Mariusz Czylok Pan Brown Dla tych kt�rzy maj� jeszcze szans� uchroni� si� od g�upoty. Marek nie urodzi� si� debilem, ale przez kilkana�cie lat intensywnej pracy nad swoim charakterem zas�u�enie zapracowa� na to aby mo�na by�o go w ten spos�b okre�li�. By� urodzonym kierowc�. Tak przynajmniej s�dzi�. Niestety na nieszcz�cie dla innych u�ytkownik�w drogi, kt�rzy mieli w�tpliw� przyjemno�� spotka� si� z nim na szosie. Marek od chwili gdy usiad� za kierownic� zdezelowanego Volvo zrozumia�, �e urodzi� si� po to aby wyprzedza�... wymija�... oraz stwarza� zagro�enie dla �ycia innych gdziekolwiek si� pojawi. Marek wyprzedza� w r�nych okoliczno�ciach: na podw�jnej ci�g�ej, pod g�r� gdy nic nie widzia�, we mgle... w nocy na wy��czonych �wiat�ach. W mi�dzyczasie Marek wygra� konkurs lizus�w zdobywaj�c g��wn� nagrod� - wiaderko wazeliny oraz zrobi� sobie, nie wiedzie� dlaczego, test ci��owy. A potem znowu wyprzedza�... a� do chwili gdy napotka� r�wnego mu poziomem inteligencji innego kierowc� i obaj sp�on�li w samochodach zaraz po tym gdy po czo�owym zderzeniu oba pojazdy stan�y w ogniu. Tak w�a�nie sko�czy� swoj� bezsensown� egzystencj� na padole �ez. Zw�oki Marka trafi�y do zak�adu pogrzebowego, kt�ry akurat prze�ywa� kryzys finansowy i kolejny anonimowy trup nie by� im na r�k�. W zwi�zku z tym trupa Marka pochowano w ogrodzie pana Smitha. Dlaczego akurat tam, a nie na cmentarzu? Nikt nie mia� poj�cia. * * * * * Pan Smith mia� trzydzie�ci pi�� lat i �y� sobie samotnie w pi�knym domku na przedmie�ciach du�ego miasta. O tym, �e w jego ogrodzie spoczywaj� zw�oki ludzi nie mia� bladego poj�cia. I pewnie tak by pozosta�o do ko�ca jego dni gdyby nie zwyk�y zbieg okoliczno�ci... * * * * * Grupa by�a doskonale zorganizowana. Poruszali si� sprawnie i szybko. Mkn�li przez wysok� traw� nios�c pewnie cenny sprz�t. Do tej pory tylko dwa razy musieli odpiera� ataki. Software by� dobrze strze�ony, a Stra�nicy znali si� na swojej robocie i rad�i nie mieli �atwego zadania. Szefem grupy by� Kruk. Niski, wredny cz�owiek, kt�ry ca�e swoje wykszta�cenie wykorzystywa� nie tak jak chcieli jego rodzice. Postanowi� niszczy� i zabija�. Fakt, �e przy okazji zdobywa� oprogramowania, by� dla niego tylko dodatkiem do wykonywanej pracy. Inteligent. To nie ulega�o w�tpliwo�ci. Bez problem�w potrafi� rozpoznawa� u�yteczny software od �mieci. Nie po�wi�ca� na to wi�cej czasu ni� innym zajmowa�o spluni�cie. Rodzice Kruka od kilku lat ju� nie �yli, wi�c nie mia�o to dla nich w chwili obecnej �adnego znaczenia. W�a�nie teraz Kruk wyczu� zagro�enie. Podni�s� d�o� do g�ry i grupa dwunastu ludzi zatrzyma�a si� w jednym momencie. Grupa komandos�w. Wyszkolonych zab�jc�w. Informatyk�w. Wiewi�ra, zast�pca Kruka, ukl�kn�� na ziemi i otworzy� swoj� torb�. Obok laptopa znajdowa� si� tam automatyczny pistolet. Wyci�gn�� go z torby i odbezpieczy�. Kruk wskaza� Wiewi�rze skraj lasu. Co� si� tam poruszy�o... Informatyk postawi� torb� z laptopem na ziemi i pobieg� w stron� lasu. Do Kruka do��czy� Nunez. Poprawi� okulary na nosie i z�apa� torb� Wiewi�ry. Pobieg� przed siebie, a za nim pozostali. Wszystko odbywa�o si� bez jakiegokolwiek ha�asu i zb�dnych s��w. Informatycy wiedzieli co maj� robi�. Us�yszeli szum lec�cych w ich stron� strza� zanim jeszcze je zobaczyli. Wszyscy rzucili si� na ziemi� chroni�c r�wnocze�nie kosztowny sprz�t. Kruk zakl��. Za d�ugo to trwa... Kilka g�o�nych strza��w od strony lasu, a po chwili radosny okrzyk zwyci�stwa Wiewi�ry oznajmi�, �e zagro�enie min�o. Nunez zaczeka� na Wiewi�r�, kt�ry wraca� szybko do grupy. W prawej d�oni �ciska� pistolet, a w lewej dwie p�yty CD. Software... - Nowy explorer - powiedzia� Wiewi�ra i schowa� p�yty do torby. - By�o co� wi�cej? - spyta� Kruk. - Nie. To tylko Stra�. Do bazy troch� jeszcze nam zejdzie... Kruk zadecydowa�, �e musz� zej�� z polany i wej�� do lasu. W sam� por�. Zaraz gdy znale�li si� pod os�on� drzew doszed� do ich uszu nowy d�wi�k. Nowy, ale nie obcy. D�wi�k pojazd�w Imperium. Dwa pojazdy przemkn�y nad polan�. Polecia�y dalej. Informatycy odetchn�li z ulg�. Nie zostali zauwa�eni. Przynajmniej na razie. Kruk wprowadzi� grup� w g��b lasu. Do bazy Stra�nik�w pozosta�o jeszcze par� kilometr�w. Najtrudniejszy odcinek, naszpikowany samob�jczymi oddzia�ami producent�w software. Desperackie grupy broni�ce swoich produkt�w nie chcia�y dopu�ci� do tego aby kto� obcy zabiera� im gotowe programy. Kruk na sam� my�l o tym, �e b�dzie mia� okazj� wyrz�dzi� komu� krzywd�, u�miechn�� si�. Wiewi�ra z�apa� go za �okie�. - Tam... - szepn�� wskazuj�c na prawo. Kruk skin�� mu g�ow�. Wiewi�ra zostawi� torb� i wraz z dwoma innymi pobieg� bezszelestnie przed siebie. Kruk przyczai� si� na ziemi. �ycie Rad�i nie jest proste. To walka. Kilka strza��w i Wiewi�ra wraca� uszcz�liwiony do szefa. Niestety... nie dotar� do niego gdy� snajperska kula wystrzelona z ukrycia trafi�a go w ty� g�owy i po�o�y�a kres jego �yciu. Dwa tygodnie p�niej Wiewi�ra zosta� przetransportowany do miasta gdzie mieszka�. Nikt jednak nie zg�osi� si� po cia�o, wi�c pewni ludzie zadecydowali i� niewygodne cia�o zostanie zakopane w ogrodzie pana Smitha. * * * * * By� pi�kny poranek pewnego lipcowego dnia. Pan Smith stwierdzi�, �e m�g�by dzisiaj co� zrobi�. Co� konkretnego. Zabra� wi�c z domu koc i poszed� do ogrodu. Tam roz�o�y� koc na trawie i po�o�y� si� na nim chc�c przyrumieni� sobie sk�r�. Ale jak to ju� w �yciu bywa, nic nie przychodzi �atwo. Tak wi�c i ten sielski obrazek zosta� po chwili zniszczony... * * * * * Rekieter realizowa� w�a�nie kolejne zlecenie gdy zadzwoni� jego telefon kom�rkowy. Podrapa� si� w garb i zmieni� pozycj� przy oknie. Obserwowa�, swoim jedynym zdrowym w miar� okiem, ulic�. Oko uzbrojone by�o w lunet� przymocowan� do sztucera. Karabin za�adowany zosta� ostr� amunicj�, a Rekieter by� o krok od wybuchu. Siedzia� przy oknie ju� od dobrych pi�tnastu minut i czu� si� jak g��wny bohater powie�ci Fredericka Forsytha - policja by�a ju� na jego tropie i w ka�dej chwili mogli wpa�� do pokoju aresztuj�c go. Na domiar z�ego - telefon... spojrza� kto dzwoni... Yuppi... szef... Od�o�y� sztucer i pomy�la� z�o�liwie, �e dobrze jest i� moda na yuppich ju� min�a. Teraz wa�niejsze s� walory i sprawno�ci wewn�trzne. - Rekieter szefie... - powiedzia� do telefonu chrapliwym g�osem. - Masz dziesi�� minut aby zjawi� si� u mnie - us�ysza�. - Moje zlecenie... w�a�nie... - us�ysza� tylko przerywany sygna�. Dziesi�� minut? To si� da zrobi�. Rekieter stawa� si� niewygodny dla swojego szefa. Co� �le posz�o... nie zrealizowa� zlecenia w odpowiednim terminie i trzeba by�o zlikwidowa� problem jaki stanowi� inwalida. Po pi�tnastu minutach garbus ju� nie �y�. Yuppi pozby� si� k�opotu, teraz musia� pozby� si� cia�a. Jego ludzie podobne tematy za�atwiali w przesz�o�ci niejednokrotnie. Teraz te� nie przysporzy�o im to wi�kszych k�opot�w. Zakopali garbusa w ogrodzie pana Smitha. Bo gdzie�by indziej. * * * * * I tak przez lata ogr�d pana Smitha przeistacza� si� w cmentarz, a co naj�mieszniejsze w tym wszystkim, to fakt, �e pan Smith o tym nie wiedzia�. Tak by te� pewnie zosta�o do chwili obecnej gdyby nie pies pana Smitha. Zacz�� kopa� w ogrodzie. Pies pana Smitha wabi� si� po prostu Pies, gdy� pan Smith nie potrafi� wymy�li� innego imienia dla swojego wilczura. Przez wi�ksz� cz�� dnia Pies spa� gdzie tylko popad�o, ale tego dnia widz�c swojego pana odpoczywaj�cego w ogrodzie zrobi� co�, co do niego nie by�o podobne. Nigdy tego nie robi� i nie wiadomo co na niego wp�yn�o, �e w�a�nie teraz zacz�� to robi�. Mo�e chcia� pokaza� swojemu panu, �e do czego� si� nadaje. Chocia�by do tego aby kopa� dziury. Pan Smith rzuci� okiem na Psa i zakl�� pod nosem. Ale Psa zostawi� w spokoju. Niech sobie kopie. A Pies kopa�... * * * * * Trzy dni dr��y� dziur� a� sta�o si� to co sta� si� mia�o. Dokopa� si�... w�wczas pobieg� zadowolony po swojego Pana. Pan Smith nie od razu zrozumia� o co chodzi. Nie to, �e Smith by� t�pakiem, ale raczej problem tkwi� w jego lenistwie. Nie mia� ochoty biega� tam i z powrotem tylko dlatego, �e Pies wyw�szy� jakiego� zaj�ca. Pies stwierdzi�, �e musi poczeka� na lepsze samopoczucie swojego pana i przybiegnie troch� p�niej. W mi�dzyczasie mo�e pog��bi� dziur�. * * * * * Nast�pnego dnia pan Smith nadal nie mia� zamiaru zainteresowa� si� tym co chce mu pokaza� Pies. Usiad� wygodnie w swoim fotelu i pogr��y� si� w lekturze horroru. Co tam Pies... - Oddaj moj� nog� - us�ysza� po pewnym czasie i ujrza� Psa wbiegaj�cego do pokoju z grubym gnatem w pysku. Pies dobieg� do swojego pana i po�o�y� si� przy fotelu. Ko�� po�o�y� na pod�odze przed sob�. Pan Smith obejrza� si� w poszukiwaniu kogo� jeszcze. Kogo� kto wrzeszcza� za psem, aby mu odda�... nog�? Pan Smith przyjrza� si� ko�ci. Zwyczajna ko��. Wygl�da�a na star�... Wsta� z fotela i wyszed� do ogrodu. Pies pobieg� za nim. Wreszcie zadowolony... Wyprzedzi� pana i pobieg� do swojej dziury. Pan Smith poszed� za nim i stan�� na brzegu dziury. Zajrza� w g��b, ale nic nie ujrza�. Nic opr�cz ciemno�ci. - Jest tam kto? - us�ysza� pan Smith g�os dochodz�cy z dziury. Zmrozi�o go to. Nie spodziewa� si� czego� podobnego. Impuls spowodowa�, �e pan Smith upad� na kolana i bli�ej przyjrza� si� dziurze. Nie�mia�o spyta� w czym mo�e pom�c. - Pom�c? - spyta� g�os. - Wyci�gnij mnie st�d baranie. Pies pana Smitha zacz�� znowu kopa�. Jego pan nie potrafi� tego zrozumie� i brutalnie odtr�ci� go na bok. - Poczekaj - powiedzia� do Psa i sam zabra� si� do kopania. * * * * * Dziwne mo�e wydawa� si� fakt, �e pan Smith nawet przez moment nie zastanowi� si� nad nierealno�ci� zaistnia�ej sytuacji. Fakt... Kto� jest pod ziemi� i wo�a o pomoc. Odkopa�... W�a�ciciel ogrodu rzuci� si� na ziemi� z go�ymi r�kami wydobywaj�c mi�kk� gleb� poszerzaj�c otw�r. Po kilk...
ZuzkaPOGRZEBACZ