Bruno Jasi�ski "NOGI IZOLDY MORGAN "Ach, i c� to za n�ka! N�ka troszk� spuchni�ta..." Dostojewski: "Bracia Karamazow" "To si� stanie jednego popo�udnia czy ranka..." Jasie�ski: "Ballada o tramwajach"1 Kiedy czterna�cie par zdenerwowanych r�k go�ych i ur�kawicznionych wyci�gn�o wreszcie spod przedniego pomostu tramwaju nr 18 okrwawione cia�o Izoldy Morgan z okropnymi, wlok�cymi si� na ta�mach kilku �ci�gien, obci�tymi poni�ej pachwiny nogami, wszyscy ci ludzie doznali nagle nieprzyjemnego uczucia pope�nionego nietaktu. Dziewczyna mia�a lat dwadzie�cia trzy, du�e kasztanowe w�osy rozsypane w nie�adzie, twarz nieskazitelnie pi�kn� i smuk�e, cudowne nogi, si�gaj�ce w biodrach nieomal wysoko�ci piersi - nieomylny talizman kobiet rasowych. Wszystko potem sta�o si� a� nazbyt pospieszne. Przyjecha�o pogotowie i odjecha�o, zabieraj�c w swym wn�trzu ca�y incydent. W godzin� p�niej obie nogi by�y ju� amputowane, a wieczorem chora, umieszczona w oddzielnej separatce klinicznej, spa�a ju� ci�kim, bezwizyjnym, pokrzepiaj�cym snem. Berg, bawi�cy tego tygodnia w innym mie�cie, zawiadomiony zosta� o zaj�ciu dopiero na drugi dzie� listem niewyra�nym i kr�tkim, wspominaj�cym o jakim� wypadku i wzywaj�cym go natychmiast. Zgie�k peronu, trzaskanie drzwiami, . zapach �wie�ej farby, skacz�cy kalejdoskop drzew na diafragmie okna, jak paciorki 19 r�a�ca nawleczone na nitk� g�uchego, t�pego niepokoju osu n�y si� w g��b d�ug�, prostopad�� rys�. Kiedy zameldowany lekar�owi dy�urnemu s�ucha� suchycl technicznych relacji, by� ju� zupe�nie spokojny. Po uko�czeniu wyja�nie� poprosi�o pozwolenie widzenia si� Do separatki wszed� w towarzystwie lekarza. Chora nie spa�a. Le�a�a na wznak z oczym� szeroko otwartymi. Berg stan�� u n�g. Przygotowany by�, �e trzeba b�dzie co; powiedzie�, ale w tej chwili nie m�g� sobie w�a�nie przypo mnie� nic odpowiedniego. (...ci�kie, puszyste �wiece kasztan�w w d�ugiej, bezwzgl�d nie prostej perspektywie, ch�odny, wilgotny smak ust opartycl o usta, ciep�o drobnej r�ki odczuwanej przez zamsz r�kawiczki.. pami�tasz...) Spr�bowa� si� nawet u�miechn��, ale oczy jego pad�y w te chwili na obwis�� lini� ko�dry, moduluj�cej niepoj�t� pr�ni� poni�ej bioder. (...Bo�e, Bo�e, tylko nie my�le�...) Jaka� lepka, s�odka ciecz podesz�a mu do krtani. I zn�w kasztany, i zn�w smak wilgotnych ust, i d�uga, w�ska naga, wynurzaj�ca si� z s�onecznej piany sukienek. (...朜�cho, przecie� nie b�d� krzycza�...) Jak� zabawn� min� ma doktor. Lewy w�s mu opada, jal! u chrab�szcza, a na ko�cu nosa malutki pryszcz. I wtedy spotka� jej oczy, oczy wyl�k�ego, skatowanego psi (...u ojca, na podw�rzu - potopili mu szczeni�ta...), jakby �ebrz�ce o lito��, wpatrzone w niego z napr�onym wyczekiwa niem. Poczu�, �e pod tym wzrokiem miesza si�, �e rumieni si� jal sztubak, �e stoi tu ju� gar� minut, �e trzeba nareszcie co� po wiedzie� i �e on przecie� nic nie powie. I nagle zachcia�o mu si� uciec. (...na ulicy ludzie, doro�ki, turkot, tramwaje, trrr...) Dlaczego ten doktor ma tak� dziwn� min� O, tu jest klamka teraz tylko do siebie. Sadzi� po schodach po cztery stopnie na raz, dop�ki nie znalaz� si� na ulicy wmieszany w pstry, rozgor�czkowany t�um. Upad� czerwony, rozpalony, jak p�achta. Okr�g�a, okr�g�a niesko�czono��. I nad