05-Felix, Net i Nika - Orbitalny Spisek.odt

(1308 KB) Pobierz
Orbitalny spisek





 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Spis treści

       

           1.              Zgubne skutki regulowania cudzego pieca...........3

           2.              Niepokojące odkrycia .........................................47

           3.              Starzy znajomi.....................................................72

           4.              Nocna ucieczka .................................................. 96

           5.              Sensacyjny romans informatyczny ...................111

           6.              Nieprzespana lekcja geografii...........................133

           7.              Wizja lokalna.....................................................157

           8.              Nowe kłopoty.....................................................178

           9.              Pytania bez odpowiedzi ....................................199

         10.              Zbłąkane piksele................................................234

         11.              Holograficzna mistyfikacja................................257

         12.              Wielki Antycypator............................................272

         13.        „112" ...................................................................293

         14.         Ostatni dzień.......................................................320

14.               

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1.

Zgubne skutki regulowania cudzego pieca

 

Autobus zatrzymał się w miejscu, które powinno się nazywać: „Znów się zgubiłeś". Poza dziurawym asfaltem i słupkiem przystanku były tam tylko splątane, gęste drzewa, krzaki i brudny śnieg. Brak latarni sprawiał, że ciemność byłaby naprawdę ciemna, gdyby nie łuna nad miastem odbijająca się od nisko wiszących, wieszczących śnieg chmur. Miejsce to, gdzieś między Wilanowem a Natolinem, a może nawet dalej, w istocie stanowiło enklawę dzikiej przyrody, wymykającej się z kleszczy zachłannie rozrastającej się Warszawy.

— Jesteśmy za wcześnie — Felix spojrzał na zegarek.

Postawili w śniegu wojskowy worek wypełniony napojami na imprezę.

— Sam chciałeś mieć margines bezpieczeństwa — przypomniał Net. — Żeby się nie spóźnić. Kultura i te rzeczy... — Zerknął na zegarek przyjaciela, ale wśród kilkunastu wskazówek, rozmieszczo-

nych na kilku cyferblatach, nie mógł odczytać godziny — Zatankowałeś dziś ten zegarek? Która jest?

— Osiemnasta trzydzieści sześć. Impreza zaczyna się za dwadzieścia cztery minuty.

— Zimno trochę... Nie wypada wpaść wcześniej i... pomóc w przygotowaniach?

— Raczej nie — odparła Nika.

Przystanek nie miał wiaty. Nie było nawet ławeczki, lecz jedynie zabetonowany w ziemi czerwony słup ze znakiem i rozkładem jazdy. Na samym szczycie przykręcono mniejszą tabliczkę z nazwą przystanku, ale naklejka ze starości częściowo zlazła i został tylko numer „01".

— Globalne ocieplenie zapomniało o Warszawie. — Net pocierał dłonie i uszy. — Ja cię kręcę, Spitzbersuwałki normalnie...

— Reszta przyjedzie pewnie następnym autobusem. — Nika zerknęła na tabelkę z rozkładem. — To za dwadzieścia minut.

— Super. — Net pokiwał głową, przytupując. — Naprawdę nie wypada wpaść wcześniej? Pomóc przy sałatce warzywnej czy coś?...

— Nie — odparła kategorycznie Nika.

— Kultura jest cool... Dosłownie. Może ognisko rozpalimy?

Felix rozejrzał się.

— Drewno jest mokre — oświadczył. — Rozpalanie zajmie z pół godziny.

— Czego nie wymyślę, to źle... Masz czarny marker?

— Mam, a co?

— Zobaczysz, daj. — Przytargał z krzaków fragment pociętego na kawałki pnia drzewa, oparł go o słup przystanku. Wziął od Feli-xa marker i wszedł na chwiejną podpórkę. Chwilę rysował coś na tabliczce, po czym zeskoczył na ziemię i odturlał pieniek w krzaki.

Tabliczka nad znakiem głosiła teraz „Nigdzie 01".

— Może i nie jest to wybitnie zabawne, ale przynajmniej się rozgrzałem — oświadczył Net.

Stali kilka minut, przestępując z nogi na nogę. Nika przytuliła się do Neta, a nawet obwiązała się z nim swoim długim szalikiem. Felix marzł samotnie pół metra dalej.

— Macie takie same suwaki w kurtkach — zauważył nagle. — Możecie się nimi spiąć. Będzie wam cieplej.

Net porównał suwaki, odłożył plecak i zaczął rozpinać kurtkę.

— Też masz taki suwak. — Nika spojrzała na kurtkę Felixa. — Możemy się spiąć we trójkę.

— Nie, nie, nie... — Net szybko zapiął się pod szyję. —Wszyscy by się śmiali.

— Daj spokój. Będzie nam cieplej.

Net niechętnie spiął połówkę swojego suwaka z suwakiem Felixa. Wyciągnęli z rękawów ramiona i stworzyli w ten sposób osobliwy śpiwór do stania.

— Pożytek z globalizacji — ocenił Felix, przyglądając się wpasowanym w siebie suwakom. — Obiecałem tacie wysłać namiar! — Przypomniał sobie nagle. Wyciągnął telefon i zaczął klikać.

— Telefon z klawiszami jak w windzie towarowej składu cementu — zauważył Net.

— Dzięki. Ale można z nim spaść ze schodów i nurkować. Skąd ten sarkazm?

— Z zimna. Po co ten namiar?

— To współrzędne GPS, żeby mógł nas rano odebrać. Chyba że chcecie wracać autobusem, który zapewne nie przyjedzie, bo kierowca zaśpi w Nowy Rok.

— Dobra. — Net wzruszył ramionami, co spowodowało uniesienie się wszystkich trzech kurtek. — Nic nie mówiłem. Wolimy wracać z twoim tatą niż piechotą.

— A jak bratosiostra? — przypomniał sobie Felix. — Mały cha-osik w domu, nie?

— No wiesz... Spodziewałem się małego chaosiku, ale to, co się dzieje, można nazwać jedynie wielkim chaosem! Wyobraź sobie dwa małe głośniki wysokotonowe transmitujące o losowych porach

Stali kilka minut, przestępując z nogi na nogę. Nika przytuliła się do Neta, a nawet obwiązała się z nim swoim długim szalikiem. Felix marzł samotnie pół metra dalej.

— Macie takie same suwaki w kurtkach — zauważył nagle. — Możecie się nimi spiąć. Będzie wam cieplej.

Net porównał suwaki, odłożył plecak i zaczął rozpinać kurtkę.

— Też masz taki suwak. — Nika spojrzała na kurtkę Felixa. — Możemy się spiąć we trójkę.

— Nie, nie, nie... — Net szybko zapiął się pod szyję. — Wszyscy by się śmiali.

— Daj spokój. Będzie nam cieplej.

Net niechętnie spiął połówkę swojego suwaka z suwakiem Felixa. Wyciągnęli z rękawów ramiona i stworzyli w ten sposób osobliwy śpiwór do stania.

— Pożytek z globalizacji — ocenił Felix, przyglądając się wpasowanym w siebie suwakom. — Obiecałem tacie wysłać namiar! — Przypomniał sobie nagle. Wyciągnął telefon i zaczął klikać.

— Telefon z klawiszami jak w windzie towarowej składu cementu — zauważył Net.

— Dzięki. Ale można z nim spaść ze schodów i nurkować. Skąd ten sarkazm?

— Z zimna. Po co ten namiar?

— To współrzędne GPS, żeby mógł nas rano odebrać. Chyba że chcecie wracać autobusem, który zapewne nie przyjedzie, bo kierowca zaśpi w Nowy Rok.

— Dobra. — Net wzruszył ramionami, co spowodowało uniesienie się wszystkich trzech kurtek. — Nic nie mówiłem. Wolimy wracać z twoim tatą niż piechotą.

— A jak bratosiostra? — przypomniał sobie Felix. — Mały cha-osik w domu, nie?

— No wiesz... Spodziewałem się małego chaosiku, ale to, co się dzieje, można nazwać jedynie wielkim chaosem! Wyobraź sobie dwa małe głośniki wysokotonowe transmitujące o losowych porach

koncert The Chemical Brothers przez ścianę z kartongipsu, przy której trzymasz głowę, gdy śpisz. Poprawka: gdy próbujesz spać.

— Łączę się z tobą w bólu — odparł Felix. — Ale powaga, nie czujesz żadnej radości z posiadania rodzeństwa?

— To ten rodzaj radości, gdy odkrywasz, że w łazience strzelił kran nad umywalką, ale cała woda leci po paraboli do wanny, zamiast na podłogę. Było na jakimś filmie... Dobra, lubię go... ich. Będę skłonny oddać za nich moje ostatnie drugie śniadanie i tak dalej.

— Wymyśliliście imiona? — zainteresowała się Nika.

— Miałem pomysł, żeby brat nazywał się Serweriusz, a siostra  Dyskietka, ale nikomu się nie spodobało. — Net zaśmiał się i zamachał rękoma, wpuszczając między kurtki zimne powietrze. — Starzy wahają się między Anią a Zuzią. Czy tam jakoś tak... Mam nadzieję, że nie będzie banalnie. Coraz to nowe imiona padają, a ja zwyczajnie nie mogę się pogodzić z tą... inwazją na mój dom!

— W ogóle się nie cieszysz? — zapytała Nika.

— Cieszę się, ale... no wiesz... Jest taki mały zonk z ciszą nocną... i w ogóle z ciszą. No i drugi zonk z wyziewami pieluchowymi.

Usłyszeli silnik zbliżającego się autobusu.

— Głowonóg lądowy! — wykrzyknął Oskar, który wysiadł jako pierwszy. — Trójgłowonóg lądowy!

— Zamknij się! — warknął Net i zaczął się szarpać z suwakiem.

— Po prostu było nam zimno — wyjaśnił Felix, również próbując się rozpiąć. — Czekamy tu od dawna.

Wreszcie udało im się wyswobodzić. Przywitali się z Oskarem, Wiktorem i Lucjanem.

— Szkoda, że nie kupiliśmy fajerwerków — rzucił Lucjan.

— Tata Gilberta powinien jakieś mieć — zauważył Felix. — Jest chemikiem.

— Nie całkiem... stabilnym psychicznie — uzupełnił Net. — Obawiam się, że chwilę po odpaleniu fajerwerków taty Gilberta na biurku prezydenta USA zaczyna dzwonić czerwony telefon.

— Myślicie, że oni będą cały czas? — zapytała z niepokojem Nika.

— Mam na myśli rodziców Gilberta.

— Gilbert jest mocno wygięty, ale to by była przesada!

W szóstkę przeszli na drugą stronę ulicy i ruszyli wąską drogą gruntową, ślizgając się w oblodzonych koleinach. Po kilkudziesięciu metrach krzaki odsłoniły coś w rodzaju zatoczki przed bramą domu. Budynek stał samotnie wśród chaszczy i starych drzew na samej skarpie wiślanej. Miał trzy kondygnacje i spadzisty dach. W kilku oknach paliło się światło, z komina leciał dym. Obok, przed drzwiami garażu, zauważyli bardzo starego, i bardzo brudnego Forda Scorpio*. Dalej od domu było tak ciemno, że równie dobrze wokoło mogła się rozciągać dżungla.

— Aha — skwitował Oskar.

Felix, Net i Nika już tu kiedyś byli, ale pozostali widzieli dom po raz pierwszy. Teraz zastanawiali się, czy sylwester spędzony we własnym domu przed telewizorem to rzeczywiście aż taki obciach. Lucjan wpatrywał się w dzwonek.

— Myślicie, że już nas zauważyli? — zapytał, ale postać w oknie na piętrze rozwiała jego wątpliwości.

— Kto w ogóle wymyślił, żeby robić sylwestra w domu Gilberta?

— jęknął Oskar.

— Gilbert — wyjaśnił Net. — Nie przesadzajcie. Może być ciekawie.

Odwrócili się na dźwięk silnika i oślepieni reflektorami zeszli na bok. Wielki elegancki samochód przedzierał się przez oblodzoną drogę. Podwozie szurało o zmarznięty śnieg. Gdy przed bramą zatrzymał się czarny Lexus, wszyscy wstrzymali oddech. Tylne drzwi otworzyły się i wysiadła z nich'... Aurelia, ubrana w futro do ziemi.

— Cześć! — powiedziała, widząc kolegów z klasy. — Nie działają latarnie?

Zaraz za Aurelią w drzwiach pojawiły się białe kozaczki, długie nogi i reszta Klaudii. Blond włosy upięła w misterną konstrukcję, sprawiającą, że głowa wydawała się dwa razy większa.

— Nie ma latarni — stwierdziła ponuro, zatrzaskując drzwi.

Szyba w przednich drzwiach opuściła się i wyjrzał przez nią tata

Aurelii.

— Jesteś... pewna? — zapytał, patrząc na ogrodzenie i dom.

— Zdesperowana — wyjaśniła Aurelia. — Trzy inne imprezy się rozmyły, więc zostało mi... to.

— Strach myśleć o takim miejscu. — Tata Aurelii popatrzył na dom.

— Boisz się o samochód.

— To też. Ale... chodziło mi o ciebie.

 

• Ze względu na miłość autora do motoryzacji, w tej książce nazwy samochodów są pisane wielką literą.

— Się pan nie boi — uspokajająco rzucił w jego stronę Lucjan. — Nie będzie sama.

Ojciec Aurelii spojrzał na niego, jakby chciał powiedzieć: „I tego się właśnie obawiam". Nie powiedział jednak nic. Zamknął szybę, zawrócił, buksując w śniegu, i odjechał.

Drzwi domu otworzyły się i stanął w nich Gilbert.

— Czemu nie dzwonicie? — krzyknął.

— Jakby ci to powiedzieć... — zaczął Net, ale Nika szturchnęła go w bok.

Gilbert zostawił otwarte drzwi i podszedł do nich niestarannie odśnieżoną alejką. Chwilę szarpał się z klamką starej zardzewiałej furtki. Gdy wreszcie odpuściła, chłopak o mało się nie wywrócił na lodzie. Przywitał się ze wszystkimi i poprowadził do domu.

— Zaczekajcie! — z tyłu rozległ się dziewczęcy głosik.

Ktoś biegł w ich stronę, co kilka kroków wywracając się w śnieg. Drobna postać z bladą twarzą była ledwo widoczna w ciemności.

— Ma ktoś osikowy kołek? — zapytał Net, ale nikt się nie uśmiechnął.

Postać dobiegła do furtki i pochyliła się, by złapać oddech.

To była Zosia.

— Skąd się tu wzięłaś? — zapytał Wiktor.

— Przejechałam jeden przystanek... — odparła zdyszana.

— Jechałaś tym samym autobusem co my, i nie podeszłaś?

— Nie chciałam się narzucać. — Zosia wzruszyła ramionami.

— Umiesz się kamuflować — dodał Oskar. — W autobusie było może pięć osób. Dlaczego nie wysiadłaś?

— Bo... to był przystanek na żądanie.

— Aaa... i nie chciałaś robić problemu kierowcy. Jasne.

W otwartych na oścież drzwiach domu pojawił się ojciec Gilberta.

— Chyba cię termodynamika opuściła, synu! — wykrzyknął, chwytając za klamkę. — Za karę pięć minut na mrozie!

Zatrzasnął drzwi. Wszyscy zamarli z rozdziawionymi ustami, ale nim ktokolwiek zdążył o cokolwiek zapytać, drzwi otworzyły się ponownie.

— Wchodźcie, wchodźcie, żartowałem. Tylko sprawnie, bo nasz dom nie ma szans w walce o wyrównanie temperatury z całą półkulą północną.

Weszli szybko, żeby uprzedzić ewentualny kolejny „żart". Pan Kurtacz był krępym, lekko przygarbionym mężczyzną z siwymi włosami, które sterczały we wszystkich możliwych kierunkach. Ubrany był w elegancką marynarkę od smokingu, ale założył do niej popielaty sweter, spodnie w kratę i buty trekkingowe. Wyglądało to osobliwie, za to na pewno było o niebo wygodniejsze od tego, co zwykle zakłada się do smokingu.

Powiesili kurtki w hallu i przeszli do salonu. W przeciwieństwie do taty, mama Gilberta stanowiła wzór elegancji. Elegancji w wersji retro, dla ścisłości. Była szczupła, wręcz koścista, co dodatkowo podkreślała mocno zwężaną w talii garsonką skrojoną w stylu lat trzydziestych (być może nawet garsonka pochodziła z tego okresu). Stała filmowo oparta o fortepian, który nie mógł być używany, stało na nim bowiem mnóstwo bibelotów. Pani Kurtacz wyglądała, jakby pozowała do portretu, który potem zawiśnie w złotej ramie na honorowym miejscu w salonie. Trwając w bezruchu, uśmiechała się do wchodzących kolejno gości.

Poruszyła się, dopiero gdy wszyscy weszli.

— Ach, więc jesteście! — Rozłożyła ręce, a następnie położyła dłoń na dłoni i zapatrzyła się na nich, najwyraźniej oczekując odpo-

wiedzi. Felixowi skojarzyło się to z zachowaniem japońskich prototypowych robotów do towarzystwa, a ściślej mówiąc z momentem, kiedy wieszał im się system. Net za to miał ochotę odpowiedzieć: „Ach, więc jesteśmy, zaiste".

Na szczęście uprzedziła go Nika:

— Jeszcze nie wszyscy, ale większość. Czy mogę jakoś pomóc?

— Och, nie! Wszystko przygotowane. — Pani Kurtacz powiodła dłonią wokół, gestem dobrej wróżki, która przedawkowała księżycowy pył. — Przekąski są ustawione alfabetycznie, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Dla ułatwienia. Sałatki w lodówce. Gilbert został pouczony co do dalszych kroków.

Na to trudno było coś odpowiedzieć. Nawet Nice.

— Czyli szampan już napoczęty... — mruknął pod nosem Net. Na szczęście zrobił to bardzo cicho.

Salon zastawiony był odnowionymi na wysoki połysk antykami, przywodzącymi na myśl domy starych cioć. Pachniało lekką stęch-lizną i jedzeniem. Nikt nie miał ochoty sprawdzać, czy miseczki z orzeszkami, chipsami, pokrojoną w słupki marchewką i wszelkimi przekąskami ustawione są alfabetycznie. Stali nieruchomo i bez słowa wpatrywali się w panią domu. A pani domu patrzyła na nich. Gilbert pocierał dłonią czoło i udawał, że nad czymś się intensywnie zastanawia.

— Więc tym miłym akcentem... — mama Gilberta powiodła po nich wzrokiem — zostawiamy was, z nadzieją, że wyniesiecie z naszego domu jedynie dobre wspomnienia.

Do salonu wszedł pan Kurtacz z futrem swej małżonki. Wyglądało, jakby było zrobione co najmniej z nowozelandzkich kretów latających, i nawet Aurelia wytrzeszczyła oczy.

— Jedziemy teraz z mamuśką na potańcówkę. Będziemy szaleć do bladego świtu. Jedzenia wam starczy. Piwo w lodówce policzone. Jak wrócimy, może go być więcej, ale nie mniej.

— O ho ho ho ho... — zaśmiała się pani domu, zasłaniając usta dłonią. — To nie było na poważnie.

— Muzykę macie tam. — Tata wskazał stosik płyt obok cokolwiek archaicznej wieży. — To ponadczasowe dźwięki. Na pewno się wam spodoba.

Założył długowłosy kożuch, sięgający za kolana. Teraz oboje wyglądali jak postacie z filmu fantasy. Wyszli z domu i wsiedli do Forda. Goście sylwestrowi zgromadzili się przy oknie. Zamiast chrobotu rozrusznika dobiegł ich świst przypominający odgłos rozpędzającego się silnika turboodrzutowego. Gdy dźwięk przeszedł w wysoki pisk, samochód zaczął się toczyć. Z rur wydechowych wydobywał się świecący gaz.

— Jakaś turbina — zauważył Felix. — Biogaz?

Gilbert przytaknął.

— Czy to legalne? — zapytał Felix.

— Hm...

Ford dojechał do bramy, popchnął ją zderzakiem, oba skrzydła otworzyły się, a potem, z jękiem sprężyn, zamknęły za samochodem.

— Sprytne... — z uznaniem pokiwał głową Felix.

— Czy z tym wynoszeniem miłych wspomnień chodziło o niewy-noszenie srebrnych sztućców? — zapytał Net.

— Możemy już o tym nie mówić? — poprosił Gilbert. — Pomóżcie mi zsunąć meble pod ściany.

Meble ustawiono dość nieszczęśliwie. Każdy ruch niósł ze sobą niebezpieczeństwo zwalenia figurki lub wazonika. Droga przez salon przypominała tor przeszkód, teraz uzupełniony o przeszkody kulinarne. Zaczęło się przestawianie. Nika z Zosią przenosiły drobiazgi, chłopcy przesuwali m'eble. Aurelia z Klaudią stały blisko wyjścia i wyglądały, jakby chciały czmychnąć. Zdecydowanie nie pasowały do scenografii. Aurelia miała na sobie błyszczącą złotem minispódniczkę i obcisły, biały sweterek, a Klaudia różowawą mini-sukienkę. Dopiero po kilku minutach, gdy salon zyskał wiele na funkcjonalności, a stracił na estetyce, usiadły na sofie i ze znudzonymi minami rozglądały się naburmuszone. Przekąski przeniesiono

na stół jadalni graniczącej z salonem. Lucjan, Oskar i Wiktor od razu zabrali się do pochłaniania orzeszków i chipsów.

— Masz tu kupę starych gratów — zauważył Net.

— To, o co się opierasz, to jest stolik pod samowar z 1848 roku. Kiedyś używał go Juliusz Słowacki. Jest wart tyle, co mały samochód.

Net odskoczył jak oparzony.

— Dżiss!... Starłem z niego tylko kilkuatomową warstwę... Sorry. Dzwonek zaanonsował kolejną grupę gości. Tym razem dotarli

Horacy i Kuba.

— Zamykajcie drzwi! — krzyknęła do nich Aurelia. — Zimno! Net zaczął przeglądać płyty. Z każdą kolejną krzywił się coraz

bardziej.

— Ponadczasowe jak kalendarz sprzed pięćdziesięciu lat — ocenił. Z kieszeni bluzy wyjął mały player MP3, a z leżącego pod ścianą plecaka kabel i podłączył playera do wieży. Chwilę bawił się ustawieniami: podkręcił basy i wysokie tony, wybrał kolejność utworów. Wreszcie zabrzmiała muzyka. Atmosfera nieco się poprawiła.

— A nie masz czegoś fajnego? — zapytała Klaudia.

— Nie mam jęczących synchronicznie Murzynek, jeśli o to ci chodzi — pokręcił głową. — Tylko hip-hop i techenko.

— Pomogłybyście — rzuciła w stronę sofy Nika.

— My nie jesteśmy od pracy fizycznej. — Aurelia zaczęła oglądać swoje paznokcie.

— Przyszłyśmy na imprezę, a nie do pracy — dodała Klaudia. Wyciągnęła telefon i zajęła się pisaniem SMS-a.

Nika westchnęła i wróciła do kuchni, gdzie razem z Zosią starały się posegregować przyniesione przez wszystkich dobroci. Kuchnia była oddzielona od salonu dużą jadalnią, a przez drugie drzwi można było wyjść i obejść znajdującą się pośrodku domu klatkę schodową, po czym krótkim korytarzykiem wrócić do hallu. Tędy właśnie wszedł do kuchni Kuba, który został przewodniczącym klasy, bo w dniu nominacji chorował w domu. Był chyba ostatnią osobą nadającą się na tę funkcję.

— Przyniosłem chipsy — pochwalił się, wręczając Nice paczkę. — Kupiłem też kilka paczek orzeszków, ale zapomniałem ich zabrać ze sklepu...

Dziewczyna otworzyła paczkę i wsypała do miski.

— Proszek chipsowy? — zdziwiła się, widząc coś, co nie wyglądało jak zwykle.

— Niechcący usiadłem na nich w autobusie — Kuba wzruszył ramionami.

Nika zastanowiła się chwilę i włożyła do miski łyżkę.

W drzwiach pojawił się Oskar.

— Jak wszyscy coś przyniosą, to się obeżremy tak, że nie będziemy mogli tańczyć — rzucił.

— Aurelia i Klaudia nic nie przyniosły — zauważyła Nika.

— Siebie przyniosły — wyjaśnił Oskar. — Siedzą i ładnie pachną. O! Zrobię im zdjęcie.

— Zgarnij lepiej chłopaków, niech pomogą — poprosiła. — Same się tu nie wyrabiamy.

Oskar coś mruknął niewyraźnie, wyciągnął z kieszeni mały aparat i poszedł do salonu. Do kuchni zajrzał za to Lucjan.

— Masz to samo, co moja mama — zauważył. — Potrafisz wynajdywać pracę tam, gdzie jej nie ma. Zanieś to wszystko do jadalni. Każdy sobie weźmie, co będzie chciał.

— Chodzi o to, żeby wszystko ładnie wyglądało.

Lucjan podszedł do blatu kuchennego, wziął garść proszku chip-sowego z miski i schrupał z miną znawcy. Następnie wytrząsnął do ust resztki z torebki.

— Smakują tak samo — oznajmił.

— Współczuję twojej przyszłej żonie — odparła z rozbawieniem Nika.

— Nie zamierzam się żenić.

Do kuchni wszedł Felix.

— Chyba mogę tu zajrzeć, co? — zapytał, otwierając już szufladę. Przejrzał wszystkie, nim znalazł folię aluminiową. Oderwał spo-

ry kawałek, złożył i wrócił do salonu, po drodze formując z folii małą miseczkę. Przysiadł na podłodze i scyzorykiem zaczął przebijać w aluminium małe otworki. Zosia stanęła w drzwiach jadalni i przyglądała mu się uważnie. Felix nie zwracał na nią uwagi. Po chwili aluminiowa miseczka przypominała durszlak. Wtedy wyjął z plecaka zwój cienkiego drutu, odciął piętnaście centymetrów i zrobił z niego małą podstawkę w kształcić pętelki z wystającym do góry prostym kawałkiem. Podszedł do stojącej obok sofy lampy, zdjął z niej abażur, a na żarówce położył pętelkę. Na czubku stojącego drutu ostrożnie osadził miseczkę z folii aluminiowej. Zgasił wszystkie światła. Pokój wypełnił się płynącymi wolno po ścianach jasnymi punktami.

— Nastrojownik — skwitował Net. — Niezłe.

— Jak żarówka się nagrzeje, ciepłe powietrze zacznie szybciej obracać... nastrójownikiem — wyjaśnił Felix. — Otwory są wycięte pod kątem.

— Właśnie! — Net się wzdrygnął. — Ciepłe powietrze... Nieźle się przewietrzyło.

— I wcale nie robi się cieplej — dodała Aurelia. Z zaciętą miną siedziała na sofie z futrem narzuconym na ramiona. — I jest nudno.

— Możemy urządzić zawody w smarkaniu pod wiatr na mrozie — zaproponował Net.

— Nie bądź obrzydliwy — poprosiła Nika. — Wymyśl coś na poziomie.

— Umiem żonglować jednym jabłkiem.

Lucjan usiadł obok Aurelii i wsunął się pod futro. Klaudia westchnęła i przeniosła się na podłogę. Oparła się plecami o kaloryfer.

— Jest zimny — zauważyła.

— Tata oszczędza biogaz — wyjaśnił Gilbert, a widząc zdziwione spojrzenia, dodał — dom jest samowystarczalny. Prąd i ciepło pochodzą z biogazu. W ogrodzie jest spora biogazownia i kilka zbiorników, w piwnicy generator prądu. Niestety, zimą gaz wolniej się wytwarza.

— Z czego twój stary robi ten biogaz? — zainteresował się Felix.

— Z odpadów organicznych. Liści i takich tam...

— Nieważne z czego, ważne, żeby było ciepło — jęknęła Aurelia.

— Piec jest w piwnicy, a stary zabrania tam wchodzić...

Rozmowę przerwał...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin