Jadwiga Courths_Mahler Zagadka w jej �yciu - Musz� porozmawia� z mecenasem Scholzem. Zadzwo�, Walu, i powiedz, �e czekam na niego jutro przed po�udniem. Waleria z niepokojem i trosk� spogl�da�a na chor�. - To ci� zbytnio zm�czy, mamo. Zaczekaj, a� poczujesz si� lepiej. Matka u�miechn�a si� z trudem, niewyra�nie. - Wci�� nalegasz, bym nie spieszy�a si� z testamentem, a ja przystaj� na to. Teraz jednak uwa�am, �e do�� by�o zwlekania. - Naprawd� nie ma powodu do po�piechu. Niebawem wyzdrowiejesz i wtedy zajmiesz si�, czym tylko zechcesz. mamo... Twarz chorej zmieni�a si� tak, jakby kobieta poczu�a naraz przyp�yw dawno utraconej energii - od spisania jej ostatniej woli zale�a�o du�o wi�cej, ni� przypuszcza�a Waleria. Powiedzia�a zatem r�wnie spokojnie, co stanowczo: - A jednak musz�! Musz�, Waluniu! Nie zapominaj, �e ka�da choroba mo�e zako�czy� si� �mierci�. Waleria zblad�a. - Nie m�w tak, mamo, moja najdro�sza! Masz dopiero pi��dziesi�t pi�� lat, zosta�o ci jeszcze du�o czasu. B�dziesz znowu zdrowa, uwierz mi! - Daj Bo�e, �eby� mia�a racj�. Niemniej jednak powinno si� za�atwi� wszystkie wa�ne sprawy wtedy, kiedy ma si� jeszcze do�� si�y. D�u�sza zw�oka... Walu, twoja przysz�o��... musz� ci j� zabezpieczy�! Waleria nie potrafi�a ukry� zdumienia. - Moj� przysz�o��? Mamusiu, przecie� jestem jedynaczk�, je�li za� pragniesz da� co� komu� innemu, to mi po prostu powiedz, o kim mam pami�ta� i ile przeznaczasz na to. Wiesz przecie�, �e ci� nie zawiod�. I naprawd� za�atwimy to wszystko, gdy tylko wr�cisz do zdrowia. Oczy Dory Lorbach wyra�a�y ogromne znu�enie. Wyszepta�a: - Och, dziecko! Usi�d� ko�o mnie, musz� ci wyja�ni�, co sta�oby si� w przypadku, gdybym nie zd��y�a sporz�dzi� testamentu. Waleria opiera�a si� jeszcze, ale wobec stwierdzenia matki, �e to, co musi wyzna�, przyniesie ulg� jej schorowanemu, zbola�emu sercu - uleg�a. Przysiad�a na krze�le obok ��ka, uj�a obie d�onie chorej w swoje r�ce i rzek�a z prostot�: - No dobrze ju�, dobrze. Tylko nie denerwuj si� wi�cej. Pani Lorbach patrzy�a na ni� przez chwil� bez s�owa. Waleria nie by�a wprawdzie klasyczn� pi�kno�ci�, ale rysy jej twarzy promieniowa�y ciep�em i wdzi�kiem, wzbudzaj�cym sympati�. Jaka szkoda, �e nie u wszystkich! Paru ludzi traktowa�o t� dziewczyn� z niek�aman� zawi�ci�, zazdro�ci�o jej beztroskiego �ycia, cho� Waleria nie mia�a o tym poj�cia. To wiedzia�a tylko matka, darz�ca j� bezgraniczn� mi�o�ci�. U�cisn�a r�k� Walerii i westchn�a g��boko. - Pos�uchaj zatem, Walu. Ale przedtem przyrzeknij mi, �e cokolwiek us�yszysz, to i tak nie przestaniesz mnie kocha�. - Ja? Ale� to by�oby niemo�liwe, mamo! - S�owom tym towarzyszy� czu�y poca�unek. - Kocham ci� przecie� najbardziej na �wiecie i tak b�dzie zawsze. - Gdybym mog�a by� tego pewna, �atwiej by�oby mi powiedzie� to, co powiedzie� musz�. - Mo�esz by� tego pewna - stwierdzi�a z moc� Wala, cho� nagle ogarn�o j� jakie� z�e przeczucie. Znowu, jak ju� par� razy wcze�niej, wyda�o si� jej, �e mi�dzy ni� a matk� czai si� co� obcego, ci���cego im obu ponad miar�. Czy mia�o to mo�e zwi�zek z pewnym m�odzie�cem, kt�rego Waleria pozna�a niedawno i za kt�rym od chwili przypadkowego spotkania t�skni�a? Nie, nie, je�li nawet serce zabi�o mocniej dla tamtego m�odego cz�owieka - wzmog�o to tylko jej zdolno�� kochania w og�le, tak�e wobec matki. Poczucia obco�ci doznawa�a przecie� znacznie wcze�niej, jeszcze zanim par� miesi�cy temu pozna�a m�czyzn� swego �ycia, nie daj�c mu odczu�, jak wielkie wywar� na niej wra�enie. Dora Lorbach nie domy�la�a si� nawet, co dzieje si� z Waleri�, jak sprzeczne targaj� ni� uczucia. Pog�adzi�a czule jej r�k� i zbieraj�c si� na odwag�, wypali�a prosto z mostu: - Zacznijmy wi�c od najgorszego, Walu... Ja... ja nie jestem twoj� matk�! Waleria drgn�a przera�ona. Poblad�a niczym op�atek, a jej �wietliste szare oczy sta�y si� niemal czarne, jak zwykle w momentach najwy�szego wzburzenia. - Nie jeste� moj� matk�? - powt�rzy�a pe�nym niedowierzania szeptem. - Nie, kochanie. Kiedy� spotka�o mnie wielkie nieszcz�cie. Najpierw umar�a mi c�reczka, a zaledwie kilka tygodni p�niej m��. By�am bardzo nieszcz�liwa i samotna, chcia�am nade wszystko mie� kogo� bliskiego, kto nale�a�by tylko do mnie. Zbyt mocno kocha�am m�a, by zdecydowa� si� na powt�rne zam�cie, cho� owdowia�am tak m�odo... Aby nie podda� si� do ko�ca rozpaczy, aby jako� przetrwa�, wzi�am ci� do siebie i wychowywa�am jak rodzone dziecko. Walu, ja... ja ci� kupi�am... Waleri� wstrz�sa�y dreszcze. - Kupi�a� mnie? Odkupi�a�? Moi rodzice oddali mnie... za pieni�dze? Pozbyli si� zb�dnego balastu? Tak? - Walu, byli biedni i mieli jeszcze inne dzieci... Po c� ta gorycz? Wiedzieli przecie�, �e ja mog� zapewni� ci du�o lepszy los ni� oni, chodzi�o im o twoje dobro. Walu, dziecko moje, by�a� taka �liczna, mi�a, �e od razu przylgn�am do ciebie ca�ym sercem i nawet nie mog�abym znie�� my�li o rozstaniu z tob�. A ty? Czy teraz... - Och, teraz kocham ci� bardziej ni� kiedykolwiek. Ty mi da�a� to, co tylko matka mo�e da� dziecku, wi�cej od tej kobiety, kt�ra mnie urodzi�a... - Walu, daj�e spok�j. Wiedzia�am, �e ta wiadomo�� ci� poruszy do g��bi, nie chcia�am, �eby przekazali ci j� ludzie obcy, co tak czy owak musia�oby nast�pi� po mojej �mierci. A wtedy ju� nie mog�abym ci� ani pocieszy�, ani uspokoi�. Wala, wzruszona i wstrz��ni�ta, uca�owa�a chor� najserdeczniejszym ze wszystkich dotychczasowych poca�unk�w. Nagle ods�oni�a si� tajemnica, rozwi�za�a zagadka - wiedzia�a ju�, czemu czasem mi�dzy ni� a matk� wkrada�o si� co� obcego, wyrasta� jaki� niewidzialny mur... - Mamo, jeste� dobra, cudowna, da�a� mi tyle czu�o�ci, takie poczucie bezpiecze�stwa, wszystko, do czego w�a�ciwie nie mia�am prawa. Ale teraz powiedz mi, powiedz, kim naprawd� jestem? Dora Lorbach tkliwym gestem odgarn�a w�osy z rozpalonego czo�a dziewczyny. - Jeste� moim dzieckiem. I pozostaniesz nim. Ale wiem, o co pytasz. Urodzi�a� si� w ma�ej wiosce, w Turyngii. Rodzice mieli kawa�ek gruntu i n�dzn� chatk�, z trudem wi�zali koniec z ko�cem. Ujrza�am ci� pewnego dnia, siedz�c� przed domem. Nie mia�a� wtedy nawet roczku. Musia�am ci si� spodoba�, bo� wyci�gn�a do mnie r�czki. By�am tam na leczeniu sanatoryjnym po moich ci�kich przej�ciach. Od chwili, kiedy si� spotka�y�my, codziennie przechadza�am si� tamt�dy, wyczekuj�c chwili, kiedy twoja mama wyniesie ci�, aby� wygrza�a si� na s�onku. Ha�a�liwe, zupe�nie niepodobne do ciebie rodze�stwo, dra�ni�o ci�, patrzy�a� tak, jakby� oczekiwa�a ode mnie pomocy. Tote� kt�rego� razu zdecydowa�am si� porozmawia� z twoimi rodzicami, kt�rzy po d�ugich namowach, za pewn� sum� pieni�dzy, zgodzili si� na to, aby� zosta�a moim dzieckiem. Chc�c zaoszcz�dzi� Walerii przykro�ci, pani Lorbach nie wspomnia�a nawet o tym, z jak� chciwo�ci� jej rodzice przyj�li pieni�dze, jacy byli uradowani faktem, �e raz na zawsze pozb�d� si� ma�ej. Nie chcia�a pot�gowa� w dziewczynie uczucia przygn�bienia, rozczarowania i goryczy. - Ich nazwisko brzmia�o Hartmann. Mam adres, ale nigdy tam nie by�am z obawy, �e zechc� mi ciebie odebra�. Prawd� m�wi�c, uwa�am, �e ty tak�e nie powinna� nawi�zywa� z nimi kontaktu. Nale�ysz teraz do innej sfery, przywyk�a� do innego towarzystwa. Wr��my jednak do rzeczy. By�am za m�oda na to, aby m�c ci� zaadoptowa�, potem... Potem zabrak�o mi odwagi. Ba�am si�, �e krewni mego m�a b�d� mi czyni� wyrzuty i urz�dza� przykre sceny. Zawsze mieli mi za z�e, �e tak bardzo ci� kocham. S�dz�, �e ju� teraz zaczynasz rozumie�, dlaczego testament jest rzecz� niezb�dn� i ogromnie wa�n�. Prawie ca�y maj�tek odziedziczy�am po m�u, fabryka, w kt�rej by� dyrektorem naczelnym, nale�a�a do te�cia. Szwagierka otrzyma�a du�y posag, lecz uwa�a�a zawsze, i� nale�y jej si� wi�cej. Jej m�� by� najpierw prokurentem w fabryce, po moim owdowieniu za� zacz�� ni� zarz�dza� i, musz� przyzna�, robi� to doskonale, uwa�aj�c j� za dziedzictwo swoich w�asnych dzieci. Przy okazji ja r�wnie� skorzysta�am, bo i moje dochody z fabryki szybko wzros�y. Walu, m�� pozostawi� mi w spadku wszystko, pod warunkiem jednak, �e je�li umr� bezdzietnie, ca�y maj�tek przejdzie w r�ce szwagierki i jej rodziny. Oto dlaczego obawiali si� zawsze, �e ci� zaadoptuj�, oto czym mog�am ich szanta�owa�, nawet broni�c ci� przed zbyt wczesnym poznaniem okrutnej prawdy. Teraz tak�e trapi ich l�k, �e mog�abym sprzeniewierzy� si� ostatniemu �yczeniu swego m�a i wszystko zapisa� tobie. Waleria westchn�a. - A zatem z tego powodu mnie nienawidz�? - Tak, w tym tkwi przyczyna ich niech�ci i zawi�ci. Jak bardzo si� myl�! Gdybym nawet ci� adoptowa�a, ich spadek nie dozna�by �adnego uszczerbku. Dla ciebie przeznaczy�am tylko to, co stanowi�o m�j posag oraz oszcz�dno�ci ca�ego �ycia. Ale i ta kwota wydaje im si� zbyt wyg�rowana, gdy� zapewnia ci dostatek. Sama widzisz, �e alternatywa jest jedna. Musz� ci� albo zaadoptowa�, albo czym pr�dzej sporz�dzi� testament. Wszelka dalsza zw�oka mo�e by� niebezpieczna. Zaprosisz wi�c na jutro mecenasa Scholza, prawda? Waleria pog�adzi�a matk� po policzku. - Nie dr�cz si� tak, mamo. Dzi�ki wykszta�ceniu jakie mi zapewni�a�, potrafi� sama zarabia� na chleb. Nie pragn� wcale, aby� zapisywa�a mi cokolwiek, nie chc�, �eby kto� patrzy� na mnie wrogo. Prosz� ci�! - Oni ci� wcale nie znaj�, s� bardzo niesprawiedliwi wobec ciebie. Ja znam twoj� dum� i ceni� ci� za wielkoduszno��, lecz musia�abym nie mie� chyba sumienia, aby pozostawi� ci� bez �rodk�w do �ycia. �ycz� sobie, aby� i po mojej �mierci egzystowa�a tak, jak ci� do tego przyzwyczai�am. A teraz podaj mi szkatu�k� z bi�uteri�. Waleria musia�a spe�ni� to �yczenie, poniewa� wyra�one zosta�o tonem nie znosz�cym sprzeciwu. Chora wysypa�a na ko�dr� kosztowno�ci, po czym rozdzieli�a je na dwie cz�ci. Jedn� z nich schowa�a na powr�t, drug� podsun�a c�rce. - To s� rzeczy po mojej...
ZuzkaPOGRZEBACZ