Connie Brockway - Bal maskowy.pdf

(1949 KB) Pobierz
Microsoft Word - Brockway Connie - Bal maskowy Helena nash.doc
B ROCKWAY
Bal maskowy
Przekad: Marta Woliska
CONNIE
30036228.003.png 30036228.004.png
Page Winebarger, której talent, determinacja
i niezachwiane oddanie tak dobrze i tak dugo suyy
Minnesota Wildlife Rehabilitation Center. W imieniu wszystkich istot,
które korzystay z Twoich mio$ci i oddania, dzi%kuj% Ci, Page.
1. Ukon szermierczy:
zwyczajowy gest szacunku dla przeciwnika
Ogród Vauxhall, Londyn
czerwiec 1805 roku
Gdzie w niebiosach maestro Angelo uroni z’.
- Kto to powiedzia? - Mody lord Figburt, Figgy, obróci si’ w miejscu
po zademonstrowaniu odparowania grupce rówieników. Wbi wzrok w sa-
bo owietlon1 Alej’ Kochanków, wypatruj1c czowieka, który przywoa
imi’ najwi’kszego fechtmistrza ostatniego stulecia.
- Ja. - Z otaczaj1cych krzewów wyonia si’ wysoka, zgrabna posta5 i ru-
szya ku nim jak ucieleniona ciemno5 nocy. - Nie chciaem wtyka5 nosa
w cudze sprawy. Miaem zamiar przej5 bez sowa - mówi cicho nieznajo-
my ze szkockim akcentem. W jego twarzy skrytej w pómroku bysn’y biae
z’by. -Ale póki tli si’ we mnie 6ycie, nie cierpi’, 6eby sztuka, która jest mi
tak droga, bya tak habiona.
- A czemu6 to Angelo miaby roni5 zy? - zapitym gosem spyta pot’6ny
Thom Bascomb, przebrany na wieczorn1 maskarad’ za pasterk’. - Co pan
sugerujesz na temat szermierki Figgy'ego?
- Ja nie sugeruj’, lecz mówi’ wprost, 6e jego powtórzenie natarcia jest godne
politowania. Chocia6 nie a6 tak beznadziejne, 6eby nie dao si’ go poprawi5.
Gdy nieznajomy podszed bli6ej, ujrzeli w mdym wietle gazowych latarni
zawieszonych mi’dzy drzewami jednego z najprzystojniejszych m’6czyzn,
7
jakiego Figgy kiedykolwiek spotka. Szkot by wysoki, muskularny, o
spr’6ystych ruchach i w przeciwiestwie do innych uczestników
wieczornej zabawy nie zadba o przywdzianie kostiumu. Mia na sobie
ciemne spodnie, czarny surdut, spod którego wygl1daa niebieska
kamizelka, i prosty biay halsztuk z wpi’t1 zot1 szpilk1 w ksztacie
ró6y jako jedyn1 ozdob1.Wszystko w jego wygl1dzie sprawiao, 6e
Figgy czu si’ niezr’cznie, co nadrabia opryskliwoci1.
-To jest maskarada, mój panie, nale6y wi’c by5 w kostiumie - rzuci z
irytacj1. - Spójrz pan cho5by na Thoma. Nie jest naprawd’ pasterk1, tak
jak ja nie jestem rad61. -Co pan powie?
30036228.005.png
Thom zbli6y si’ chwiejnie do Szkota i zmierzy go spojrzeniem.
-A za jak1 to posta5 pan si’ przebra? Szkot, prawie tak wysoki jak
Thom, ale przynajmniej dwadziecia kilogramów l6ejszy, powiód
wzrokiem po pot’6nym torsie modzieca skr’powanym gorsetem i po
warstwach ró6owych falbaniastych spódnic.
-Za d6entelmena - odpar agodnie. Pozostali modziecy wybuchn’li
miechem. Thom poczerwienia na twarzy, ale mimo doznanej obrazy
nie za61da satysfakcji. Przez zamroczenie alkoholowe docierao do
jego wiadomoci, 6e z tego czowieka emanuje co niebezpiecznego,
wr’cz zabójczego. -Kto pan jeste? - spyta.
-Ramsey Munro, do usug. - M’6czyzna lekko skoni gow’. -
Waciciel L’Ecole de la Fleur. Maej sali szermierczej w White Friars.
-Fechtmistrz? - prychn1 Thom, wr’czaj1c Figgy'emu pask1 flaszk’,
któr1 wygrzeba spod spódnic. -Tak - odpar Munro. - Przypadkiem
t’dy przechodz1c, usyszaem rozmow’ panów o zaczynaj1cym si’
wkrótce Wszechwiatowym Turnieju Pojedynków. Zamierzaj1 panowie
zgosi5 swój udzia?
-A jeli tak, to co? - burkn1 Figgy. - Co panu do tego?
Nic. Ale jako nauczyciel sztuki szermierczej byem zaciekawiony.
Przystan1em i zobaczyem, jak wykonuje pan powtórzenie, które
dziecko potrafioby odparowa5. -Pan, jak mniemam, lepiej by je
wykona?M’6czyzna lekko skin1 gow1. -Co istotniejsze - rzek -
mógbym pana nauczy5 lepiej je wykona5. Figgy umiechn1 si’
szeroko w przeczuciu dobrej zabawy. By zdecydowanie najlepszym
szermierzem wród kolegów.
- Potrafiby pan nauczy5 Thoma odeprze5 moje powtórzenie?
Munro zerkn1 z ukosa na olbrzyma.
- T’ dojark’? Oczywicie.
- I ka6dego z nich? - Figgy wskaza reszt’ swych kompanów, snuj1cych
si’ chwiejnie z tyu.
- Ka6dego.
Nieznajomy by tak pewny siebie, 6e zachwia wiar’ Figgy'ego we wasne
mo6liwoci. Mo6e Szkot zna jak1 sekretn1 sztuczk’, jaki manewr nie do
odparowania, wymagaj1cy nie tyle praktyki, ile paru sów pouczenia szep-
ni’tych do ucha?
Niech to diabli, nie mo6e si’ teraz wycofa5. Niepotrzebnie tyle pi. Z t1
myl1 przechyli flaszk’ i wla sobie do garda resztk’ trunku. Przeykaj1c,
zauwa6y ruch na kocu 6wirowej cie6ki. Zmierzaa ku nim posta5 przypo-
minaj1ca wygl1dem modego su61cego z ubiegego stulecia.
Figgy przygl1da jej si’ z ulg1. Jej, bo mimo m’skiego stroju nie mo6na byo
w1tpi5, 6e pod aksamitnymi pantalonami w rubinowym kolorze i opi’tym ka-
sakiem kryje si’ ona- uroczo zaokr1glona i poci1gaj1ca. Wosy wsun’a pod
czarn1 czapk’, a oczy zasonia czarn1 jedwabn1 maseczk1, ale nic nie mogo
ukry5 koysania biodrami ani biustu, który kpi sobie z kr’puj1cych go wi’zów.
Dama czy lafirynda, to nie miao wi’kszego znaczenia. Znalaza si’ bez
asysty na maskaradzie w ogrodzie Vauxhall, w niesawnej Alei Kochanków.
A to znaczyo, 6e w najlepszym razie jest zab1kanym 6aglowcem szukaj1-
30036228.006.png
cym mielizny, by si’ rozbi5, a w najgorszym - galarem z Haymarketu szuka-
j1cym nowych pasa6erów. Tak czy inaczej, sama si’ prosia, by si’ z ni1
zabawili, a zabawa, któr1 Figgy mia na myli, bya doprawdy niewinna.
Umiechn1 si’.
- Potrafi pan naprawd’ - zwróci si’ do Munro - nauczy5 ka6dego?
- Tak.
- Wi’c mo6e j1? - Figgy wskaza kobiet’.
Tymczasem ona zwolnia kroku. W blasku latarni spod maski zawieciy
jej szafirowe oczy. Figgy mia sabo5 do niebieskich oczu. Munro si’
obejrza.
- Kobiet’? - spyta lekcewa61cym tonem. - Nie.
Figgy umiechn1 si’ z ulg1. Przedstawiwszy nieznajomego jako samo-
chwa’, móg da5 mu odpraw’ i skorzysta5 z ciekawszych mo6liwoci sp’-
dzenia wieczoru, które nagle zacz’y si’ odsania5.
- Ja za to - odpar - ch’tnie nauczybym j1 paru umiej’tnoci, z których
zrobi lepszy u6ytek.
9
30036228.001.png
Jego przyjaciele parskn’li miechem, kobieta za, po sekundzie wahania,
gwatownie skr’cia i przyspieszya kroku. Thom chwyci j1 i obj1 w pasie
pot’6nym ramieniem.
- Pu5 mnie, modziecze. - Jej gos by niski, spokojny i nieoczekiwanie
silny. Gdyby Thom nie wytr1bi tyle piwa, cofn1by r’k’ i wycofa si’ jak
zmyty. Niestety by pijany, i to mocno.
- Amiao, cukiereczku - rzek do niej sodko. - Na pewno to nas szukaa.
- Z ca1 pewnoci1 nie. - Nie szarpaa si’. Po prostu zadara brod’ nad
swym halsztukiem obszytym koronk1 i patrzya spokojnie spod czarnej je-
dwabnej maski w umiechni’t1 twarz Thoma. - Starczy tego - ci1gn’a
gosem ledwie goniejszym od szeptu. - Czy nie macie nic lepszego do
roboty? Budek nocnych stró6ów do przewracania? Latarni do rzucania ka-
mieniami?
- Robilimy to wczoraj - wyzna Thom, poci1gaj1c j1 do wiata.
Figgy wyczu napi’cie Munro i zerkn1 na Szkota zaintrygowany. Przez
moment byby przysi1g, 6e tamtego co zdumiao.
- Modziecy - odezwaa si’ kobieta - najwidoczniej wzi’licie mnie za
kogo innego, ni6 jestem w istocie.
Na jej twarzy wykwit lekki rumieniec, ale mówia bez trwogi. Czy6by
bya obyta z podobnymi sytuacjami? Bywalczyni ogrodów rozkoszy i miejsc
rozrywek? Tym lepiej.
- O nie. - Jeden z modych ludzi pokr’ci gow1. - Dobrze ci’ znamy.
Rajski ptak szukaj1cy grz’dy.
Wygl1daa na kobiet’ swobodnych obyczajów, to pewne. Miaa dugie nogi
i zgrabny tyeczek, który pantalony opinay do5 ciasno, by wyobraBnia do-
powiedziaa szczegóy ukryte dla oczu. Cer’ miaa gadk1 jasn1 i wietlist1
jak kamea, a usta ciemnoró6owe. Krótka, wygi’ta w uk górna warga koro-
nowaa doln1 pen1 i obfit1.
- Mylicie si’ panowie - odpara, cofaj1c si’.
- Hola, dok1d to? - zaprotestowa Thom i przyci1gn1 j1 z powrotem.
- To mieszne. Nie mam czasu na zabawy z chopcami. Pu5cie mnie. -
Wyszarpn’a do.
„Chopcami"? Figgy zagrodzi jej drog’ odwrotu. Przecie6 w tym miesi1-
cu koczy osiemnacie lat! Nauczy j1 kto jest m’6czyzn1, a kto chopcem!
Markiza czy pomywaczka, sama tu przysza, oni jej nie szukali. Jeli dziew-
czyna nie zamierza si’ zabawi5, to nie powinna bya znaleB5 si’ sama w Alei
Kochanków. Ani ubra5 si’ tak nieprzyzwoicie, by m’6czyzna zauwa6y, co
trzeba... i zrobi bezkarnie to, o co a6 si’ prosi.
10
30036228.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin