RODZINA TOBIE – A CO TY RODZINIE?
W Piśmie Św. ST czytamy wzruszające opowiadanie z życia izraelskiego króla – Dawida. Ten szlachetny i mądry król miał wiele kłopotów i zmartwień z jednym ze swoich synów Absalomem. Bardzo boleśnie przeżył Dawid wiadomość i bratobójczej zbrodni, jakiej dopuścił się Absalom wobec swojego brata. Bardzo cierpiał Dawid, kiedy dowiedział się znów, że jego własny syn buntuje przeciwko niemu poddanych, a wreszcie zbiera wojsko, uderza na Jerozolimę i powoduje ucieczkę ojca, by zawładnąć jego tronem. Zmieniają się jednak losy wojny. Uciekając przed wiernymi Dawidowi wojskami, ginie Absalom w dramatycznych okolicznościach. Jaka była reakcja Dawida na wiadomość o śmierci syna? Po ludzku sądząc, Dawid powinien być bardzo zadowolony, że sprawiedliwości stało się zadość, że zuchwalstwo i niewdzięczność Absaloma zostały ukarane. Tymczasem Dawid pada na kolana, rozrywa z rozpaczy szaty i woła z płaczem: „Synu mój Absalomie! Absalomie, synu mój! Kto by dał, bym ja umarł zamiast ciebie? Absalomie, mój synu, mój synu!”. Patrzcie! Pomimo tylu doznanych krzywd i niewdzięczności, woła Dawid, że wolałby sam umrzeć, byle tylko żył jego syn.
Droga młodzieży! Wzruszająca jest miłość matki do dziecka, ale nie zapominajmy, że miłość ojca, choć nieraz może ukrywana pod twardą i szorstką powierzchownością, nie jest wcale mniejsza. Przytoczone opowiadanie biblijne nie jest bynajmniej wydarzeniem odosobnionym. Odosobnione i wyjątkowe byłoby odmienne zachowanie ojca. Czy zawsze pamiętamy o tym? Może dobrze będzie w czasie tych rekolekcji lepiej sobie uświadomić, co każdy z was zawdzięcza rodzinie, a zwłaszcza rodzicom, a co my w zamian jesteśmy winni rodzinie.
Pierwszy i najważniejszy dar, jaki zawdzięczamy rodzicom i który warunkuje wszystkie inne, to dar życia. Kiedy Pius X został biskupem, odwiedził swoją matkę staruszkę i pokazał jej swój biskupi pierścień, matka – wskazując na swoją obrączkę ślubną – tak powiedziała: Synu, nie miałbyś tego pierścienia, gdyby nie było mojej obrączki. Chciała przez to powiedzieć, że gdyby nie jej małżeństwo, nie byłoby jego życia i nie byłoby jego biskupstwa. Tylko pierwszą parę ludzką stworzył Bóg bezpośrednim aktem stwórczym. Gdy chodziło o przekazywanie życia nowym istnieniom ludzkim, podzielił się Bóg niejako swoim ojcostwem z ludźmi, dał im moc przekazywania życia. Korzystając z tego przywileju, połączonego jednak dla matki z cierpieniem, a nieraz z niebezpieczeństwem śmierci – przekazali nam rodzice ten wielki dar życia.
Człowiek przychodzi jednak na świat wyjątkowo niesprawny. Bardzo długo potrzebuje troskliwej opieki, którą zapewniają mu ojciec i matka. Ileż to ponoszą rodzice trudów i ofiar, by podtrzymać to wątłe życie dziecka. Kto policzy te nieprzespane przez matkę noce, kto zrozumie niepokój i lęk matki, gdy dziecko zachoruje, kto oceni wysiłki ojca, który pracuje nieraz bardzo ciężko, by zapewnić wszystko, co dziecku do życia potrzebne. Do jakiej ofiary zdolna jest matka, gdy chodzi o obronę życia, które dała, niech świadczy fakt z ostatniej wojny światowej. Było to zimą 1942 r. w Kielcach. Jeden z lekarzy szedł wczesnym rankiem pustą jeszcze ulicą. Gdzieś zza rogu ulicy ujrzał wynędzniałą postać starszej kobiety z zawiniątkiem pod ręką. Gdy się do niej zbliżył, ta zagadnęła go, odzywając się po rosyjsku. Pyta go, gdzie znajduje się obóz jeńców sowieckich. Bo ja – mówi – dowiedziałam się, że tu jest mój syn. Doszły do nas wieści, że Niemcy nic im nie dają jeść, więc wzięłam w tym zawiniątku trochę chleba i niosę mu. A skąd jesteście – pyta lekarz. Ja z Kijowa! Już miesiąc idę, żeby tylko mój syn z głodu nie umarł. Łzy zakręciły się w oczach lekarza, bo wiedział, że z tego właśnie obozu, do którego szła biedna matka, codziennie setki trupów, zmarłych z głodu, wózkami wywożono i zrzucano do wspólnej mogiły. Lekarz pokazał jej drogę do obozu, ale czy tam znalazła syna?
Mówi się nieraz, że matka gotowa jest pójść w ogień za dzieckiem. Pamiętajmy, że to nie przesada, ale rzeczywistość. Może starsi z was przypominają sobie, jak przed kilku laty szeroko rozpisywała się prasa o bohaterskiej nauczycielce warszawskiej, Ludwice Wawrzyńskiej, która uratowała troje dzieci z płonącego domu, odnosząc przy tym rozległe rany oparzeniowe. Mniej może pisano o tym, że matka tych dzieci, nie wiedząc, że zostały już ocalone, wbiegła do płonącego domu i więcej z niego nie wyszła, spłonęła żywcem. Jej zwęglone zwłoki to dowód ogromnej macierzyńskiej miłości, która dla ratowania dziecka nie waha się poświęcić własnego życia.
Wychowanie. Dać życie człowiekowi to jeszcze nie wszystko – to za mało. Człowieka obdarzonego duszą nieśmiertelną i przeznaczonego do szczęścia wiecznego trzeba jeszcze wychować. Różne czynniki decydują o wychowaniu człowieka, czyli rozwoju wszystkich jego władz fizycznych i duchowych, naturalnych i nadprzyrodzonych. Największy i decydujący wpływ na wychowanie mają jednak rodzice. Dlatego rodzicom zawdzięczamy to wielkie dobrodziejstwo wychowania, zwłaszcza wychowania religijno – moralnego, które mam na myśli, mówiąc do katolickiej młodzieży.
Pomyślcie, kto był waszym pierwszym katechetą? Kto uczył was dostrzegać ślady Bożej mądrości i wszechmocy w tej wielkiej księdze świata przyrody? Kto składał wam ręce do modlitwy? Kto uczył znaku krzyża św.? Kto prowadził do kościoła? Odpowie sobie każdy z was – matka. Ona wam podawała pierwsze prawdy wiary, ona zaprawiała do praktykowania cnót chrześcijańskich, ona broniła czujnie przed niebezpieczeństwami, jakie duszy człowieka zagrażały. Czy cenicie sobie te wielkie wartości, jak sobie cenił pisarz i myśliciel francuski, który tak pisze o sobie: „Opuszczając dom rodzinny, zabrałem ze sobą najcenniejszy skarb, jaki dziecku dać może dobra, święta matka – byłem szczerze religijnym i pobożnym chłopcem. Niestety wpływ niewierzących profesorów, wrogiej religii literatury, a przede wszystkim cynizm starszych kolegów na uniwersytecie w Paryżu zrobiły swoje. Reszty dokonał moralny luz i grzech. Zerwałem z Bogiem, stałem się ateistą. I oto kiedy imię moje znane już było w całej Francji, a Akademia Francuska zaliczała mnie w poczet swoich członków, znalazłem się przypadkiem w ojczystych stronach. Ożyły we mnie wspomnienia z dziecięcych lat i postanowiłem odwiedzić rodzinną wioskę. Udałem się na plebanię, gdzie zastałem kapłana staruszka, który słuchał jeszcze pierwszej mojej spowiedzi. Razem udaliśmy się do kościoła. Ten sam ołtarz, ta sama wieczna lampka i ambona, tylko ja zupełnie inny. Nie ukląkłem, bo ja przecież nie wierzyłem. Zgorszony moim zachowaniem staruszek kapłan wskazał mi na grób mojej matki tuż pod murem cmentarnym i pożegnał się ze mną. Zostałem sam. I nie wiem kiedy ani jak dokonała się we mnie niespodziewana i cudowna przemiana. Dość, że po jakimś czasie upadłem na kolana i szlochając odmówiłem pobożnie modlitwy, jakich mnie kiedyś matka nauczyła, a z mojego serca zniknął ciężki i brudny koszmar niewiary. Jak małe dziecko wierzyłem powrotem we wszystkie objawione prawdy wiary”. Swoje wyznanie kończy autor takimi słowami: „O Matko moja, bądź błogosławiona za ten zbożny siew, który po tylu latach ożył i prześwietlony łaską Bożą, tak wspaniały wydał owoc”. Umiejmy i my cenić wartość tego matczynego siewu. Umiejmy naszym rodzicom dziękować za to wszystko, czego dokonują w naszych duszach.
Katoliccy rodzice pamiętają o tym, że oprócz nich jest jeszcze ktoś, kto może na duszę dziecka działać o wiele skuteczniej aniżeli oni – to sam Bóg. Dlatego szczególnie wtedy, gdy widzą trudności wychowawcze, gdy młody człowiek wymyka się im spod ich wpływu, modlą się dużo w jego intencji. I tam, gdzie nie potrafi zadziałać ich słowo, trafi łaska Boża wyproszona na kolanach. Opowiadał ksiądz, który przebywał na leczeniu w jednym z krakowskich szpitali, jak pewnego razu zwróciła się do niego starsza, nieuleczalnie chora kobieta z prośbą o odprawienie Mszy św. Z pewnością z prośbą dla pani – mówi kapłan. Nie – odpowiedziała kobieta. Mój syn idzie dziś do wojska. Pragnę dać na Mszę św. w jego intencji, aby wytrwał w dobrym. Nawet tam w szpitalu nie myślała o sobie, ale o swoim dorosłym już synu. Z pewnością w niebie dowiemy się, ile zawdzięczamy modlitwom naszych rodziców.
Wykształcenie. Mówię do kształcącej się młodzieży, dlatego pragnę zwrócić uwagę na jeszcze jeden dar rodziców – na wykształcenie. Wprawdzie dziś nie wymaga ono może ze strony rodziców tylu ofiar i wyrzeczeń, co wtedy, kiedy to co roku na szkoły z ojcowskiej stodoły szło zboże, ze stajni sztuki bydła i trzody chlewnej – ale i dziś jeszcze muszą sobie odmówić rodzice wiele, jeżeli chcą kształcić swoje dzieci. Ci spośród was, którzy mieszkają w internatach czy na prywatnych stancjach, wiedzą dobrze, jak trudno nieraz rodzicom związać koniec z końcem, by starczyło na wszystko, na utrzymanie, na ubranie, na książki. Zatroskana twarz matki i zmarszczki na twarzy ojca aż nadto dobrze świadczą o ich kłopotach i trudnościach. A jak przeżywają każdą wywiadówkę, jak boli ich każde niepowodzenie dziecka, jak martwią się o maturę, o studia – może nieraz więcej niż syn czy córka. Czy myślimy o tym czasem?
Kiedy myślimy o tych wszystkich dobrodziejstwach, jakie otrzymaliśmy i stale otrzymujemy od naszych rodziców, trudno nie przyznać racji Arystotelesowi, który powiedział, że Bogu i rodzicom nigdy dosyć nie można podziękować za to, co dla nas uczynili. Sam Bóg, chcąc podkreślić ważność obowiązków naszych wobec rodziców, stawia je bezpośrednio po obowiązkach wobec siebie samego i dodaje – jak przy żadnym innym przykazaniu – obietnicę – Abyś długo żył i dobrze ci się powodziło na ziemi. Pod adresem zaś dzieci, które zapominają o tych obowiązkach, wypowiada Bóg straszne przekleństwo: Oko, które ubliża ojcu i gardzi matką swoją, niech wydziobią kruki i niech wyjedzą orły.
W jaki sposób mamy okazywać rodzicom naszą wdzięczność za wszystko co dla nas uczynili?
Miłość. Za miłość miłością się płaci, za serce sercem. Miłość nasza względem rodziców winna się wyrazić przede wszystkim w czynie i unikaniu tego wszystkiego, co rodzicom może sprawić przykrość, w niesieniu pomocy, zwłaszcza wtedy, gdy są już starzy, w modlitwie za nich. Trudno tu wyliczyć wszystkie sytuacje życiowe, które dają okazję do okazania miłości rodzicom. Popatrzmy na niektóre. Oto obrazek z jednej ze szkół średnich. Dzwonek po przerwie. Uczniowie wracają do klasy. Spóźniony Staszek biegnie co sił po schodach, w ręce trzyma zawiniątko, chce minąć idącego przed nim wychowawcę by wcześniej być od niego w klasie. Nagle otwierają się drzwi i jak z procy wybiega Karol. Zderzają się. Zawiniątko spadło na ziemię, a kremówki, które w nim były rozmazały się na posadzce. Karol zaczął się śmiać. Profesor przystanął, a Staszek pochylił się nad ciastkami i zaczął je zbierać. Profesor zaczął coś mówić, a kiedy Staszek podniósł głowę, nauczyciel zauważył, że chłopiec płacze. Łzy w oczach 19 letniego chłopca, maturzysty, z powodu ciastek? Co ty, Stachu? Płaczesz? O ciastka? Nie, tylko ja mam chorą matkę w domu. Leży już dwa miesiące. Bardzo lubi ciastka. Dziś w stołówce dali nam kremówki do obiadu. Myślę sobie, zaniosę mamie. Ucieszy się. A teraz masz. Karol zawsze taki dziki. Weszli do klasy. Profesor coś długo w tym dniu pisał w dzienniku, nie podniósł twarzy znad stołu. Na najbliższej konferencji Staszek otrzymał pełne stypendium od rady pedagogicznej. Chyba ten dorastający syn dobrze zrozumiał obowiązek miłości wobec swojej matki.
Jakże cenią sobie rodzice pamięć o nich z takich np. okazji, jak imieniny czy urodziny. Nie chodzi o podarunki, za które przecież ostatecznie rodzice muszą płacić, ale o dary duchowe. Opowiadała jedna z matek, jak popłakała się ze wzruszenia, kiedy w dniu jej imienin przyszedł do niej dorastający syn, w niezbyt składnych zdaniach wyraził życzenia i oświadczył, że idzie do spowiedzi i Komunii św. w jej intencji. Oświadczyła, że żaden inny dar nie sprawiłby jej takiej przyjemności i radości jak właśnie ten.
Szacunek. Do obowiązków naszych wobec rodziców należy szacunek, który winniśmy okazywać w każdej sytuacji, niezależnie od wieku i okoliczności. O naszych rodzicach winniśmy myśleć jak o najlepszych na świecie ludziach, bo dla nas zawsze takimi są. Nie powinniśmy nigdy wstydzić się rodziców, choćby byli ludźmi prostymi, biednie ubranymi.
Pewnego razu na portiernię internatu w większym mieście zgłosiła się wiejska kobieta. Zmęczona, ubrana skromnie. Mogę się zobaczyć z Władysławem R., jestem jego matką, przyniosłam mu coś do zjedzenia, trochę owoców. Może go pan poprosić? Dobrze – odparł portier. Jeżeli tylko wrócił już ze szkoły, to zaraz przyjdzie – powiedział i pobiegł na górę. Na korytarzu spotkał Władka. Ty, chodź, matka przyszła. Władek zdenerwował się, jego policzki stały się czerwone jak burak ćwikłowy i zrobił gest, jakby chciał wejść do pokoju. No cóż stoisz, chodź nalegał portier. Nie pójdę, wstydzę się. Matka pewnie ubrana …. Powiedz, że mnie nie ma, że jestem jeszcze w szkole. Na pewno stara coś przyniosła, podzielimy się. Portierowi zrobiło się bardzo głupio, był oburzony! Podszedł do Władka, chwycił go za bluzę i ze złością wypowiedział słowa: Albo pójdziesz zaraz, albo dostaniesz w pysk, ty świnio! Matka czeka zmordowana. Przyniosła żarcie, a ty się jej wstydzisz. Albo pójdziesz zaraz, albo przyprowadzę matkę i tu wszystko jej powiem. Ale Władek już schodził po schodach na dół. Oby taka scena nie powtórzyła się w żadnym internacie.
Posłuszeństwo. Obowiązkiem naszym wobec rodziców jest także posłuszeństwo. Jakże często rodzice skarżą się, że upominając swoje zwłaszcza dorastające dzieci, słyszą taką odpowiedź: co mama wie, poglądy mamy są przestarzałe, mama jest zacofana i ojciec też. Ja wiem co robię i nie potrzebuję niczyjej nauki. Być może, że rodzice wasi nieraz mało albo wcale nie posiadają wiedzy książkowej. Pamiętajcie jednak, że jest podwójna wiedza: książkowa i życiowa. Mądrość życiową zdobywa się przez doświadczenie i ten jest życiowo mądry, kto wiele widział i wiele przeżył. W upomnieniach waszych rodziców przejawia się zawsze właśnie mądrość życiowa. Nigdy nie mówcie: wiem co robię i nie potrzebuję niczyjej nauki – bo całe życie będziecie się uczyć, zdobywać doświadczenie, a pod koniec przekonacie się, że wiecie bardzo mało. Rady rodziców i nakazy ich płyną zawsze z serca i mają na celu wasze dobro. Dwa są tylko wypadki, gdy dzieci nie są zobowiązane słuchać rodziców: gdy chodzi o wybór stanu i gdy rodzice nakazują coś, czego Bóg zabrania. Wtedy jak mówi Pismo Św. więcej trzeba słuchać Boga niż ludzi.
Rodzeństwo. Mówiąc o rodzinie, trudno nie wspomnieć tych, którzy po rodzicach są nam najbliżsi – najbliżsi rodzeństwie. Jaki to piękny i pociągający widok, gdy w domu wśród rodzeństwa panuje zgoda, miłość i wzajemne zrozumienie. Przeciwnie, przedsionkiem piekła staje się dom, gdzie mają miejsce kłótnie, niezgoda i nienawiść. Różnie przecież w domu bywa. Czasem wśród rodzeństwa jedno drugiemu mimo woli czy nawet złośliwie dokuczy, sprawi przykrość. W takich właśnie chwilach każdy z nas powinien być w domu aniołem pokoju i miłości, który nie podburza, ale rozładowuje i łagodzi spory i nieporozumienia, przywraca w domy atmosferę pokoju Bożego i wzajemnej życzliwości.
Dziadek – babcia. Jest jeszcze jedna grupa ludzi wchodzących w skład wielu rodzin, ludzi, którym potrzeba szczególnie dużo zrozumienia, serca i pomocy. Są to dziadek i babcia. Ciężki jest nieraz los tych ludzi, wtedy nawet, gdy mają zapewnione jak najlepsze warunki materialne. Zanik sił fizycznych, poczucie zbędności, świadomość zbliżającej się śmierci, wszystko to składa się na swoistą psychologię wieku starczego. Stąd tak często są oni trudni we współżyciu, wiecznie niezadowoleni i zgryźliwi. Żeby osłodzić im tę jesień życia, trzeba ich przede wszystkim rozumieć, umieć słuchać ich wspomnień, do których chętnie wracają, choćby one były już dobrze znane, bo zazwyczaj wielokrotnie powtarzane. Trzeba okazać im serce, szacunek i pomoc, pamiętając, że kiedyś i my będziemy starzy i tego wszystkiego będziemy oczekiwać od innych.
„Bez rodziny ani godziny!”. Drga młodzieży! Jest stare ludowe powiedzenie: Bez rodziny ano godziny! Co ono oznacza i jak je należy rozumieć? Chce ono podkreślić ten ścisły związek, jaki zachodzi między członkami tej najmniejszej, ale najważniejszej komórki ludzkiego społeczeństwa, jaką jest rodzina. W przysłowiu tym wyrażona jest ta wielka myśl, że miłość łącząca poszczególnych członków rodziny powinna być czymś stałym, co uzewnętrznia się tylko w konkretnych sytuacjach. Niech to rozważanie przyczyni się do tego, by miłość połączona ze sprawiedliwością zapanowały w naszych rodzinach, by tym samym współżycie poszczególnych członków rodziny stało się lepsze, milsze i bardziej Boże.
Pomyślmy:
Czy swoim zachowaniem okazujemy rodzicom miłość? Czy nie sprawiamy im przykrości? Czy modlimy się za nich? Czy zawsze okazujemy rodzicom należny im szacunek? Czy dobrze o nich mówimy? Czy ich się nie wstydzimy? Czy we współżyciu z rodzeństwem kierujemy się zawsze miłością, dobrocią, cierpliwością i wyrozumiałością? Czy nasze zachowanie wobec dziadków jest zawsze nacechowane miłością i szacunkiem?
pawcio45