rozd�tym "I" miasta olbrzymia kropka s�o�ca. Ludzie biegli, szli, popychali si�, warcza�y auta, dzwoni�y tramwaje, wypluwa�y i po�yka�y na przystankach nowe transporty ludzi i mija�y go z jednostajnym zgrzytem szlifowanych szyn. P�no ju� wieczorem do starszego sanitariusza kliniki, Tymoteusza Lerche, starego barczystego wygi o ospowatej twarzy i ry�ym zaro�cie, zg�osi� si� m�ody, przyzwoicie ubrany cz�owiek, kt�ry odwo�awszy go na stron�, kr�c�c w palcach banknot pi��setfrankowy, zapyta� go, czy nie by�by sk�onny wyrz�dzi� mu pewnej przys�ugi. Tymoteusz Lerche zapewni� nieznajomego, �e jest ca�kowicie do jego dyspozycji. Wtedy on, uj�wszy go przyja�nie pod rami�, wyja�ni�, �e jest krewnym przywiezionej tu przed dwoma dniami Izoldy Morgan, ofiary wypadku tramwajowego, i �e chcia�by, o ile to jest mo�liwe (banknot zaszele�cia� w tym miejscu obiecuj�co), otrzyma� obie amputowane nogi swej kuzynki. Tymoteusz Lerche nie wyrazi� najmniejszego zdziwienia, ,pochyli� pos�usznie g�ow� na znak, �e rozumie, zastrzeg� si� tylko, �e nie wie, czy cz�onki ��dane nie zosta�y ju� wyrzucone razem z innymi odpadkami, po czym oddali� si�, wskazuj�c przyby�emu krzes�o. Po dwudziestu minutach powr�ci�, nios�c pod pach� wielkie, pod�u�ne pud�o, zawini�te starannie w szary papier. Paczka mog�a uchodzi� �udz�co za pakiet z modnego magazynu konfekcji, a r�owa wst��eczka, kt�r� by�a owi�zana, nadawa�a jej wygl�d wykwintny. Tymoteusz Lerche poda� w milczeniu paczk� przyby�emu. Pi��set frank�w uton�o w jego cha�acie. Po czym zapyta� jeszcze, czy nieznajomy nie rozka�e ch�opcu odnie�� sobie pakietu do domu. Przybysz jednak nie skorzysta� z pomocy s�u�by, ale uj�wszy paczk� pod rami�, wyszed� z ni� sam, odprowadzany g��bokimi uk�onami sanitariusza i dw�ch portier�w. W biurze, gdzie pracowa� Berg, wiadomo�� o nieszcz�ciu, jakie go dotkn�o, rozszerzy�a si� b�yskawicznie i wytworzy�a oko�o jego osoby atmosfer� przyciszonych szept�w i milcz�cego wsp�czucia. Towarzystwo Elektrowni Miejskiej, kt�rego Berg by� jednym z dwunastu in�ynier�w, zaproponowa�o mu urlop miesi�czny. Berg propozycj� odrzuci�. Stawa� do pracy po dawnemu bardzo wcze�nie. Wieczorami nigdzie go nie widywano. Koledzy, kt�rym przysz�o do g�owy odwiedzi� go w tych godzinach, znale�li na drzwiach kartk�: "Nikogo si� nie przyjmuje". Wiedziano, �e u Izoldy nie by� od owej wizyty na klinice ani razu i t�umaczono to sobie na r�ne sposoby. Poza tym zreszt� w obej�ciu by� po dawnemu zupe�nie normalny, rozmawia� i u�miecha� si�. Z czasem zacz�to s�dzi� po prostu, �e mi�o�� jego do Izoldy nie by�a zn�w tak wielka. To prze�wiadczenie przyj�o si� z czasem powszechnie. Wkr�tce przestano si� ju� nim zajmowa�. Na og� ludzie otaczaj�cy go mieli do niego nawet jakby nieuchwytny �al za to, �e tak �atwo pogodzi� si� i zapomnia�. By�y to nogi wyzywaj�co bia�e i przedziwnie d�ugie. Zako�czone male�k�, w�sk�, wysoko sklepion� stop�, dostatecznie wysmuk�e w p�cinach, wybucha�y w nieskazitelnie modelowane podudzie, bardzo wysokie, twarde i j�drne. Od drobnych male�kich kolan udo bia�e, o aksamitnym po�ysku, pokryte by�o ca�e sieci� ledwie dostrzegalnych niebieskich �y�ek, nadaj�cych kobiecemu cia�u powag� marmuru. Drobne stopy ton�y jeszcze w p�ytkich, lakierowanych pantofelkach, a czarne, jedwabne po�czochy okala�y je powy�ej kolan, podobnie jak w momencie, kiedy jeszcze unosi�y sw� w�a�cicielk�. Amputacja nast�pi�a tak szybko i musia�a by� przeprowadzona tu� poni�ej pachwiny, �e nie by�o potrzeby ca�kowitego ich obna�ania. Umieszczone na kozetce i przerzucone niedbale jedna przez drug�, u g�ry otulone obficie pledem robi�y wra�enie �ywych ko�czyn �pi�cej, przykrytej kobiety. Berg przesiadywa� nad nimi ca�ymi godzinami. Zna� ka�dy musku� i . nazywa� go po imieniu. Przesuwaj�c r�k� wzd�u� quadriceps cruris, pie�ci� lekko palcami wewn�trzn� stron� uda, w tym miejscu, gdzie pachwin� ��czy z kolanem w�ski, ledwo dostrzegalny mi�sie� gracilis, znany tak�e pod nazw� "defensor virginitatis", najs�abszy z wszystkich mie�ni nogi kobiecej. Ca�a jego bolesna mi�o�� do Izoldy skoncentrowa�a si� teraz na jej nogach. Godzinami le�a� na kozetce, przytulony wargami do mi�kkiej, pachn�cej sk�ry zar�owionych ud, jak dawniej, kiedy pie�ci� je, gdy by�y jeszcze Wasno�ci� tamtej. O samej Izoldzie my�la� bardzo rzadko. Sci�lej bior�c nie my�la� wcale. Scena na klinice nie pozostawi�a mu nic, pr�cz uczucia obco�ci i obrzydzenia. Co go mog�a w�a�ciwie obchodzi� tamta oderwana po�owa kobiety, bezkszta�tny kad�ub, ohydny i tragiczny. Przytulony w s�odkim wyczerpaniu do cudownych jej n�g, kt�re teraz niepodzielnie posiada�, czu� si� zupe�nie szcz�liwym. Ta, �e nogi Izoldy po dw�ch tygodniach by�y r�wnie r�owe i �wie�e, jak pierwszego dnia po operacji - by�o dla niego rzecz� zupe�nie naturaln�. Czego� przeciwnego nie by�by w stanie nawet pomy�le�. Wyda�oby mu si� to takim samym nonsensem, jak gdyby kto� usi�owa� twierdzi�, �e Nike Fidiaszowej grozi rozk�ad, poniewa� brak jej g�owy. Zreszt� by�y to przecie� po dawnemu nogi kobiety �ywej, oddzielone od reszty przez prosty przypadek, nie przestaj�ce przez to by� nadal jej cz�ci� organiczn�, po��czon� na zawsze z t� �yw� jedno�ci� nierozerwalnej osobowo�ci. Godzina dwunasta w nocy. Berg ma tej nocy dy�ur w elektrowni. W�a�ciwie m�g�by siedzie� w swoim pokoju, na g�rze, jednak�e gdzie� (tam g��boko) boi si� samotno�ci, chocia� my�li tej nie pozwala u�wiadomi� sobie. Jasne �wiat�o lamp, rytmiczny turkot maszyn dzia�aj� sennie i koj�co. Berg przechodzi kolejno mi�dzy dwoma rz�dami rozp�dzonych maszyn. �wist wiruj�cych szprych i �oskot d�wigni. Muzyka rozpalonej stali. Wpatruje si� przez chwil� w wiruj�ce ko�o, ale doznaje lekkiego zawrotu. Za chwil� przyci�ga jego uwag� ogromny t�ok wznosz�cy si� i opadaj�cy z jednostajn� dok�adno�ci�. Wydobywa si� z niego g�uche, zm�czone sapanie. Borgowi przychodzi na my�l akt p�ciowy. Przypatruje si� prawie z przera�eniem, jak olbrzymi t�ok spada i podnosi si� niezmordowanie. Maszyna sp�kuje. - Dlaczego one jednak same si� nie rozmna�aj� - m�wi Berg i czuje zimne mrowie wzd�u� kr�gos�upa. - Dzikie, bezp�odne zwierz�ta - rzuca nie ogl�daj�c si� za siebie i przy�piesza kroku. Ale ko�ca alei nie wida�. Z prawej i z lewej strony opuszczaj� si� i podnosz� w szalonym rozp�dzie d�wignie. Berg czuje powiew twardej, bezwzgl�dnej nienawi�ci, jaki wieje na niego od maszyn. Odwieczna nienawi�� pracownika do swego eksploatatora. Czuje si� male�kim i bezradnym w otoczeniu tych �elaznych ist...
ZuzkaPOGRZEBACZ