Eames Anne - Dwa wesela i jedna panna młoda.pdf

(375 KB) Pobierz
Two weddings and a bride
Anne Eames
Dwa wesela i jedna
panna młoda
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ostatnim miejscem, w którym Jake Alley chciał
przebywać tego upalnego, bezchmurnego sobotniego wieczoru
była duszna, pozbawiona uroku kaplica, w której jakiś głupiec
rezygnował ze swej wolności.
Na pewno wolałby teraz znajdować się na żaglówce. A
jeśli nie byłoby to możliwe, przynajmniej na stadionie w
centrum Detroit na podwójnych rozgrywkach. Wszystko
byłoby lepsze niż ta uroczystość.
Ale, niestety, siedział teraz obok ciotki Helen w koszuli
przyklejonej do ciała, zastanawiając się, czy ciemne plamy
potu zaczynają już być widoczne na nowym letnim garniturze.
Dlaczego dał się w to wrobić? Przecież nawet nie znał tych
ludzi, jakiejś Catherine, córki szefa ciotki Helen i tego
stosunkowo przystojnego faceta, którego panna młoda
schwytała w swoje sidła. Biedny głupiec!
Organista zaczął grać marsza weselnego. Wachlując się
połami rozpiętej marynarki, Jake podniósł się z miejsca wraz z
innymi. Zastanawiał się, jak długo będzie jeszcze tu tkwił.
Musi odwieźć ciotkę Helen na przyjęcie, wypić parę drinków
i, zgodnie z obietnicą, towarzyszyć ciotce w czasie obiadu.
Oznacza to co najmniej trzy stracone godziny. Chyba żeby
udało mu się znaleźć jej jakieś towarzystwo...
Ciotka Helen wsunęła mu rękę pod ramię i przez chwilę
miał wrażenie, że zorientowała się, o czym myślał. Wskazała
głową w kierunku nawy. Usłyszał szelest materiału. Chciał
zachować się inaczej niż wszyscy i patrzeć prosto przed
siebie, ale w końcu odwrócił się w prawo i z ciekawością
popatrzył we wskazaną stronę.
I wtedy ją zobaczył. Zbliżała się do niego powoli.
Bezwstydnie gapił się na jej długie, czarne rzęsy osłaniające
niebieskie jak bławatki oczy, na cerę bez najmniejszej skazy i
na promienny uśmiech, dzięki któremu można było podziwiać
jej wspaniałe, białe zęby. Kiedy dzieliły go od niej już tylko
dwa rzędy, ich oczy spotkały się. I przez tę krótką chwilę, za
perfekcyjną fasadą, zobaczył coś, co go zaskoczyło. Przeszył
go dreszcz. Myślał, że może się omylił, więc chciał jeszcze raz
spojrzeć jej prosto w oczy, ale już go minęła.
Mógł tylko podziwiać czarne, błyszczące jak jedwab
włosy i zastanawiać się, po pierwsze, jak rozumieć wyraz jej
oczu, a po drugie, czy jeszcze ktoś oprócz niego to zauważył.
Na pewno nie była to trema związana z tak uroczystą chwilą.
Widział już kiedyś takie spojrzenie. Wyrażało lęk i
przerażenie i również odnosiło się do takiej właśnie sytuacji.
W końcu dotarła do ołtarza i stanęła u boku mężczyzny,
który już tam na nią czekał. Jake znieruchomiał. To było tak,
jakby ktoś pokazał mu fotografię i zapytał, co jest na niej nie
w porządku. Od razu zauważył ten szczególny uśmiech
posiadacza na twarzy pana młodego i już znał odpowiedź.
Skąd to wiedział i dlaczego to w ogóle go obchodziło, było dla
niego zagadką. Ale w głębi serca czuł, że ma rację.
To nie był właściwy mężczyzna dla tej kobiety. I panna
młoda też chyba o tym wiedziała.
Stał bez ruchu, zamyślony, dopóki nie zdał sobie sprawy z
tego, że wszyscy już usiedli. Szybko zajął miejsce w ławce,
próbując odzyskać równowagę, ale nie bardzo mu się to
udawało. W czasie ceremonii ciągle odtwarzał w myślach tę
scenę od nowa. Ta twarz, te oczy...
- Jesteście mężem i żoną. - Głos księdza przerwał jego
rozmyślania. Zauważył, że nowożeńcy uśmiechnęli się do
siebie. - Może pan pocałować pannę młodą.
Organista zagrał marsza weselnego. Trochę wolniej niż
inni, Jake podniósł się z ławki, wpatrując się w swoje ręce
zaciśnięte na poręczy.
Kiedy tłum się rozproszył, wziął ciotkę Helen pod rękę i
ruszył w kierunku wyjścia. Był wyczerpany i psychicznie
wykończony.
Powiew wiatru go orzeźwił. Jake odetchnął głęboko,
próbując wrócić do nastroju, w jakim był, zanim spojrzał na
pannę młodą. Prawie mu się udało, kiedy garść czegoś
uderzyła go w klatkę piersiową i rozsypała się u jego stóp.
Spojrzał na ziemię, spodziewając się, zgodnie ze zwyczajem,
ryżu, ale zobaczył ziarno dla ptaków.
- Jakże to pasuje - zamruczał pod nosem. Cały ten ślub
wydawał mu się jakiś dziwny. Popatrzył w stronę parkingu.
Jego odkryty dżip stał wciśnięty pomiędzy dwa BMW,
przypominając mu, że nie należy do świata bogaczy i traci
tylko czas, próbując się dopasować.
Nagle opanowała go ochota, żeby jednak pójść na to
przyjęcie i napić się zimnego piwa. Popatrzył na ciotkę. Nadal
przyglądała się pannie młodej i otaczającym ją druhnom,
ocierając łzy chusteczką.
Jake odwrócił się i odszedł kawałek, łudząc się, że ciotka
zrozumie, ale ciągle stała w miejscu jak wmurowana. Jego
cierpliwość wyczerpała się. Wrócił, wziął ją pod ramię i
poprowadził w kierunku samochodu.
Jake poluzował krawat, walcząc z przemożną chęcią
zdjęcia go i uduszenia za jego pomocą kochanej cioteczki.
Dzięki Bogu obiad miał się ku końcowi. Jak długo będzie
jeszcze musiał udawać, że nie zauważa jej znaczących
spojrzeń typu: dlaczego nie znajdziesz sobie równie cudownej
panny młodej?
Cudowna panna młoda!! Co za bzdura!! Przecież ktoś taki
nie istnieje. Jest to po prostu niemożliwe.
Rozparł się na krześle i próbował znaleźć jakieś dobre
strony całej sytuacji. Jedzenie było lepsze niż zwykle przy
takich okazjach, a i alkoholu nie brakowało. Miał również
szczęście, bo udało mu się znaleźć kogoś, kto po zakończeniu
imprezy podwiezie ciotkę do domu. Więc jeszcze kilka minut
męczarni, bo nie wypada wyjść zaraz po kolacji, i będzie mógł
się stąd ulotnić.
Co go, u licha, napadło w kościele, zastanawiał się,
rzucając spojrzenia w stronę panny młodej, a potem szybko
odwracając wzrok. Coraz częstsze pokrzykiwania „gorzko,
gorzko" oznaczały, że już za chwilę pan młody będzie
namiętnie całował swą nowo poślubioną żonę, a on naprawdę
nie miał ochoty na to patrzeć.
Muzycy w oddalonej części sali przyciągnęli jego uwagę,
więc przesunął krzesło, aby lepiej ich widzieć. To zupełnie nie
było do niego podobne, żeby tak reagować, a poza tym
przecież jedyną osobą, której należało się trochę współczucia,
był ten biedak, pan młody, który dał się w to wszystko wrobić.
Wbrew sobie popatrzył w kierunku głównego stołu, gdzie
pan młody całował właśnie po kolei wszystkie druhny,
poświęcając szczególnie dużo czasu i uwagi dobrze
zbudowanej blondynce.
Catherine, panna młoda, wydawała się brać to wszystko za
dobrą monetę i spokojnie sączyła szampana. Kręcący się przy
stołach kelnerzy co chwila zasłaniali mu ją, ale gdy tylko
mógł, wracał do niej wzrokiem.
Po jakimś czasie Jake znalazł się na parkiecie, tańcząc
walca z ciotką Helen, chociaż zupełnie nie miał pojęcia, jak do
tego doszło. Przez cały czas zastanawiał się, co on jeszcze
tutaj robi. Po godzinie i kolejnych dwóch piwach nadal
zadawał sobie to samo pytanie. Przecież dobrze wiedział, że
ciotka nie będzie musiała wracać sama do domu, nie mógł
więc zrozumieć, co go tu jeszcze zatrzymywało. Było już
zdecydowanie za późno, by pojechać na stadion. Ale przecież
nie to było przyczyną. Z bliżej mu nie znanego powodu chciał
uczestniczyć w tej imprezie do końca.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin