Simonow Konstanty - Trylogia wojenna 01 - Żywi i martwi.pdf

(1475 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Konstantin Simonow
Żywi i martwi
Przełożył: Jerzy Brzęczkowski
Zeskanował i poprawił - Z. Czaja
Wydawnictwo
Ministerstwa Obrony Narodowej
Autor wyraża głęboką wdzięczność wszystkim tym towarzyszom, uczestnikom Wojny
Narodowej, którzy po dzielili się z nim swoimi wspomnieniami, a także tym spośród nich,
którzy czytając powieść jeszcze w rękopisie swoimi uwagami i radami pomogli w jej
napisaniu.
K. Simonow
Rozdział Pierwszy
Pierwszy dzień wojny zaskoczył rodzinę Sincowów tak samo, jak miliony innych rodzin.
Zdawałoby się, że wszyscy od dawna spodziewali się wojny, a jednak w ostatniej chwili
spadła jak grom z jasnego nieba; widocznie do tego strasznego nie szczęścia w ogóle
niepodobna zawczasu się przygotować.
O tym, że wojna wybuchła, Sińcow i Masza dowiedzieli się w Symferopolu na zalanym
słońcem placyku przed dworcem.
Wysiedli przed chwilą z po ciągu i stali koło starego otwartego lincolna, czekając na
podróżnych jadących w tę samą stronę, by na wspólny koszt zabrać się razem z nimi do
sanatorium wojskowego w Gurzufie.
Przerywając rozmowę z kierowcą, u którego informowali się, czy na rynku są owoce i
pomidory, radio ochryple obwieściło na cały plac, że zaczęła się woj na i życie od razu
rozpadło się na dwie nie dające się połączyć części: na tę o minutę wcześniejszą, przed wojną,
i na tę, co teraz nastąpiła.
Sińcow i Masza donieśli walizy do najbliższej ławki, Masza usiadła, oparła zwieszoną
głowę na rękach i znieruchomiała, jakby pozbawiona czucia; a Sińcow, nawet o nic jej nie
pytając, poszedł do komendanta wojskowego załatwić formalności związane z powrotną
drogą z Symferopola do Grodna, gdzie od półtora roku pełnił funkcję sekretarza redakcji
6
gazety armijnej.
Wojna, która była nieszczęściem dla wszystkich, im przyniosła dodatkowo osobiste
nieszczęście. Oboje z żoną znajdowali się o tysiąc wiorst od wojny, w Symferopolu, a ich
roczna córeczka pozostała w Grodnie, tuż obok wojny. Ona była tam, a oni tu, i żadna siła nie
mogła ich połączyć wcześniej niż po upływie czterech dni.
Sińcow, czekając w kolejce na przyjęcie przez komendanta, próbował sobie wyobrazić, co
się teraz dzieje w Grodnie. Za blisko granicy, i samoloty, przede wszystkim samoloty… Co
prawda z takich miejscowości dzieci od razu mogą ewakuować… Uczepił się tej myśli, gdyż
najbardziej mogła uspokoić Maszę.
Kiedy wyszedł od komendanta z biletami i podszedł do Maszy, by jej powiedzieć, że
wszystko w porządku, że o dwunastej w nocy odjadą do domu, Masza podniosła głowę i
spojrzała nań jak na kogoś obcego.
- Co jest w porządku? - spytała.
- Powiadam, że z biletami wszystko w porządku
- powtórzył Sińcow.
- Dobrze - apatycznie powiedziała Masza i znowu oparła głowę na rękach.
Nie mogła sobie wybaczyć, że odjechała od córki. Zrobiła to po długich wahaniach,
niechętnie, ulegając perswazjom matki, która specjalnie przybyła do Grodna, by oni mogli
wyjechać do sanatorium. Sińcow również namawiał żonę do podróży i nawet czuł się
urażony, gdy w dniu wyjazdu, spojrzawszy mu w oczy, spytała nagle: „A może jednak nie
pojedziemy?" Gdyby ich wtedy nie posłuchała, teraz byłaby w Grodnie. Nie przerażała jej
myśl, że znajdowałaby się w pobliżu frontu - przeciwnie, ogarniała ją rozpacz, że jej tam nie
ma. Silne poczucie winy wobec opuszczonego w Grodnie dziecka tak dalece ją dręczyło, że
prawie nie pomyślała o tym, iż za parę dni mąż znajdzie się na froncie. Z właściwą sobie
szczerością sama powiedziała mu o tym.
- A po co masz o mnie myśleć? - odparł Sińcow bynajmniej nie urażony. - I w ogóle
wszystko będzie w porządku.
Masza nie znosiła, kiedy tak mówił: ni stąd, ni zowąd zaczynał ją uspokajać wtedy, gdy
okoliczności wykluczały możliwość uspokojenia.
- Nie pleć! - przerwała. - Co może być w porządku? Co ty o tym wiesz?
Nawet wargi zadrżały jej ze złości.
- Nie miałam prawa wyjeżdżać! Rozumiesz! Nie miałam prawa! Nigdy sobie tego nie
daruję! - mówiła uderzając się boleśnie w kolano zaciśniętą pięścią. - Gardzę sobą za to, że
wyjechałam! Kiedy wsiedli do pociągu, zamilkła i więcej nie czyniła sobie wyrzutów, a na
wszystkie pytania Sincowa odpowiadała jak nakręcona lalka „tak" lub „nie". W ogóle przez
całą drogę do Moskwy robiła wszystko automatycznie: piła herbatę, w milczeniu patrzyła w
okno, potem kładła się na górnej ławce i godzinami leżała odwrócona do ściany.
Dokoła przez całą drogę mówiono tylko o jednym - o wojnie, ale Masza jakby tego nie
słyszała. Toczyła się w niej jakaś ciężka wewnętrzna walka, o której nikomu, nawet mężowi,
nie mogła powiedzieć. Dopiero tuż pod Moskwą, w Sierpuchowie, jak tylko pociąg stanął,
odezwała się po raz pierwszy w ciągu tej podróży:
- Chodźmy się trochę przejść…
Wyszli z wagonu, ona wzięła go pod rękę.
- Wiesz, teraz dopiero zrozumiałam, dlaczego od samego początku bynajmniej nie
denerwowałam się tym, że ty pójdziesz na wojnę. Odnajdziemy Tanie, wyprawimy ją z
mamą, a ja pozostanę z tobą w wojsku.
- Jużeś postanowiła? - spytał.
- Tak.
- A jeżeli trzeba będzie zmienić postanowienie? Bez słowa zaprzeczyła ruchem głowy.
Wówczas, starając się mówić jak najspokojniej, powiedział, że przede wszystkim te dwie
sprawy: odnaleźć Tanie oraz iść czy nie iść do wojska, trzeba traktować odrębnie.
- Nie będę traktować odrębnie! - przerwała Masza.
Z uporem rozwijał swoją myśl, która wydawała mu się całkiem logiczna, że będzie o wiele
rozsądniej, jeżeli on pojedzie do miejsca swojej służby, do
8
Grodna, ona zaś pozostanie w Moskwie. Jeżeli rodziny ewakuowano z -Grodna (co na
pewno uczyniono), to matka Maszy razem z Tanią postara się przedostać do Moskwy, do
swojego mieszkania. I żeby się nie rozminąć w drodze, najmądrzej będzie tam na nie
zaczekać.
- Może już tam są, może zdążą dojechać z Grodna, zanim my dotrzemy z Symferopola!
Masza nieufnie spojrzała na męża i znowu zamilkła. Nie odzywała się już do samej
Moskwy. Przyjechali do starego mieszkania Artiemiewów na Usaczowce, gdzie tak niedawno
spędzili beztrosko dwie doby w drodze do Symferopola. Z Grodna nikt nie przybył. Sińcow
spodziewał się depeszy, ale i depeszy nie było.
- Zaraz pojadę na dworzec załatwić bilety - powiedział Sińcow. - Może dostanę się do
wieczornego pociągu. A ty tymczasem spróbuj zatelefonować, a nuż się uda.
Wyjął notes z kieszeni bluzy i wydarłszy kartkę wypisał Maszy grodzieńskie telefony
redakcyjne.
- Poczekaj, usiądź na chwilę - powstrzymała męża. - Wiem, że jesteś przeciwny temu, bym
z tobą jechała. Musisz jednak powiedzieć, w jaki sposób można by to zrobić.
Zaczął mówić, że nie powinna tego robić. Do argumentów dawnych dodał nowy: jeżeli
nawet pozwolą jej teraz dojechać do Grodna, a potem przyjmą do wojska - w co wątpi - to
czyżby nie rozumiała, że będzie mu w dwójnasób ciężko? Masza słuchała go blednąc coraz
bardziej.
- Ale czy ty nie rozumiesz - krzyknęła nagle - czy ty nie rozumiesz, że ja także jestem
człowiekiem? Że chcę być tam, gdzie ty! Dlaczego myślisz tylko o sobie?…
- Jak to „tylko o sobie"? - spytał Sińcow oszołomiony. Nic nie odpowiadając, Masza po raz
pierwszy się rozpłakała. Potem wypłakawszy się, gniewnie pociągnęła nosem i podparłszy
pięścią spuchnięty od łez policzek, powiedziała rzeczowym tonem, by już jechał na dworzec
załatwić bilety, bo się spóźni.
- I dla mnie także. Obiecujesz? Rozzłoszczony jej uporem, przestał ją oszczędzać
i rąbnął, że osób cywilnych, a tym bardziej kobiet, do pociągu jadącego do Grodna nie
wpuszczą, że już wczorajszy komunikat wymieniał kierunek Grodna i najwyższy czas
spojrzeć na istniejący stan rzeczy.
- "Dobrze - powiedziała Masza. - Jeżeli nie wydadzą mi biletu, no to nie wydadzą. Ale ty
postarasz się to zrobić? Ja ci wierzę. Dobrze?
- Tak - odrzekł ponuro.
To „tak" dużo znaczyło, gdyż nigdy jej nie kłamał i nie skłamałby i tym razem. Jeżeli
wydadzą jej bilet do Grodna, to ją ze sobą zabierze. Po godzinie z ulgą zatelefonował z
dworca, że załatwił formalności związane ze swym odjazdem do Mińska; pociąg odchodzi o
jedenastej wieczorem. Bezpośredniego połączenia z Grodnem nie ma i komendant
oświadczył, że w tym kierunku wolno mu wpuszczać do pociągu tylko wojskowych. Masza
nie odpowiedziała.
- Dlaczego milczysz?! - krzyknął do słuchawki.
- A nic. Próbowałam telefonować do Grodna, powiedziano mi, że na razie nie mają
połączenia.
- Więc przełóż tymczasem wszystkie moje rzeczy do jednej walizy - powiedział.
- Dobrze, przełożę.
- Teraz spróbuję dostać się do zarządu politycznego - ciągnął. - Może moja redakcja gdzieś
się przeniosła, spróbuję się dowiedzieć. Za jakieś dwie godziny będę z powrotem. Nie martw
się!
- Ja się nie martwię - tym samym apatycznym tonem odpowiedziała Masza i pierwsza
odłożyła słuchawkę.
Przekładała rzeczy Sincowa i uparcie myślała wciąż o tym samym: jak mogła wyjechać z
Grodna i zostawić tam córkę? Nie skłamała mężowi, naprawdę nie mogła wyodrębnić myśli o
córce od myśli o samej sobie: córkę trzeba odnaleźć i wyprawić, a samej zostać tam, na
froncie.
Jak wyjechać? Co trzeba zrobić? Nagle w ostatniej chwili, już zamykając walizę Sincowa,
przypomniała sobie, że gdzieś na kawałku papieru ma zapisany służbowy telefon jednego z
kolegów brata, z którym ten służył nad Chałchyn-gołem, pułkownika Poły-nina. Ten właśnie
Połynin, gdy się tu zatrzymali
w drodze do Symferopola, niespodziewanie zatelefonował i powiedział, że przyleciał
samolotem z Czyty, widział się tam z bratem Maszy i obiecał mu osobiście opowiedzieć
matce, jak Paweł żyje i wygląda.
Masza powiedziała mu wtedy, że Tatiana Stiepanowna jest w Grodnie, i zapisała jego
służbowy telefon, by matka mogła zatelefonować po powrocie. Tylko gdzie jest ta kartka?
Długo, gorączkowo szukała, wreszcie znalazła i zadzwoniła.
- Pułkownik Połynin, słucham - odezwał się w słuchawce zirytowany głos.
- Dzień dobry! Mówi siostra Artiemiewa. Muszę się z panem zobaczyć - powiedziała
Masza. Połynin, zdaje się, nie od razu zrozumiał, kto mówi i czego od niego chce. Potem
wreszcie zrozumiał i po długiej pauzie powiedział, że jeżeli nie na długo, na pięć minut, to
dobrze. Niech przyjdzie punktualnie za godzinę. Będzie czekał przed wejściem. Masza sama
dobrze nie wiedziała, w czym może jej pomóc Połynin, ale punktualnie po godzinie stała
przed podjazdem dużego wojskowego gmachu. Zdawało jej się, że pamięta, jak wygląda
Połynin, ale nie było go wśród mijających ją ludzi. Nagle drzwi się otworzyły i podszedł do
niej młody sierżant.
- Chce się pani widzieć z towarzyszem pułkownikiem Połyninem? - spytał i z zakłopotaną
miną wyjaśnił, że towarzysza pułkownika wezwano do komisariatu ludowego, wyjechał przed
dziesięcioma minutami i prosił, by zaczekała. Najlepiej na tym skwerku, za torami
tramwajowymi. Kiedy pułkownik wróci, ktoś po nią przyjdzie.
- A kiedy wróci pułkownik? - spytała Masza przypomniawszy sobie, że Sińcow powinien
już wkrótce być w domu.
Sierżant tylko wzruszył ramionami. Masza czekała dwie godziny i właśnie w chwili, kiedy
postanowiła dłużej nie czekać i przebiegła przez tory, żeby wskoczyć do tramwaju, z
podjeżdżającej emki wysiadł Połynin. Masza poznała go, chociaż jego ładna twarz mocno się
zmieniła i wyglądała na postarzałą i zatroskaną. Można było wyczuć, że droga mu jest każda
sekunda. 10 - Proszę nie brać mi tego za złe - powiedział -
ale musimy tu porozmawiać, bo tam już na mnie czekają… Co się stało?
Masza wytłumaczyła, jak mogła najkrócej, co ją spotkało i czego od niego chce. Stali obok
siebie na przystanku tramwajowym; pasażerowie pchali się na nich i szturchali ich łokciami.
- No cóż - - powiedział Połynin wysłuchawszy do końca. - Sądzę, że mąż ma rację.
Rodziny z tamtych okolic są w miarę możności ewakuowane, w tym i rodziny naszych
lotników. Jeżeli przez nich dowiem się czegoś, to zaraz do pani zadzwonię. A jechać tam
teraz nie można i nie ma sensu.
- Niemniej bardzo pana proszę, żeby mi pan pomógł - upierała się Masza.
Połynin gniewnym ruchem skrzyżował ręce na piersi.
- Właściwie o co pani prosi? Dokąd się pani pcha, przepraszam za wyrażenie! Pod
Grodnem teraz taki galimatias… czy jest pani w stanie to pojąć?
- Nie.
- Skoro pani nie potrafi, to niech pani słucha tych, co są w stanie to pojąć.
Spostrzegł się, że chcąc ją powstrzymać od zrobienia głupstwa, palnął niepotrzebnie o tym
galimatiasie pod Grodnem: przecież ona ma tam matkę i córkę.
- A w ogóle, oczywiście, sytuacja się wyjaśni - poprawił się niezgrabnie. - I ewakuacja
rodzin niewątpliwie będzie zorganizowana. Zatelefonuję do pani, gdy tylko czegoś się
dowiem. Dobrze? Bardzo się spieszył i nie był w stanie tego ukryć.
Nie zastawszy Maszy po powrocie do domu, Sińcow nie wiedział, co ma o tym myśleć.
Gdyby chociaż kartkę zostawiła! Głos Maszy wydał mu się przez telefon dziwny, ale chyba
Zgłoś jeśli naruszono regulamin