Powrót - rozdział 2 [NZ].doc

(59 KB) Pobierz
Autor: PaulinaK

Autor: PaulinaK

Korekta: Karolcia955

 

 

ROZDZIAŁ 2
2. Zrozumienie

Jak dobrze, że mój umysł nie działa tak, jak wszystkie inne a Alice nie ma podobnego daru co jej brat, pomyślałam, gdy wciągnęła mnie do kolejnego sklepu z ciuchami. Inaczej mogłaby usłyszeć przekleństwa pomieszane z jękami i słowami nienawiści pod jej adresem.
Uwielbiałam Alice, oczywiście. Była dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. Ale czasami potrafiła doprowadzić mnie do takiego stanu, w którym ledwo nad sobą panowałam. Miałam wtedy ochotę zacisnąć dłonie na jej bladej szyi i ścisnąć z całej siły, aż oczy nie wyszłyby jej na wierzch. Nawet Jasper nie zdołałby mnie powstrzymać.
I dzisiaj był właśnie taki dzień. Wchodząc do entego z kolei sklepu, myślałam tylko o tym, by znów znaleźć się w domu, w swoim pokoju. Z moim młodym bogiem. Właściwie tylko tam mogliśmy oddawać się naszej – a przynajmniej mojej – ulubionej czynności, czyli próbom złamania postanowienia Edwarda i doprowadzenia go do stanu, w którym nie mógłby mi odmówić. A tymczasem jestem w Seattle i chodzę po centrum handlowym z jego siostrą, która ma garderobę większą niż salon w moim domu. Doprawdy, nie rozumiałam, co podniecającego Alice widzi w wykupywaniu połowy asortymentu każdego sklepu, tym bardziej, że miałam poważne wątpilwości, czy w ich domu jest jeszcze choć trochę miejsca, by pomieścić jej wszystkie rzeczy.
Ja widziałam coś podniecającego w zgoła innej czynności.
No dobra, jestem trochę sfrustrowana, przyznałam się sama przed sobą, siedząc na ławce, obłożona torbami Alice. Przed chwilą zdołałam ją przekonać, żeby sama weszła do sklepu, ponieważ mnie strasznie bolą nogi i muszę na chwilę usiąść. Zgodziła się, ale w jej oczach zauważyłam iskrę rozbawienia oraz politowania. Niemal słyszałam jej myśli: biedny człowiek!
No, więc Alice zniknęła wśród lasu wieszaków i sklepowych półek a ja zostałam sama z moim narastającym rozdrażnieniem. Co się ze mną działo? Przecież nigdy się tak nie zachowywałam, nawet wtedy, kiedy jak nigdy wcześniej przeszkadzał mi ten cholerny zdrowy rozsądek Edwarda.
Mniej lub bardziej, ale lubiłam wypady z jego siostrą, która zawsze zarażała mnie humorem oraz pozytywnym nastawieniem do życia. Dzisiaj miałam ochotę jak najszybciej wracać do domu. Dlaczego?
Nagle rozdzwoniła się komorka Alice, którą zostawiła mi pod opieką na wypadek gdyby ktoś zadzwonił a ona, ogarnięta szałem zakupów, tego nie usłyszała. Spojrzałam na wyświetlacz i mimo paskudnego samopoczucia, poczułam, że moje serce bije żywszym rytmem. Szybko wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Edward?
- Hej, czyżby Alice była zbyt zajęta, by odebrać? – usłyszałam melodyjny głos ukochanego.
- Właśnie ogołaca półki kolejnego sklepu. – mruknęłam, spoglądając w stronę oszklonego wejścia, za którym widziałam dziewczynę niemal tanecznym krokiem przeczesującą firmowy asortyment.
- Przypominam ci, że sama tego chciałaś. – zachichotał, najwyraźniej rozbawiony moim złym humorem. Gdybym mogła, chyba bym go udusiła.
Lista osób, które mnie wkurzały dzisiejszego dnia, wydłużyła się o jedno nazwisko. Mianowicie jego.
Po ciszy, jaka zapadła po jego słowach musiał zauważyć, że coś jest nie tak, ponieważ gdy znowu usłyszałam jego głos, był on pozbawiony radości. Stał się poważny.
- Bello, coś się stało?
- Nic, po prostu… sama nie wiem. – westchnęłam. – Te zakupy to był jednak zły pomysł, nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo nie mam na nie ochoty.
- Co ci jest? Coś cię boli? – zapytał szybko. No tak, pomyślałam, przymykając na chwilę oczy. Gdy samemu jest się niemal niezniszczalnym wampirem, daje o sobie znać przesadna troska o zdrowie słabego człowieka, tak bardzo podatnego na wszelkie urazy.
- Nie, nic mnie nie boli. – Tylko jakoś tak skręca mnie w żołądku, dodałam w myślach, szczęśliwa, że Edward nie może ich usłyszeć. – Jestem tylko trochę zmęczona. Jak wróci Alice, powiem jej, że chcę jechać do domu.
- Dobrze. – odparł, ale nadal wydawał mi się nieco spięty. – Na pewno nie dzieje się nic, o czym chciałbym wiedzieć?
Wywróciłam oczami.
- Na pewno, Edwardzie, nie martw się.
- Okej. – westchnął. – W takim razie jak tylko przyjdzie Alice, każ jej zabrać się do Forks, a jeśli tego nie zrobi, powiedz jej, że będzie mieć ze mną do czynienia.
- Jasne. – przytaknęłam, wiedząc, że i tak nie użyję tego argumentu.
- Pa, kochanie. – usłyszałam pieszczotliwe określenie wypowiedziane cichym, aksamitnym głosem i nagle całe moje rozdrażnienie jakby gdzieś uleciało. Jego miejsce zajęła przejmująca tęsknota za ukochanym, chociaż rozstaliśmy się nie dalej niż cztery godziny temu. Cała wieczność.
- Tęsknię za tobą. – wyrzuciłam, zanim Edward zdążył się rozłączyć. Niemal widziałam jego czuły uśmiech, którym mnie obdarzał za każdym razem, gdy zbierało mi się na wyznania.
- Ja za tobą też. – odpowiedział, pieszcząc moje ucho swoim barytonem.
- Czyli przyjdziesz?
Nie musiał pytać, gdzie.
- Oczywiście, że przyjdę. Kocham cię.
- A ja ciebie. Pa.
- Do zobaczenia.
Rozłączyłam się i westchnąwszy ciężko, wsunęłam telefon do kieszeni. Rozmowa z ukochanym pomogła pozbyć się w dużej mierze wewnętrznego napięcia, ale w dalszym ciągu coś nie pozwalało mi w pełni się rozluźnić. Miałam nadzieję, że to uczucie minie, gdy tylko zobaczę Edwarda. Odkąd go poznałam, to on był moją ostoją, gwarancją, że wszystko jest w porządku i dopóki jesteśmy razem, zawsze tak będzie.
Niestety, nie wszystko było w porządku i wszyscy moi wampirzy przyjaciele o tym wiedzieli. Przede wszystkim, Volturi. Nie miałam zamiaru siedzieć z założonymi rękami i czekać na ich wizytę, narażając tym samym rodzinę Edwarda i jego samego. Będąc w Volterze, złożyliśmy przysięgę, że w najbliższym czasie ulegnę przemianie. Jednak chyba tylko ja zdawałam się tym przejmować, a już najmniej mój ukochany. Jemu w głowie było tylko jedno. Małżeństwo. Brrrr.
Ale Volturi to nic, pomyślałam, obserwując Alice, która stała już przy kasie, płacąc za kupione ciuchy. To wampirzyca o płomiennorudych włosach zdawała się budzić we mnie większy strach niż cały klan jej pobratymców mieszkający we Włoszech. Wiedziałam, że Victoria nadal gdzieś tam jest i że nie daruje sobie tak po prostu. Że prędzej czy później znowu ją zobaczę. Pytanie tylko, czy wcześniej, niż moje kolejne spotkanie z Markiem, Kajuszem i Aro, czy może później?


Było, koło 20, gdy w końcu przekroczyłam próg mojego domu. Od razu zauważyłam Charliego, który właśnie siadał na kanapie. Jak podejrzewałam, nie zdążył jeszcze przyjąć odpowiedniej pozy, która nie zdradziłaby mi, że właśnie przed chwilą wyglądał przez okno, chcąc się upewnić, że zakupy z Alice rzeczywiście były tylko zakupami z Alice. Inaczej – spotkałam się z Edwardem za jego plecami czy nie.
- Cześć. – rzuciłam, udając, że nie zauważyłam, jak szybko opadł na mebel, chwytając w locie gazetę.
- Jak było? – zapytał, z pozoru niezainteresowany.
- Dobrze. Alice była zadowolona z zakupów. – zrzuciłam kurtkę i buty, zastanawiając się, czy Edward już czeka na mnie w pokoju. – Za to mnie trochę rozbolała głowa, więc pójdę się położyć.
- Nie jesteś głodna? – spojrzał na mnie ze współczuciem. Aha, tak jakby to on miał mi zrobić coś do jedzenia. Raczej – tak jakby umiał.
- Nie, jadłam na mieście. Wezmę tabletkę i pójdę spać wcześniej, naprawdę boli mnie głowa.
Weszłam na gorę. Właściwie nie kłamałam, mówiąc, że źle się czuję. Rzeczywiście tak było. Zastanawiałam się, czy jest to spowodowane zmianą ciśnienia, czy może problem jest bardziej natury psychicznej.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi pokoju, odwróciłam się i o mały włos nie dostałam zawału. Edward siedział na łóżku, pieczołowicie pisząc coś w jednym z zeszytów.
- Co robisz? – zapytałam, podchodząc do niego.
- Odrabiam ci pracę domową z biologii. Mnie się nudziło a ty będziesz miała więcej czasu w weekend. – odparł, nie podnosząc głowy. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że źle się czujesz?
- Co? – wyrwało mi się, gdy siadałam obok niego. Nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem odkąd weszłam do pokoju. Zaczęłam dużo ciężej myśleć. – Kto ci powiedział, że źle się czuję?
- Alice. Usłyszałem jej myśli, kiedy się żegnałyście na podjeździe. Ty sama, przed chwilą, gdy rozmawiałaś z Charliem. Wszyscy wiedzą, tylko nie ja. – westchnął, kończąc pisać zdanie w moim zeszycie i dopiero teraz na mnie spojrzał. Z wrażenia przestałam oddychać. Topazowy kolor jego tęczówek porażał mnie za każdym razem, gdy tylko w nie spoglądałam. Teraz patrzyły one na mnie tak intensywnie, że poczułam się niczym jakiś nieznany okaz pod mikroskopem.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że źle się czujesz, Bello? – zapytał łagodnie, jednak słyszałam napięcie w jego głosie. Odłożył na bok zeszyt i długopis, oparł się łokciami o uda. I patrzył.
- Eghm… - Jakie było pytanie? – Nie powiedziałam ci, bo kiedy zadzwoniłeś, czułam się dobrze.
- Nieprawda. Słyszałem, że coś jest nie tak a mimo to powiedziałaś, że wszystko w porządku.
- Bo tak było! – zawołałam, ale zreflektowałam się, zdając sobie sprawę, że Charlie jest na dole. Mówiłam teraz prawie szeptem. – Posłuchaj, to tylko głowa, pewnie ciśnienie, albo coś takiego. Nic ważnego.
- Bello, wszystko, co ciebie dotyczy, jest dla mnie ważne. Kocham cię i chcę wiedzieć, kiedy coś się dzieje. – Edward stał przy swoim. – Jakbyś się czuła, gdybym to ja ukrywał przed tobą stan mojego zdrowia?
Bo on akurat musi się przejmować swoim zdrowiem, pomyślałam, unosząc lekko brwi. Ale zaraz potem stanął mi przed oczami obraz, którego nie zapomnę do końca życia. Włochy i cierpiący Edward, niemal zwijający się z bólu… Odchrząknęłam nerwowo.
- No dobra, punkt dla ciebie. – przyznałam. – Przepraszam, po prostu myślałam, że mi przejdzie. Poza tym nie chcę, żebyś zamartwiał się niepotrzebnie. – szepnęłam, wyciągając rękę ku jego twarzy. Lekko pogłaskałam chłodny policzek, uśmiechając się przepraszająco. Mój ukochany w końcu zrzucił maskę pozornej obojętności i roześmiał się cicho, melodyjnie, potrząsając głową.
- Jesteś niemożliwa, Bello. Mówiłem ci już kiedyś, że teraz ty jesteś moim życiem i nawet, jeśli mam się zamartwiać z twojego powodu, to wolę to, niż nic nie wiedzieć. – odszepnął z czułym uśmiechem.
Czy kiedyś mi to przejdzie? – pomyślałam, jak zahipnotyzowana wpatrując się w twarz Edwarda. Był taki piękny, taki nierealny. Mógł mieć dosłownie każdą a kochał właśnie mnie. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Ten wspaniały mężczyzna, cały mój…
Lampka w mojej głowie nagle zaczęła palić się jasnym światełkiem. Uśmiechnęłam się leciutko, nie pozwalając sobie na okazanie pełnego entuzjazmu wynikającego z dopiero, co ułożonego planu. Opuściłam dłoń i przymknęłam powieki, wzdychając ciężko.
- Bello? Dobrze się czujesz? – usłyszałam po chwili zaniepokojony głos Edwarda. Rybka połknęła haczyk, ucieszyłam się w duchu.
- Nie wiem, jakoś tak… - szepnęłam niepewnie, otwierając oczy. – Czy mogłabym…? – wskazałam delikatnym ruchem głowy, co chcę zrobić i po chwili już byłam w jego ramionach, czując jedną jego dłoń na plecach, drugą gładzącą moje włosy. To było moje miejsce. Westchnęłam błogo, oplatając rękoma szyję Edwarda.
- Bello, kochanie. – szepnął mi wprost do ucha. Zarżałam, gdy jego chłodny oddech owionął moją skórę. – Nic ci nie jest? Powiedz coś, proszę.
- Mmm, jesteś taki chłodny. – mruknęłam, wtulając twarz w zagłębienie na jego szyi. Nie byłam pewna, ale chyba wziął moje zachowanie za efekt bólu głowy. Przycisnął mnie mocniej do siebie, najwyraźniej sądząc, że temperatura jego ciała w jakiś sposób pomaga mi się z tym uporać.
Haczyk siedzi głęboko, teraz wystarczy tylko powoli zwijać żyłkę.
- Edward? – zapytałam stłumionym głosem, prawie nie odrywając ust od jego skory.
- Słucham? – pogładził mnie czułym gestem po plecach.
- Zrobiłbyś coś dla mnie?
- Co tylko chcesz. - zapewnił. Podniosłam głowę tak, że od jego twarzy dzieliło mnie kilka centymetrów. Widziałam teraz dokładnie plamki na złotych tęczówkach. Zmrużyłam oczy, udając skupienie.
- Mogę cię pocałować?
Mój ukochany zachichotał, przeczesując palcami moje włosy. Jego zdaniem musiałam być teraz niespełna rozumu. Tym lepiej.
- Możesz. – powiedział rozbawiony i, nie czekając aż zmieni zdanie, dotknęłam ustami jego twardych, zimnych warg. Całowałam go, modląc się, by zaczął współpracować, inaczej mój plan legnie w gruzach. Westchnęłam z ulgą, gdy poczułam, że Edward, mimo wrodzonej ostrożności, wreszcie przestał być bierny. Z pasją oddawał pocałunki, jednak w dalszym ciągu czułam rezerwę, czułam, że się powstrzymuje. Nauczona, więc poprzednimi razami, zwolniłam trochę tempo, by czuł, że nie oczekuję niczego więcej jak tylko tego, co jest w stanie mi dać. Zadziałało! Edward wyraźnie się rozluźnił. Pogłębiłam, więc pocałunek, lecz nie na tyle, by włączyć dzwonek ostrzegawczy w głowie chłopaka. Gdy wprowadzałam w życie mój plan, nie przyszłoby mi do głowy, że wytrwanie w nim będzie takie trudne! Ledwo nad sobą panowałam, nie mówiąc już o oddychaniu. Całą siłą woli powstrzymywałam się, by nie rzęzić jak zepsuty wentylator. Serce biło mi tak szybko, aż dziwiłam się, że jeszcze nie wyskoczyło z piersi.
Delikatnym ruchem wplotłam palce we włosy Edwarda, odrywając usta tylko po to, by zaczerpnąć powietrza. Niestety, ukochany wykorzystał ten moment, by przerwać zabawę.
- Bello, wystarczy… - czy mi się wydawało, czy jego głos naprawdę był lekko ochrypły?
- Wcale nie, jeszcze nie skończyłam cię całować. – mruknęłam i pochyliłam się ku niemu, chcąc kontynuować przerwaną czynność, ale on chwycił mnie za ramiona odsunął od siebie o kilkanaście centymetrów.
- Bello.
- Edward! – pisnęłam płaczliwym głosem. Płacz? Naprawdę zbierało mi się na płacz? Jeszcze tego brakowało. Z drugiej strony miałam już dosyć jego uników i marnych tłumaczeń, typu, jak to nie możemy tego zrobić, bo niechcący mnie zabije. Ile razy można wałkować jedno i to samo?
- Kochanie, mówiłem ci już…
- Że to jest niebezpieczne, tak? – przerwałam mu, odsuwając się od niego jeszcze bardziej, aż na samą krawędź lóżka. – Że możesz mi wgnieść dłoń w czaszkę i tak dalej?
Gdyby głos przestał mi drżeć, efekt byłby dużo lepszy, pomyślałam, czując pod powiekami zdradzieckie łzy.
- Bello…
- To teraz ja ci coś powiem. Gówno prawda.
Widziałam, jak Edward wciągnął powietrze. Mimo tego, że żył już ponad 100 lat i był świadkiem kształtowania się naszego języka, byłam niemal pewna, że do przekleństw nie był przyzwyczajony. Miałam ochotę się roześmiać. Albo rozpłakać.
- Gdybyś nie chciał mnie skrzywdzić, nigdy byś tego nie zrobił i albo o tym wiesz, albo nie chcesz się do tego przyznać, bo… - przerwałam nagle. Nie byłam pewna, czy dalsze słowa przejdą mi przez gardło z jednego prostego powodu. Nie zniosłabym myśli, że są one prawdziwe.
Jego twarz w jednym momencie stała się nieprzenikniona. Zacisnął zęby a jego oczy lekko pociemniały. Z gniewu? Z bólu?
- Bo co, Bello? – zapytał, starając się nie wybuchnąć. – Dokończ, proszę.
Teraz pożałowałam, że w ogóle zaczęłam ten temat, że nie dałam sobie spokoju, jak zwykle po tym, gdy próbowałam go… uwieść. Przełknęłam głośno ślinę.
- Bo tak naprawdę tego nie chcesz. – szepnęłam, ze wzrokiem wbitym w jego pierś. – Bo gdybyś chciał, zrobiłbyś wszystko, żeby… żebyś mógł to zrobić.
Zapadła cisza, słychać było tylko szaleńcze bicie mojego serca, które powoli wracało do normy. Nie miałam odwagi spojrzeć Edwardowi w twarz, nie chciałam usłyszeć komentarza do wypowiedzianych przeze mnie słów.
Nie wiem, ile czasu tak siedzieliśmy, w końcu poczułam, że mój ukochany bardzo powoli wstaje z łózka. Kątem oka zobaczyłam, jak wsuwa ręce do kieszeni dżinsów.
- Nic o mnie nie wiesz. – powiedział w końcu a jego głos brzmiał, jakby był bardzo zmęczony. To stwierdzenie mnie zabolało. – Nie wiesz, co czuję. Nie masz pojęcia o walce, którą muszę staczać sam ze sobą za każdym razem, gdy jesteś blisko. Codziennie ryzykujesz życiem będąc zaledwie kilka metrów ode mnie, rozumiesz? Nie mam pojęcia, jakim cudem udaje mi się w ogóle cię dotykać, nie mówiąc o pocałunkach. A ty chcesz, żebym… - głos mu się załamał. Spojrzałam na niego, lekko rozchylając usta.
- Edwardzie…
- To nie jest żadne moje widzi mi się, nie pojmujesz? – przeczesał palcami włosy w geście zniecierpliwienia. – Wiem, kim jestem i wiem jaki jestem. Jestem wampirem. Zabójcą, który w jakiś niezrozumiały sposób zakochał się w swojej ofierze. Mordercą z niezwykle rozwiniętym instynktem. Pamiętasz, jak mówiłem ci, że na polowaniu nie jesteśmy do końca sobą? Działamy właśnie pod wpływem tego instynktu. Można powiedzieć, że jesteśmy w pewien sposób w amoku. Boję się, Bello, naprawdę się boję, że podobnie będzie, gdybyśmy spróbowali… - spojrzał mi w oczy, szukając zrozumienia. – Bez względu na to, jak bardzo tego chcę… Nie wierzysz mi, prawda? – uśmiechnął się smutno, widząc moją minę. - Nie wierzysz, że mogę pragnąć tego tak bardzo jak ty? No cóż, w takim razie cię zaskoczę, bo tak jest. Ale bez względu na to, nie jestem w stanie zaryzykować twojego życia tylko po to, by sprawdzić, jak daleko przebiega linia mojej samokontroli. Przykro mi.
Po tych słowach spuścił głowę i kołysząc się lekko na piętach, znów wsadził dłonie do kieszeni. Wyglądał tak bezradnie, cierpiąco… Nie mogłam dalej być zła. Nie po tym, co powiedział. Wstałam i podeszłam do niego, nie zdając sobie sprawy z łez, które w końcu popłynęły z moich oczu. Drżącymi palcami dotknęłam jego policzka, by po chwili wziąć jego twarz w obie dłonie. Zmusiłam Edwarda, by na mnie spojrzał.
- Przepraszam. – wydusiłam, ledwo panując nad głosem. – Przepraszam. – zdążyłam jeszcze powtórzyć, zanim na dobre się rozpłakałam, wtulając twarz w jego tors a rękoma oplatając go w pasie. Jak mogłam być tak samolubna? Jak mogłam nie pomyśleć o tym, jakie emocje odczuwa Edward nie jako mój chłopak a jako wampir? O Boże, nie mogłam uwierzyć w to, co mu powiedziałam. Jak on musiał się czuć?
Ale on tylko kołysał mnie w ramionach, mocno przyciskając do siebie. Jak przez mgłę słyszałam jego przeprosiny, słowa, że nie powinien, że nie chciał, że to jego wina. Nie zgadzałam się, ale już mu nie odpowiedziałam, nie miałam siły. Po jakimś czasie, zmęczona szlochem, który na szczęście nie doszedł do uszu Charliego, czułam, jak ukochany kładzie mnie do łózka, przykrywa czymś i chce się odsunąć, ale ja na w pół przytomna, jeszcze mocniej zacisnęłam ręce na jego ciele tak, że musiał zostać. Zasnęłam na dobre dopiero, kiedy wiedziałam, że Edward jest przy mnie i nigdzie się nie wybiera.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin