Guy N. Smith - Odwet [Kraby IV].pdf

(394 KB) Pobierz
QPrint
Guy N. Smith
Odwet
Rozdzia þ pierwszy
Dzieı byþ gorĢcy i duszny. Nad zatokĢ Wash sþoıce praŇyþo bezlitoĻnie. Wypalone kħpy traw nie chroniþy przed sþoıcem, woda
nie orzeŅwiaþa. Wszystko dokoþa umieraþo z gorĢca. GdzieĻ w grze przeraŅliwie wrzeszczaþa czajka, krĢŇĢc nad leŇĢcymi w
gnieŅdzie jajeczkami. Wyczuþa, Ňe w trzcinach u ujĻcia rzeki zaczaiþ siħ czþowiek i bacznie jĢ obserwuje, wiħc po chwili
wylĢdowaþa na ziemi i ruszyþa do gniazda Ļmiesznie podskakujĢc. Dla niej najwaŇniejsze jest bezpieczeıstwo oliwkowych,
nakrapianych jajeczek. Po co czþowiek ma wiedzieę, gdzie siħ znajdujĢ? Trzeba zrobię wszystko, Ňeby ich nie znalazþ. Tego
ptak byþ pewien. Natura nauczyþa jak bronię i u-krywaę dzieci, jak wyprowadzaę w pole wrogw. Ale czþowiek nawet nie miaþ
zamiaru siħ ruszaę.
Ile Ballinger z nudw obserwowaþ, przez lornetkħ, ptasie wyczyny i nie byþ nimi specjalnie zainteresowany. Jemu zaleŇaþo na
czaplach. Wiedziaþ, Ňe gdzieĻ niedaleko ukryþy siħ. WþaĻnie z ich powodu tu byþ. Kiedy przechodziþ przez Gedney Drove End,
wyraŅnie sþyszaþ w ciszy letniego wieczorny krzyk samca, nawet widziaþ go przez lornetkħ. Samiec czapli wylĢdowaþ tak, Ňeby
obserwujĢcy go czþowiek myĻlaþ, Ňe tam wþaĻnie jest gniazdo. Ale jeĻli ktoĻ zna ptaki, nie daje sħ nabieraę na takie fortele.
Trzeba dobrze sþuchaę, patrzeę i liczyę. Ballinger dziħki temu wþaĻnie
znalazþ siħ w Holbeach St. Matthew w pobliŇu poli-' gonu RAFu. Teraz jest juŇ pewien, Ňe gdzieĻ tam w trzcinach musi byę
samica-czapla. Spodziewaþ siħ, Ňe samiec, ktrego widziaþ, doprowadzi go do gniazda. Spurrier obiecaþ, Ňe dobrze zapþaci za
czaple jaja. Lepiej nawet niŇ za lħg orþa zþotego, ktry udaþo siħ Ike'owi ĻciĢgnĢę w kwietniu.
Ike Ballinger zawsze dostarczaþ Ļwietny towar, ale tym razem wiedziaþ, Ňe bħdzie musiaþ poĻwiħcię duŇo czasu, zanim odkryje
gniazdo czapli. MoŇe nawet dwa tygodnie? Nie byþo to wcale tak dþugo, wziĢwszy pod uwagħ olbrzymi obszar samego Wash i
terenw otaczajĢcych. Zanim ruszyþ na poszukiwania, musiaþ zebraę w jakĢĻ caþoĻę docierajĢce do niego informacje. Na
przykþad to, co powiedziaþ mu pryszczaty mþodzik w barze "Pod Bykiem" w Long Sutton. Chþopak twierdziþ, Ňe sþyszaþ w
krzakach stukanie dziħcioþa. Ptaki te nigdy nie zatrzymujĢ siħ w nadmorskich krzakach. Dzieciak po prostu nie rozrŇniaþ
dziħcioþa od czapli. Baþlinger po uzyskaniu tej informacji ruszyþ we wskazanym przez chþopaka kierunku i nie pomyliþ siħ. Znaþ
ptasie zwyczaje. Teraz miaþ przed sobĢ najgorszĢ czħĻę podchodw - czekanie.
PoþoŇyþ lornetkħ na wysuszonĢ, kþujĢcĢ trawħ. ZaczĢþ upychaę grubo ciħty tytoı do wygiħtej dziwacznie fajki. Byþ wysokim,
chudym jak szkielet, þysiejĢcym mħŇczyznĢ o bezlitosnej, jastrzħbiej twarzy. Lubiþ samotnoĻę i wþaĻciwie z nikim nie spotykaþ
siħ.
GdzieĻ tam, w tym trzcinowym lesie, siedziaþa w gnieŅdzie samica czapli. Odnalezienie jej na tak o-gromnym terenie byþoby
bardzo trudnym zadaniem.
Ptaki te, kiedy wyczujĢ, Ňe sĢ Ļledzone, zamierajĢ w bezruchu i siedzĢ ukryte tak, Ňe moŇna przejĻę obok i niczego nie
zauwaŇyę. Samiec mgþ wrcię w ciĢgu dnia i w gĢszczu czeka aŇ zapadnie zmrok.
Ballinger paliþ fajkħ i uwaŇnie rozglĢdaþ siħ wokoþo. Nic nie mogþo ujĻę jego uwadze. Na pobliskim bagnie coĻ siħ kotþowaþo.
Spojrzaþ tam przez lornetkħ. Na pewno nie byþo tam czapli, ale na wszelki wypadek postanowiþ sprawdzię. Kiedy tylko spojrzaþ
w tamtĢ stronħ, zesztywniaþ i zagryzþ mocno szczħki na plas-kikowym ustniku. Prawie zapomniaþ o ptakach, na ktre polowaþ i
ktre lada chwila mogþy siħ w pobliŇu pojawię.
Co siħ tam dzieje, do ciħŇkiej cholery! - odezwaþ siħ na gþos. W ciĢgu kilku lat wiele czasu spħdziþ w swoim towarzystwie i
rozmowy z samym sobĢ uwaŇaþ za najnormalniejszĢ rzecz na Ļwiecie.
Rozpoznaþ koþujĢce nad bagnem għsi kanadyjskie. PrzymruŇyþ oczy. CoĻ byþo nie tak. Pþdzikie ptaki zbite w duŇe stado,
szybowaþy nad Wash. Nie byþy to same te għsi, ktre przylatujĢ tu na zimħ, zresztĢ na ich przylot byþo jeszcze za wczeĻnie.
PrzecieŇ to sezon karmienia i wychowywania mþodych! Samice powinny teraz siedzieę w gniazdach i martwię siħ o swoje
maluchy. Chyba, Ňe coĻ je bardzo przestraszyþo i wszystkie zleciaþy siħ tutaj w panice. Ballinger przyglĢdaþ siħ im uwaŇnie,
chwilowo zapominajĢc o czaplach. Wielki gĢsior wyprowadzaþ stado poza mokradþa. WyciĢgaþ wysoko szyjħ i patrzĢc w stronħ
morza 'przenikliwie krzyczaþ. Ostrzegaþ!
Po chwili Ike Ballinger zobaczyþ to, co tak przerazi-
þo ptaki. Rozdziawiþ szeroko usta, nie wierzĢc wþasnym oczom. PomyĻlaþ, Ňe to jakieĻ nieznane zwierzħta, ktre mieszkajĢ tu,
na brzegu przy Wash albo, Ňe to grupa wielkich nutrii czy wyder, ktre jakimĻ cudem przeŇyþy zagþadħ.
Ale nie, to niemoŇliwe! WyraŅnie widziaþ olbrzymie pancerze piaskowego koloru, unoszĢce siħ dþugie czu-þki i ogromne jak
pþmiski oczy. Nienaturalnej wielkoĻci kraby sunħþy brzegiem jak niezwyciħŇony, u-zbrojony po zħby batalion.
- Jezu Chryste WszechmogĢcy! - Ballinger poczuþ krople zimnego potu, oblepiajĢce czoþo, po plecach raz po raz przebiegaþy
dreszcze. Fajka wypadþa mu z ust. Poprawiþ ostroĻę lornetki, widziaþ teraz wszystko wyraŅniej i bliŇej. Nie myliþ siħ. Przed nim,
wzdþuŇ mokradeþ szedþ oddziaþ dwudziestu, czy trzydziestu przeroĻniħtych krabw, ktre miaþy najwyraŅniej jakiĻ konkretny cel
w tym przeraŇajĢcym, zþowrogim marszu. UderzajĢce o siebie wielkie szczypce wydawaþy charakterystyczny dŅwiħk,
przypominajĢcy grzechot karabinw maszynowych.
KLIK-KLIK-KLIK.
Għsi poderwaþy siħ i z trudnoĻciĢ wzbiþy siħ w powietrze. Ich przeraŇone għganie roznosiþo siħ nad caþĢ zatokĢ. Ballinger nawet
na nie nie patrzyþ. Caþy czas obserwowaþ niesamowite skorupiaki, ale trzħsĢce siħ rħce z trudem utrzymywaþy lornetkħ, obraz
stawaþ siħ niewyraŅny i zamazany.
DomyĻlaþ siħ, co to byþy za stworzenia. Przed oczami stanħþy mu nagþwki gazet sprzed szeĻciu czy siedmiu lat. GdzieĻ nad
ZatokĢ Cardigan armia kra-
bw-mutantw rozniosþa w pyþ kĢpielisko morskie opierajĢc siħ atakom artylerii i wszystkiemu, czym RAF prbowaþ z nimi
walczyę. W kilka lat pŅniej rozpleniþy siħ na wyspie przy Wielkiej Rafie Koralowej. Wwczas stado zostaþo zniszczone.
Przynajmniej tak pisano w gazetach.
A teraz sĢ tu, na wschodnim wybrzeŇu brytyjskim, wynurzyþy siħ z morza, aby siaę zniszczenie. Na domiar zþego - szþy
dokþadnie w tħ stronħ, gdzie, jak sĢdziþ, byþo gniazdo czapli. Pierwszy strach przerodziþ siħ we wĻciekþoĻę. Jego tak misternie
uþoŇony plan mgþby siħ zawalię, jeŇeli te dziwolĢgi rozniosĢ mokradþa, rozszarpiĢ drogocenne ptaki i poŇrĢ ich jaja.
Siedziaþ bez ruchu, obserwujĢc maszerujĢce kraby. Prbowaþ myĻlĢ nakþonię je do powrotu do mrz i oceanw. Nagle
zobaczyþ zwykþĢ, þaciatĢ krowħ z pokrħconymi rogami. Widocznie zgubiþa siħ, albo zlazþa z þĢki szukajĢc cienia w trzcinach,
albo chciaþa po prostu wychlapaę siħ w mulistym strumyczku. WidzĢc zbliŇajĢce siħ kraby, zamarþa w bezruchu.
Po chwili poderwaþa siħ do ociħŇaþego truchtu, porykujĢc ze strachu. Przebiegþa jakieĻ dwadzieĻcia metrw, wyprzedzajĢc
znacznie sunĢce, klekoczĢce kraby. Nawet na tak grzĢskim terenie z þatwoĻciĢ powinna je zgubię. Ballinger nie ruszaþ siħ,
zafascynowany, obserwowaþ niezwykle ekscytujĢcy wyĻcig. Teraz na jego oczach toczyþa siħ walka o najwyŇszĢ stawkħ - o
Ňycie.
Byþ tylko jeden zwyciħzca. Kraby ustawiþy siħ w tyralierħ i wielkie, klekoczĢce z niewiarygodnĢ szybkoĻciĢ nacieraþy z dwch
stron. Dopadþy uciekajĢce,
przeraŇone zwierzħ, otoczyþy je ciasno i znieruchomiaþy. Czekaþy.
Ike Ballinger przyglĢdaþ siħ napastnikom. Dojrzaþ kraba-potwora, dwa razy potħŇniejszego od najwiħkszego z caþej grupy.
Reszta patrzyþa na niego, oczekujĢc na znak. I nagle ogromne jak dŅwig szczypce podniosþy siħ i spadþy, przecinajĢc
powietrze z gþoĻnym Ļwistem. Koþo zaczħþo siħ zacieĻniaę.
Nieszczħsna krowa cofnħþa siħ i skuliþa, przewracajĢc okrĢgþymi z przeraŇenia oczami. I wtedy armia morskich bestii rzuciþa siħ
na niĢ, rozszarpujĢc, tnĢc i rozdzierajĢc. Z rozprutego brzucha wylewaþa siħ melasa wymieszana ze szkarþatnym strumieniem
krwi. Znikaþa w ohydnych paszczach krabw, wsysana jak nitka spaghetti. Jeszcze wtedy biedne zwierzħ Ňyþo. Do wielkiego
Ňarcia przyþĢczyþ siħ przywdca bandy. Wielkie szczypce siħgnħþy najpierw do zdeformowanych, pokrħconych rogw i odciħþy
je z takĢ þatwoĻciĢ, jakby to byþy rachityczne, przegniþe gaþĢzki krzewu. Potem rozdzierajĢc dalej brzuch ofiary, krab wyciĢgnĢþ
dymiĢce, purpurowe, napompowane krwiĢ pþuca krowy i wycisnĢwszy jak cytrynħ, poŇarþ je þapczywie.
Zmasakrowana krowa byþa juŇ martwa, rozdarta na strzħpy, o ktre wielkie kraby walczyþy ze sobĢ, miaŇdŇĢc i mielĢc koĻci na
proszek.
Po chwili byþo juŇ po wszystkim. Pozostaþa tylko purpurowa plama znaczĢca miejsce rzezi na ostrej trawie. Stado skorupiakw-
mordercw ruszyþo szerokĢ þawĢ w stronħ morza. Na ich czele dumnie kroczyþ upiorny, ogromny przywdca. Marsz krabw
znowu poprzedzaþ ten niesamowity, grzechotliwy, klekoczĢcy
10
dŅwiħk. Szþy z powrotem do morza. Woda pochþonħþa je szybko.
Ballinger odþoŇyþ lornetkħ i podnisþ upapranĢ w bþocie fajkħ. OczyĻciwszy jĢ drŇĢcymi rħkami zaczĢþ w poĻpiechu nabijaę
tytoı. Byþ bardzo zdenerwowany. Sþodkawy dym uspokoiþ go.
Parħ lat temu w takiej sytuacji pomyĻlaþby, Ňe jest Ļwirem. Tylko dziħki poprzednim doniesieniom o spustoszeniach, jakich
dopuĻciþy siħ kraby, wiedziaþ, Ňe te bestie istniejĢ. Jedno byþo pewne - obrzydliwe stworzenia nie zostaþy zniszczone. Kilka z
nich przeŇyþo i to wystarczyþo, Ňeby znowu siħ rozmnoŇyþy. Teraz jest ich na tyle duŇo, Ňe mogĢ znowu zaatakowaę krlestwo
czþowieka. Ten najwiħkszy z krabw, samiec czy samica, musi byę stworem inteligentnym. Najlepszym dowodem na to byþ
sposb, w jaki poprowadziþ stado do ataku na biednĢ krowħ. CaþoĻci dopeþniþa mroŇĢca krew w Ňyþach uczta i na koniec
taktyczny manewr odejĻcia w morze. Znalazþy to, po co przyszþy - ŇywĢ ofiarħ! Kiedy zakoıczyþy ucztħ - zanurzyþy siħ w
otchþani. OfiarĢ mogþo byę wszystko: zwierzħ, czþowiek... Ike"'owi zrobiþo siħ zimno na tħ myĻl. Przypomniaþ sobie teraz, Ňe
znalazþ siħ na mokradþach, aby odnaleŅę gniazdo czapli i podebraę cenne jaja.
WczeĻniejsze obawy, Ňe nie znajdzie tego, czego szukaþ, przerodziþy siħ w strach o wþasne bezpieczeıstwo. Musiaþ nie tylko
zlokalizowaę gniazdo, ale wydostaę siħ stĢd i przejĻę obok miejsca, gdzie przed chwilĢ kraby rozszarpywaþy bezbronne
zwierzħ. WydmuchujĢc olbrzymie obþoki duszĢcego dymu, zastanawiaþ siħ nad swojĢ nieþatwĢ sytuacjĢ. Mgþ spokojnie zawr-
11
cię, wymeldowaę siħ z hotelu Bridges i ruszyę do Londynu. Wystarczyþby jeden telefon do Spurriera i informacja, Ňe nie znalazþ
gniazda czapli. Mgþ teŇ pojechaę na pþnoc, szukaę na przykþad ryboþowcw na Beauþy Firth. Jednak pieniĢdze byþy dla niego
najsilniejszĢ motywacjĢ. Ike prbowaþ na zimno ocenię, na ile sytuacja jest niebezpieczna. PomyĻlaþ o rekinach, ktre sĢ
uwaŇane za bardzo niebezpieczne, a w gruncie rzeczy rzadko atakujĢ ludzi. Zwþaszcza, jeŇeli weŅmie siħ pod uwagħ na
przykþad liczbħ ofiar w wypadkach samochodowych.
Ike naliczyþ tylko trzydzieĻci krabw i nabraþ pewnoĻci, Ňe to nic strasznego wobec niebezpieczeıstw otaczajĢcych go na co
dzieı. Ponadto Wash to olbrzymi teren i szansa powrotu krabw w dokþadnie to samo miejsce byþa prawie Ňadna. Ike Ballinger
przekonaþ sam siebie, Ňe powinien zostaę i poszukaę drogocennych jaj czapli.
To byþ dþugi, mħczĢcy, gorĢcy dzieı. Komary atakowaþy wĻciekle, rzucajĢc siħ caþymi chmarami na nieosþoniħte dþonie i twarz.
Sþoıce niedawno schowaþo siħ za zachodnim horyzontem, a czerwona þuna, jakĢ po sobie zostawiþo, zapowiadaþa kolejne dni
Ňaru i gorĢczki. Ballinger znowu nabiþ fajkħ. Smak palonego tytoniu powoli zaczynaþ mu brzydnĢę i musiaþ wreszcie zaczĢę coĻ
robię. BezczynnoĻę byþa w tej sytuacji najgorsza. HuczĢce przed chwilĢ wszelkimi odgþosami mokradþa, teraz sprawiaþy
wraŇenie wymarþych. Jakby wszystkie ŇyjĢce na nich istoty wyczuþy obecnoĻę krabw i uciekþy przeraŇone.
CiemnoĻci zapadaþy powoli; niebo zmieniaþo siħ z
12
czerwonawego w granatowe. Od strony pl dolatywaþy co chwilħ mewy, ale, jak zauwaŇyþ Ballinger, Ňadna z nich nawet nie
prbowaþa wylĢdowaę w pobliŇu Holbeach St. Matthew!
Wreszcie Ike doczekaþ siħ samca czapli. Ptak leciaþ cicho i spokojnie, tuŇ nad ziemiĢ. Gdyby Ike nie patrzyþ akurat w tamtĢ
stronħ, na pewno by go nie zauwaŇyþ. Przypominaþ dziħcioþa albo puszczyka, ale byþ duŇo wiħkszy i o wiele zwinniejszy. Ike
Ballinger byþ pewien, Ňe to "jego" ptak.
Samiec wylĢdowaþ. Przez chwilħ jeszcze byþ widoczny i nagle jakby zapadþ siħ pod ziemiħ. Ballinger zerwaþ siħ. Prbowaþ
szybko okreĻlię poþoŇenie. Obliczyþ, Ňe gniazdo powinno znajdowaę siħ naprzeciwko ujĻcia potoku, dokþadnie tam, gdzie
zaczyna siħ bagno. Szedþ szybko, pewnie i prawie bez wysiþku. Wħdrwka przez mokradþa nie sprawiaþa mu Ňadnych
trudnoĻci. Na nogach miaþ wysokie, nieprzemakalne buty. Upewniþ siħ, czy nie zgubiþ latarki. Czas uciekaþ, szybko robiþo siħ
ciemno.
Doszedþ do Ļciany trzcin i skierowaþ siħ tam, gdzie powinno znajdowaę siħ gniazdo. RozchlapujĢc dookoþa mħtnĢ wodħ,
przedzieraþ siħ przez trzciny, ktre uderzaþy go po twarzy. Z trudem torowaþ sobie drogħ. Zapadaþ zmierzch. WþĢczyþ latarkħ i
snop Ļwiatþa odbiþ siħ od zielonej Ļciany trzcin i sitowia. Ike poczuþ, Ňe jest w potrzasku. WzdrygnĢþ siħ. Nie mgþ przestaę
myĻleę o tych cholernych krabach. "Sukinsyny! Od-rzynajĢ jednĢ nogħ, potem drugĢ i zŇerajĢ bebechy, jakby to byþa potrawka
z kurczaka albo spaghetti
13
bolognese". Zatrzymaþ siħ. Nasþuchiwaþ. Prbowaþ siħ uspokoię.
Sþyszaþ bicie wþasnego serca i przyspieszony oddech. Zmħczyþ siħ. Baþ siħ, Ňe czaple usþyszĢ go i samiec moŇe odlecieę, ale
samica powinna zostaę. Instynkt macierzyıski posiadajĢ wszystkie gatunki. WþaĻciwie niewiele wiedziaþ o zwyczajach czapli.
Nikt chyba nie wiedziaþ wszystkiego tak naprawdħ. Ptak mgþ wylĢdowaę parħdziesiĢt metrw od gniazda, a udawaþ, Ňe jest tuŇ
przy nim. Tym manewrem wyprowadzi w pole kaŇdego. Tak na przykþad robiĢ czajki. JeŇeli samiec czapli zrobi to samo,
Ballinger bħdzie krĢŇyþ po mokradþach jeszcze przez wiele godzin.
To musiaþo byę gdzieĻ niedaleko... OĻwietliþ latarkĢ teren wokoþo siebie. Ciemnozielone poszycie denerwowaþo go juŇ, tak jak
denerwowaþa go gruba, ĻmierdzĢca þata Everglades'a i te cholerne komary. Ciħþy jak nawiedzone.
PieniĢdze dla Spurriera nie graþy Ňadnej roli. Zupeþnie odwrotnie byþo z Ike'm Ballingerem. PieniĢdze byþy Jego bogiem, jedynĢ
rzeczĢ, ktrĢ uwielbiaþ.
CoĻ nagle poruszyþo siħ i zakotþowaþo. Odwrciþ siħ, zaĻwieciþ latarkĢ, ale niczego nie zobaczyþ. Szukaþ metr po metrze w lewĢ
stronħ i dookoþa.
Nagle Ike zamarþ. Tym razem na pewno siħ nie myliþ - to byþ ten straszny dŅwiħk. PrzepychajĢce siħ cielska tratowaþy i
wgniataþy w bþoto þodygi trzcin. Szþy w tħ stronħ.
KLIK-KLIK-KLIK.
Ike natychmiast zapomniaþ o czaplach. Nie miaþ Ňadnych wĢtpliwoĻci. Niesamowite istoty zbliŇaþy siħ.
14
Szþy wþaĻnie tu, gdzie drŇaþa przeraŇona, zesztywniaþa ze strachu ofiara, szþy po to, Ňeby pochwycię Ike'a. Kraby-olbrzymy byþy
tutaj, w trzcinach!
Ike odwrciþ siħ. Biegþ, potykajĢc siħ o wþasne nogi, obute w za duŇe, dþugie, nieprzemakalne buciory. Pokrwawionymi dþoımi z
trudnoĻciĢ rozchylaþ twarde þodygi. Czuþ ciepþĢ, spþywajĢcĢ po palcach krew. Upadþ. Stħchþa, bþotnista woda bryznħþa mu w
twarz, ale nawet nie poczuþ jej smaku. ĺwiszczĢcy oddech dawaþ znak, Ňe pþuca nie przyzwyczajone do takich ęwiczeı, wiħcej
wysiþku nie zniosĢ. Dookoþa panowaþa cisza. Zastanawiaþ siħ, gdzie podziaþy siħ kraby, czy zostaþy w tyle, a moŇe w ogle nie
wiedziaþy, Ňe tu jest?
Wiedziaþ, Ňe za chwilħ powinien znaleŅę siħ na otwartej przestrzeni i wyjĻę na mokradþa. Byþ pewien, Ňe przebiegþ juŇ co
najmniej dwieĻcie metrw. I nagle zdaþ sobie sprawħ z fatalnej pomyþki. Ogarnħþo go przeraŇenie. Pomyliþ kierunek, pobiegþ w
zupeþnie innĢ stronħ, a teraz uĻwiadomiþ sobie, Ňe zgubiþ siħ w gĢszczu trzcinowego lasu.
Bezsilny jħk rozdarþ mu pierĻ. Wiedziaþ, Ňe zdany jest teraz na Ļlepy los. Tylko przez chwilħ miaþ cieı nadziei, Ňe moŇe...
Trzciny nagle zniknħþy i Ike pomyĻlaþ, Ňe znalazþ siħ na mokradþach. Niestety. Przed nim w Ļwietle latarki bþyskaþy gþħbokie
wody rozlewiska.
Otoczyþy go miriady czerwonych, ĻwiecĢcych oczu. Nieodgadnione maski. Għby skorupiakw. Czuþ jakieĻ koszmarne
podniecenie. Za nim rozlegþ siħ plusk. Kraby okrĢŇaþy Ike'a. Byþ w potrzasku.
Strach paraliŇowaþ go. Kiedy kraby bezgþoĻnie zacieĻniaþy koþo, Ike zaczĢþ siħ Ļmiaę histerycznie i
15
nawet nie prbowaþ uciekaę. Najwiħkszy z krabw podszedþ bliŇej.
Szczypce wyciĢgnħþy siħ w kierunku Ballingera, chwyciþy go za nadgarstek i odciħþy z takĢ þatwoĻciĢ z jakĢ sekator Ļcina chore
listki rŇy. Krew trysnħþa z kikuta szkarþatnym strumieniem. Niczym drogie wino tryskaþa w wykrzywionĢ, odraŇajĢcĢ czeluĻę
szczħk.
W jakiĻ sposb Ballinger utrzymaþ siħ na nogach, nawet wtedy, kiedy jego druga dþoı spadþa z pluskiem do wody. CiĢgle siħ
Ļmiaþ. Po chwilt na jego twarzy pojawiþ siħ grymas blu, kiedy ostre jak brzytwa szczypce rozoraþy mu klatkħ piersiowĢ i brzuch
aŇ do genitaliw. WnħtrznoĻci miħkko wypþynħþy na ziemiħ. Upadþby teraz z pewnoĻciĢ, gdyby nie to, Ňe jeden z tych potworw
podtrzymywaþ go. Przewierciþ szczypcami, a potem podnisþ do gry drŇĢce, konwulsyjnie drgajĢce ciaþo, jakby skþadaþ je
kapþanom w ofierze.
Kraby ruszyþy. BezlitoĻnie rozdzieraþy ludzkie ciaþo, masakrowaþy, targaþy je na wszystkie strony, walczyþy miħdzy sobĢ o
ochþapy, zamieniajĢc je w purpurowĢ, bezksztaþtnĢ miazgħ, barwiĢcĢ przybrzeŇne wody rozlewiska. Po dwch minutach byþo
po wszystkim. Kilka skorupiakw prbowaþo wydrapywaę jakieĻ resztki z muþu.
Po chwili cisza otuliþa groteskowe i groŅne ksztaþty tþoczĢce siħ na niewielkiej polance poĻrd kħpy trzcin. Kraby byþy nareszcie
syte i zadowolone. Potwory wlepiaþy teraz oczy w najwaŇniejszego z nich nie mogĢc ruszyę siħ stamtĢd, zanim on siħ nie
ruszy. Krl rzĢdziþ swoimi podwþadnymi okrutnie i bezwzglħdnie. Wymagaþ posþuszeıstwa i egzekwowaþ je. Gdyby nie
16
jego nieprzeciħtne zdolnoĻci, ten wynaturzony gatunek na pewno nie przetrwaþby zagþady, jakĢ prbowali zgotowaę ludzie.
Dziħki niemu kraby-giganty Ňyþy, rozmnaŇaþy siħ i byþo ich coraz wiħcej. Teraz nadeszþa godzina zemsty. Tak powiedziaþ im
Wielki.
Wells-next-the-Sea, jakiĻ czas temu, byþo cudownym, malowniczym miejscem dla wħdkarzy. Teraz zaĻmiecone przez
cywilizacjħ lat szeĻędziesiĢtych, staþo siħ betonowĢ pustyniĢ. Klejnot natury zniszczyþy rozrastajĢce siħ osiedla, brzydkie,
nowoczesne budownictwo i ta bezsensowna arkada, sþuŇĢca wþaĻciwie tylko rowerzystom i gwniarzom jeŇdŇĢcym na skate-
boardach w godzinach szczytu. Stare, piħkne Wells walczyþo jednak o przetrwanie, o utrzymanie dziedzictwa. Szerokie,
poþyskujĢce zþotym piaskiem plaŇe rozciĢgaþy siħ aŇ do Holkham. Wysokie sosny parawanem z grubych pni i rozþoŇystych
koron osþaniaþy leŇĢce tuŇ przy plaŇach plackowate parkingi.
Ludzie walili tutaj ze wszystkich stron - wþaĻnie rozpoczynaþ siħ szczyt wakacyjnych przyjazdw. Pola namiotowe i parkingi
pħkaþy w szwach. Ci, ktrzy pamiħtali dawne Wells, wylegiwali siħ teraz w sþoıcu, tħsknie wzdychajĢc i wspominajĢc. Ruch
uliczny ciĢgle siħ wzmagaþ. Do poþudnia najwiħcej samochodw przyjechaþo od strony Fakenham, Burnham i Shering-ham.
Cromer i Hunstanton byþy okropnie zatþoczone. Rozleniwieni wakacjami turyĻci rozþazili siħ na wszystkie strony, ale w koıcu i
tak< obierali jeden kierunek:
Wells-next-the- Sea.
Jeszcze o czwartej po poþudniu plaŇa huczaþa kar-
17
nawaþowym nastrojem; na wielobarwnych leŇakach wylegiwaþy siħ brĢzowe, opalone ciaþa, parawany miaþy chronię przed
sþoıcem i ciekawskimi spojrzeniami, starsze panie odpoczywaþy w koszach, dzieci szalaþy w wodzie na materacach. Ci, ktrzy
jeszcze byli w peþni siþ, grali w piþkħ noŇnĢ lub krykieta. Pobyt nad morzem miaþ swj urok; kĢpiele w morzu, pþywanie na
pontonach i wszelkiej maĻci þdkach, rodzice machali wiosþami imponujĢc swoim pociechom, lepsi pþywacy wyruszali daleko w
morze, na gþħbokĢ wodħ, nie mogĢc sobie odmwię przyjemnoĻci relaksu w kuszĢcej, chþodnej, poþyskujĢcej, granatowej
wodzie.
Lorna Watson rozglĢdaþa siħ dookoþa z minĢ pewnĢ siebie. Zwracaþa na siebie uwagħ. Nic dziwnego. Byþa bardzo zgrabna,
kostium bikini podkreĻlaþ perfekcyjnie smukþe ciaþo. Nie miaþaby nic przeciwko temu, gdyby to naprawdħ byþ powd
zainteresowania, ale niestety - towarzystwo patrzyþo rwnieŇ na trzyletniego chþopca, ktry nieĻmiaþo siusiaþ na stopy w doþku
wygrzebanym nieopodal rħcznika, na ktrym leŇaþa. PrzecieŇ nie mogĢ nic wiedzieę, trzysta kilometrw od domu, miħdzy
setkami obcych ludzi, ktrzy nigdy nie sþyszeli o ýomie Watson. Prawdopodobnie nikt nie zwrciþ na niĢ specjalnej uwagi, tylko
natrħtne sumienie robi jej kawaþy. "JesteĻ pannĢ z dzieckiem! Masz dzieciaka, ktry jest i na zawsze pozostanie bħkartem!"
Westchnħþa ciħŇko. JakŇe nienawidziþa siebie za to. Rodney nosiþ znamiħ, ktrego nie pozbħdzie siħ do koıca swoich dni.
"JesteĻ bħkartem, Rodney'u Wat-sonie. Kim jest twj ojciec? JakimĻ wþoskim kelnerem,
18
ktry pieprzyþ twojĢ matkħ w hotelu, w ktrym znalazþa pracħ w czasie wakacji. A potem zwiaþ najbliŇszym samolotem do
domu, kiedy tylko dowiedziaþ siħ o dziecku. Twoja matka tak na dobrĢ sprawħ, Rodneyu, naleŇaþa do wszystkich. JesteĻ po
prostu, biednym bħkartem, ktry na nieszczħĻcie zostaþ spþodzony przez playboya w hotelowej liberii i nimfomankħ" - z Ňalem i
wĻciekþoĻciĢ myĻlaþa Lorna.
Zacisnħþa w piħĻci garĻę piachu. Miaþa wielkĢ ochotħ rzucię nim w otaczajĢcych jĢ ludzi. JakaĻ panienka obok, pochþoniħta
lekturĢ taniego, idiotycznego kobiecego magazynu, Ļledziþa linijki czarnych liter. MoŇe to byþa opowieĻę o jakiejĻ nieszczħsnej
dziewuszce, ktra w chwili uniesienia rozwarþa nogi, a potem musiaþa za to zapþacię urodzeniem bħkarta. Publika lubi historyjki
o tych, ktrych tak þatwo moŇna napiħtnowaę i zabawiaę siħ ich kosztem. Tak zwane dobrze wychowane panienki zaĻmiewajĢ
siħ z tych biednych, gþupich, ktre pþacĢ bħkartami za swoje bþħdy.
Lorna odwrciþa siħ, spojrzaþa uwaŇnie dookoþa. Nikt na niĢ nie patrzyþ. Wszyscy zajħci byli swoimi sprawami, ale byþa pewna,
Ňe kiedy siħ tylko poþoŇy, znowu zacznĢ siħ na niĢ gapię.
Oczy Lorny zaszþy þzami. Marzyþa o miejscu, gdzie mogþaby siħ z Rodneyem ukryę. Spojrzaþa w stronħ brzegu i serce na chwilħ
przestaþo jej bię. Malca nie byþo tam, gdzie siħ go spodziewaþa. W sekundħ pŅniej odnalazþa go i poczuþa ogromnĢ ulgħ.
PrzezwyciħŇyþ swj lħk przed morzem i staþ teraz po uda w wodzie. Kilkoro starszych dzieci, dziewiħciolatkw, bawiþo siħ
nadmuchiwanĢ tratwĢ; jeden z nich trzymaþ tratwħ, a
19
drugi prbowaþ nakþonię malca, by usadowiþ siħ na niej.
- Nie! Rodney! - krzyknħþa Lorna, ale jej gþos zginĢþ w plaŇowym haþasie. - Nie siadaj na tħ tratwħ, to niebezpieczne! MoŇe
odpþynĢę daleko w morze...
Ale Rodney byþ juŇ na tratwie i pþonĢþ ze szczħĻcia i rozkoszy. Tratwa koþysaþa siħ þagodnie z boku na bok. Maþy trzymaþ siħ
mocno. I wtedy starsi chþopcy popchnħli tratwħ tak, Ňe natychmiast znalazþa siħ kilka metrw od brzegu, na gþħbszej wodzie.
Chþopcy obserwowali to ze spokojem.
- O nie! Niech ktoĻ zþapie tħ tratwħ. Tam jest moje dziecko! - Nikt nie sþyszaþ jej woþania. Nikogo nie interesowaþa panna z
dzieckiem, krzyczĢca na brzegu o ratunek dla zagroŇonego bħkarta. Wydawaþo siħ, Ňe albo tratwa nabiera prħdkoĻci i szybko
oddala siħ od brzegu, albo to Lorna rusza siħ powoli jak na zwol-niomym filmie. Biegþa, ale morze byþo ciĢgle daleko. Wieki
upþynħþy, zanim poczuþa na spieczonych wargach bryzgi sþonej wody. Krzyczaþa, ale nikt z gapiĢcych siħ ludzi nie miaþ zamiaru
ruszyę z pomocĢ.
Tratwa odpþywaþa coraz dalej. Rodney nie zdawaþ sobie sprawy z niebezpieczeıstwa, caþy czas siedziaþ mruczĢc z
zadowolenia. Po prawej stronie przepþynĢþ jakiĻ mħŇczyzna, ale nawet nie wyciĢgnĢþ rħki, Ňeby zatrzymaę "maþy okrħt". Lorna
biegþa, zmagaþa siħ z wodĢ, siħgajĢcĢ jej juŇ powyŇej pasa. I wtedy zdaþa sobie sprawħ z okropnej rzeczy - nie umiaþa pþywaę!
Nagle ogarnħþa jĢ bezradnoĻę. Jej dziecko odpþywaþo coraz dalej, mogþo w kaŇdej chwili zsunĢę siħ do wody
20
i utonĢę, a nikt nawet nie ruszyþ palcem, Ňeby je ocalię. PoniewaŇ byþ bħkartem!
Tym razem jej krzyk wybiþ siħ ponad Ļmiechy i plaŇowy jazgot, wszystkie gþowy odwrciþy siħ najpierw w jej stronħ, potem w
stronħ odpþywajĢcej tratwy. Raz po raz tratwa znikaþa pod wodĢ; wyraŅnie coĻ jĢ ciĢgnħþo, coĻ, co znajdowaþo siħ pod
powierzchniĢ. PrzeraŇone dziecko z trudem walczyþo o utrzymanie siħ na Ļliskim pokþadzie.
Lorna Watson histerycznie krzyczaþa. W kilka sekund pŅniej wszyscy na plaŇy wrzeszczeli jak opħtani. KĢpiĢcy siħ wybiegali
z wody przeraŇeni. Olbrzymie, potworne istoty pojawiþy siħ nagle, jakby eksplodowaþy na maþej, lekkiej fali. Pþynħþy tyralierĢ od
wejĻcia do portu w kierunku þach Holkham. Inwazja byþa tak wspaniale obmyĻlona, Ňe setki kĢpiĢcych siħ nie miaþy szans
powrotu na plaŇħ, kiedy tylko zaþamaþy siħ skrzydþa tyraliery. Wszystko odbyþo siħ w niewiarygodnie szybkim tempie. Kraby
wielkoĻci plaŇowych osioþkw, o maþych, ĻwiecĢcych zþowrogo w jasnym sþoıcu oczkach, ciħþy i rozpruwaþy ostrymi jak brzytwy
szczypcami swoje ofiary, zostawiajĢc krwawy Ļlad i koszmarnie zmasakrowane ciaþa. Purpurowe, għste jak oliwa fale uderzaþy
leniwie o brzeg.
Loma baþa siħ tylko o Rodneya. Nie martwiþa siħ tym, Ňe nie potrafi pþywaę. JeĻli bħdzie trzeba, gotowa jest zginĢę, Ňeby tylko
mc uratowaę syna. SparaliŇowany strachem umysþ drħczyþa myĻl, Ňe musi odciĢgnĢę swoje dziecko w bezpieczne miejsce.
Szþa przed siebie, spieniona woda siħgaþa jej do szyi. Nie sþyszaþa juŇ wrzaskw przeraŇenia i blu.
Nagle zobaczyþa Rodneya. Wyskoczyþ ponad po-
21
wierzchnie wody, wijĢc siħ jak Ňywa krewetka nadziana na patyczek. Byþ zakleszczony w przeraŇajĢcych szczypcach wielkiego
kraba, o wiele wiħkszego od tych, ktre atakowaþy innych ludzi. UĻcisk byþ coraz mocniejszy, wcinaþ siħ w kruche, dzieciħce
ciaþo, rozszarpywaþ je, a strugi jasnoczerwonej krwi bryzgaþy fontannami na wszystkie strony.
Lorna zamarþa. Patrzyþa na maþĢ, wykrzywionĢ potwornym blem i agoniĢ twarzyczkħ oraz spuchniħte, nabiegþe krwiĢ oczy
maþego, ktre po chwili pħkþy jak przekþute baıki mydlane. Pozbawiony ng tuþw wpadþ do wody, a dolna czħĻę ciaþa Rodneya
poniesiona zostaþa potħŇnymi szczypcami do wielkiej, nienasyconej għby skorupiaka.
ĺwiat Lorny Watson umarþ w ciĢgu tych kilkunastu sekund. Baþa siħ blu, ale to nie miaþo juŇ znaczenia. Nic nie byþo juŇ
waŇne. Dopadþy jĢ kraby. Jeden pociĢgnĢþ jĢ pod powierzchniħ wody w ciemnozielonĢ pustkħ, przesiĢkniħtĢ teraz szkarþatem
krwi. Ohydna għba zbliŇyþa siħ w Ļmiertelnym, krabim pocaþunku. PotħŇnymi szczypcami rozszarpywaþ jej ksztaþtne ciaþo, darþ
je na drobne pasy, skrħcajĢc siħ przy tym jakby przeŇywaþ orgazm.
Umieraþa. Szkarþatne jħzory krwi rozciĢgnħþy siħ we wszystkie strony, przesþaniajĢc jej twarz i oĻlepiajĢc. Piekþo blu
pochþonħþo jej ciaþo i przeŇartĢ zepsuciem duszħ.
Ci, ktrzy byli najbliŇej miasta - dla wþasnego bezpieczeıstwa - wspiħli siħ na wydmy Holkham, albo poszli w kierunku portu w
Wells i stamtĢd patrzyli z niedowierzaniem na rzeŅ, na czerwone
22
plamy krwi, ktre zabarwiþy zþote piaski plaŇy. To byþ zorganizowany atak dzikich bestii, ktry przynisþ krew, bl i Ļmierę.
Bestie zwarþy szeregi. Byþo ich okoþo trzystu. Pþkolem zapħdzaþy do morza tych, ktrzy przeŇyli. KrzyczĢca kobieta,
trzymajĢca dwoje dzieci, nagle potknħþa siħ i upadþa. Zamknħþa oczy, kiedy zasþoniþ jĢ potħŇny cieı. Tylko jedno uderzenie
zamieniþo matkħ i jej dzieci w tryskajĢcĢ krwiĢ miazgħ. Armia szþa w stronħ oceanu. Dokþadnie obliczony, precyzyjny, majĢcy
na celu zagþadħ atak, nie pozostawiaþ Ňadnych szans na stawianie oporu.
Nikt, kto dostaþ siħ do straszliwego krħgu - nie ocalaþ. Kilkoro ludzi prbowaþo uciec do wody i jakoĻ dopþynĢę w bezpieczne
miejsce, ale natychmiast zostaþo zþapanych przez ukryte pod powierzchniĢ wody czyhajĢce kraby. Pozbawione toŇsamoĻci,
zmasakrowane, na pþ zjedzone ciaþa koþyszĢc siħ na wodzie pþynħþy w morze.
Przyleciaþy mewy, Ļmieciarze morza, padlinoŇercy. Rzuciþy siħ na pþywajĢce szczĢtki, bijĢc siħ miħdzy sobĢ, wrzeszczĢc i-
trzepoczĢc skrzydþami. Nie Ļmiaþy jednak usiĢĻę na powierzchni, podlatywaþy tylko i uciekaþy, by za chwilħ wrcię. Bardzo
chciaþy sfrunĢę na pþywajĢce pod nimi "jedzenie", ale wiedziaþy, Ňe kraby ciĢgle czyhajĢ, ukryte tuŇ pod powierzchniĢ. Od
czasu do czasu, leniwie i powoli szczypce wychylaþy siħ i wciĢgaþy pod wodħ ktrĢĻ z nieszczħsnych ofiar, by zrobię sobie
solidny obiad.
Dopiero kiedy sþoıce zaczħþo powoli znikaę za horyzontem, gþodne mewy mogþy rzucię siħ na trupy.
23
Biaþe, pierzaste, uderzaþy z powietrza do przesiĢkniħtego krwiĢ oceanu, a ostre dzioby wyrywaþy strzħpy miħsa z ludzkich
szczĢtkw. Zmrok przykrywaþ wszystko i niby dym zasnuwaþ przeraŇajĢcy widok po zaciħtej bitwie. Kiedy Ļciemniþo siħ juŇ na
dobre, ptaki odleciaþy w gþĢb lĢdu, w poszukiwaniu jakiegoĻ spokojnego miejsca na nocleg, gdzieĻ nad brzegiem stawu albo
jeziora, ktre nie kryje na swoich bþotnistych brzegach Ňadnych przeraŇajĢcych tajemnic. Nieskoıczone kolumny pierzastych
drapieŇcw, mknħþy bez charakterystycznego dla nich jazgotu. Sþychaę byþy tylko szum tysiħcy skrzydeþ. Ptaki teŇ byþy
przeraŇone.
Rozdziaþ drugi
Olbrzymi korek tamowaþ ruch po obu stronach zwodzonego mostu Sutton. Rzħdy zapalonych Ļwiateþ w samochodach
przypominaþy paþajĢce wĻciekþoĻciĢ oczy. Nocni wħdrowcy zostali nieoczekiwanie zatrzymam w drodze z King's Lynn i
Spadling. Ludzie wychodzili z samochodw by spojrzeę w dþ, na kþħbiĢcĢ siħ rzekħ Nene. Maþe þdki kotwiczĢce przy niskich
kejach koþysaþy siħ na wzburzonej fali. Ciemna sylwetka wolno pþynħþa w grħ rzeki. Statek gþoĻno obwieszczaþ swoje istnienie
caþej okolicy i zacumowanym przy nabrzeŇach innym jednostkom. ĺwiat na chwilħ zamarþ.
Podniesiony most wyglĢdaþ jak miecz w rħkach poddanego, ktry oddaje honory swemu wþadcy.
- Do kurwy nħdzy! Jak dþugo to jeszcze ma trwaę? - WyglĢdajĢcy na wħdrownego handlarza, niski czþowiek w biaþej koszuli i
krawacie wysiadþ z wyþadowanego przerŇnymi klamotamf' Forda Escorta. Nie þudziþ siħ, Ňe ktoĻ mu odpowie, ale denerwowaþo
go, Ňe inni ludzie nie okazywali Ňadnego zniecierpliwienia. Maþo tego! WyglĢdali na zadowolonych. Jak dzieci gapili siħ na to
cholerne, przepþywajĢce pod mostem pudþo. MħŇczyzna wzdychajĢc spojrzaþ nerwowo na zegarek. Doskonale wiedziaþ, Ňe jest
23.40, bo sprawdzaþ parħ sekund temu. ĺpieszyþ siħ bardzo i nie mgþ czekaę.
25
Zawrciþ do samochodu. Nerwowo przetrzĢsaþ kieszenie, szukajĢc papierosw. GdzieĻ tutaj musiaþy byę, przecieŇ dopiero co
zaczĢþ nowĢ paczkħ. Nagþe uderzenie i þomot rozrywanego metalu wstrzĢsnħþy mostem.
- O Jezu! Ten pieprzony statek wlazþ na mieliznħ! Wszystko byþo dokþadnie oĻwietlone. Zdawaþo siħ, Ňe to jakieĻ makabryczne
przedstawienie teatralne. SparaliŇowana, oniemiaþa publicznoĻę obserwowaþa to, co dziaþo siħ na dole. To okrutne widowisko
byþo tak nieprawdopodobne, Ňe nikt w pierwszej chwili nie poczuþ siħ zagroŇony. Dopiero po jakimĻ czasie, ktoĻ wykrzyknĢþ
ochryple:
- Ten kurewski most siħ przewraca! BoŇe WszechmogĢcy! Kraby!
Kilka osb rzuciþo siħ do ucieczki, pozostali skamienieli z przeraŇenia: nikt nie mgþ uwierzyę w to, co siħ dziaþo. PotħŇna
konstrukcja, drŇĢc pochylaþa siħ coraz bardziej. Rozlegþ siħ okropny chrzħst i zgrzyt Ňelaza. Most gwaþtownie przechyliþ siħ na
bok. Maþe figurki na statku znieruchomiaþy z przeraŇenia. Po chwili niektrzy z pasaŇerw zaczħli skakaę w nurt rzeki, szukajĢc
ratunku przed walĢcymi siħ na nich tysiĢcami ton metalu i betonu.
Nagle wstrzĢs! Runħþo przħsþo þamiĢc statek na pþ. Wielka fala wyrzuciþa wysoko w powietrze czħĻę wraku, pogrĢŇajĢc w
topieli zaþogħ. ĺwiatþa kontrolne i reflektory zgasþy, zanurzajĢc wszystko w ciemnoĻci. Zupeþnie tak, jakby w telewizorze
wysiadþa wizja, a fonia dziaþaþa bez zarzutu.
PasaŇerowie samochodw zaczħli krzyczeę. Widzie-
26
li kraby, widzieli co siħ dzieje tam na dole, niektrzy sþyszeli juŇ o rzezi w Wells-next-the-Sea. Ci czþonkowie zaþogi, ktrzy
przeŇyli uderzenie walĢcego siħ mostu - albo utonħli, albo zostali poŇarci przez ogromne, przeraŇajĢce bestie. Nic nie mogþo
ich uratowaę. Nikt nawet nie prbowaþ.
Nocne powietrze wypeþniþ trzask þamanych koĻci, zgrzytanie i jakiĻ niesamowity klekot. Zwodzony most staþ siħ olbrzymiĢ
gilotynĢ.
W koıcu zapadþa cisza, przerywana sygnaþem pierwszego ambulansu.
Przez te ostatnie kilka lat profesor Cliff Davenport postarzaþ siħ trochħ. Przybyþy mu ze dwa nowe pasma siwizny w
rzednĢcych, ciemnych wþosach i sporo zmarszczek na pociĢgþej, bladej twarzy. Ale jego szczupþa, zwinna sylwetka nie
zmieniþa siħ ani trochħ od czasw sþynnej "bitwy" pod Barmouth.
OdþoŇyþ wþaĻnie sþuchawkħ telefonu w swym maþym mieszkaniu-pracowni w West Hampstead i ciħŇko westchnĢþ. Ten moment
musiaþ w koıcu nadejĻę. Czekaþ na to dzieı w dzieı od powrotu z Wyspy Haymana. Nagle usþyszaþ kroki w korytarzu i odgþos
otwieranych drzwi. ZamknĢþ oczy. Przypomniaþ sobie ciemnowþosĢ, ĻlicznĢ, niewysokĢ dziewczynħ, zadumany wyraz jej twarzy
i ten sok pomidorowy, ktry z takĢ ochotĢ piþa na farmie w Lianbedr. Tam wszystko siħ zaczħþo. Nieprzerwany strumieı krwi,
rzezie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin