084-Romanski krzyz.doc

(1668 KB) Pobierz



Ewa wzywa 07


Ewa wzywa 07.... Ewa wzywa 07...

K azimierz Sławiński

ISKin • W A R S Z A W A • 19 7 5

ROMAŃSKI KRZYŻ


    SP-LTF, tu wieża Wrocław, zezwa­la m startować.

    Wieża Wrocław, tu SP-LTF, zrozu­miałem.

Kapitan Włodzimierz Chudzik, dowód­ca dwusilnikowego AN-24, powoli prze­sunął do przodu dźwignie gazu. Oba sil­niki zagrały miękko na pełnej mocy. Sa­molot, nabierał prędkości i po bardzo krótkim rozbiegu oderwał się od betono­wej drogi wrocławskiego lotniska. Me­chanik zredukował ciśnienie i schował podwozie. Samolot piął się w górę. Plan lotu przewidywał wysokość pięć tysięcy metrów. Na dwóch tysiącach zaczynały się już chmury. Lecieli nad miastem po­przecinanym setkami ulic, dziesiątkami kanałów i wijącą się wstęgą Odry. Na wysokości dwóch tysięcy metrów wessa- ły ich chmury. Po paru minutach lotu milczenie przerwał drugi pilot.

    Wrocław mamy już za sobą.

    Tak — zgodził się Chudzik — za pięćdziesiąt minut będziemy w Warsza­wie, a potem...

Kapitan przerwał w połowie zdania. Usłyszał z tyłu podniesiony głos mechani­ka pokładowego i trzaśniecie drzwi. Obej­rzał się za siebie. Koło radiostacji stał po­bladły mechanik, drzwi były zamknięte, a w korytarzyku dla załogi, w którym poza dwójką pilotów i mechanikiem nie wolno nikomu przebywać, tkwił obcy męż­czyzna.

    Bierz kurs na Wiedeń! — rozkazał Chudzikowi.

Co?! — w głosie kapitana wyczuwa­ło się raczej zdziwienie niż przestrach. Nie był przyzwyczajony, by na pokładzie samolotu ktoś mu rozkazywał.

           Kurs na Wiedeń! — powtórzył ter­rorysta. Nie mam nic do stracenia. Ro­zumiesz!

Przekonywającym argumentem miał być pistolet trzymany w prawej dłoni. Kapitan rozejrzał się po kabinie. Drugi pilot wykazał całkowite „désintéresse­ment". Sterroryzowany mechanik stał da­lej w kącie kabiny. Chudzik położył sa­molot w łagodny zakręt.

Dostrój radiokonxpaà do wiedeńskiej radiostacji rozkazał drugiemu pilotowi.

Terrorysta uważnie przyglądał się ich czynnościom. Samolot skręcał na zachód nabierając wysokości. Drugi pilot mani­pulował przy radiokompasie.

•— Dostroiłem 'na Wiedeń powiedział z naciskiem.

Kapitan zaczął zgrywać wskazówkę ra- diokompasu. Rzucił okiem na busolę. Wskazywała kurs północno-zachodni. Chu­dzik pojął natychmiast sytuację. Jego „drugi" dostroił się do radiolatarni w Berlinie.

Jeżeli bandzior nie zorientuje się. bę­dzie okay pomyślał kapitan.

Wolńp szedł w górę. Cały czas w chmu­rach. Było to niebezpieczne. Zbliżanie się do dużego lotniska bez łączności z wieżą groziło zderzeniem w powietrzu, ale nie miał wyboru. Lot północno-zachodnim kursem nie budził w terroryście podej­rzeń. A może po prostu nie znał się na przyrządach pokładowych. Na wysokości 3500 metrów wyszli z chmur. Drugi pilot włączył się na wieżę „Berlin" i prowa­dził rozmowę. Podawał, że polski samolot SP-LPT, lecący na wys. 3500 m, zbliża się do lotniska. Z drugiej strony rozzłoszczo­ny Niemiec dopytywał się „skąd lecicie, dlaczego weszliście bez zezwolenia w stre­fę Berlina". A Polak swoje:


    Tu SP-LTF lecimy na wysokoś­ci około 3500, zbliżamy się do lotniska.

Nie wymieniał naturalnie określenia Berlin, 'by bandzior nie zorientował sie. Zorientował się natomiast niemiecki kon ­troler ruchu. Po chwilowej bowiem przer­wie podał położenie samolotu i polecenie przebijania chmur.

Klawo jest — pomyślał Chudzik — te­raz nic nam nie grozi. Berliński radar określił położenie polskiego samolotu i sprowadzą nas na ziemię.

   Daleko jeszcze do Wiednia? — za­pylał terrorysta.

• • Za dziesięć minut będzie pan space­rował po Praterze.

Prowadzeni przez wieżę kontroli ruchu ..Berlin" mieli pod sobą rozległe miasto pocięte wstęgą rzeki. Dla załogi był to Berlin i Sprewa, dla terrorysty Wiedeń i Dunaj.

Kapitan wykonał krąg i znad miasta podszedł do lądowania na pas startowy szttncfoklzkiego lotniska.

Gdy -A-kołowy wali na płytę przeddwor- cową, zauważyli kordon enerdowskiej po­licji. Bandzior też ją zobaczył.

    Ach ty sk... — wrzasnął. Złożył się 7. pistoletu i strzelił w stronę kapita­na. Spóźnił się o ułamek sekundy, do akcji bowiem wkroczył mechanik. W os­tatniej chwili podbił rękę terrorysty. Ku­la przebiła szybę kabiny załogi. Bandzior strzelił po raz drugi. Ale tym razem na jego głowie wylądowała pięść mechanika. A że chłop był jak tur, znokautował po­rywacza, który nieprzytomny runął na podłogę.

Drugi z porywaczy, stojący w końcu kabiny i terroryzujący pasażerów; zo­rientowawszy się, że wylądowali w Berli­nie, rzucił pomiędzy fotele petardę, pod­biegł do drzwi i wyskoczył na zewnątrz. W kabinie rozległ się huk, błysk i ukaza­ły się kłęby czarnego dymu. Pasażerów ogarnęła paniką. Hurmem rzucili się do drzwi wejściowych. Pchając i tłocząc się jeden przez drugiego opuszczali samolot. Na szczęście podwozie Ana jest bardzo niskie i nikomu nic się nie stało. Wyko­rzystując zamieszanie porywacz usiłował zbiec. Daleko jednak nie uciekł i został

złapany przez enerdowskich policjantów.

Przedstawicielem Lotu w Berlinie był popularny Kuba, pilot, który kilka lat temu „poszedł na ziemię". Kuba ani na moment nie stracił zimnej krwi. Wiedząc, że do Berlina leci w tajemniczych okolicz­nościach polski samolot SP-LTF, z miejsca domyślił się, że jest to próba porwania. Zawiadomił lotniskową policję i spowodo­wał. że spory jej oddział: oczekiwał na ­dujący polski An. Gdy zobaczył dym wy­dobywający sie z kabiny i wyskakujących pasażerów, podbiegł do drzwi uspokaja­jąc ich.

    Proszę państwa, proszę się nie tło­czyć i wychodzić kolejno. Nic się nie sta­ło wołał.

Wyskakujących pasażerów kierował pod opiekę hostes.

Polski samolot otoczył tłum pracowni­ków Interflugu.

   Kuba — zadecydował kapitan - • za­bierz pod swoją opiekę ludzi, a ja na ra­zie zostanę przy samolocie.

    Proszę państwa za mną — zwrócił się Kuba do grupki pasażerów. — Prosi­my do poczekalni, a potem do restauracji.

Półprzytomnego porywacza z kabiny pasażerskiej zabrało dwóch policjantów, a do Chudzika zgłosił się kierownik star­tu.

    Sprechen Sie deutsch? — zapytał.

    Etwas — odpowiedział Chudzik.

Niemiec wytłumaczył, że na razie sa­molot nie może odlecieć. Trzeba wymie­nić szybę i sprawdzić, czy wskutek strze­laniny nie nastąpiło uszkodzenie jakichś przyrządów.

Podjechał wózek i bagażowi zaczęli opróżniać ładownię. Gdy była już pusta, ciągnik odholował samolot przed war­sztatowy hangar. Przy maszynie został mechanik, a obaj piloci poszli do Kuby, który z przejęciem pełnił funkcję opieku­na pasażerów przypadkowo przebywają­cych w Berlinie.

    Proszę państwa teraz na obiad do restauracji dworcowej. Naturalnie na koszt przedsiębiorstwa. Porozumiałem się z centralą i. za godzinę odlecą państwo do Warszawy polskim samolotem lecącym z Amsterdamu.

W tym momencie zjawił się mechanik pokładowy niosąc ze sobą dwie torby podręczne.

Kto z państwa zostawił ten bagaż w kabinie? — zapytał Kuba.

Milczenie.

    Na pewno nikt? ■ dopytywał się. Prawdopodobnie należą one do porywa­czy. Niech pan odniesie do mego biura.

Pasażerowie zajmowali miejsca przy resi a u racy j nych stolikach.

Biuro przedstawiciela l'x>tu na lotnisku Szonefeld mieściło się w małym pokoiku, gdzie oprócz Kuby urzędowała pracow­nica. panna Basia.

    Dzień dobry, panno Basiu — przy­witał ją Chudzik.

    Dzień dobry. A to przygoda pana spotkała. Pewnie jest pan zmęczony. Przyniosę filiżankę kawy.

Basia zniknęła, a Chudzik prźyglądał się przez okno płycie dworcowej. Obok biurka stały dwie zniszczone torby po­dróżne. przyniesione przez mechanika 'po­kładowego.

. Przez megafon docierały zapowiedzi startów i lądowania samolotów. Koło go­dziny siedemnastej spiker zapowiedział lądowanie polskiego samolotu lecącego z Amsterdamu do Warszawy.

Po dziesięciu minutach na płycie usta­wiał się polski czterosilnikowy Ił-18. Ku­ba był już na posterunku. Chudzik wi­dział, jak rozmawia z kapitanem Roma- nem Skrzypińskim, coś mu tłumacząc. Domyślił się. że informuje o jego ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin