Prawda o bartoszewskim.pdf

(78 KB) Pobierz
Prawda o bartoszewskim
Prawda o Bartoszewskim
Kompromitacja Władysława Bartoszewskiego
Nawet w "Rzeczpospolitej", tak bliskiej przez wiele lat Władysławowi Bartoszewskiemu, uznano za
prawdziwą kompromitację jego wystąpienie na konwencji PO w Krakowie 29 września 2007 roku. Były
minister spraw zagranicznych wystąpił tam z jadowitym atakiem na rząd Jarosława Kaczyńskiego, pełnym
bezprzykładnych wręcz oszczerstw i pomówień.
Oto kilka próbek z tego szalonego słowotoku W. Bartoszewskiego, juŜ wiele lat temu z uzasadnieniem
nazwanego "ministrem pleciugą": "Nie wierzcie frustratom czy dewiantom psychicznym, którzy swoje
problemy psychiczne odreagowują na Narodzie . Kategorycznie wypraszam sobie lŜenie Polski przez
niekompetentnych członków rządu, niekompetentnych dyplomatołków! . Polska potrzebuje rządu, a nie
nierządu. Nierząd wprowadził do rządu ruch odnowy moralnej panów Kaczyńskich. Polska potrzebuje
rządu szanującego innych ludzi, a nie napęczniałych nienawiścią ".
Eskalując oszczercze inwektywy, Bartoszewski stwierdził, Ŝe nie moŜe znieść faktu, iŜ obecne władze plują
w lustro, mówiąc, Ŝe większość byłych dyplomatów to agenci obcych mocarstw. Powiedział, iŜ obecne
rządy mają wiele wspólnego z "falandyzacją prawa, dokonywaną przez doradcę Lecha Wałęsy" i nazwał je
"działalnością na oba ziobra". śyczył przy tym Platformie, by zwycięŜyła teraz, a nie za kilka lat.
Premier Jarosław Kaczyński, odpowiadając na grubiańską napaść W. Bartoszewskiego, powiedział:
"Odrzuciliśmy kłanianie się w pas, jakie stosował pewien polityk, który nas w Krakowie mocno
zaatakował". Słowa premiera niedwuznacznie odnosiły się do rozlicznych zachowań Bartoszewskiego w
przeszłości, pełnych pokornego przytakiwania politykom niemieckim i Ŝydowskim. Premier Kaczyński
jednak trochę przesadził, uŜywając słów o Bartoszewskim jako "pewnym polityku". JakiŜ z niego polityk,
raczej wielki niedołęga na scenie politycznej, dodajmy emerytowana niedołęga!
Obelgi to nie argumenty
Gwałtowne, pełne nienawiści do obecnych prawicowych rządów wystąpienie Bartoszewskiego wywołało
bardzo wiele krytycznych komentarzy. Szczególnie wymowny był komentarz redaktora naczelnego
"Rzeczpospolitej" Pawła Lisickiego w tekście: "Komu zaszkodził profesor Bartoszewski" (1 października
2007 r.). Lisicki pisał m.in.: "Sobota, sądzę, była jednym z najsmutniejszych dni kampanii wyborczej.
Słowa Władysława Bartoszewskiego sprawiły mi wyjątkową przykrość. Autokompromitacja autorytetu jest
bowiem rzeczą bolesną debata to nie połajanka, awantura czy burda. Debata rządzi się regułami.
Nazywając swoich przeciwników politycznych 'frustratami', 'psychicznymi dewiantami' czy
'dyplomatołkami' Władysław Bartoszewski te reguły złamał. Obelgi to nie argumenty . Z wypowiedzi
profesora muszą się natomiast najbardziej cieszyć ci pozorni przyjaciele Polski, którzy od dawna
opowiadają za granicą, Ŝe nasza demokracja chyli się ku upadkowi, Ŝe Polacy nie potrafią się sami rządzić,
Ŝe obecne państwo znajduje się na progu katastrofy, bo przejęli w nim władzę ludzie nieodpowiedzialni.
Obelgi Bartoszewskiego, właśnie ze względu na jego międzynarodową pozycję, są prezentem dla
wszystkich polityków zainteresowanych osłabieniem roli Polski. A przecieŜ nie wierzę, by profesor tego
chciał. Wydaje się, Ŝe raczej dał upust swojej niechęci i złości. Tylko obawiam się, Ŝe w ten sposób
zaszkodził samemu sobie i krajowi, któremu tyle lat słuŜył".
Rzecz znamienna, Ŝe napastliwe słowa Bartoszewskiego zostały przyjęte z pewnym zaŜenowaniem nawet
przez ludzi bliskiej mu opcji. Dysząca niechęcią do PiS, osławiona Monika Olejnik przyznała w "Gazecie
Wyborczej" z 1 października 2007 r.: "MoŜna się zastanawiać, czy prof. Bartoszewskiemu przystoją takie
słowa". Szef SLD Wojciech Olejniczak stwierdził, Ŝe takie sformułowania mogą być wypowiedziane przez
taki autorytet jak prof. Bartoszewski, bo gdyby były wypowiedziane przez kogoś innego, to byłaby "niezła
afera". Rzecz w tym, Ŝe Bartoszewski faktycznie juŜ od dawna nie ma Ŝadnego autorytetu wśród ludzi
myślących. Nader ostro skomentowali jego warcholskie wręcz wypowiedzi liczni internauci. Jeden z nich
nazwał Bartoszewskiego: "najgorszym szefem MSZ po 1945 roku". Przesadził tym określeniem, bo byli
gorsi ministrowie od Bartoszewskiego, zwłaszcza w stalinowskich czasach PRL. Faktem jest jednak, Ŝe po
1989 roku nie było ministra spraw zagranicznych gorzej przygotowanego do swej funkcji i bardziej
biernego, pomimo częstości i krzykliwości jego wystąpień.
Minister dyletant
2 marca 1995 r. Bartoszewski został przedstawiony przez Wałęsę liderom koalicji SLD - PSL jako jeden z
trzech kandydatów (obok Andrzeja Ananicza i Andrzeja Olechowskiego) na ministra spraw zagranicznych.
Liderzy koalicji zaproponowali Bartoszewskiego, a Oleksy powiedział, Ŝe o tej kandydaturze myślał z
prezydentem właściwie równolegle (wywiad dla "Polityki" z 11 marca 1995 r.).
Niekompetentny minister dyletant nieprzypadkowo tak mocno spodobał się postkomunistom. Wiedzieli, Ŝe
przy jego ministerialnych "umiejętnościach" okaŜe się doskonale sterowalny dla nich, a na dodatek jeszcze
będzie uwiarygodniał rząd postkomunistyczny jako były opozycjonista. Ciekawe, Ŝe udział
Bartoszewskiego w rządzie Oleksego spotkał się z krytycznymi uwagami nawet ze strony Stefana
Niesiołowskiego, tak wyrozumiałego skądinąd wobec osób związanych z Unią Wolności. Zdaniem
Niesiołowskiego, przyjmując Bartoszewskiego do rządu, postkomuniści chcieli "uzyskać za wszelką cenę
uwiarygodnienie swego mafijnego gabinetu, tych powyciąganych z KC i KW PZPR sekretarzy, towarzyszy
szmaciaków". (Por. "Gazeta Wyborcza" z 15 września 1995 r.).
Pierwszy przepraszał Niemców
Całkowitym fiaskiem zakończyła się wizyta Bartoszewskiego w Niemczech 31 marca 1995 r., podjęta z
myślą załatwienia udziału Wałęsy w berlińskich obchodach zakończenia wojny. Pomimo nacisków z Polski,
wspieranych przez część parlamentarzystów niemieckich, kanclerz Helmut Kohl odmówił zaproszenia na te
obchody prezydenta RP. Zaprosił za to prezydenta Izraela (odmówił przybycia) oraz czołowe osobistości
polityczne mocarstw zachodnich. Później Kohl stwierdził, Ŝe 8 maja w Berlinie spędził w "godnym
Niemiec" towarzystwie. Polakom na otarcie łez zostawiono osobne zaproszenie Bartoszewskiego na
uroczyste posiedzenie Bundestagu i Bundesratu w dniu 28 kwietnia 1995 roku. Jak się okazało, to
zaproszenie bardzo opłaciło się Niemcom, bo Bartoszewski wystąpił w swym przemówieniu na sesji
parlamentu niemieckiego ze słowami przeprosin wobec Niemców za wysiedlenie z Polski. Zaakcentował
tragedie wojenne ludności Polski i Niemiec. We wpływowych polskich mediach próbowano przemilczeć
lub zanegować fakt tych przeprosin, zafałszowując sens wystąpienia ministra Bartoszewskiego w
Bundestagu. Wyraźne zafałszowanie miało miejsce w "Gazecie Wyborczej" z 19 kwietnia 1995 r., gdzie
przytoczono bardzo obszerne fragmenty przemówienia Bartoszewskiego w Bundestagu, natomiast
całkowicie przemilczano najbardziej ekspiacyjny fragment tego wystąpienia: " Pamiętamy z wielką odwagą
sformułowane zdania nieŜyjącego juŜ dziś wybitnego polskiego myśliciela i eseisty Jana Józefa Lipskiego,
ideowego polskiego socjaldemokraty, który w 1981 roku z goryczą powiedział: 'Wzięliśmy udział w
pozbawieniu ojczyzny milionów ludzi, z których jedni zawinili na pewno poparciem Hitlera, inni biernym
przyzwoleniem na jego zbrodnie, jeszcze inni tylko tym, Ŝe nie zdobyli się na heroizm walki ze straszliwą
machiną terroru - w sytuacji, gdy ich państwo toczyło wojnę. Zło nam wyrządzone, nawet największe, nie
jest jednak i nie moŜe być usprawiedliwieniem zła, które sami wyrządziliśmy. Wysiedlanie ludzi z ich
domów moŜe być w najlepszym razie mniejszym złem, nigdy - czynem dobrym'. W pełni identyfikuję się z
tezami mojego zmarłego przyjaciela Jana Józefa Lipskiego ".
Właśnie ten ekspiacyjny fragment przemówienia Bartoszewskiego, opuszczony w "Gazecie Wyborczej",
został szczególnie uwypuklony w wydanej w Polsce, dzięki wsparciu finansowemu Fundacji Konrada
Adenauera, ksiąŜce "Przeprosić za wypędzenie?" (Kraków 1997). Starannie przemilczano tam natomiast
słowa Bartoszewskiego o wojennych ofiarach Polski.
Zani Ŝ ył ofiary polskie, zawy Ŝ Ŝ ydowskie
Inna sprawa, Ŝe to, co powiedział Bartoszewski w Bundestagu na temat polskich ofiar wojny, było
niebywale szkodliwe z punktu widzenia polskiej racji stanu. Na uŜytek zagranicznego, i to niemieckiego
odbiorcy, Bartoszewski zaniŜył liczbę polskich ofiar wojny z 3 mln do 2 mln, wbrew wydanemu jeszcze rok
przedtem w Polsce źródłowemu opracowaniu Głównego Urzędu Statystycznego "Historia Polski w cyfrach"
(Warszawa 1994, s. 197), gdzie podano liczbę 3 mln 100 tys. polskich ofiar wojny. Równocześnie minister
Bartoszewski zawyŜył liczbę polskich śydów, którzy zginęli podczas wojny. Mówił o około 3 mln
zgładzonych polskich śydach, podczas gdy rok przedtem we wspomnianym źródłowym opracowaniu GUS
(s. 197) podano o 200 tys. mniejszą liczbę (2 mln 800 tys. osób). Trudno uznać, Ŝe cokolwiek
usprawiedliwiało tego typu samowolne manipulowanie liczbami poległych przez polskiego ministra, wbrew
źródłowym ustaleniom.
Całkowicie zniweczone zostały nadzieje na oŜywienie polskiej polityki wschodniej za czasów szefowania
MSZ przez Władysława Bartoszewskiego. W stosunkach z Rosją minister Bartoszewski "godnie"
kontynuował "przezornie" bojaźliwą politykę swoich poprzedników: Skubiszewskiego i Olechowskiego.
Takie kraje jak Ukraina pozostawały zaś dla szefa MSZ jako wyraźnie niezasługujące na zainteresowanie
terra incognita.
Niem ą dre wyst ą pienie w Izraelu
W wielce fetującym Bartoszewskiego artykule Anny Bikont "Goj, polski minister, obywatel Izraela"
("Gazeta Wyborcza" z 13 maja 1995 r.) czytamy: "Minister Bartoszewski przeleciał przez Izrael jak
huragan. Zwiastował polsko-Ŝydowskie pojednanie, przyjaźń, wybaczenie". W sąŜnistym artykule
pochwalnym p. Bikont zabrakło nawet wzmianki o najbardziej słynnym czy raczej osławionym epizodzie
wizyty Bartoszewskiego w Izraelu wiosną 1995 roku. To jest o jego ówczesnym tak kompromitującym
wyskoku jako ministra III RP z masochistycznym biciem się w piersi za rzekomy "antysemityzm" "polskich
ciemniaków" na prowincji. Bartoszewski powiedział dosłownie: "Dzisiejsi studenci będą za dziesięć czy
piętnaście lat posłami, ministrami, dyrektorami i oni będą określać Ŝycie polskie, a nie ta ciemnota, gdzieś
tam na zapadłej prowincji, która opowiada jakieś głupstwa, a która dobrze czytać i pisać nie umie. Ci nie
będą odgrywać roli bezpośredniej w Ŝyciu politycznym, a studenci będą odgrywali tę rolę. Ja patrzę na to
realistycznie". (Cyt. za T. Kosobudzki "MSZ od A do Z", Warszawa 1997, s. 36).
Ta wypowiedź Bartoszewskiego była rzeczą wręcz niedopuszczalną przez jakiekolwiek dobre obyczaje w
Ŝyciu publicznym. Minister spraw zagranicznych III RP, urzędujący polski minister, publicznie skrytykował
własny naród w obcym kraju. Zdumiewał fakt, Ŝe polski minister spraw zagranicznych w Izraelu zdobył się
tylko na biczowanie w polskie piersi, a ani słowem nie wspomniał o róŜnych haniebnych przejawach
antypolonizmu w Izraelu. I to wyraŜanych nie tam gdzieś na zapadłej prowincji, ale w stolicy Izraela przez
jego szowinistycznych, antypolsko nastawionych premierów: Begina i Szamira (o Polakach jako tych,
którzy wyssali antysemityzm z mlekiem matki, etc.) czy fanatycznie antypolskiego głównego rabina Izraela
Meira Lau.
Dodajmy, Ŝe podczas tegoŜ niefortunnego pobytu w Izraelu, gdy Bartoszewski "przeleciał jak huragan"
przez ten kraj, szanowny minister spraw zagranicznych zdąŜył popełnić jeszcze jedną gafę. Usiłując,
zgodnie ze swym zwyczajem, jak najmocniej przypochlebić się swym aktualnym interlokutorom,
Bartoszewski przyobiecał w Izraelu "zwrot majątku, który naleŜał przed wojną do śydów" (Wg T.
Kosobudzkiego, op. cit., s. 36). Do składania takich obietnic nie miał Ŝadnego upowaŜnienia ani ze strony
władz polskich, ani tym bardziej polskiego Sejmu!
Nagrodzony medalem ku czci polako Ŝ ercy
Jak wytłumaczyć fakt, Ŝe Bartoszewski w swej wciąŜ nienasyconej pogoni za dowodami uznania z
zagranicy (ordery, nagrody etc.) posunął się nawet do przyjęcia medalu upamiętniającego zasługi
najgorszego niemieckiego polakoŜercy lat 20. XX wieku, ministra spraw zagranicznych Niemiec w latach
1923-1929 Gustawa Stresemanna. Przypomnijmy tu, co pisał o Stresemannie były minister spraw
zagranicznych Niemiec Joschka Fisher na łamach "Gazety Wyborczej" z 6-7 maja 2000 r.: "Celem
Stresemanna była bowiem głównie rewizja granic na niekorzyść Polski, której istnienia w formie z 1928 r.
nie akceptował (�) wszelkie starania Francji o 'wschodnie Locarno' udało się Stresemannowi zniweczyć.
Polska straciła równieŜ najwięcej i to właśnie było celem stresemannowskiej polityki". Fischer pisał
równieŜ o na wskroś rewizjonistycznym programie Stresemanna, który dąŜył do zmiany granic wschodnich
Niemiec na szkodę Polski. Jego celem było m.in. odzyskanie Gdańska dla Niemiec, przejęcie przez Niemcy
"polskiego korytarza" i przesunięcie na korzyść Niemiec granicy z Polską na Górnym Śląsku. Jak z tego
wynika, nawet Hitler w 1939 r. miał "skromniejsze" od Stresemanna Ŝądania pod adresem Polski. Nie
domagał się zmiany na naszą niekorzyść granicy na Śląsku. Jak widać, to wszystko nie przeszkodziło
Bartoszewskiemu w przyjęciu w grudniu 1996 r. złotego medalu ku czci zajadłego antypolskiego
rewizjonisty. Wręczył mu go uroczyście w Moguncji sam minister spraw zagranicznych RFN Klaus Kinkiel
(Por. "Wolny czyni dobro. Laudacja wygłoszona przez ministra spraw zagranicznych RFN Klausa Kinkla
15 listopada 1996 r. w Moguncji z okazji wręczenia profesorowi Władysławowi Bartoszewskiemu złotego
medalu Towarzystwa im. Gustawa Stresemanna", "Gazeta Wyborcza" z 5 grudnia 1996 r.). Taki splendor!
Czy o przyjęciu medalu ku czci takiego polakoŜercy zdecydowała nieznająca granic pogoń
Bartoszewskiego za zaszczytami, czy teŜ typowa w jego przypadku ignorancja polityka bez wyŜszych
studiów, choć nader chętnie tytułującego się jako profesor! Być moŜe Bartoszewski, zajmujący się przedtem
w swych pracach głównie historią po 1939 r., rzeczywiście "nie doczytał", nie poznał faktów o
polakoŜerczych działaniach polityka, którego medalem został uhonorowany. Czy moŜna sobie wyobrazić
jednak, Ŝe ktoś przyjmujący odznaczenie ku czci jakiejś osoby zaniedbuje poznania podstawowych faktów z
jego Ŝycia? A w przypadku Stresemanna jego polakoŜerstwo było cechą podstawową i wręcz przysłowiową.
Skrajny filosemityzm Bartoszewskiego negatywnie odbijał się - kosztem Polaków - na jego zachowaniu w
roli przewodniczącego Prezydium Międzynarodowej Rady Państwowego Muzeum w Oświęcimiu. To
prezydium "wsławiło się" m.in. podjęciem decyzji o usunięciu krzyŜy w grudniu 1997 r. z terenu byłego KL
Auschwitz-Birkenau. Decyzję podejmowano bez wiedzy członków Rady.
Haniebne milczenie Bartoszewskiego
Po zostaniu kolejny raz ministrem spraw zagranicznych (w rządzie Jerzego Buzka) Bartoszewski
skompromitował się absolutną, skrajną wręcz "pasywnością" wobec tak licznych przejawów antypolonizmu
za granicą. JakŜe symptomatyczne pod tym względem było np. jego zachowanie podczas oficjalnej wizyty
w Izraelu. Tak gadatliwy skądinąd minister Bartoszewski nie zdobył się nawet na słowo riposty w
izraelskim parlamencie - Knesecie. Milczał w stylu, jak mówi Wałęsa: "ani be, ani me, ani kukuryku!", gdy
w jego obecności rzucano najgorsze kalumnie na Polaków za ich zachowanie w czasie wojny. Wśród
rzucających oszczerstwa był nawet wiceprzewodniczący Knesetu Ruby Rivlin z partii Likud, który "uznał
Polaków za współodpowiedzialnych za to, co się działo na polskiej ziemi podczas holokaustu". (Por. R.
Frister w korespondencji z Jerozolimy pt. "Trudny dzień w Knesecie", "Polityka" z 9 grudnia 2000 r.).
Rivlin twierdził równieŜ, Ŝe w zbiorowej i indywidualnej pamięci śydów "zostało niestety tak wielu
Polaków, którzy stali po stronie nazistowskich morderców i nawet uczestniczyli aktywnie w
prześladowaniu, upokorzeniu, wygnaniu i na koniec takŜe mordowaniu milionów śydów. , sam fakt, Ŝe
jakieś państwo było okupowane podczas drugiej wojny światowej, nie zwalnia go to od rachunku sumienia,
który powinno zrobić za czyny swoich synów . (Cyt. za "Głos" z 9 grudnia 2000 r.).
Ruby Rivlin uwaŜał takŜe, Ŝe "Polska musi przejść długą drogę, aby móc spojrzeć prosto w oczy narodowi
Ŝydowskiemu". (Wg R.S. Dybczyński "I co z tego wynika", "Głos" z 16 grudnia 2000 r.). Posunął się nawet
do zaliczenia Polski "do grona państw rządzonych przez reŜimy faszystowskie, jak Chorwacja i Węgry,
bądź teŜ kolaborujących z rasistowskimi Niemcami - jak Francja". (Wg listu ambasadora RP w Izraelu M.
Kozłowskiego "Policzek dla milionów Polaków", "Gazeta Wyborcza" z 22 stycznia 2001 r.).
Polaków zaatakowali takŜe liczni inni posłowie izraelscy. Pytanie, co zrobił w tej sytuacji oficjalny
przedstawiciel Polski - minister Bartoszewski? Powinien stanowczo zareagować na antypolskie kalumnie -
jako Polak, jako polski minister spraw zagranicznych, jako były więzień obozu koncentracyjnego, jako
honorowy obywatel Izraela. Powiedzmy wprost - zachował się fatalnie, bagatelizując całą sprawę, nie
wykazując minimum polskiej godności. Według Krystyny Montgomery (tekst "Trochę więcej albo mniej",
"Gazeta Wyborcza" z 29 listopada 2000 r.): Bartoszewski nie chciał komentować wystąpień posłów. "To
byłby początek bardzo przykrej dyskusji" - powiedział. A więc na Polaków moŜna publicznie wylewać
kubły pomyj w obecności polskiego ministra spraw zagranicznych, a on woli stosować uniki "Gdzie nasza
godność starej daty?" - jak śpiewał Jan Pietrzak.
Niezbyt pomyślna dla Polski okazała się równieŜ zorganizowana w kwietniu 2001 r. podróŜ
Bartoszewskiego do USA wspólnie z Włodzimierzem Cimoszewiczem. Głównym celem było wystąpienie
w waszyngtońskim Holocaust Memorial Museum. Bartoszewski nie omieszkał przy tej okazji szczególnie
wyeksponować swych "męczeńskich" zasług z czasów 7-miesięcznego pobytu w Oświęcimiu, podkreślając,
Ŝe z tego tytułu sam "wypchany, powinien się znaleźć w muzeum". (Por. Z. śmigrodzki "Antypolska
peregrynacja", "Nasza Polska" z 1 maja 2001 r.). DuŜo gorzej mówił o własnym kraju i rodakach, gromko
bijąc się w piersi za zbrodnię w Jedwabnem i akcentując: "Wierzę w naszego wspólnego Boga. On rzekł:
'Sodoma zostanie uratowana, jeśli znajdzie się dziesięciu sprawiedliwych'. W Jedwabnem nie znalazło się.
Dziś mówimy o tej zbrodni, jutro moŜe dowiemy się o kolejnych . Mojemu małemu krajowi Ŝyczę
wielkości moralnej".
Władysław "Szybkomówny", jak niektórzy nazywają Bartoszewskiego, i tym razem zapłacił za swój nazbyt
pospieszny potok słów, wyprzedzający jakiekolwiek racjonalne myślenie. Palnął bowiem stwierdzenie
ujawniające całe rozmiary jego zakompleksienia w związku z przynaleŜnością do rzekomo "małej" Polski.
Powiedział: "Mojemu małemu krajowi Ŝyczę wielkości moralnej". Ze zdumieniem komentował to
"chlapnięcie" Bartoszewskiego prof. Zbigniew śmigrodzki na łamach "Naszej Polski" z 1 maja 2001 r.:
"MoŜna teŜ mieć uzasadnione wątpliwości, o jaki tu 'mały kraj', któremu potrzebna jest 'wielkość moralna',
chodzi? PrzecieŜ Polska małym krajem nie jest, a przy tym mocno wątpię, sądząc po zachowaniu Ministra,
czy uwaŜa on 'ten kraj' za swój. Natomiast 'wielkości' potrzebuje nadzwyczajnej pilnie państwo Izrael wraz
ze wszystkimi swoimi zagranicznymi ośrodkami wpływu".
Popieraj ą c J.T. Grossa
Na tle tak szokującego zobojętnienia Bartoszewskiego dla sprawy zagroŜeń antypolonizmu, ba, jego
karygodnej jak na ministra spraw zagranicznych RP pasywności w tej kwestii, tym bardziej rzucało się w
oczy jego poparcie dla antypolskiego fałszerza i oszczercy Jana Tomasza Grossa. Swego rodzaju skandalem
był fakt, Ŝe kierowane przez Bartoszewskiego Ministerstwo Spraw Zagranicznych sfinansowało niezwykle
tendencyjnie dobrany, głównie progrossowych artykułów, angielski zbiór "Więzi" o Jedwabnem. Sam
Bartoszewski niejednokrotnie występował w telewizji i radiu z Ŝądaniami przeproszenia przez Polaków
śydów za mord w Jedwabnem (m.in. w programie I Polskiego Radia 12 marca 2001 r. i w "Monitorze
Wiadomości" telewizyjnych 10 lipca 2001 r. - w tym ostatnim programie zadziwiał rozmiarami
zacietrzewienia, jednoznacznie akcentując winę Polaków jako narodu).
Znana z gruntownej znajomości polityki niemieckiej dziennikarka "Tygodnika Solidarność" Teresa
Kuczyńska tak pisała w numerze z 31 maja 2002 r. "Prostujmy, co skrzywione": "W zniekształcaniu historii
duŜy jest udział Polaków. Podczas mojego pobytu w Niemczech w czasie Świąt Wielkanocnych
wysłuchałam w niemieckiej telewizji wywiadu-rzeki z Władysławem Bartoszewskim, byłym ministrem
spraw zagranicznych, autorytetem moralnym. Z właściwą sobie swadą opowiadał Niemcom o swoich
przeŜyciach wojennych, m.in. pobycie w Oświęcimiu, późniejszej działalności w AK, w ogóle o okupacji w
Polsce, o losie śydów w getcie i ani razu w toku tej opowieści nie padło, Ŝe sprawcami zła byli Niemcy.
Sprawcami wszystkich okropności, jakie przytoczył, byli naziści bez narodowości. Obawa, by nie urazić
Niemców przypomnieniem ich zbrodni, zamazuje historię. Bartoszewski jest w takiej dyplomacji
mistrzem".
Skandaliczną pasywność wobec ofensywy antypolonizmu połączył Bartoszewski z równoczesnymi
działaniami godzącymi w najlepszych obrońców dobrego imienia Polski za granicą, od prezesa Kongresu
Polonii Amerykańskiej Edwarda Moskala po przywódcę Polonii w Ameryce Południowej Jana
Kobylańskiego. Zgodnie z zaleceniami Bartoszewskiego kierowane przezeń słuŜby dyplomatyczne RP w
USA próbowały, jak mogły, podwaŜać pozycję prezesa E. Moskala. W listopadzie 2000 r. z kolei
Bartoszewski odwołał ze stanowiska polskiego konsula honorowego w Urugwaju, jednego z
najwybitniejszych polskich patriotów za granicą, Jana Kobylańskiego - człowieka, który, nawet jak
przyznawała "Gazeta Wyborcza" z 14 listopada 2000 r., "jest najbardziej znaną postacią Polonii w Ameryce
Południowej". Głównym powodem odwołania Kobylańskiego przez Bartoszewskiego stał się list
przywódcy Polonii w Ameryce Południowej z wyrazami poparcia dla prezesa E. Moskala.
Czas inwalidów
Dzisiejszy Bartoszewski niewiele ma wspólnego z postawami dawnego Bartoszewskiego z wcześniejszych
dziesięcioleci jego Ŝycia w dobie wojny, stalinizmu czy gomułkowszczyzny. Wtedy reprezentował własne
zdanie i cięŜko płacił za niezaleŜność myślenia. Dziś woli koniunkturalizm, oportunizm, przystosowanie się
do "kliki" w Polsce i za granicą, czerpiąc z tego bardzo duŜe splendory i spełniając funkcje, do których nie
dorósł kompetencjami. Był przecieŜ chyba jednym z najgorszych ministrów spraw zagranicznych w całej
historii krajów Europy Środkowowschodniej! Bartoszewski dał w ostatnim dziesięcioleciu aŜ nadto wiele
dowodów na to, Ŝe gotów jest we wszystkim maksymalnie iść na rękę "klice" byłej Unii Wolności z
"warszawki" i "krakówka". Był dla niej wygodny dzięki swemu ogromnemu pragnieniu zaistnienia za
wszelką cenę na liczącym się stanowisku w Ŝyciu publicznym. Choćby kosztem rezygnacji z dawnych
ideałów i wartości, choćby przy poparciu ludzi, którzy te wartości depczą z premedytacją, tak jak Adam
Michnik!
JakŜe bardzo pasują do postawy Bartoszewskiego smutne słowa wielkiego polskiego myśliciela
politycznego Maurycego Mochnackiego, zapisane w jego wspaniałym "Powstaniu narodu polskiego w roku
1830 i 1831": "Liczyła Polska pod obcym uciskiem wielu męczenników dobrej sprawy. Tych czcił naród
jako świętych w dniach swej niewoli; cóŜ naturalniejszego, Ŝe ich potem w rewolucji, uiszczając się z długu
wdzięczności, powoływał do głównych urzędów? Lecz nie zawsze poczciwość z talentem w parze chodzą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin