MIROS�AW P. JAB�O�SKI ch�opiec w jeziorze Od dawna ju� zapomnia�em o ch�opcu w studni, wi�c teraz, patrz�c na niego, czu�em si� troch� nieswojo. (�) Pod nim, tak samo jak nade mn�, by�o niebo - widzia�em to ca�kiem wyra�nie. (�) Zastanowi�em si�, czy zanurzy�bym si� w niebie, widniej�cym na dole, gdybym si� teraz rzuci� do niego do studni. STEFAN ANDERS - "CH�OPIEC W STUDNI" Le�nym duktem jecha�a rozklekotana �ada niva. Panowa� upa�, droga by�a piaszczysta, naje�ona w�lastymi korzeniami i nier�wna, wi�c samoch�d - trz�s�c si� - posuwa� si� wolno, wyj�c silnikiem; powietrze wewn�trz pojazdu niemal sta�o, a z ty�u grzechota�y s�abo umocowane butle. Robert pomy�la�, �eby przystan�� i sprawdzi�, czy nie zagra�aj� delikatnym zaworom spr�arki, ale rzut oka na �ci�gni�t� niech�ci� i odraz� twarz Magdy sprawi�, �e odrzuci� pomys�. Sam tego chcia�e�, Grzegorzu Dynda�o, westchn�� w duchu. Magda wachlowa�a si� z�o�on� map�. - Daleko jeszcze? - spyta�a. - Ty masz map� - odpar�, unikaj�c sarkazmu, ale i tak mapa wyl�dowa�a na jego kolanach. Podni�s� j� i opar� na kierownicy; odruchowo zwolni� nieco. Wed�ug wskaza� licznika od le�nicz�wki ujechali cztery kilometry. Do brzegu jeziora by�o drugie tyle. Po�o�y� map� na desce rozdzielczej, ale przeszkadza�o mu odbicie w szybie, wi�c rzuci� p�acht� za siebie. �adne z ma��onk�w nie odzywa�o si�; w poszukiwaniu och�ody Magda wystawi�a g�ow� za okno. Jezioro ukaza�o si� nagle - rozleg�a p�aszczyzna, kt�r� mo�na by wzi�� za b�yszcz�cy w upale asfalt i pojecha� dalej. Gdyby by�o si� Panem Samochodzikiem, pomy�la� Robert z rozbawieniem. W ko�cu znajdowa� si� w podobnej sytuacji. Te� szuka� skarbu. I sceneria by�a podobna - jeziora na nizinach polodowcowych. - No, to jeste�my na miejscu - odezwa�a si� Magda ze zjadliwym entuzjazmem. - Raj na ziemi: odludzie, szuwary, b�otniste dno, a wieczorem i w nocy komary. Bosko! Ruszy�a w stron� jeziora rozbieraj�c si� po drodze, po czym naga wesz�a do wody. Mimo prawie czterdziestki mia�a szczup��, wysportowan� sylwetk�. Z w�osami do ramion przypomnia�a Robertowi fotos z jugos�owia�skiego filmu "Po��danie zwane Anada". Gdy mia� siedemna�cie lat, zwabiony tym zdj�ciem poszed� do kina, �eby zobaczy� wi�cej. Nic wi�cej nie by�o. Patrzy� na �on� z bolesn� po��dliwo�ci�. Od dawna Magda unika�a intymnych kontakt�w; dok�adnie od chwili, w kt�rej dwutygodniowe wczasy w Tunezji uleg�y metamorfozie w uci��liw� eskapad� do le�nej g�uszy. Wiedzia�, �e rozebra�a si� celowo - kusi�a go, by w ostatniej chwili odepchn��. Tych "ostatnich chwil" by�o coraz mniej, bo Robert rzadko dawa� si� prowokowa�. Tu, "w g�uszy", b�dzie mu trudniej; b�d� sami, wieczorami maj�c niewiele do roboty. Zreszt� psu� mi�dzy nimi zacz�o si� du�o wcze�niej; od momentu wypadku. Robert nie poznawa� tego miejsca. Mo�e w og�le wszystko pomyli� - albo stary Helmut (je�li 20 lat temu spotka� go naprawd�, a nie wy�ni� podczas pijackiej drzemki pod krzakiem) poda� celowo b��dn� nazw� jeziora - Modre. Albo takich Modrych by�o tu na p�czki, albo po dw�ch dekadach Robert pomyli� si�, przerabiaj�c na Modre nazw� jakiego� Zielonego Oka, Modrego Stawu lub innego zielonego bajora. Pami�ta� wchodz�cy do jeziora na wp� zrujnowany drewniany pomost, a obok wynurzaj�ce si� z wody szyny w�skotor�wki, kt�re na brzegu znika�y - ale nie tajemniczo, tylko za spraw� miejscowych, kt�rzy poodkr�cali je na z�om od podk�ad�w, a te wykorzystali jako opa�. Po dwudziestu latach - w szk�ach lornetki - �ladu po tym wszystkim nie by�o. Robert zostawi� Magd�, kt�ra wyciera�a si� i ubiera�a przy samochodzie, a sam ruszy� brzegiem, zamierzaj�c - w najgorszym razie - obej�� ca�e jezioro. Wed�ug mapy dr�g prowadz�cych do jeziora by�o trzy - wcale nie mia� pewno�ci, czy nadjecha� w�a�nie t�, w kt�r� dwadzie�cia lat temu zb��dzi�, ale mgli�cie pami�ta�, i� przecinka w�skotor�wki dochodzi�a do wody skosem po lewej stronie le�nego duktu. Na lewo od auta nic nie wypatrzy�. Ruszy� w prawo. Ocenia�, �e do kolejnej le�nej drogi dotrze po p� godzinie, mo�e w czterdzie�ci minut. Z�o�on� map� wsun�� do kieszeni na piersi, lornetk� przewiesi� przez rami�. Przecink� by�ej w�skotor�wki znalaz� po prawie godzinnym przedzieraniu si� przez krzaki. By� spocony, poci�ty przez komary i gzy. Przecinka stanowi�a teraz r�wny, w�ski zagon m�odych sosen. Po zerwanych podk�adach kolejowych nie by�o �ladu. Ruszy� w stron� jeziora, os�aniaj�c si� ramionami przed k�uj�cymi ga��ziami. Chyba jednak nie tutaj, oceni� w my�li, nie znajduj�c zapami�tanych szyn; ale potem, tak jak sta� i staraj�c si� jak najmniej zam�ci� wod�, wszed� do jeziora. Wreszcie, gdy woda si�ga�a mu do piersi, a on trzyma� map� i lornetk� nad g�ow�, wypatrzy� na dnie dwie niewyra�ne, r�wnoleg�e, faluj�ce linie wypi�trzonego mu�u. Z wi�kszej g��boko�ci autochtoni nie potrafili ju� wyci�gn�� stalowych szyn. Strza�ka manometru dosz�a do 200 atmosfer. Robert odczeka� chwil�, po czym zakr�ci� zaw�r butli, a odkr�ci� oba odpowietrzacze spr�arki i gdy powietrze z g�o�nym sykiem zesz�o z jej cylindr�w, wy��czy� spalinowy silnik. Cisza zapad�a wok� niczym dzwon nurkowy, odcinaj�c go od �wiata. Po chwili ponownie zacz�� s�ysze� - ciche potrzaskiwanie pe�gaj�cych p�omyk�w ogniska, niezidentyfikowane le�ne odg�osy, plusk ryb rzucaj�cych si� w jeziorze, brz�czenie komar�w... Przykry� brezentem spr�ark�, wsun�� pod ni� brzegi p�achty i wr�ci� do ogniska. Zakutana w �piw�r Magda nie poruszy�a si� na le�aku. - Sko�czy�em - powiedzia�, cho� nie by� pewien, co do niej dociera, a co nie. - Zanurkujemy jutro przed po�udniem. Nie drgn�a, ale w duchu wzruszy�a ramionami. On i ta jego Bursztynowa Komnata. Bersteinzimmer, jak m�wi�a, gdy chcia�a go zdenerwowa�. Dure� ubrda� sobie, �e znajdzie to, czego nie znalaz�o kilka rz�d�w i wywiad�w Europy. Jak to faceci; ka�dy to kieszonkowy James Bond z kieszonkow� mani� wielko�ci. Wyj�tkowo my�la� o tym samym - o tym, jak dwadzie�cia lat temu spotka� Helmuta, osiemdziesi�cioletniego by�ego wehrmachtowca, kt�ry pokaza� znikaj�ce w jeziorze szyny. Das ist der Weg zum Bersteinzimmer. Robert roze�mia� si�; mia� dwadzie�cia dwa lata, by� na studenckim obozie i zawieruszy� si� nad to jezioro, bo zab��dzi� wracaj�c z wyprawy na piwo. Wypi� sze�� butelek, wi�c nie bardzo rozumia�, co tamten m�wi polsko-niemieck� gwar�. A m�wi�, �e kiedy w kwietniu 1945 roku, na dziesi�� dni przed kapitulacj� Kr�lewca, przyszed� rozkaz ewakuowania zbior�w mieszcz�cego si� w zamku muzeum, doktor Alfred Rohde, opiekun Bursztynowej Komnaty, najpierw wpad� w panik�, gdy� Bersteinzimmer ju� dawno ukry� "dla siebie", a potem - jako �e do Berlina daleko, a w K(nigsbergu s�ycha� by�o dudnienie radzieckich dzia� - spakowa� do metalowych skrzy�, co tam z wyposa�enia muzeum zosta�o, i 19 grudnia 1944 roku wyekspediowa� silnie eskortowanym poci�giem do Saksonii. Ze wzgl�du na ten podst�p, zapewnia� Roberta Helmut, dr Rohde nie uciek� wraz z �on� przed Armi� Czerwon�, cho� wys�a� do Niemiec dwoje dzieci. F(hrer, jak twierdzi� Helmut, mimo bliskiego ko�ca wojny mia� d�ugie r�ce i Rohde zd��y�by zap�aci� g�ow� za oszustwo. Powiedziawszy to, niedosz�y zdobywca �wiata wyci�gn�� do Roberta r�k� po drobne. Robert wysup�a� z kieszeni reszt� z piwa, dowiedzia� si� w zamian, jak trafi� do swego obozu, po powrocie opowiedzia� kumplom, co go spotka�o i niebawem zapomnia� o wszystkim. Mia� wtedy niewiele ponad dwadzie�cia lat, ko�czy� studia, w kraju gotowa�o si�, a sam Robert zastanawia� si� nad emigracj� do Szwecji. Nawet kiedy p�niej przypomina� sobie ca�e zdarzenie, to wy��cznie w tym celu, by zabawi� t� anegdot� towarzystwo. Nie wierzy� w ukryte skarby; Bursztynowa Komnata i Srebrny czy Z�oty FON by�y dla niego mitycznymi bia�ymi jednoro�cami, widywanymi przez niekt�rych pijak�w zamiast bia�ych myszek. Stali po kolana w jeziorze. Oko�o dziesi�tej rano woda by�a jeszcze ch�odna. Mimo i� w padaj�cych uko�nie promieniach s�o�ca wydawa�a si� przejrzysta, to przy dnie musia�o by� ciemno, wi�c oboje z Magd� mieli latarki. Robert pom�g� �onie za�o�y� na plecy aparat nurkowy, ale gdy chcia� podoci�ga� na niej pasy jacketu, Magda bez s�owa odtr�ci�a jego r�ce. Splun�� do maski, roztar� plwocin� po szybce i przep�uka� j� wod�. Za�o�y� mask�, odetchn�� kilka razy przez automat, po czym wyj�� go z ust i przewiesi� przew�d przez rami�. - Gotowa? Skin�a g�ow�. Odeszli jeszcze kilka krok�w w g��b jeziora i za�o�yli p�etwy. Na plecach odp�yn�li ze dwadzie�cia metr�w, po czym Robert da� znak do zanurzenia. Unie�li w g�r� przewody inflator�w i wypu�cili powietrze z kamizelek. Zanurzali si� w niewielkiej odleg�o�ci od siebie, obserwuj�c si� uwa�nie i przedmuchuj�c uszy. Na g��boko�ci sze�ciu metr�w Robert wskaza� kierunek; obr�cili si� g�owami w d� i wci�� schodz�c ni�ej odnale�li na dziesi�ciu metrach szyny w�skotor�wki, kt�rej podk�ady wynurza�y si� z mu�u i bieg�y dalej na niskiej, na wp� zrujnowanej czy te� prze�artej korozj� estakadzie. Woda, najpierw jasnoniebieska, a potem modra, przybra�a barw� ��tobrunatn�, a jeszcze p�niej bur�. Poni�ej pi�tnastu metr�w, chocia� nadal widzieli na trzy, cztery metry, Robert w��czy� latark�. Dno opada�o po k�tem jakich� trzydziestu stopni, a coraz wy�sza przez to estakada mia�a kilka stopni mniejsze nachylenie. Dwadzie�cia pi�� metr�w. Mocny mrok, prawie ciemno. Gestem zapyta� Magd�, czy wszystko w porz�dku. Pokaza�a OK. Ale nie by�o OK, bo przed nimi wyros�a nagle czarna, niewysoka betonowa �ciana, a tory wnika�y do tunelu - okr�g�ej sztolni mo�e dwu i p� metrowej �rednicy. Robert po�wieci� do wn�trza, promie� utkn�� w ciemno�ci po jakich� pi�ciu, sze�ciu metrach, nie ujawniaj�c nic wi�cej poza skorodowanymi i pokrytymi szlamem szynami oraz wewn�trznymi �cianami kana�u, kt�re tworzy�a stalowa rura. Nawet nie czu� ekscytacj...
ZuzkaPOGRZEBACZ