odrzekł surowo biolog. Jego twarz o czerkieskim garbatym nosie przybrała groźny wyraz. - Taki radioaktywny rozkład przez to właśnie jest niebezpieczny, że się posuwa stopniowo, niedostrzegalnie. Poprzez stulecia ilość promieniowania mogła się zwiększać kor po korze, jak zwykliśmy nazywać biodozy naświetlenia, a potem z miejsca jakościowy skok! Zanik dziedziczności, utrata zdolności rozrodczych, plus epidemie popromienne... To się zdarza nie po raz pierwszy. Pierścień zna podobne katastrofy.

- Na przykład, tak zwana “planeta fioletowego słońca" - odezwał się z tyłu Erg Noor.

- Tragedia tej planety polegała na tym, że jej dziwaczne słońce zapewniało mieszkańcom bardzo wysoką energetykę - zauważył ponury Pur Hiss - przy sile świetlnej równej sile naszych stu siedemdziesięciu słońc i klasie widmowej AO...

- Gdzie jest ta planeta? - zainteresował się biolog Eon Tal. - Czy to nie ta, którą Rada zamierza zaludnić?

- Ta sama. Na jej cześć nadano nazwę zaginionemu “Algrabowi".

- Gwiazda Algrab, inaczej Delta Kruka! - zawołał biolog. - Ale do niej bardzo daleko!

- Czterdzieści sześć parseków. Przecież budujemy statki kosmiczne o coraz dalszym zasięgu...

Biolog kiwnął głową i mruknął:

- Chyba nie należało statku kosmicznego nazywać imieniem wymarłej planety.

- Ale gwiazda nie zginęła i planeta też jest w całości. Zasiejemy i zaludnimy ją znowu - powiedział Erg Noor stanowczym tonem.

Zdecydował się na trudny manewr - na zmianę orbitalnej trasy statku z równoleżnikowego kierunku na południkowy, wzdłuż osi obrotu Zirdy. Jakże odlecieć od planety bez wyjaśnienia, w jaki sposób zginęła. Możliwe, że pozostali przy życiu nie mogą wezwać statku na pomoc wskutek zniszczenia stacji energetycznych i uszkodzenia przyrządów. Może nie wszyscy zginęli?

Niza nie po raz pierwszy widziała Erga Noora przy pulpicie kierowniczym w momencie odpowiedzialnego manewru. Gdy patrzała na jego nieprzeniknioną twarz, szybkie i celowe ruchy, wydawał się jej bohaterem z legendy.

I znów “Tantra" odbyła beznadziejną podróż dokoła Zirdy, tym razem od bieguna do bieguna. Tu i ówdzie, szczególnie w środkowych szerokościach, ukazały się strefy obnażonej gleby. Wisiała tam w powietrzu żółta mgła, poprzez którą prześwitywały, niby morskie fale, ogromne grzędy czerwonych piasków, które rozwiewał wiatr.

A dalej znów się rozpościerały żałobne całuny czarnych maków - jedynej roślinności, która się oparła radioaktywności lub też pod jej wpływem wytworzyła mutację zdolną do życia.

Wszystko stało się jasne. Poszukiwanie wśród martwych ruin anamezonu, magazynowanego z polecenia Wielkiego Pierścienia dla gości z innych światów (Zirda nie posiadała jeszcze statków kosmicznych, tylko dopiero międzyplanetarne), było nie tylko beznadziejne, ale i niebezpieczne. “Tantra" zaczęła powoli rozwijać spiralę lotu w stronę przeciwną od planety. Nabrawszy szybkości siedemnastu kilometrów na sekundę za pomocą silników jonowo-kaskadowych u, zwanych też planetarnymi, używanych do lotów międzyplanetarnych, przy startach i lądowaniach, “Tantra" zaczęła się oddalać od zamarłej planety w kierunku nie zamieszkanego, znanego tylko z umownego szyfru systemu, gdzie zostały wyrzucone boje bombowe i gdzie powinien ją oczekiwać “Algrab". Włączyły się silniki anamezonowe. W ciągu pięćdziesięciu dwu godzin statek osiągnął szybkość normalną, to jest dziewięćset milionów kilometrów na godzinę. Do miejsca spotkania pozostawało piętnaście miesięcy podróży, czyli jedenaście według względnego czasu statku. Cała załoga, nie wyłączając dyżurnych, mogła się pogrążyć w sen. Ale przez cały miesiąc trwały dyskusje ogólne, obliczenia i przygotowywanie referatu dla Rady.

Z danych, zawartych w informatorach dotyczących Zirdy, wynotowano wzmianki o doświadczeniach z częściowo rozbijanym paliwem atomowym. Znaleziono wypowiedzi wybitnych uczonych zamarłej planety, którzy uprzedzali o ukazaniu się zjawisk świadczących o szkodliwym oddziaływaniu tych doświadczeń na życie i domagali się ich zaprzestania. Sto osiemnaście lat temu po Wielkim Pierścieniu został rozesłany komunikat ostrzegawczy, ale widocznie rząd Zirdy nie wziął go pod uwagę.

Nie było wątpliwości, że Zirda wymarła wskutek wzmożenia się szkodliwego promieniowania, będącego rezultatem wielu nieostrożnych doświadczeń i pochopnego stosowania niebezpiecznych rodzajów energii jądrowej zamiast rozumnych poszukiwań innych mniej szkodliwych środków.

Dawno już rozwiązano zagadkę. Załoga statku kosmicznego zmieniała dwukrotnie trzymiesięczny sen na taki sam okres normalnego życia.

Oto teraz już od wielu dni “Tantra" opisuje kręgi dokoła szarej planety i z każdą godziną zmniejszają się szansę spotkania “Algraba" Zbliżało się coś nieznanego, pełnego grozy...

Erg Noor stanął na progu i patrzał na zamyśloną Nizę. Jej pochylona głowa z czapą gęstych włosów była podobna do złotego, puchatego kwiatu. Widział jej zadzierzysty, chłopięcy profil, nieco skośnie rozstawione oczy, zwężające się w uśmiechu, a w tej chwili rozwarte szeroko, wpatrujące się w nieznane z trwogą i ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin