Wojt Albert - Przystanek przy gwiaździstej.rtf

(5764 KB) Pobierz

7ALBERT WOJT

PRZYSTANEK PRZY GWIAŹDZISTEJ

WYDAWNICTWO MINISTERSTWA

OBRONY              NARODOWEJ             

Projekt okładki JOANNA CZERWIŃSKA MICHAŁ BERNACIAK

Redaktor

WANDA WŁOSZCZAK

Redaktor techniczny ANNA I. LASZUK

Korektor

MIECZYSŁAW CHRZANOWSKI

Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obron Narodowej Warszawa 1980

ISBN 33-11-06612-4


1

Cicho skrzypnęły drzwi i w progu pokoju ofi­cera dyżurnego pojawił się porucznik Mazurek. Nie czekając na zaproszenie wszedł do środka i sięgnąwszy po papierosa, usiadł naprzeciwko tkwiącego za szerokim biurkiem kapitana Zawilskiego.

Co słychać? zagadnął, tłumiąc dyskretnie ziewanie Na razie chyba spokój?

Spokój potwierdził Zawilski Od dwóch godzin nie było żadnej interwencji. Dobrze, że wpadł dodał, bo można umrzeć z nudów.

       Widać marcowe roztopy nie sprzyjają wyczynom złodziei i chuliganów.

Choć jedna dobra strona tej okropnej pluchy roześmiał się kapitan. A swoją drogą współczuję chłopakom ż prewencji, że przez całą noc musząuc się radiowozami po Żoliborzu!

       Miejmy nadzieję, że do rana nic nie wyskoczy

Nie mów hop! Zawilski rozejrzał się za niepolakierowanym kawałkiem biurka. Jeszcze nie ma północy...

Jak gdyby na potwierdzenie tych słów nagle rozległ się hałliwy brzęk telefonu. Oficerowie spojrzeli ponuro po sobie. O tej porze mogli się spodziewać tylko prośby o interwencję..

          Wykrakał, Boluś westchnął Mazurek

Kapitan wahał się przez moment, czy sięgnąć po

uchawkę, czy włączyćnik. W końcu wybrał to drugie rozwiązanie i przysunął mikrofon.

                Oficer dyżurny KDMO rzucił z wyraź niechęcią. ucham.

                Chciałem zawiadomić o przestępstwie ostro zachrobotał w głniku głos młodego mężczyzny. Nie jestem pewien, czy dobrze dzwonię, ale..

amanie? domyślnie zapytał Zawilski.

          Coś znacznie poważniejszego

          Rozbój?

Chyba jednak nie jest to sprawa na telefon zawahał się rozmówca Zwłaszcza, że ja zostałem w nią wplątany..

Proszę podać nazwisko i adres. Jeśli trzeba, przyślemy kogoś do pana.

          Może lepiej sam się zgłoszę?

          Ale, o cociwie chodzi?

          najdalej za kwadrans..

Kapitan chciał jeszcze o coś zapytać, ale rozległ się trzask odkładanej słuchawki i połączenie zostało przerwane.

Ki diabeł? Z zakłopotaniem pokręciłową. Rozumiesz Michał co z tego?

                Pewno jakiś kawał zbagatelizował sprawę porucznik.


  A jeśli nie?

       To prędzej czy później facet przyjdzie do komendy.

Może masz rację uspokoił się Zawilski. Nie pozostaje nam nic innego, jak cierpliwie czekać...

ki co, poczęstowałbyś mnie herbatą Mazurek uśmiechnął się przymilnie. Zapomnia­łem, ze moja wczoraj się skończyła Zabrzmiało to jak usprawiedliwienie.

Kapitan bez słowa sięgnął do jednej z szuflad. Przez dłszą chwilę przewracał w niej zapamię­tale. Wreszcie wyciągnął niewielką czarną puszkę. Rozglądał się waśnie za grzał i szklankami, kiedy znowu zadzwonił telefon. Tym razem jakiś spóźniony przechodzień informował o włamaniu do sklepu jubilerskiego. Zawilski bezradnym gestem rozłce, a Mazurek nie bez żalu pomyślał, że nieprędko wypije obiecaną herbatę. Nie czekając nawet na dyspozycję kapitana porucznik spiesznie podnió się z krzesła i parę minut później pędził już radiowozem na miejsce przestępstwa..              

 

Prowadzony wprawną, ręka sierżanta Kulikowskiego popielaty fiat 125p któryś już raz z rzędu przemierzał wyludnione żoliborskie ulice, bryzgane spod kół fontannami rzadkiego błota. Zarówno kierowca, jak i towarzyszący mu kapral Sędzisz mieli serdecznie dosyć dzisiejszej słby, zwłaszcza, że jazda po śliskim, pokrytym topniejącym śnie­giem asfalcie nie należa do przyjemności, a na domiar złego prawie przez całą noc padało.

Zbliżali sięnie do skrzyżowania Gwiaździstej z Podleś, kiedy z końcowego przystanku ruszył autobus linii sto osiemnaście. Sędzisz odruchowo zerknął na zegarek.

Piąta poinformował sennym głosem Kuligowskiego. Mimo niedzieli MZK punktualnie zaczyna swoją działalność..

Sierżant w odpowiedzi mruknął tylko coś nie­zrozumiale pod nosem i skręcił w Podleś. Chwilę później po prawej stronie zaczerniał skraj Lasku Bielańskiego. Biegnącym wzdł niego chodnikiem szedł zataczając się jakiś niewysoki, ubrany w wybłoconą jesionkę mężczyzna Najwyraźniej mu­siał mu i poważne pretensje do otaczającego go świata, bo raz no raz wygraż gniewnie pięściami drzewom, latarniom, a nawet budowanym po drugiej stronie ulicy nowoczesnym wieżowcom.

Pijany jak bela zauważ kapral z nic smakiem. Chyba przydałoby się odstawić go do izby wytrzeźwień...

Widać trzy lata więzienia niczego faceta nie nauczyły westchnął Kuligowski. Znowu będzie przepijał każotówkę...

Znasz ptaszka? zdziwił siędzisz.

Owszem przytaknął sierżant. To Ma­ciek Siwucha. Kiedyś nie było zamka, którego by nie otworzył.


Radiowóz ostro przyhamował i funkcjonariusze w Kilku susach znaleźli się przy mężczyźnie. W pierwszym momencie milicyjne mundury nie zrobiły na pijanym większego wrażenia. Siwucha machnął tylko nie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin