Krentz Jayne Ann - Nie wszystko jest pozorem.pdf

(1098 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Jayne Ann Krentz
Nie wszystko jest
pozorem
1
Prolog
Sześć miesięcy wcześniej...
Pojawiła się jak wcielenie mściwej wojowniczej
księżniczki, w nieskazitelnej czerni kostiumu o powściągliwym
kroju, stosownym dla kobiety interesu, w czółenkach na
wysokim obcasie. Ciemne włosy ściągnęła z tyłu głowy w
purytański węzeł, na szyi związała apaszkę dobraną odcieniem
do błękitnoszmaragdowych ogników w roziskrzonych oczach.
Kelnerzy w białych frakach uskakiwali jej skwapliwie z
drogi, gdy zdecydowanym krokiem przemierzała labirynt
między stolikami nakrytymi lnianymi obrusami i zastawionymi
eleganckimi kryształami.
Ani na chwilę nie oderwała wzroku od celu.
Zgromadzone na sali grube ryby i pomniejsze płotki
biznesu Seattle poczuły, że niebawem staną się świadkami
dramatu... a przynajmniej wydarzenia, które posłuży za
wyśmienity żer dla plotkarzy. W wielkiej klubowej jadalni
zapadła cisza.
Jack skulił się na wyściełanej skórą kanapce. Patrzył, jak
zbliża się zdecydowanym, miarowym krokiem.
- O, kurczę... - mruknął pod nosem.
Na modlitwy było już za późno. Wystarczyło jedno
spojrzenie na zastygłe w wyrazie zimnej wściekłości rysy
inteligentnej twarzy Elizabeth Cabot, by zrozumiał, że przegrał.
Oczywiście rano dowiedziała się wszystkiego, a to, co zaszło
2
między nimi poprzedniej nocy, w najmniejszym stopniu nie
zaważy na jej decyzjach. Przybrał maskę niewzruszonego
stoicyzmu i czekał cierpliwie jak ktoś, kto uznaje
nieuchronność losu.
Zbliżała się coraz bardziej. Był zgubiony! Mimo
przygnębiającej świadomości końca, przed jego oczami nie
przesuwało się całe minione życie, lecz obrazy z jednej tylko -
wczorajszej - nocy. Przypomniał sobie, jak słodki i gorący był
dreszcz oczekiwania i jak potężny zew pragnienia, które
ogarnęło ich oboje.
Niestety to było wszystko, co ich połączyło. Gdy
nadeszła chwila wybuchu, jego potęga zaskoczyła nawet Jacka,
gdyż wiedział, jak usilnie starał się przez ostatni miesiąc
trzymać w ryzach podniecenie. Przypływ zerwał tamę
samokontroli - na przekór ostrzeżeniom płynącym z
doświadczenia, naturalnego u mężczyzny w jego wieku.
Doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich niedociągnięć
- Elizabeth nie należała do kobiet, które udają orgazm, by
podbechtać męską próżność. Owszem, zeszłej nocy zachowała
się bardzo mile, była diabelnie grzeczna, jakby to tylko ona
ponosiła odpowiedzialność za to, że nie udało jej się dojść do
szczytu.
Właściwie nie wyglądała nawet na zaskoczoną! Jakby
nie oczekiwała niczego ponad powierzchowną przyjemność i
dzięki temu zaoszczędziła sobie rozczarowania. Oczywiście
przepraszał i przysięgał, że się poprawi - gdy tylko fizjologia
mu na to pozwoli. Ale ona wyjaśniła, że nie ma czasu, musi
wracać do domu, mgliście tłumacząc się czekającą ją z samego
rana konferencją, do której musi się przygotować.
Nie bardzo mu się to podobało, lecz musiał odwieźć ją
na Wzgórze Królowej Anny, do tej pseudogotyckiej
potworności, którą zwała swoim domem. Jeszcze kiedy w
drzwiach rezydencji całował ją na dobranoc, był pewien, że
3
będzie miał kolejną szansę i tym razem wszystko załatwi, jak
należy. Teraz wiedział już, że drugiego razu nie będzie.
Elizabeth dotarła do jego stolika, dygocąc na całym ciele
z pasji, której tak jawnie i boleśnie zabrakło w finale
zeszłonocnego dramatu.
- Ty dwulicowy, fałszywy, podstępny sukinsynu! Nie
jesteś lepszy od padalca, który wysysa cudze jaja! - syknęła
spomiędzy mocno zaciśniętych szczęk. - Myślałeś, że ci to
ujdzie płazem, tak?
- Nie krępuj się, Elizabeth, rąb prosto w oczy, co o mnie
myślisz!
- Czy naprawdę sądziłeś, że nie dowiem się, kim jesteś?
Że możesz traktować mnie jak pieczarkę: trzymać w mroku
niewiedzy i karmić kłamliwym gównem?
Nie miał nic na swoją obronę, ale musiał spróbować.
- Ani razu cię nie okłamałem!
- Aha! Do cholery, ani razu nie powiedziałeś mi prawdy!
W ciągu całego minionego miesiąca ani jednym słówkiem nie
zdradziłeś, że to ty jesteś tym gnojkiem, który zorganizował
przejęcie Gallowaya!
- Tamten interes ubiłem dwa lata temu... to nie ma nic
wspólnego z naszymi sprawami.
- Ma mnóstwo wspólnego, i ty dobrze o tym wiesz!
Dlatego mnie oszukałeś...
Narastała w nim wściekłość - mimo beznadziejnej
sytuacji, w jakiej się znalazł, a może właśnie dlatego?
- Nie moja wina, że nigdy nie mieliśmy okazji
porozmawiać o fuzji Gallowaya. Nie zapytałaś mnie o to!
- A czemu miałabym cię o to pytać? - Podniosła głos. –
Skąd miałam niby wiedzieć, że byłeś w nią zamieszany?
- Nie byłaś oficjalnie zatrudniona w Gallowayu, więc jak
mogłem przypuszczać, że miałaś jakieś związki z tą firmą? -
odparował hardo.
4
- Nie o to chodzi. Nie rozumiesz? Przejęcie Gallowaya
było najbardziej bezlitosnym, zimnokrwistym zamachem, jakie
widział tutejszy świat interesu. A ty byłeś łajdakiem, którego
wynajęto, żeby rozszarpał firmę na strzępy...
- Elizabeth...
- Przez tę fuzję ucierpieli ludzie! - Zacisnęła kurczowo
dłonie na skórzanym pasku eleganckiej torebki, która zwisała
jej z ramienia. - I to bardzo! Z takimi typami jak ty nie robię
interesów.
Jack kątem oka dostrzegł zmieszanego kierownika sali,
Hugona, który dreptał w pobliżu sąsiedniego stolika i
najwyraźniej nie miał pojęcia, jak załagodzić zajście, które
zaczynało grozić skandalem.
Kelner, zmierzający w kierunku stolika Jacka z tacą, na
której stał dzbanek wody z lodem i koszyk z pieczywem,
zatrzymał się jak wryty nieopodal.
W obszernej jadalni nie było człowieka, który nie
wsłuchiwałby się łakomie w gwałtowną wymianę zdań, ale
Elizabeth wydawała się nie zauważać, że nie są sami. Jack
tymczasem dal się porwać fascynacji, choć w jego sytuacji była
to reakcja raczej samobójcza. Mimo wszystko nie podejrzewał,
że ta kobieta jest zdolna odegrać takie przedstawienie!
W ciągu miesięcy ich znajomości zawsze wydawała mu
się osobą opanowaną i zrównoważoną.
- Uspokój się lepiej - powiedział przyciszonym głosem.
- Niby dlaczego? Wymień choć jeden powód!
- Nawet dwa... po pierwsze nie jesteśmy sami. Po drugie,
kiedy się wreszcie opanujesz, pożałujesz sceny, którą
urządziłaś.
- Myślę, że będziesz żałować dużo bardziej niż ja.
Rozchyliła wargi w grymasie pogardy tak lodowatej, że
powinna zamienić kosmyki jej włosów w sople. Zatoczyła
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin