Inglot Inquisitor II Czarownik.txt

(77 KB) Pobierz
Jacek Inglot

Inquisitor II: Czarownik

Tak wi�c Judym wyszed� z n�dzy i doszed� do inteligencji, ale ta nie
przyj�a go w swe szeregi. No tak, nie mog�o by� inaczej - wsz�dzie
be�kot, na g�rze, na dole, we dnie, w nocy, w zdrowiu i przy skonaniu.
Be�kocze ca�y nar�d, w zdumiewaj�cej, nie znanej od wiek�w solidarno�ci
- dlaczego w takim razie nie uczniowie? Kto wie, mo�e nie wiedz�c o tym
sam produkuj� te nieprzytomne brednie? Gdybym by� cho� odrobin� uczciwym
gogiem, powinienem si� po czwartym tego typu wypracowaniu pochlasta� -
porz�dnie, solidn� brzytw�, od ucha do ucha. Chyba jednak by�em belfrem
ma�o zaanga�owanym w spraw� o�wiecania narodu, poniewa� zamiast tego
si�gn��em po pi�te (nie piwo, niestety). Wida� przywyk�em - Witkac
powiada�, �e ludzie to takie bydl�ta, co to si� do wszystkiego
przyzwyczaj�.
Unios�em do g�ry zniech�cony wzrok - moi koledzy walki i m�cze�stwa,
niewolnicy kaganka (kaga�ca? ka�czuga?) o�wiaty, po�ywali w�a�nie drugie
�niadanie. Spijaj�c jogurciki toczyli zwyk�e szkolne dysputy: jedni
domagali si� g�owy ministra edukacji, drudzy, bardziej wida� lito�ciwi,
tylko kuratora. Inni kl�li w �ywy kamie� co popad�o, nie oszcz�dzaj�c
nawet swych �on i ma�oletnich dziatek.
Drzwi uchyli�y si� i do pokoju zajrza�a Krystyna - popatrzy�a na
rozgdakane towarzystwo z niesmakiem, a� wida� co� jej przysz�o do g�owy,
poniewa� przybra�a marsowy wyraz twarzy i krzykn�a ze zgroz�:
- Rybak zrobi� striptiz przed 3b!!!
Zapad�a martwa cisza. Nauczyciele poderwali g�owy i wpatrzyli si� w
Krystyn� w niemym przera�eniu.
- Co, znowu... - j�kn�� Teogderyk.
- O, to on to ju� zrobi� przedtem? - zawo�a� z o�ywieniem Herman,
kt�ry po p�rocznym le�eniu w gipsie by� pe�en �wawo�ci i ciekawo�ci
�wiata. - A w kt�rej klasie?
- ... si� zaczyna? - doko�czy� Teogderyk i spojrza� na mnie gro�nie.
Przybra�em wyraz twarzy oburzonej niewinno�ci: Patrycja przebywa�a na
studiach w innym mie�cie, a w komputerach dy�urowa� egzorcystyczny
wirus. Tym razem Rybak zwariowa� wy��cznie na w�asny rachunek.
- O co chodzi? - za plecami Krystyny pokaza� si� Rybak, niestety
kompletnie ubrany. - What's the matter, ladies and gentlemen?
- Oni uwierzyli, �e zrobi�e� striptiz w 3b! - wyja�ni�a
oskar�ycielsko Krystyna. Anglista popatrzy� na nas z niesmakiem.
- No tak, a potem pismacy wypisuj� w gazetach, �e w zawodzie
nauczycielskim od lat obowi�zuje dob�r negatywny - burkn��, usiad� i
ostentacyjnie zag��bi� si� w lekturze "Newsweeka". Reszta wr�ci�a do
swych jogurcik�w i rytualnych przekle�stw. Krystyna wzruszy�a ramionami
i wysz�a, niezadowolona, �e dowcip nie wypali�. Ja za� opu�ci�em wzrok
na kolejne wypracowanie.
Zasadniczy b��d doktora Tomasza to jego oderwanie od istotnej walki,
jak� toczy� w tym czasie zrewolucjonizowany proletariat, zorganizowany w
partiach robotniczych. Tu ju� zabrak�o mi tchu; cud prawdziwy, �e oby�o
si� bez zawa�u. Jednocze�nie chcia�o mi si� wy� jak pok�sanemu do krwi
wilkowi stepowemu. Jeszcze ze trzy tego typu zdania i b�dzie po mnie. Z
jakiej socrealistycznej makulatury oni toto wygrzebuj�? Wci�� pe�no by�o
tego �miecia na p�kach - uczniowie bezkrytycznie powtarzali ka�d�
bzdur�, jako �e dok�adnie mieli w dupie doktora Judyma i bezdomne losy
jego. Mnie za� traktowali na zasadzie z�a koniecznego, krwio�erczego
Mzimu, kt�remu trzeba rzuci� jaki� och�ap, aby uj�� ca�o.
Z boku dobieg� z lekka sataniczny chichot Rybaka - siedzia� tam
razem przy jednym stoliku z Teogderykiem i m�odym wuefmenem, Zaporo�cem.
Szeptali sobie konspiracyjnie. Instynktownie nadstawi�em ucha.
- Zalewasz, stary - stwierdzi� z niedowierzaniem Zaporo�ec. - Co�
si� babie przywidzia�o...
- Nigdy w �yciu - Rybak zaciera� z uciechy r�ce. - Ta na niego
wrzeszczy, a facet jak gdyby nigdy nic stoi przy umywalce, jedn� r�k�
pali papierosa, a drug� wali konia a� mi�o. Babsko nie wiedzia�o, gdzie
si� ze wstydu podzia�. Powiedzia� potem, �e od tygodnia nie m�g� nic
przeci�� i musia� koniecznie pojecha� na r�cznym.
- Mog�a mu pom�c - zauwa�y� trze�wo Zaporo�ec. - Pokaza� cycki albo
co� w tym rodzaju. Szybciej by posz�o...
- Nie by�o potrzeby. Wytrysk mia� r�wno z dzwonkiem.
- Znaczy si�, dobry ucze� - rzuci�em znad swego stosu makulatury. -
A i my nie najgorsi pedagodzy, skoro tak skutecznie wykszta�cili�my w
nim odruch szkolnej punktualno�ci.
- Co si� dzieje w tej szkole?! - Teogderyk wygl�da� jak cz�owiek
dopiero co przebudzony z g��bokiego snu. - Nauczyciel rzuca si� z okna
my�l�c �e jest Rambo, ucze� kopuluje z umywalk�. Czyste wariactwo!
- That's right, my friend. This world is crazy - rzek�
sentencjonalnie Rybak i z powrotem zag��bi� si� w prasie. Do pokoju
wsun�� si� Norbert, niedawno zatrudniony m�ody polonista - a dok�adniej
jego udr�czone ostatnio oblicze. Co� si� z facetem od paru dni dzia�o.
- Nie mog� - wyj�cza�. - D�u�ej nie wytrzymam!
- A co ci, serde�ko? - zapyta� troskliwie Teogderyk.
- Sam ju� nie wiem. Si�dzie ci taka przed nosem i wypnie te swoje
bufory, takie, �e rozwalaj� stanik. No i diabli wiedz�, co robi�,
onanizowa� si� ju� teraz, pod biurkiem, czy czeka� na dzwonek... - w
jego g�osie brzmia�a prawdziwa rozpacz, typowa dla �wie�ego, jeszcze nie
zahartowanego belfra.
- Ach, seks, seks obrzydliwy! - zaskowyta� w odpowiedzi Rybak,
odrywaj�c si� od "Newsweeka".
- Mam na to lekarstwo, ch�opaki - o�wiadczy�em. - Trzy dni �cis�ego
postu, le�enie krzy�em we w�osienicy i samobiczowanie dyscyplin� z
surowej sk�ry.
- Dobrze robi te� czytanie brewiarza i regularny r�aniec - doda�
Teogderyk.
- Brr, to ju� lepszy jednak onanizm, w my�l zdrowej zasady pt. Ka�dy
Sw� W�asn� �on� - prychn�� pogardliwie Rybak, udowadniaj�c przy okazji,
�e przebrn�� przez pierwsze trzysta stron "Ulissesa". Spojrza�em na
niego z uznaniem.
- I c� pan s�dzisz o Joysie?
- Prawd� m�wi�c, nie mam zdania, lec� g��wnie po momentach.
Zawsze to u niego lubi�em - absolutn� i bezwzgl�dn� szczero��. Nigdy
nie pozowa� na intelektualist�. Poza tym by� skrupulatny i zasadniczy
niczym angielski gentlemen z czas�w wiktoria�skich; wymownym gestem
pokaza� mi zegarek, przypominaj�c, �e najwy�szy czas wyj�� na dy�ur.
W czasie patrolowania szkolnych korytarzy pierwszego pi�tra znowu
natkn��em si� na Norberta - stercza� jak wmurowany pod kolumn�,
wpatruj�c si� z nat�eniem w okno, na parapecie kt�rego siedzia�a
dorodna siedemnastka, pulchna blondyneczka, ubrana w przewiewn� i kus�
sukienk�. Podci�gn�a ku sobie kolana i materia� osun�� si� na podo�ek,
ods�aniaj�c kszta�tne i g�adkie udo - dzieweczka wachlowa�a si�
zeszytem, wpatruj�c t�sknym wzrokiem w �wiat za szyb�. Norbert obr�ci�
ku mnie udr�czone oczy, z niemym pytaniem.
- Nie masz szans - odpar�em. - Nie wiem dlaczego, ale m�odzie�
ostatnimi czasy zajmuje si� bez reszty najnudniejsz� i najbanalniejsz�
rzecz� na �wiecie, czyli sob�.
- Sob�, powiadasz - warkn�� zirytowany. - A co w takim razie mam
zrobi� z TYM?! - Podetkn�� mi pod nos kartk� bia�ego papieru z napisanym
na maszynie tekstem. Przeczyta�em kilka zda� ze �rodka.
Ju� od dawna marzy�am, by by� blisko Ciebie. Zniecierpliwiony,
zwierz�cym ruchem przyci�gasz mnie. Czuj� zapach Twojego cia�a i to
przyjemne ciep�o, kt�re emanuje na moje pr�ne piersi. Przesuwasz d�oni�
po wewn�trznej stronie mych ud; powoli rozbierasz mnie, jednocze�nie
nami�tnie ca�uj�c. Dreszcze przeszywaj� nasze cia�a. Pieszcz� Ci� czule,
wodz�c subtelnie d�o�mi po Twoich ramionach, ustami muskam tors,
upajaj�c si� jednocze�nie cia�em. Teraz czekamy tylko na wielkie
spe�nienie. Zanurzasz si� we mnie powoli, a jednak zdecydowanie. Czy�by�
r�wnie bardzo tego pragn�� jak ja?
Z�o�y�em list i odda�em mu.
- Nic z tego nie b�dzie, stary - o�wiadczy�em. - Czysta literatura.
Naczyta�o si� dziecko harlequin�w, obejrza�o dwa pornosy i my�li, �e
mo�e by� drug� Cicciolin�. Tak naprawd� to uciek�aby na widok twojej
erekcji.
Oklap� na to dictum zupe�nie - wzrok nasz, oderwany od niedosi�g�ych
cielesnych pokus okiennej dzieweczki, spocz�� mimochodem na �cianie.
Wisia� na niej plakat nast�puj�cej tre�ci: Uwaga, zaczyna si� miesi�c
kultury francuskiej. Baw si� razem z nami, 3f. Kto� przekre�li� kultury
grubym czerwonym pisakiem, dopisuj�c u g�ry mi�o�ci. Tego ju� by�o dla
Norberta za du�o. Zamkn�� oczy i po omacku ruszy� przed siebie, znikaj�c
w g��bi szkolnych kazamat�w.
Ja sam schroni�em si� w sekretariacie, przerobionym ostatnio na co�
w rodzaju pubu: brakowa�o tylko sto�k�w barowych, kufli i kranu z piwem.
Siedzia� tam ju� Zaporo�ec i jak zwykle smali� cholewki do Krystyny.
Le�a� na urz�dowym kontuarze, broni�cym dost�pu do sekretarki, i
spogl�da� jej mi�o�nie w oczy. Musia�em im przerwa� w niezwykle
ekscytuj�cym momencie.
- A kolega co w�a�ciwie s�dzi o mi�o�ci? - zapyta�a mnie nagle
Krystyna, nim jeszcze zd��y�em zamkn�� za sob� drzwi.
Zastanowi�em si� chwil�.
- Moja droga, przecie� wiesz, �e od lat kocham si� tylko w tobie,
acz bez wzajemno�ci i nadziei, niestety...
- Naprawd�? - u�miechn�a si�, rzucaj�c mi pow��czyste spojrzenie.
Mrugn��em do niej porozumiewawczo. Toczyli�my ten flirt chyba ze trzy
lata z ok�adem. Popatrzy�em na ni� wzrokiem zamglonym od pal�cych ��dz,
jakby si� wyrazi� modernistyczny poeta, i przeci�gle j�kn��em, niczym
bohater Przybyszewskiego.
Oberwuj�cy to Zaporo�ec zgrzytn�� mimowolnie z�bami i wypi�� do
przodu dobrze umi�nion� klat�. Ni cholery nie dawa� si� przekona� co do
ostatecznego triumfu ducha nad materi�. Ka�da nasza sprzeczka ko�czy�a
si� wezwaniem na india�skie zapasy. Rewan�owa�em mu si� zaproszeniem na
dysput� o neotomizmie.
- No dobrze, bawcie si� dalej sami - powiedzia�em. Przed dzwonkiem
musia�em jeszcze odwiedzi� jedno miejsce.
W m�skiej ubikacji w zg�stnia�ym od dymu powietrzu m�g�bym spokojnie
zawiesi� tuzin siekier. Tym razem, o dziwo, przebywa� w niej tylko Marek
Modnicki, ucze� niepozorny, ale znany powszechnie ze swej zadziorno�ci.
Belfrzy nie znosili go organicznie, jako �e by� przem�drza�y i
bezczelny. Sz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin