Rymkiewicz Jaroslaw Marek - Rozmowy polskie latem roku 1983.txt

(364 KB) Pobierz
Jaros�aw Marek Rymkiewicz
Rozmowy polskie latem roku 1983
Swiat Ksi��ki
/
\
?
5 r
Rozmowy polskie latem roku 1983
Jaros�aw Marek Rymkiewicz
Rozmowy polskie latem roku 1983

Pi
�wiat Ksi��ki
Projekt ok�adki
Ma�gorzata Karkowska
Zdj�cie na ok�adce Flash Press Media
Zdj�cie autora Andrzej Bernat
Redaktor prowadz�cy Ewa Niepok�lczycka
Redakcja techniczna Lidia Lamparska
Korekta
Marianna Filipkowska
El�bieta Jaroszuk
?????
Copyright � by Jaros�aw Marek Rymkiewicz, 1984 Copyright � for the Polish 
edition by Bertelsmann Media, 2003
�wiat Ksi��ki Warszawa 2003
Bertelsmann Media Sp. z o.o. ul. Roso�a 10, 02-786 Warszawa
Sk�ad i �amanie Avanti, Warszawa
Druk i oprawa Drukarnia Perfekt, Warszawa
ISBN 83-7391-453-6 Nr 4697
Pan Gienio, r�bi�cy drzewo na pie�ku ustawionym mi�dzy piaskownic� a kom�rk�, w 
kt�rej przechowuje si� opa� i narz�dzia, odrywa si� od swojej roboty, wbija 
siekier� w pieniek i podchodzi do �aweczki pod krzakiem dzikiej r�y.
-  Taki, kt�ry nie dosta� pa�� - m�wi pan Gienio to w og�le jeszcze nie wie, kim 
jest i gdzie nale�y. Dopiero jak cz�owiekowi przy�o�� pa��, to dokonuje wyboru i 
odnajduje swoje miejsce w strukturze spo�ecznej.
S�owo struktura pan Gienio wypowiada ze szczeg�lnym naciskiem, aby�my poj�li, �e 
on wie, co to takiego i jak co� takiego, taka struktura, funkcjonuje.
-  A pan, panie Gieniu - pyta pan Mareczek, siedz�cy na �aweczce pod krzakiem 
dzikiej r�y z pani� Mareczkow� i panem Stefanem - dosta� kiedy� pa��? Bo ja 
jeszcze nie dosta�em.
-  Niech si� pan nie martwi - m�wi pan Stefan, kt�ry gra na wiolonczeli w 
orkiestrze Filharmonii Narodowej - okazji nie zabraknie i z pewno�ci� jeszcze 
kiedy� pan dostanie.
-  Pewnie, �e dosta�em - m�wi pan Gienio i przysiada na �aweczce pod 
przekwitaj�cym ju� krzakiem dzikiej r�y, cho� siekiera wbita w pieniek obok 
piaskownicy czeka, �eby j� podj��. - Rok temu,
5
na Pozna�skiej. Szed�em Alejami do Ronda i p�aka�em, bo od Centralnego strzelali 
petardami z gazem. Ale pod tym dzieci�cym szpitalem, kt�ry jest w Alejach, sta�y 
panie w bia�ych kitlach, pewnie piel�gniarki czy salowe, i rozdawa�y tampony w 
czym� tam namoczone, �eby je mo�na by�o sobie przy�o�y� na oczy i na nos. A 
potem pogonili nas z dw�ch stron, ci co stali przy Centralnym i ci od Ronda, i 
na Pozna�skiej dosta�em po plecach. Schowa�em si� do Operetki, gdyby nie takie 
mi�e portierki, co nas wpu�ci�y do �rodka, toby mnie wtedy zapuszkowali. 
�piewacy szli na przedstawienie i wszyscy p�akali.
-  Ciekawe, co oni tego wieczoru �piewali - zastanawia si� pan Mareczek. - 
Dyrektor tej Operetki to jaki� podejrzany facet. �Solidarno��" chcia�a go, zdaje 
si�, zdj��, ale nie zd��y�a.
-  Ty gadasz takie rzeczy, kt�rych nie powiniene� gada� - m�wi �ona pana 
Mareczka. - Co ty wiesz o tym dyrektorze? Wiesz, jak si� nazywa?
-  Nie wiem - przyznaje pan Mareczek i delikatnie podnosi za oba skrzyde�ka 
czarno-��tego motyla, kt�ry przysiad� na listku dzikiej r�y. - Patrz, jaki 
biedny - m�wi. - Nie ma si�y lata�. Zdaje si�, �e ju� umiera. Natura jest g�upia 
i okrutna.
-  No to jak nie wiesz, to nie gadaj - m�wi �ona pana Mareczka. - Cz�owieka jest 
bardzo �atwo skrzywdzi�. Jaki� cz�owiek wydaje ci si� podejrzany i m�wisz, �e 
�Solidarno��" chcia�a czy powinna go by�a zdj��, a potem si� okazuje, �e to jest 
bardzo szlachetny cz�owiek, kt�ry na dodatek dzia�a w podziemiu.
-  Oni wtedy - przerywa jej pan Gienio - to w og�le nie �piewali. W tej Operetce 
to by�a potwor-
6
na masakra. Dostali sk�d� fa�szywy meldunek, �e tam jest punkt dowodzenia 
�Solidarno�ci". Przyjecha�y suki i wszystkich, kt�rzy tam si� schowali, 
strasznie wypa�owali. Wynosili ich za r�ce i nogi, i takich wypa�owanych rzucali 
do tych swoich suk. A w sukach dalej pa�owali. Gdybym p� godziny wcze�niej 
stamt�d si� nie wy�lizgn��, to te� by mnie wypa�owali. Jeszcze do dzi� bym 
siedzia�.
-  Teraz to ju� by pan wyszed� - pociesza go pan Stefan, ten kt�ry gra na 
wiolonczeli. - Od dzi� jest amnestia.
Pan Gienio wstaje z �aweczki i rusza w kierunku pie�ka z siekier�. Ale w po�owie 
drogi dziel�cej go od siekiery zatrzymuje si� i m�wi, zwracaj�c si� mo�e do nas, 
siedz�cych na �aweczkach pod krzakiem dzikiej r�y, ale mo�e do kogo�, kto 
s�ucha, a przynajmniej powinien s�ucha� jego g�osu w Warszawie, w Waszyngtonie 
czy w Pary�u:
-  Ta ich amnestia to nie jest �adna amnestia. Tych, co chc�, to wypuszcz�, a 
tych, co chc�, to nie. Komisji Krajowej nie wypuszcz� i Kuronia z Adasiem 
Michnikiem te� nie. Ta ich amnestia to o dup� pot�uc.
Pan Mareczek wypuszcza czarno-��tego motyla, kt�ry, nie mog�c lub nie chc�c 
odlecie�, opada na listek dzikiej r�y, i zastanawia si�, dlaczego pan Gienio 
m�wi o Michniku nie Adam, lecz Ada�. Nie wydaje si� bowiem panu Mareczkowi 
mo�liwe, aby pan Gienio, kt�ry niegdy� by� marynarzem i p�ywa� na statkach 
handlowych, a teraz jest urz�dnikiem w gminie czy w wojew�dztwie i latem, w 
czasie urlopu, dorabia sobie, r�bi�c tutaj drzewo i wykonuj�c r�ne ci�sze 
prace, a wi�c aby ten pan Gienio zna�
7
Adama Michnika i aby by� przez niego upowa�niony do traktowania go tak poufale. 
Pan Mareczek dochodzi jednak do wniosku, �e pan Gienio wcale Michnika zna� nie 
musi. On sam, pan Mareczek, te� przecie�, m�wi�c o Michniku, takim czu�ym 
obdarza go imieniem:
-  Ada�, Ada�.
-  Ada� napisa�, Ada� udzieli� wywiadu, Ada� m�wi� przez radio.
-  Adasia zamkn�li, Adasia wypu�cili, zn�w zamkn�li.
-  Ada� przy�o�y� Pinochetowi, naszemu te� przy�o�y, niech go tylko puszcz�.
-  Ada� �eni si� z wnuczk� naszego Marsza�ka, jak zechce, to i z wnuczk� Lo�ki 
si� o�eni.
-  Nasz mi�y, dzielny, nasz wspania�y Ada�.
Pan Mareczek zna co prawda Michnika, ale na pewno nie jest z nim na tyle 
zaprzyja�niony, aby mia� prawo m�wi� o nim: Ada�. Wi�c i on, i pan Gienio, tak o 
Michniku m�wi�c, wyra�aj� - do takiego wniosku dochodzi pan Mareczek - swoj� 
czu�o�� dla bohatera z Otwocka, swoj� solidarno�� z wi�niem z ulicy 
Rakowieckiej.
-  Niech�e ju� pan, panie Mareczku - m�wi pan Stefan i wstaje z �aweczki - da z 
�aski swojej spok�j temu motylowi. Jak go pan przestanie tarmosi�, to mo�e 
jeszcze od�yje. Pojedzie pan ze mn� na bor�wki?
-  A ta ich struktura - m�wi, wywijaj�c siekier� nad pie�kiem, pan Gienio - to 
si� zaraz rozleci. Jak mnie wtedy wypa�owali, to zrozumia�em, �e to ju� ich 
koniec. Ka�dy, kogo wypa�uj�, zaraz to pojmuje. Raz si� rozlecia�o, to zn�w si� 
rozleci.
8
-  Co pan w�a�ciwie rozumie, panie Stefanie, pod s�owem bor�wka? - pyta pan 
Mareczek.
-  Bor�wka - odpowiada wiolonczelista - to czarna jagoda. A dla pana bor�wka to 
co?
-  Bor�wka to bor�wka, a czarna jagoda to czarna jagoda.
-  No to jedzie pan czy nie?
-  No to jedziemy - m�wi pan Mareczek. I odchodz�c w kierunku domu, zwraca si� 
jeszcze ku wbitej w pieniek siekierze: - Ja te�, panie Gieniu, uwa�am, �e to 
d�ugo nie potrwa. Co� takiego w og�le nie ma prawa istnie�.
-  Ada� ich za�atwi - m�wi pan Gienio, weso�o wymachuj�c siekier�. - Jak Boga 
kocham, �e on ich za�atwi.
-  Jak mu pomo�emy, panie Gieniu, jak mu pomo�emy.
-  Ale niech pan we�mie kapelusz! - wo�a pan Stefan za panem Mareczkiem, kt�ry 
mija w�a�nie dwie rosn�ce pod p�otem morwy - jedna ma czarne, a druga bia�e 
owoce - wok� kt�rych sycz�c i k�api�c dziobami chodz� �ase na te owoce, 
szczeg�lnie na czarne, g�si pani Anieli. - Koniecznie niech pan w�o�y kapelusz, 
bo w lesie s� kleszcze.
Sznurek przeci�gni�ty jest mi�dzy studni� -a m�wi�c dok�adnie: mi�dzy obitym 
ocynkowan� blach� okapem studni - a rynn� biegn�c� wzd�u� oszklonej werandy, 
przez kt�r� wchodzi si� do jadalni i do kuchni. Na sznurku susz� si� b��kitne, 
postrz�pione d�insy ma�ego-du�ego Mareczka - zwanego tak dlatego, �e cho� ma 
dopiero dwana�cie lat,
9
wi�c jest ma�y, przer�s� ju� swojego ojca, pana Ma-reczka, wi�c jest du�y - oraz, 
obok d�ins�w, szaro-zie-lone k�piel�wki pana Stefana i du�y bia�y r�cznik w pasy 
r�owe i pomara�czowe, r�cznik - jak domy�la si� pan Mareczek - zapewne chi�ski, 
z importu, a �e takich du�ych r�cznik�w, jak zreszt� �adnych r�cznik�w, w 
sklepach dosta� obecnie, latem roku 1983, nie spos�b, wi�c r�cznik z epoki 
Edwarda Gierka, kiedy to do Polski sprowadzano r�czniki z Chin, czekolad� z 
Holandii, jerez z Hiszpanii i biustonosze z Wiednia, wszystko zreszt� zewsz�d. 
Dobry by� dla nas ten Gierek - my�li pan Mareczek. - Lepszy, znacznie lepszy od 
Bieruta i Gomu�ki. Fundowa� nam jerez, wytrawny i p�wytrawny, po dwie�cie 
z�otych butelka w Delikatesach na Marsza�kowskiej, jakie to by�o mi�e z jego 
strony. Lepszego ni� Gierek nigdy ju� mie� nie b�dziemy. Ale i okropny by� 
przecie�, cenzura szala�a, jaki� �ukaszewicz z twarz� kretyna niszczy� nam 
kultur� i marzyli�my tylko o tej chwili, kiedy kto� tego Gierka obali. Ale dobry 
by�, nie mordowa�, chyba nikogo poza Pyjasem w�wczas nie zabito, Adasia i 
Kuronia zamyka� nie na d�u�ej ni� na czterdzie�ci osiem godzin, a ci wi꿹 ich 
ile� ju� miesi�cy. - Nuc�c na jak�� znan� a nieznan� melodi�, kt�ra od dawna 
pl�cze mu si� po g�owie: - Dzisiaj chi�skich r�cznik�w ju� nie ma - pan Mareczek 
okr��a dom, a kiedy wchodzi na ganek, dobiega go jeszcze g�os wal�cego siekier� 
w pie� olchy pana Gie-nia, g�os spod kom�rki i spod s�g�w drzewa:
- Kuro� to jest rozum. Ale Ada� by� sercem KOR-u. A kiedy Kuro� zostanie 
premierem to, wspomni pan moje s�owa, posadzi Adasia. Bo Ada� nie zniesie 
najmniejszej niesprawiedliwo�ci.
10
Dom, w kt�rym pani Aniela ju� od dwudziestu sze�ciu lat prowadzi pensjonat dla 
inteligent�w, co przewa�nie z Warszawy, ale tak�e z Wroc�awia i z Krakowa 
przyje�d�aj� tutaj na lato, stoi na zboczu, na szczycie ostro spadaj�cego w d� 
zbocza, tak �e pokoje, w kt�rych mieszkaj� go�cie, cho� na tym samym poziomie 
po�o�one, znajduj� si� zarazem, tak si� przynajmniej wydaje, na r�nych pi�trach: 
te od strony szosy na parterze, a te im przeciwleg�e, te od strony jeziora, na...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin