Merry Gentry 07 roz_24-25.pdf

(170 KB) Pobierz
Microsoft Word - Merry Gentry 07 rozdzial 24-25 _1_
Rozdział 24
Doyle i Mistral wyglądali dobrze w ubraniach Sholto, ale poza mną i Rhysem, wszyscy
sidhe mieli około sześciu stóp 1 wzrostu. Mężczyźni byli szerocy w ramionach, szczupli
w biodrach i dobrze zbudowani. Strażnicy byli bardziej muskularni i twardsi od treningów
z bronią, czy walki. Ale Sholto miał rację, co do ramion Mistrala. Były trochę szersze niż jego,
czy Doyle’a. Nie o wiele, ale wystarczająco, żeby koszula nie pasowała. Napinała się tak bardzo,
że nie wyglądało to dobrze. Lepiej było, żeby miał na sobie mniej ubrania i wyglądał dobrze,
niż więcej i wyglądał źle. Mieliśmy rozmawiać z Dworem Seelie, a u nich dobry wygląd oznaczał
wszystko. Jeżeli wyglądałeś dobrze, byłeś dobry. To była dosyć dysfunkcyjna rodzina.
Mirabella, dworska szwaczka, obchodziła Mistrala dookoła ociągając płaszcz, jaki
znalazła na jego szerokie ramiona. Pociągnęła z jednej strony bladą, szczupłą dłonią, a potem
wygładziła zagięcia na błękitnym ubraniu swoją czarno- białą macką.
Jej prawe ramię miało mackę, jak nocny myśliwiec. Wydawała się idealnie ludzka, poza
tymi dodatkowymi częściami. Macka była bardzo zwinna, wiedziałam, że tacy mogą być nocni
myśliwcy. Używała obu kończyn bez myślenia. Był to odruchowy gest wyćwiczony przez lata.
Czy była po części nocnym myśliwcem? Dzieckiem jakiegoś ataku, czy efektem tarzania się po
sianie? Chciałam zapytać, ale nie chciałam być niegrzeczna.
Mistral wyglądał zachwycająco w płaszczu. Głęboki niebieski kolor wydawał się
sprawiać, że jego oczy były również niebieskie, jak letnie niebo. Szeroki kołnierz obramowany
był szarym futrem, więc jego własne chmurzasto szare włosy wydawały się stapiać z nim,
ciężko było stwierdzić, gdzie kończy się futro, a zaczynają włosy.
Mirabella odwróciła Mistrala, żeby móc zobaczyć jak układa się płaszcz. Szare futro
schodziło szerokim pasmem w dół płaszcza, więc rozpuszczone, długie do kostek włosy
strażnika pogłębiały iluzję mieszania się, nie iluzję związaną z magią, ale z umiejętnym wyborem
ubrania.
- Wygląda, jakby był dla niego uszyty – powiedział sucho Doyle.
Szwaczka wygładziła macką swoje brązowe włosy uczesane w elegancki kok, potem
spojrzała na niego pełną siłą swoich oliwkowozielonych oczu, ze śladem brązu i szarości, a
nawet złota, dookoła źrenic. Były najbardziej podobne do wielokolorowych oczu sidhe, jak
tylko mogły być ludzkie oczy. Wysoka i urocza Mirabella poruszała się z dziwną, usztywnioną
gracją, prezentując idealną postawę, która mówiła, że pod suknią nosi gorset. Suknia wyglądała
na dziewiętnasty wiek, była w kolorze ciemnej, prawie czarnej zieleni, która pasowała do zieleni
jej oczu. Rękawy nie były historycznie idealnie dopasowane do codziennej sukni z tej epoki.
Były marszczone u góry, rozszerzone do tyłu jak dzwon tak, że spływały, kiedy uniosła
kończynę i można było przelotnie ujrzeć mackę, sięgającą do tego, co kiedyś było jej łokciem.
1 ok. 183 cm
- Mirabella, czy uszyłaś ten płaszcz specjalnie dla Mistrala? – zapytał Sholto.
Nie spojrzała na swojego króla, ale nadal wygładzała płaszcz, będący niemalże całą
szatą.
- Mówiłam ci o moim śnie, Wasza Wysokość.
- Mirabella – powiedział jej imię z większą mocą.
Odwróciła się, nerwowo mrugając oczami, potem obróciła Mistrala w naszą stronę,
jakby dla inspekcji. Przyjął całą jej krzątaninę bez narzekania. Królowa Andais lubiła ubierać
swoich strażników na kolacje, tańce, czy dla swojej własnej rozrywki. Mistral zachowywał się
tak, jakby jego zdanie co do tego, w co był ubrany, nie miało znaczenia. Mirabella była
całkowicie profesjonalna w porównaniu do Andais. Żadnego obmacywania.
Mistral miał na sobie czarne spodnie i wysokie do kolan buty. Szwaczka zawiązała mu
w pasie niebieską szarfę, której kolor dobrze wyglądał przy księżycowej bieli jego nagiego
brzucha. Ciemny, głęboko niebieski płaszcz obramowywał jego pierś, całe to jasne muskularne
ciało. Kiedy Sholto mówił, że Mistral mógłby wyglądać jak barbarzyński król, miał rację.
- Ten płaszcz nigdy nie został uszyty na moje ramiona, Mirabella – powiedział Sholto,
spoglądając na nią.
Wzruszyła ramionami, coś w tym ruchu powiedziało mi, że pod tymi rękawami były
ludzkie ramiona, bardziej z kośćmi niż mackami.
W końcu spojrzała na swojego króla. W jej pięknych oczach widać było gniew, ale nie
wściekłość. Opadła na kolana otoczona ciężką spódnicą, w przelocie błyskając czarną halką.
- Wybacz mi, Mój Królu, ale ogarnęła mnie pycha. Jeżeli Seelie mają zobaczyć moją
pracę po tak wielu latach na kimś więcej niż ty, Królu Sholto, chcę, żeby byli pod wrażeniem.
Chcę, żeby zastanawiali się, jakie ubrania wyszłyby spod moich obu zdrowych rąk, gdyby
Taranis nie zabrał mi jednej z nich.
To odpowiedziało na jedno z pytań. Kiedyś Mirabella miała dwie sprawne ręce.
- Musiałaś spędzić całą noc, żeby dopasować płaszcz na Doyle’a.
- Nie pamiętasz, Wasza Wysokość? Uszyłam czerwony płaszcz dla ciebie, ale królowej
nie spodobał się, więc nigdy więcej go nie włożyłeś.
Sholto zmarszczył brwi, a potem uśmiechnął się i potrząsnął głową.
- Powiedziała, że był zbyt kolorowy jak na jej dwór. Nazwała go zbyt Seelie.
Zapomniałem.
Doyle był ubrany w czerwień, piękny czysty karmazyn, który przy jego skórze wyglądał
spektakularnie. Kontrast był prawie boleśnie piękny. Płaszcz wyglądał prawie jak nowoczesny
garnitur, poza kolorem i dopasowaniem. Pasował, schlebiając jego szeroki ramionom i wąskim
biodrom, w książkach nazywają to krojem atlety. Były do tego jeszcze pasujące spodnie, które
sfastrygowała, żeby lepiej leżały w pasie, ale były dopasowane jak rękawiczka do jego bioder i
ud, potem lekko rozszerzały się tak, że brzeg opadał lekko ponad czubki lśniących, czarnych
butów.
Wybrała jedwabną koszulę w lodowatym odcieniu szarości, która pasowała zarówno do
czerwieni garnituru, jak i do skóry Doyle’a. Sprowadziła nawet ze sobą kobietę-nocnego
myśliwca, która pomogła jej zapleść jego włosy w długi warkocz. Ta swoimi mackami
przeplotła czerwoną wstążkę przez całą długość jego czarnych, sięgających do kostek włosów,
więc smuga czerwieni ciągnęła się w przód i tył.
- Una pomogła mi przeszyć płaszcz. Staje się coraz bardziej wprawna i przy szyciu
zazdroszczę jej wszystkich tych macek – wskazała na swoją towarzyszkę, która czesała włosy
Doyle’a.
Una, która stała cicho przy ścianie, ukłoniła się.
- Jesteś zbyt uprzejma, mistrzyni.
- Udzielam pochwał, kiedy są zasłużone, Una.
Una zaczerwieniła się trochę, co było widoczne na jej bladym podbrzuszu.
- Jestem pod wrażeniem, że zrobiłaś buty dla Mistrala w tak krótkim czasie –
powiedziałam.
Mirabella spojrzała na mnie trochę zaskoczona.
- Rozmiar jest prawie ten sam. Jak poznałaś, że te są nowe, tylko na nie patrząc?
- Musiałam zabrać w Los Angeles strażników na zakupy obuwnicze. Jestem całkiem
niezła w ocenianiu rozmiarów.
Uśmiechnęła się, prawie nieśmiało.
- Masz dobre oko.
Zaczęłam mówić dziękuję, ale nie byłam pewna jak długo Mirabella przebywała
wewnątrz faerie. „Dziękuję” może być uznane za obrazę przez niektórych starszych
mieszkańców.
- Staram się jak mogę – powiedziałam zamiast tego - a płaszcz, który dla mnie zrobiłaś,
jest idealny.
Uśmiechnęła się naprawdę zadowolona.
- Nie zrobiłaś butów – odezwał się Sholto.
Potrząsnęła głową.
- Dogadałam się.
- Karzełek – powiedział, jakby był tylko jeden, co nie było prawdą. Nie ma ich wielu
w Nowym Świecie, ale mamy kilku.
Skinęła głową.
- Naprawdę zamierzasz umówić się z nim? – zapytał Sholto.
Zaczerwieniła się.
- On cieszy się swoją pracą, tak jak ja moją.
- Lubisz go – powiedziałam.
Znów spojrzała na mnie nerwowo.
- Wydaje mi się, że tak.
- Wiesz, że nie ma zasad pomiędzy sluaghami, dotyczących tego, kto z kim śpi –
odezwał się Sholto - ale karzełek naciskał na ciebie od stu lat. Myślałem, że uważasz, że jest
niemiły.
- Tak myślałam, ale… - rozłożyła swoją rękę i mackę szeroko. – Po prostu już nie
uważam go za niemiłego. Rozmawiamy o ubraniach, ma w domu telewizję. Przynosi mi
magazyny z modą, rozmawiamy o nich.
- Znalazł drogę do twojego serca – powiedział Doyle.
Zachichotała cicho i uśmiechnęła się. Już to samo pozwoliło mi domyśleć się, że
karzełek dostał już część należnej mu zapłaty za swoją umowę.
- Wydaje mi się, że znalazł.
- Więc macie moje błogosławieństwo. Wiesz o tym – powiedział Sholto. Uśmiechał się.
Nagle jej twarz stała się poważna i surowa.
- Tully zalecał się do mnie przez sto lat. Był delikatny, nigdy nie wywyższał się nade
mną, nie tak jak niektórzy, których imię mogłabym wymienić.
- Taranis – powiedziałam. Wymówiłam to imię nie czując nic. Część mnie nadal była
troszkę odrętwiała, co było prawdopodobnie dobrą rzeczą.
Spojrzała na mnie, a jej twarz wygładziła się.
- Jeżeli nie jestem zbyt arogancka, Królowo Meredith, to słyszałam, co zrobił tobie,
z całego serca współczuję ci. Powinien być powstrzymany lata temu.
- Domyślam się, że doświadczyłaś jego wersji zalotów.
- Zalotów – prawie wypluła to słowo. – Nie, w środku przymiarki próbował wziąć mnie
siłą. Zostałam zaproszona do faerie obietnicą bezpieczeństwa i honoru. Podczas przymiarki
opuścił całą swoją magię, którą nakłada na siebie, więc to co sprawia, że kobiety widzą go
pięknego, na mnie nie działało. Wiedziałam, że staje się jasny dookoła środka swojego ciała.
Widziałam wszystkie skazy na jego iluzji. Widziałam prawdę i nie mógł uwieść mnie magią.
- Miałaś też pewnie przy sobie szpilki i igły wykonane z hartowanej stali – powiedział
Doyle.
Spojrzała na niego, a potem skinęła głową.
- Masz rację. Przybory mojego fachu powstrzymały mnie od wpadnięcia w jego pułapkę.
W swoim gniewie, obciął mi prawe ramię – uniosła mackę. Poruszała się z gracją w powietrzu,
jakby jakaś podwodna istota, która znalazła się na ziemi. – Potem wyrzucił mnie ze swojego
kopca, ponieważ jednoręka szwaczka była dla niego bezużyteczna.
- Jak długo przebywałaś w faerie? – zapytał Doyle.
- Około pięćdziesięciu lat, tak mi się wydaje.
- Po tylu latach wyjście z kopca oznacza, że te wszystkie lata powinny powrócić do ciebie
w ciągu chwili – odezwał się Mistral.
Skinęła głową.
- Tak, gdybym dotknęła ziemi. Ale nie wszyscy na dworze zgadzali się z tym, co mi
zrobił. Niektóre z kobiet zaprowadziły mnie na Dwór Unseelie. Prosiły w moim imieniu
królową, ale ona powiedziała prawie to samo, co powiedział Taranis: „Do czego będzie mi
potrzebna jednoręka szwaczka?” - W jej oczach błysnęły łzy.
Sholto podszedł do niej w pięknej czarno- srebrnej tunice i lśniących butach, które dla
niego zrobiła. Uniósł ją z kolan, jedną rękę kładąc na jej dłoni, a drugą na końcu macki.
- Pamiętam tę noc – powiedział.
Spojrzała w górę na niego.
- Tak jak i jak, Królu Sholto. Pamiętam, co powiedziałeś. „Jest mile widziana pomiędzy
sluaghami. Zaopiekujemy się nią.” Nigdy nie zapytałeś, do czego będę dobra, czy do czego ci
się przydam. Damy z dworu wyciągnęły od ciebie obietnice, że nie będziesz znęcał się nade
mną, bardzo bały się sluaghów.
Sholto uśmiechnął się.
- Chcę, żeby Seelie bali się nas, to nasza osłona.
Skinęła głową.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin