458. Lowe Fiona - Sztuka przetrwania.pdf

(747 KB) Pobierz
The Doctor Claims His Bride
274776174.001.png
Fiona Lowe
Sztuka przetrwania
1
274776174.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Siostro, siostra chyba jeszcze się nie przestawiła z
trybu miejskiego na nasz - rzuciła Susie, jedna z
sanitariuszek pracujących na wyspie Kirra, uśmiechając
się szeroko.
Mia Latham westchnęła. Odgarnęła włosy z szyi, by
delikatny wietrzyk ochłodził jej kark. Głębiej wcisnęła na
głowę słomiany kapelusz i powiodła wzrokiem po
błękitnym niebie, wypatrując samolotu.
Ani śladu.
Nawet najmniejszej kropki ani nawet ptaka, tylko
rozedrgane wznoszące się ku górze powietrze
poprzecinane wstęgami dymu z pożarów buszu, typowych
dla tej pory roku.
Wzruszyła ramionami, po czym mruknęła:
- Umówił się na jedenastą, a jest już prawie pierwsza.
- Bo on wie, że tutaj czas płynie inaczej. - Susie
usiadła, opierając się o pień rozłożystego eukaliptusa.
Mia popatrzyła na sanitariuszkę.
- Ale ja o jedenastej miałam rozpocząć szczepienia.
Ludzie na nas czekają.
Susie uśmiechnęła się ironicznie.
- Nikogo nie zaszczepisz, dopóki samolot nie przywiezie
szczepionki - zauważyła. - Lepiej sobie usiądź. Teraz nic
nie zrobisz.
Ta rzeczowa uwaga sprawiła, że w Mii wszystko się
zagotowało. Przed oczami stanęła jej długa lista zadań,
ponaglając ją, by zrobiła cokolwiek, żeby ją skrócić. Ale
jeśli sprawy potoczą się w tym tempie, jej misterny plan
spali na panewce.
Sfrustrowana przysiadła obok Susie i natychmiast jej
szorty pokrył brunatny pył. Fantastycznie. Podobno w
dalszym ciągu znajduje się w Australii, ale rytm życia na
2
północy, na tej maleńkiej wysepce, zdaje się temu
przeczyć.
Sama chciała zmiany, to prawda, ale ten dzień, piąty
dzień jej pracy jako pielęgniarki środowiskowej na wyspie
Kirra, kazał jej się zastanowić, czy przypadkiem nie
będzie tu trudniej niż tam, skąd przyjechała.
Niemożliwe.
Miała dosyć zgiełku miasta, chciała pracować na swoim
i przede wszystkim uciec od przeszłości, zapomnieć.
Wachlując się kapeluszem, sięgnęła po butelkę z wodą,
z którą nigdy w upale się nie rozstawała. A to dopiero
pora sucha, zima. Lepiej nie myśleć o wilgoci, która tu
nastanie, gdy nadciągną deszcze.
- Słyszysz? - Susie skierowała głowę w prawą stronę.
Mia nic nie usłyszała. Panował taki skwar, że nawet
przyroda zamilkła.
- Nie.
- Słuchaj całą sobą - doradziła jej Susie.
Zrezygnowana poddała się upałowi, nawet przestała
zwracać uwagę na pył niesiony podmuchami wiatru, żeby
skupić się na sennej ciszy tego południa. Usłyszała
niewyraźne brzęczenie.
- Samolot? Susie przytaknęła.
- Tak jest. Nadlatuje. - Mia pochyliła się, by wstać, ale
ciemnoskóra spracowana dłoń ją powstrzymała. - Nie ma
pośpiechu, to jeszcze całe pięć minut.
Posłusznie oparła się o pień, mimo że już była gotowa
wybiec na pas startowy, by rozpakować kartony, gdy
tylko samolot wyląduje. Nie potrafiła siedzieć z
założonymi rękami i bezczynnie czekać. Czekanie mierziło
ją nawet wtedy, gdy zrozumiała, że już nie jest w stanie
pomóc matce. Nie umiała zdobyć się na cierpliwość i
biernie patrzeć, jak matka gaśnie.
Cessna wychynęła sponad namorzynów i eukaliptusów
i powoli zaczęła podchodzić do lądowania. Wkrótce czarne
kółka dotknęły lepkiego asfaltu, po czym samolot się
zatrzymał, a pilot otworzył okno i do nich zamachał.
3
Nie wytrzymała. Zerwała się z miejsca i, zostawiając
Susie pod drzewem, podbiegła do cessny akurat w chwili,
gdy śmigło znieruchomiało. Po przeciwnej stronie
otworzyły się drzwi. Pod brzuchem samolotu Mia
dostrzegła parę opalonych muskularnych łydek oraz
skarpetki w kolorze khaki i wielkie robocze buty.
Piloci tak się nie ubierają. Noszą długie granatowe
spodnie. A takie nogi mógłby mieć myśliwy, łowca
bawołów albo krokodyli. Facet, który większość czasu
spędza w buszu.
Zaintrygowana obserwowała, jak te nogi okrążają
samolot. Po chwili jej oczom ukazał się ich właściciel,
przyprawiając ją o całkiem przyjemny wstrząs.
Jej łowca krokodyli, mierzący blisko dwa metry,
poruszał się swobodnie, jak człowiek obyty z klimatem
panującym na północnych wyspach. W jednej ręce niósł
przenośną chłodziarkę, w drugiej plecak. Miał
kruczoczarne włosy, śniadą cerę i trzydniowy zarost.
Uśmiechał się szeroko. Omiótł spojrzeniem okolicę,
pomachał Susie na powitanie, po czym wbił wzrok w Mię.
Intensywność tego spojrzenia sprawiła, że nagle
poczuła się kompletnie naga. Ku swojemu przerażeniu
nieco opuściła wzrok. Patrzyła teraz na szerokie ramiona
pod koszulą w charakterystyczne, dla tego regionu wzory.
Ich szmaragdowa zieleń i morski błękit doskonale
oddawały miejscowy koloryt.
Żeby nie wyobrażać sobie, co kryje się pod tą koszulą,
zrobiła energiczny krok do przodu.
- Nie spodziewałem się takiego komitetu powitalnego.
- Niski aksamitny głos przyprawił ją o palpitacje serca.
Spoglądała teraz w wesołe bursztynowe oczy, w których
jak w kalejdoskopie migotały zielone iskierki. Szumiało jej
w głowie.
- Myślałam, że te szczepionki przywiezie nam pilot.
Dostałam wiadomość...
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin