Philip K Dick
Przedludzie
Przez kępę cyprysów Walter, który bawił się w króla gór, zobaczył białą ciężarówkę i wiedział, co to jest. To ciężarówka aborcyjna, pomyślał, przyjeżdża po jakieś dziecko, żeby je zabrać na skrobankę poporodową w ośrodku aborcyjnym. Może to moi rodzice ją wezwali, pomyślał. Po mnie. Uciekł i schował się w jeżynach czując ukłucia kolców, ale myślał, że lepsze to, niż gdyby mu mieli wyssać powietrze z płuc. Tak oni to robią; zbiorową skrobankę wszystkim dzieciom, które tam mają. Jest taka specjalna duża komora. Dla dzieci, których nikt nie chce. Kryjąc się głębiej w jeżynach nadsłuchiwał, czy samochód się zatrzymuje. Nadal słyszał silnik. - Jestem niewidoczny - powiedział sam do siebie cytując Oberona ze Snu nocy letniej, którego grał w piątej klasie. Po tych słowach nikt go już nie widział. Może to magiczne zaklęcie zadziała i w życiu. Powtórzył więc jeszcze raz "Jestem niewidzialny". Widział jednak, że nie jest. Widział swoje ręce, nogi, buty i wiedział, że wszyscy - jego matka i ojciec, a zwłaszcza obsługa ciężarówki aborcyjnej, też mogą go zobaczyć. Jeżeli go znajdą. Jeżeli to jego szukają tym razem. Szkoda, że nie jest królem. Byłby cały posypany czarodziejskim proszkiem, miałby lśniącą koronę, rządził krainą elfów i mógłby się zawsze zwierzyć wiernemu Pukowi. Albo prosić go o radę. Na przykład, kiedy pokłóciłby się ze swoją żoną Tytanią. Widocznie, pomyślał, zaklęcia nie zawsze się sprawdzają. Mrużył oczy od słońca, ale głównie słuchał silnika ciężarówki aborcyjnej. Nadal było go słychać i w Walterze narastała nadzieja w miarę, jak odgłos się oddalał. Jakiś inny dzieciak zostanie zabrany do ośrodka aborcyjnego, ktoś z drugiego końca ulicy. Roztrzęsiony i podrapany z trudem wyplątał się z jeżyn i na miękkich nogach ruszył w stronę domu. Po drodze rozpłakał się, głównie z bólu od licznych zadrapań, lecz także ze strachu i ulgi. - O Boże! - wykrzyknęła matka na jego widok. - Coś ty, na Boga, robił? - Ja... widziałem... ciężarówkę aborcyjną - powiedział przez łzy. - I myślałeś, że to po ciebie? W milczeniu kiwnął głową. - Posłuchaj, Walterze - powiedziała Cynthia Best przyklękając i ujmując jego drżące dłonie. - Obiecuję ci, ja i twój ojciec obiecujemy ci, że nigdy cię nie odeślemy do Centrum Powiatowego. Zresztą, jesteś już za duży. Zabierają tylko dzieci do dwunastego roku życia. - A Jeff Vogel? - Rodzice oddali go tuż przed wejściem w życie nowego prawa. Teraz zgodnie z prawem nie można by go zabrać. Ciebie też nie mogą zabrać. Zrozum, ty masz duszę. Prawo mówi, że dwunastoletni chłopiec ma duszę. Nie możesz więc być zabrany do Centrum Powiatowego. Rozumiesz? Jesteś bezpieczny. Ilekroć widzisz ciężarówkę aborcyjną, wiedz, że to nie po ciebie. Nigdy po ciebie. Rozumiesz? To po jakieś inne, młodsze dziecko, które nie ma jeszcze duszy, po przedczłowieka. - Nie czuję, że uzyskałem duszę; czuję się tak, jakbym zawsze miał duszę - powiedział ze spuszczoną głową, nie patrząc na matkę. - To kwestia prawna - powiedziała jego matka pośpiesznie. - Ściśle uzależniona od wieku. A ty ten wiek osiągnąłeś. Kościół Świadków przeforsował w Kongresie ustawę w tej sprawie... właściwie kościół chciał nawet ustalić niższą granicę; twierdził, że dusza wstępuje w ciało w wieku trzech lat, ale uchwalono ustawę kompromisową. Dla ciebie najważniejsze jest, że z punktu widzenia prawa jesteś bezpieczny, niezależnie od tego, co sam czujesz, rozumiesz? - Tak - powiedział kiwając głową. - Przecież wiesz to wszystko? - A wiesz, jak to jest, kiedy się czeka codziennie, czy ktoś nie przyjdzie i nie wepchnie cię do klatki w ciężarówce... - wybuchnął gniewem i żalem. - Twoje obawy są nieuzasadnione. - Widziałem, jak zabierali Jeffa Vogela. Płakał, a oni otworzyli tył ciężarówki, wepchnęli go do środka i zamknęli. - To było dwa lata temu. Jesteś tchórzem. - Matka spojrzała na niego gniewnie. - Twój dziadek by cię wychłostał, gdyby cię teraz zobaczył i usłyszał, co mówisz. Twój ojciec nie. On by się tylko uśmiechał i powiedział coś od rzeczy. Minęły dwa lata i dobrze wiesz, że przekroczyłeś limit wieku! Jak... - szukała odpowiedniego słowa. - Jesteś zdeprawowany. - On już nie wrócił. - Może ktoś, kto chciał mieć dziecko, pojechał do Centrum Powiatowego, znalazł go i adoptował. Może ma teraz lepszy zestaw rodziców, którzy go lubią. Trzyma się je tam trzydzieści dni, zanim się je zlikwiduje. To znaczy uśpi - poprawiła się. Walter nie poczuł się uspokojony. Wiedział, że "uśpić" kogoś to określenie z języka mafii. Odsunął się od matki nie szukając już u niej pocieszenia. Była u niego przegrana; ujawniła coś o sobie, jakieś źródło swoich przekonań, myśli, może nawet czynów. Postępowania ich wszystkich. Wiem, myślał, że nie jestem inny teraz niż dwa lata temu. Jeżeli według prawa mam duszę teraz, to miałem duszę i wtedy albo wcale nie mamy dusz i jedyną prawdziwą rzeczą jest ta okropna ciężarówka z zakratowanymi okienkami zabierająca dzieci nie chciane przez rodziców, którzy korzystają z rozszerzenia starego prawa do usuwania ciąży, pozwalającego na zabijanie nie chcianych dzieci, zanim przyszły na świat. Ponieważ nie miały "duszy" ani "osobowości", wolno było je wyssać pompą próżniową, co trwało mniej niż dwie minuty. Doktor mógł przeprowadzić setkę takich zabiegów dziennie i było to zgodne z prawem, ponieważ nie narodzone dziecko nie było "człowiekiem". Było "przedczłowiekiem". Potem tylko przesunięto datę uzyskania człowieczeństwa. Kongres wprowadził prosty test określający przybliżony wiek, kiedy dusza wstępuje w ciało. Wyznaczała to zdolność rozwiązywania zadań algebraicznych. Do tego czasu były tylko ciała, zwierzęce instynkty i ciała, zwierzęce odruchy i reakcje na bodźce. Jak psy Pawłowa, kiedy widziały strużkę wody sączącą się spod drzwi laboratorium w Leningradzie; "wiedziały", ale nie były ludźmi. Ja chyba jestem człowiekiem, pomyślał Walter, podnosząc wzrok na szarą, surową twarz matki z twardymi oczami i wyrazem ponurej racjonalności. Jestem taki sam jak ty, myślał. Hej, dobrze jest być człowiekiem, nie trzeba się wtedy bać, że przyjedzie po ciebie biała ciężarówka. - Widzę, że ci ulżyło - zauważyła matka. - Obniżyłam twój próg lęku. - Nie jestem taki głupi - powiedział Walter. Przeszło, minęło. Ciężarówka odjechała i nie zabrała go. Ale za kilka dni wróci. Krąży nieustannie. Przynajmniej miał przed sobą te kilka dni. A potem znów ten widok... wolałbym nie wiedzieć, że wysysają powietrze z płuc dzieci, które tam wywożą, myślał. Tak je likwidują. Dlaczego? Ojciec mówił, że tak jest taniej. Oszczędza się pieniądze podatników. Pomyślał o podatnikach i o tym, jak taki podatnik może wyglądać. Jak ktoś, kto wykrzywia się gniewem na widok każdego dziecka. Kto nie odpowiada dzieciom na pytania. Chuda twarz wiecznie skrzywiona, oczy rozbiegane. A może tłusta; jedno albo drugie. Bardziej przerażała go ta chuda; nie cieszyła się życiem i nie chciała nowego życia. Wysyłała komunikat "Umrzyj, idź sobie, przepadnij, zniknij". Ciężarówka aborcyjna jest jej narzędziem i dowodem na jej istnienie. - Mamo - spytał - jak można zamknąć Centrum Powiatowe? Wiesz, klinikę aborcyjną, do której zabierają niemowlęta i małe dzieci. - Należy się zwrócić z petycją do Rady Powiatowej. - A wiesz, co ja bym zrobił? Poczekałbym, aż tam nie będzie dzieci, tylko pracownicy, i wrzucił tam bombę. - Nie mów tak! - przerwała mu gniewnie matka i jej twarz nabrała surowego wyrazu chudego podatnika. Poczuł lęk, własna matka budziła w nim lęk. Zimne i mętne oczy są zwierciadłem pustki, nie ma za nimi duszy. To wy nie macie dusz, pomyślał, wy i wasze chude wezwania do nieistnienia. Nie my. I wybiegł na dwór bawić się dalej.
Kilkoro innych dzieci też widziało ciężarówkę. Stały teraz razem przerzucając się co jakiś czas pojedynczymi frazami, ale głównie kopiąc kamyki i piasek, czasem rozdeptując szkodliwego owada. - Po kogo przyjechała ciężarówka? - spytał Walter. - Po Fleischhackera. Earla Fleischhackera. - Złapali go? - Jasne. Nie słyszałeś, jak wrzeszczał? - Czy jego starzy byli wtedy w domu? - Nie, wyjechali wcześniej, powiedzieli mu, że jadą wymienić olej w samochodzie. - Czy to oni wezwali ciężarówkę? - Jasne. Prawo mówi, że to muszą zrobić rodzice. Ale stchórzyli i nie chcieli być w domu, kiedy ciężarówka przyjedzie. A on strasznie wrzeszczał, może byłeś za daleko, żeby usłyszeć, ale naprawdę strasznie wrzeszczał. - Wiesz, co powinniśmy zrobić? - powiedział Walter. - Podpalić ciężarówkę i załatwić kierowcę. Wszystkie dzieci spojrzały na niego z pogardą. - Wpakują cię na resztę życia do domu wariatów, jak zrobisz coś takiego. - Czasami tak robią - poprawił Pete Bride - a czasami dają ci nową, społecznie dostosowaną osobowość. - No to co mamy robić? - spytał Walter. - Ty skończyłeś dwanaście lat i nic ci nie grozi. - A jak zmienią prawo? - Zresztą świadomość, że był teoretycznie bezpieczny, nie przynosiła mu ulgi. Ciężarówka przyjeżdżała po inne dzieci i nadal napawała go strachem. Myślał o młodszych dzieciach tam, w Centrum wyglądających przez druciany płot godzinę za godziną, dzień za dniem, liczących czas z nadzieją, że ktoś przyjedzie i je zaadoptuje. - Byłeś tam kiedy? - spytał Pete'a Bride'a. - W Centrum Powiatowym? Wszystkie te naprawdę małe dzieciaki, prawie niemowlaki, może roczne. Nie wiedzą nawet, co je czeka. - Te małe idą do adopcji - powiedział Zack Yablonski. - To te starsze nie mają szansy i to ich widok jest trudny do zniesienia. Zagadują ludzi, którzy przychodzą i starają się pokazać z najlepszej strony, udają, że są miłe. Ale ludzie wiedzą, że nie oddano by ich tutaj, gdyby nie były... no wiesz, nie chciane. - Wypuścimy im powietrze z kół - powiedział Walter, który nie przestawał myśleć. - W ciężarówce? A wiesz, że jak się wrzuci kulkę na mole do baku, to po tygodniu silnik wysiada? Moglibyśmy to zrobić. - Ale wtedy by nas ścigali - powiedział Ben Blaire. - I tak nas ścigają - zauważył Walter. - Ja myślę, że powinniśmy podpalić ciężarówkę - powiedział Harry Gottlieb - ale w środku mogą być dzieci. Wtedy one też by się spaliły. Ciężarówka zabiera... bo ja wiem... może pięcioro dzieci z całego powiatu. - Wiesz, że łapią też psy? - powiedział Walter. - I koty. Tamtą ciężarówkę widzi się może raz na miesiąc. Nazywa się to hycel. Poza tym wszystko jest tak samo; wpędzają je do wielkiej komory, wysysają im powietrze z płuc i one umierają. Robią to nawet z małymi zwierzętami! - Nie uwierzę, póki nie zobaczę - powiedział Harry Gottlieb szyderczo. - Ciężarówka, która łapie psy, też coś!
Walter jednak wiedział, że to prawda. Widział samochód hycla dwukrotnie. Koty, psy i głównie my, pomyślał ponuro. Zresztą, jak zaczęli od nas; to tylko naturalne, że doszli do zabijania zwierząt domowych; różnica między nami nie jest znów taka wielka. Ale jakim trzeba być człowiekiem, żeby to robić, nawet jeżeli jest to zgodne z prawem? "Jedne prawa ustanawia się, żeby je przestrzegać, inne, żeby je łamać" przypomniał sobie zdanie z książki, którą czytał. Powinniśmy zacząć od spalenia ciężarówki hycla, pomyślał, to jest najgorsze. Dlaczego tak się dzieje, rozmyślał, że im bardziej bezbronna istota, tym łatwiej jest ją niektórym ludziom załatwić? Jak dzieci w łonie matki, pierwotne skrobanki, usuwanie płodu czy przedludzi, jak się to dzisiaj nazywa. Jak one się mają bronić? Kto im pomoże? Tyle żywych istot, po setce dziennie na każdego doktora... i wszystkie bezbronne, milczące, a zaraz potem martwe. To świnie, myślał, dlatego to robią. Bo wiedzą, że mogą to robić, wykorzystują swoją siłę. To dlatego maleństwo, które chciało się cieszyć życiem, zostaje wyssane w ciągu niespełna dwóch minut. I doktor przechodzi do następnej kobiety. Powinna być jakaś organizacja, myślał, podobna do mafii. Żeby likwidować likwidatorów. Wynajęty człowiek podchodzi do jednego z tych doktorów, wyjmuje rurę i wsysa do niej doktora, który kurczy się do rozmiarów płodu. Płód doktora ze stetoskopem wielkości główki od szpilki... roześmiał się na samą myśl. Dzieci nie wiedzą? Dzieci wiedzą wszystko, wiedzą za dużo. Ciężarówka aborcyjna w drodze grała wesołą piosenkę. Biegnie z górki dwoje dzieci Od źródełka w parku... System głośników zbudowany specjalnie przez Ampex dla General Motors nadawał nieustannie tę melodię, z wyjątkiem chwil, kiedy ciężarówka zbliżała się do ofiary. Wówczas kierowca wyłączał głośniki i po cichu szukał właściwego domu. Jednak kiedy tylko miał nie chciane dziecko w pudle ciężarówki i albo wracał do Centrum Powiatowego, albo wyruszał po następnego przedczłowieka, włączał z powrotem: Biegnie z górki dwoje dzieci Od źródełka w parku... "Jaś się potknął i już leci na złamanie karku", dokończył w myśli Oscar Ferris, kierowca ciężarówki numer trzy. Czy to aby o kark chodzi? zastanawiał się. Może sobie złamał co innego. Pewnie się tym bawił, sam albo razem z Małgosią. Źródełko w parku! Dobrze wiem, co tam robili w krzakach. Tyle że Jaś się potknął i złamał sobie swój interes. - Dobrze ci tak, Jasiu - powiedział na głos z wprawą prowadząc czteroletnią ciężarówkę po łagodnych krzywiznach kalifornijskiej Autostrady Numer Jeden. Dzieciaki to świntuchy, pomyślał, i lubią świńskie zabawy. Okolica była dzika i bezludna, w wąwozach i na polach ukrywało się wiele zbiegłych dzieci, miał więc oczy szeroko otwarte. I słusznie, bo z prawej strony drogi zmykał jakiś może sześcioletni malec. Ferris natychmiast wcisnął guzik uruchamiający syrenę ciężarówki. Chłopiec zamarł przerażony, czekając, aż ciężarówka nadal grając "Biegnie z górki dwoje dzieci" podjedzie i zatrzyma się obok niego. - Okaż kartę C - powiedział Ferris nie wysiadając z ciężarówki; wysunął tylko przez okno rękę, demonstrując brązowy mundur z naszywką, oznaki jego władzy. Chłopiec był wychudzony, jak wielu małych uciekinierów, ale, z drugiej strony, nosił okulary. Potargany, w dżinsach i podkoszulku, wpatrywał się z przerażeniem w Ferrisa nie robiąc żadnego ruchu, żeby okazać papiery. - Masz kartę C czy nie? - spytał Ferris. - C... co to jest karta C? Ferris urzędowym głosem poinformował chłopca o przysługujących mu prawach. ...
zkgrandler