Drotkiewicz_Agnieszka_-_Teoria_trutnia_i_inne.doc

(1089 KB) Pobierz

 

Agnieszka Drotkiewicz
Anna Dziewit

Teoria trutnia i inne

wydawnictwo Czarne

Wołowiec 2009


ROZMOWY

Agnieszka drotkiewicz, anna dziewit Czego chcą mężczyźni?    7

Podziękowania    11

maciej zaremba Teoria trutnia    15

Sławomir sierakowski Jestem dzieckiem opowieści    51

ANDRZEJ LEDER   Wyścig twórCÓW     75

max Cegielski Szczerość niepoprawna politycznie   107

jerzy jarzębski Czytając, ocierać łzy ukradkiem    121

jakub żulczyk Kobieta śmierdząca człowiekiem    145

stefan meller Wszystko potwornie staniało    165

hubert „spięty" dobaczewski O kobietach pisać nie potrafię    177

stefan chwin Groty, brokaty, ornamenty   191

robert makłowicz Okulary Mastroianniego    221

Wojciech kuczok Światło poranka    241

andrzej chyra Tropem melancholii    257

michel houellebecq Miłość, to działa    297


Czego chcą mężczyźni?

„Czego chcą mężczyźni? W pewnym sensie od xix wieku odpowiedź jest jasna i czytelna dla obu płci. Mężczyźni chcą statusu wśród innych mężczyzn, wynikającego z pozycji materialnej oraz towarzyszących mu rytuałów męskiej solidarności. Ale tu płeć męska mylnie odczytała kluczowy trend rozwoju epoki nowoczesnej. Mężczyźni szukali tożsamości w sferze zawodowej i przeoczyli - zawsze trzeba dodać: na ogół - fakt, że tożsamość refleksyjna zakłada umiejętność emocjonalnej rekonstrukcji przeszłości jako warunku projektowania na przyszłość spójnej narracji tożsamościowej. Tajemnicą, której dopatrywali się w kobietach, było ich własne podświadome emocjonalne uzależnienie od nich i to za nim kryło się poszukiwanie własnej tożsamości" - tak pisze Anthony Giddens w swoich Przemianach intymności z 1992 roku.

Nie w pełni dowierzając jego diagnozie, widząc właściwie same znaki zapytania, a bardzo mało zdań oznajmujących - tego właśnie próbowałyśmy się dowiedzieć w rozmowach, które składają się na tę książkę.

Czego chcą mężczyźni? Mniej lub bardziej wprost zapytałyśmy o to Maksa Cegielskiego, Stefana Chwina, Andrzeja Chyrę, Michela Houellebecqa, Jerzego Jarzębskiego, Wojciecha Kuczoka, Andrzeja Ledera, Roberta Makłowicza, Stefana Mellera, Sławomira Sierakowskiego, Spiętego (Huberta Dobaczewskiego), Macieja Zarembę i Jakuba Żulczyka.

Jedno z podstawowych pytań: czy mężczyzna i kobieta to dwa światy i porozumienie między nimi jest niemożliwe, czy też owo porozumienie wypracowywane jest w wielkim trudzie, jak mówi Jakub Żulczyk: „Bycie z kimś to jest ciężka robota, a ludzie mają potrzebę łatwego kupna, dostawy do domu, gwarancji i pełnej satysfakcji użytkowania. [...] Zawsze będzie jakiś syf, przez który trzeba się przeczołgać". A może jesteśmy częściami składowymi całości, jak mówi Spięty? W każdym razie, nie da się ukryć, że przemiany społeczne odcisnęły piętno na naszych wzajemnych relacjach. „Mężczyźni mieli pozycję dominującą, która im różne rzeczy gwarantowała. Utraciliśmy ją i teraz stajemy przed zadaniem: wymyślić sobie pozycję, która będzie nadal męska, cokolwiek by to miało znaczyć, a jednocześnie będzie sensowna" - mówi Andrzej Leder.

Pytałyśmy o kobiety. Jerzy Jarzębski wyznał, jak bardzo ceni sobie przyjaźń z nimi: „Od zawsze były wokół mnie koleżanki, przyjaciółki, a nie koledzy. Jakoś ten typ kontaktu mi odpowiada. [...] Ale mnie pociągają nie tylko relacje między kobietami i mną, ale także między samymi kobietami, to znaczy typ więzi, jaki się między nimi tworzy".

Jakie jeszcze tematy przewijają się przez rozmowy z naszymi Bohaterami?

Czym jest dom? „Miejsce, gdzie są co najmniej dwie osoby, trudno jest stworzyć dom w pojedynkę" - mówi Spięty; „Miejsce, gdzie wracasz albo, w moim przypadku, najczęściej nie wracasz. Ale wiesz, że jest. Dom, czyli, mówiąc najprościej, spokój. Takie miejsce, enklawa, gdzie wciąż jesteś w kontakcie ze światem, ale zarazem otwiera ci się inna sfera" - mówi Andrzej Chyra. Dla Stefana Chwina atmosfera jego domu rodzinnego była tym, co najbardziej kształtowało jego tożsamość: „Moja rodzina była zdominowana przez kobiety. [...] Wychowywałem się w tych wszystkich napięciach, a nawet wojnach, które toczyły się między królową (babką - przyp. aut.) a moim ojcem - mężem jej córki. I zostałem skutecznie przeciągnięty na stronę kobiet, to znaczy w dużym stopniu przeciwko ojcu".

Sławomir Sierakowski kwestię domu potraktował zupełnie inaczej niż pozostali rozmówcy: „Przez ponad rok żyłem, w ogóle nie mając domu, mieszkając w redakcji. Ale per saldo okazało się to jednak przeciwskuteczne, bo zapadłem trochę na zdrowiu i wcale nie zrobiliśmy więcej, tylko mniej. Ale dalej nie odczuwam właściwie żadnego przywiązania do materialności, jakiegoś konkretnego miejsca. Zasypia mi się wszędzie tak samo, pisze mi się wszędzie tak samo".

Wojciech Kuczok mówi: „Bez miłości nie ma zabawy, nie ma życia. W wielu wymiarach, nawet w tym najbardziej trywialnym pojęciu wierności i w wymiarze rodzinności, czyli tego, że mieszkam w ludziach, których kocham, i czas spędzony z nimi jest najlepszy, bez nich nie jest dobrze, nie jest tak fajnie. Byłem ostatnio na Sardynii z ekipą speleologów i choć odwiedzałem miejsca cudowne, nie było mi dobrze, bo brakowało rodziny".

Rozmawiałyśmy o dzieciach. Stefan Meller wspominał: „U nas model rodziny był odwrotny. Bardzo dużo zajmowałem się dziećmi. Wyleciałem z roboty, miałem czas, robiłem zakupy, usypiałem synka, który nie mógł zasnąć bez dźwięku mojego stukania na maszynie. Ale to nie miało nic wspólnego z myśleniem o feminizmie i równouprawnieniem w sensie społecznym. Byłem po prostu absolutnie przekonany, że tak trzeba".

Czy praca jest udręką czy ekstazą? „Praca jest często udręką, katorgą. [...] Z czytaniem jest tak, jakby ktoś przez taką malutką rurkę chciał przepuścić ocean, rurka jest coraz węższa - i każdy chce przez nią wlać swoje..." - opowiada Jerzy Jarzębski. Z kolei Maciej Zaremba podkreśla duchowy wymiar pracy: „Bardzo się przejąłem encykliką Laborem Exercens. [...] Człowiek nie może żyć bez sztuki i nie może żyć bez pracy, która ma sens".

Pytałyśmy też o osobisty stosunek do religii. „Najczęściej w religijności związanej z jakimś Kościołem, z jakąś instytucją [...] tracimy szansę na prawdziwy kontakt z Bogiem" - mówi Andrzej Chyra.

Maciej Zaremba z kolei opowiada piękną historię o utożsamieniu miłości zmysłowej z religijnością w tradycji żydowskiej: „W średniowieczu albo i wcześniej Żydzi pojęli, że miłość zmysłowa jest aktem religijnym, scaleniem, pojednaniem, danym nam po to, byśmy choć na parę minut odnaleźli utraconą pełnię".

Ważne są więc także zmysły, Michel Houellebecq podkreśla ich znaczenie: „Jest na przykład ewidentne, że nigdy nie będę pisał jak Proust, bo nie mam tej samej palety zmysłów: nie pamiętam żadnego zapachu z dzieciństwa. Ani zapachu, ani smaku". Smaki ważne są jednak dla dużej części naszych rozmówców, smaki, a co za tym idzie, gotowanie. Bo, jak mówi Jakub Żulczyk, „jak facet gotuje, to łączy się to z jakimś poczuciem estetyki, z wyobraźnią, wreszcie z cierpliwością, bo przecież, żeby ugotować coś dobrego, potrzeba cierpliwości". Ekspert w tej dziedzinie Robert Makłowicz powiedział z kolei: „Kiedy nam źle, to jemy coś, co pamiętamy z dzieciństwa, bo przywraca nam to poczucie bezpieczeństwa".

W życiu naszych rozmówców ważne są też podróże - dużo mówi o nich Max Cegielski, który z podróżowania uczynił swój sposób na życie. „Regularność wyjazdów, powtarzalność wizyt w tych miejscach, które nie są europejskie, jest mi potrzebna. Ale to wszystko nie dzieje się na poziomie filozofii, tylko na poziomie prostych rzeczy" - mówi w rozmowie.

Wspomniany Michel Houellebecq, zanim stał się jednym z naszych rozmówców, był tematem wielu rozmów. Andrzej Chyra mówi o nim: „Nie potrafię tak jednoznacznie określić Houellebecqa. [Dla mnie jest on] krzepiący w tym sensie, że on działa na mnie oczyszczająco [...] To jest wejście w jakiś dziwny rodzaj egzystencji, która przez nas jest może nieakceptowana, ale mnie się wydaje, że ona jest ciągle jakimś światłem". Całkiem chyba zgodnie z intencją Michela Houellebecqa, który zapytany o to, co mu sprawia przyjemność, odpowiedział: „Cóż, należę do osób, które są zdolne płakać ze wzruszenia, gdy układ światła jest piękny".

Czego chcą mężczyźni? Nadal nie wiemy tego na pewno, ale po tych trzynastu ważnych rozmowach jesteśmy bliżej odpowiedzi.

Zapraszamy do lektury!

Agnieszka Drotkiewicz, Anna Dziewit


Podziękowania

Nasze podziękowania należą się przede wszystkim naszym rozmówcom za to, że poświęcili nam swój czas i uwagę, dzieląc się z nami swoimi doświadczeniami i refleksjami.

Serdeczne podziękowania dla Marzeny Moskal za pomoc w tłumaczeniu rozmowy z Michelem Houellebecqiem.

Szczególnie dziękujemy Katarzynie, Andrzejowi i Marcinowi Mellerom za zgodę na opublikowanie rozmowy ze Stefanem Mellerem.


Maciej Zaremba (ur. 1951) Pochodzi z Poznania; po maturze, w 1969 roku, razem z matką wyemigrował do Szwecji. Roznosił przesyłki, był salowym w szpitalu, operatorem dźwigu na budowie. Studiował historię filmu i historię idei. Jego dziennikarstwo zaczęło się od Solidarności - w 1981 roku przyjechał do Polski z zamówieniami od kilku redakcji. W stanie wojennym jako kierowca ciężarówki przyjeżdżał z pomocą, a przy okazji zbierał materiały. W 2005 roku otrzymał medal dwudziestopięciolecia Solidarności.

Wybitny publicysta największego szwedzkiego dziennika „Dagens Nyheter".

Tłumacz polskiej literatury, przekładał między innymi poezję Zbigniewa Herberta.

W 1997 roku nagłośnił sprawę przymusowych sterylizacji, które państwo szwedzkie przeprowadzało w latach 1935 – 1976. Skutkiem tych tekstów było wypłacenie ofiarom sterylizacji ponad dwustu pięćdziesięciu milionów koron w ramach odszkodowań. Efekty dziennikarskiego śledztwa przedstawił w książce „Czyści i inni" (wydanie szwedzkie, 1999). W 2006 roku ukazał się kolejny zbiór jego reportaży, Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji (wyd. polskie 2008).

Laureat wielu nagród, m.in. Nagrody Szwedzkiej Izby Adwokackiej oraz, kilkukrotnie, Nagrody Akademii Szwedzkiej, tej samej, która przyznaje literackiego Nobla.

Jest mężem Agnety Pleijel, znanej szwedzkiej pisarki.


TEORIA TRUTNIA

Agnieszka Drotkiewicz: Opowiedz nam, skąd pochodzisz.

(śmiech) Zacznijmy może od tego, że jestem najstarszym z trzech braci. Dorastałem otoczony niezwykle imponującymi kobietami. Niektóre z nich były tak imponujące, że nie śmiałem odezwać się do nich. Moja mama na drzwiach swojego pokoju powiesiła kartkę: „Nie wchodzić - uwaga - yeti". Bo uczyła się do egzaminu medycznego. Ojca też właściwie nie było. Wychowywała mnie głównie babcia. Mieszkał z nami jeszcze wuj - inwalida wojenny. Wszyscy razem na niedużej przestrzeni. Z jakichś przyczyn posłano mnie do najlepszego w Poznaniu gimnazjum, gdzie z jakichś jeszcze innych przedziwnych przyczyn uczyłem się francuskiego. Była to szkoła męska. Bardzo to sobie ceniłem. Dziewczyny były w szkole żeńskiej trzysta metrów dalej. Powietrze między tymi dwoma budynkami aż wibrowało od pożądania, a jednocześnie dziewczyny nie rozpraszały w czasie lekcji. Po dwóch latach mojego pobytu w tym gimnazjum przenieśliśmy się do Warszawy i trafiłem do szkoły żeńskiej.

Anna Dziewit: Chyba koedukacyjnej?

Nie, żeńskiej. Bo w tym roku właśnie likwidowano szkoły męskie i żeńskie. I ja byłem jednym z siedemnastu chłopaków, którzy z tego powodu trafili do Gimnazjum imienia Sempołowskiej na Żoliborzu, gdzie było siedemset dziewcząt.

Anna: No i co - chyba super?

No właśnie myślałem, że będzie super, ale okazało się, że nie, bo one w tej masie traciły płeć. To było traumatyczne przeżycie. One nas nie dostrzegały. Tam odkryłem, że mam talent do biegania, przez półtora roku byłem zatem obiecującym sprinterem. To było ważne, bo byłem o rok młodszy od kolegów, mniejszy od nich, więc sport bardzo mi pomógł. Przez pół roku miałem nawet swój niezwykły rekord - byłem o jedną dziesiątą sekundy szybszy niż najszybsza wówczas kobieta na świecie. Na sto metrów. To mi objaśniało świat - bo kombinowałem, że żadna mi nie ucieknie - ale i żadna mnie nie dogoni... Bieganie to wspaniała rzecz. Mistyczne przeżycie.

Potem jednak wszystko się szybko skończyło, bo poszedłem na studia i nastał rok 1968.

Byłem na Krakowskim Przedmieściu i widziałem, jak sobie władza ludowa poczyna. Moi rodzice nie mieli żadnych złudzeń co do systemu, bo tata był starym piłsudczykiem, do tego dość prześladowanym w latach pięćdziesiątych jako szef wielkiego zakładu psychiatrycznego. Ja to wszystko wiedziałem. Nie miałem jednak pojęcia, że mama była Żydówką.

Tego dowiedziałem się dopiero w '68. I cztery miesiące później już nas w Polsce nie było. Wcześniej pożegnałem mnóstwo przyjaciół, którzy odjeżdżali z Dworca Gdańskiego.

Agnieszka: A dlaczego Szwecja?

Przez pomyłkę. Myśmy chcieli do Francji. O wizę francuską było jednak bardzo trudno. Do usa nie chciałem jechać, bo z wyżyn mojej osiemnastoletniej bufonady zadecydowałem, że to jest niekulturalne społeczeństwo. Więc Szwajcaria - lecz i tu powiedziałem mamie, że nie, bo to również jakiś niekulturalny naród - nie znałem wszak ani jednego pisarza ze Szwajcarii. (śmiech) „To dokąd wobec tego?" - zapytała mama z przekąsem. „Do Szwecji" - powiedziałem. „Ach czyli szwedzkich pisarzy znasz na kopy?". A ja na to: „Tak, na przykład Ibsen". (śmiech) I z tego powodu poszliśmy do szwedzkiej ambasady. I do dziś uważam, że dobrze, że jesteśmy w Szwecji, nie w Norwegii, chociaż przedkładam Ibsena nad Strindberga.

Kiedy już dojechaliśmy do tej Szwecji, chcieli nas wpakować do obozów przejściowych, ale mama, jak usłyszała słowo lager, powiedziała, że ona nie pojedzie. I to też był fart. Zostaliśmy w Sztokholmie. Ja się zacząłem uczyć szwedzkiego.

Niesłychanie byliśmy osamotnieni. Dziwnie było chodzić po mieście tego lata, całkiem opuszczonym zresztą, bo latem wszyscy z miasta wyjeżdżają.

Anna: Pracowałeś?

Imałem się różnych zajęć, pracowałem w psychuszce jako pielęgniarz, to było mocne doświadczenie. Byłem kierowcą, prawie bez prawa jazdy, bo miałem polskie, bez znajomości Sztokholmu.

Anna: Jak nowojorscy taksówkarze z Pakistanu.

Rozbiłem trzy samochody. Miałem na szczęście wyrozumiałego szefa. Poszedłem studiować. Chciałem być filmowcem. Byłem pod wrażeniem Truffaut, chciałem być takim demonem, który sam wszystko robi, film cTauteur. Strasznie snobowałem się na Francję, zupełnie niesłusznie, ale to były takie czasy. Poszedłem na historię filmu na uniwersytet w Sztokholmie, kompletnie nic nie rozumiałem z tych zajęć.

Ale to był 1970 rok, studenci rządzili, miałem same piątki, a nic się nie nauczyłem. Ja byłem taki lewicowiec a la Oscar Wilde, uważałem, że prawdziwy playboy musi być socjalistą.

Mój ojciec sfałszował swoją metrykę i nazwał się Oskarem, oczywiście przez Wilde'a. To był jego guru, socjalista renesansowy. I coś we mnie z tego zostało. Lewicowałem ostro, a piękne były dziewczyny w mojej sekcie. Pracowałem tu i ówdzie, przez siedem lat byłem robotnikiem. Straciłem ten czas, jeśli chodzi o edukację, lektury i rozwój intelektualny, ale był to zarazem okres poznania tego społeczeństwa ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin