Naprawa pęcherzyka żółciowego przez obce istoty.pdf

(64 KB) Pobierz
66898103 UNPDF
„Naprawa” pęcherzyka żółciowego
przez obce istoty
Będąca dyplomowaną pielęgniarką i byłym przedstawicielem handlowym Melanie Green jest
aktywistką grupy wsparcia skupiającej ludzi z przeżyciami związanymi z bliskimi spotkaniami i
wzięciami. Ma trzydzieści dziewięć lat i razem z mężem i dwojgiem dzieci mieszka w północnej
Wirginii. Jest bardzo energiczną i otwartą osobą, pochłoniętą bez reszty studiami w zakresie
doradztwa, wypełnianiem obowiązków matki i ochotniczą pracą w grupie wsparcia. Wykonywany
przez nią zawód sprawił, że potrafiła ze znawstwem opisać szczegóły swoich bliskich spotkań z
obcymi istotami, które ją leczyły.
Zima bywa dla mnie trudnym okresem ze względu na nękające mnie w tym czasie sezonowe
zaburzenia nastroju – okresową depresję powodowaną podobno brakiem słońca. Ze względu na
wręcz nie kończące się migreny nie mogłam użyć mojej pełnospektralnej lampy do naświetleń,
która pomaga mi w zwalczaniu depresji. Zamiast tego dużo spałam. Niezły opis stanu zdrowia
kogoś, kto uważa, że został uleczony przez obce istoty, prawda? Tak czy inaczej, doznałam
pewnych niezapomnianych przeżyć, które zdają się dowodzić, że obce istoty, które mnie
odwiedzały, interesowały się moim zdrowiem bardziej, niż to by wynikało z zasad zwykłej
grzeczności.
Moje życie przypomina długi spacer po dwóch światach. Ostatnie osiem lat spędziłam na
próbach ich połączenia i dowiedzenia się, gdzie byłam i dokąd zdążam.
Ten drugi świat spoczywał uśpiony, jakby był zapomnianym marzeniem, aż do chwili kiedy moje
dzieci zaczęły dzielić ze mną jego niewielkie skrawki. W roku 1986 mój syn, który miał wtedy
zaledwie dwa lata, zaczął opowiadać mi o „facecie”, który wszedł do jego pokoju przez okno
wprost z ciemnego, nocnego nieba. Zadrżałam do głębi, albowiem miałam podobne sny w okresie
wczesnego dzieciństwa. Moja córka podzieliła się ze mną jeszcze większą liczbą historii
dotyczących jej nocnych gości. Jej brak lęku i ciekawość dodały mi jednak stopniowo odwagi do
zbadania moich własnych wspomnień. W roku 1990 byłam już na tyle silna, aby nazwać je
wspomnieniami a nie snami.
Życie w dwóch światach przypomina próbę ułożenia puzzli, których połowa kawałków jest
namalowana na odwrotnej stronie i trzeba zgadywać, co jest na obrazku. Kiedy odwracam każdy
kawałek układanki, staram się widzieć całość w możliwie najlepszym świetle, oddzielić
uzdrowienie od strachu, rozświetlić ciemność światłem. Wydaje mi się, że znalazłam iskierkę
nadziei w odniesieniu do moich bliskich spotkań z obcymi istotami u ludzi, którzy dzielą te
doświadczenia ze mną.
Głębokie związki między przeżyciami związanymi z obcymi istotami są równie fascynujące jak
te doznania. Wymiana energii, „kreatywnej energii”, jak ją nazywają te istoty, zawiera w sobie
ogromny potencjał. Mój przyjaciel, Ron Blevins, poinstruował mnie, jak wykorzystywać tę energię
jako siłę uzdrawiającą, czego sam nauczył się w czasie kontaktów z grupą wysokich istot, które i ja
poznałam. Ron użył tej „kreatywnej energii”, aby doprowadzić do rozwiązania, to znaczy
uzdrowienia, pewnych moich problemów zdrowotnych. W pewnym sensie stał się narzędziem, za
pomocą którego obce istoty uwolniły mnie od bardzo bolesnego schorzenia woreczka żółciowego,
na które cierpiałam kilka lat temu.
Na początku roku 1996 zaczęłam odczuwać po jedzeniu dokuczliwy ból w górnej prawej części
brzucha. W czasie obu ciąż miałam problemy z woreczkiem żółciowym, które ustępowały po
urodzeniu dziecka. Przez kolejne siedem lat nie miałam z tym kłopotów. Kiedy owej zimy ból
znowu wystąpił, miał charakter nieregularny, jednak na wiosnę nasilił się i już nie ustępował. Nawet
zupełnie pozbawione tłuszczu posiłki, które nie powinny powodować podrażnienia, wywoływały
trwający przez wiele godzin ból. Zaczęłam unikać jedzenia i tracić na wadze.
W kwietniu udałam się do lekarza i poddałam się serii testów w celu ustalenia przyczyny bólu.
Ultrasonograf woreczka żółciowego nie ujawnił kamieni, co oznaczało, że to nie one mogły być
przyczyną bólu. Lekarz powiedział mi, że są jednak konieczne dalsze testy, ponieważ ultrasonograf
wykazał istnienie guza na wątrobie.
Byłam przerażona i cały czas obolała. Potem poddałam się skanowaniu z zastosowaniem
radioaktywnego kontrastu, przy pomocy którego lekarze mogli zbadać ukrwienie wątroby. Aby
wykonać ten test, wstrzyknięto mi w ramię roztwór z promieniotwórczym znacznikiem, a następnie
wykonano szereg zdjęć przedstawiających dopływ krwi do guza.
Okazało się, że guz jest niezłośliwą, łagodną postacią naczyniaka z rodzaju hemangioma 1 , który
nie wymagał leczenia operacyjnego. Mimo to po każdym posiłku, zjedzeniu czegokolwiek, dopadał
mnie ból. Czasami powodował go nawet łyk wody. Byłam u kresu wytrzymałości.
Gastroenterolog, u którego robiłam testy, poinformował mnie, że prawdopodobnie mam to, co
lekarze nazywają „niedoczynnością pęcherzyka żółciowego”, i że mimo braku w nim kamieni
trzeba go będzie prawdopodobnie usunąć. Przypuszczał, że pęcherzyk wypełniony jest „osadami”,
których nie widać na ultrasonografie, i zaordynował jeszcze jeden, skomplikowany, kosztowny i
nieprzyjemny test, który miał być wykonany w tydzień po skanowaniu wątroby. Potem miano mnie
oddać w ręce chirurgów i jazda na salę operacyjną.
Planowałam, że w pierwszy majowy weekend pojadę do Południowej Karoliny na konferencję
poświęconą wzięciom przez UFO. Zmartwiona z racji nieustającego bólu i rozmów o guzie wątroby
moja rodzina nalegała, aby nie wyjeżdżała. Ostatecznie doszłam do wniosku, że mój brzuch będzie
bolał tak samo, bez względu na to, czy pojadę, czy nie. Uznałam, że jeśli pojadę na konferencję, to
przynajmniej odwróci to moją uwagę od cierpień. Byłam zdecydowana na wyprawę, ponieważ
miałam jechać z Ronem, który obchodził owego weekendu urodziny, i chciałam mu pomóc w ich
urządzeniu.
Kiedy okazało się, że mój stan zagraża naszym planom, Ron stwierdził, że musi porozmawiać o
tym z obcymi istotami. Pamiętam, że kiedy to usłyszałam, spojrzałam na niego z pewnym
niedowierzaniem.
Kiedy rodzina upewniła się, że nie mam raka wątroby, przestała protestować. Wieczorem w
przeddzień wyjazdu spakowałam walizkę i poszłam wcześnie spać w nadziei, że ból żołądka
ustanie, tak że będę w stanie trochę zdrzemnąć się przed czekającą mnie podróżą.
Wzięci często żartują między sobą na temat tajemniczej trzeciej godziny nad ranem, ponieważ z
jakichś nie znanych nikomu powodów większość z nas budzi się między 3.15 a 3.30. Co jeszcze
dziwniejsze, o budzeniu się o tej porze donoszą wzięci zarówno z zachodniego, jak i wschodniego
wybrzeża – ze wszystkich stref czasowych. Większość z nas uważa, że właśnie o tej godzinie
wracamy z wzięć.
Otóż we wczesnych godzinach rannych 3 maja 1996 roku obudziłam się nagle i powiedziałam do
siebie głośno: „Jak to dobrze, teraz już nie muszę usuwać pęcherzyka żółciowego”. Roześmiałam
się, zastanawiając się, skąd przyszło mi do głowy to absurdalne zdanie, po czym ponownie
zapadłam w sen. Stojący obok łóżka zegar wskazywał godzinę 3.25.
Wyruszyliśmy wcześnie rano, ponieważ mieliśmy do przejechania osiemset kilometrów.
Wykształcił się już u mnie nawyk niejedzenia śniadania i lunchu, tak by ranek i wczesne popołudnie
mogły być bezbolesne i produktywne. Po południu poczułam się głodna i z pewnymi oporami
zjechałam z autostrady międzystanowej, aby kupić coś do zjedzenia, wiedząc, że pozostała część
dnia będzie wypełniona znanym mi, gryzącym bólem w brzuchu.
Dopiero kilka godzin później, kiedy rozpakowywałam w hotelowym pokoju, w którym odbywała
się konferencja, walizkę, dotarło do mnie, że nic mnie nie boli. Nagle przypomniało mi owo
przebudzenie o godzinie 3.25 i myśl, jaka przyszła mi wtedy do głowy, że mimo wszystko nie będę
musiała poddawać się operacji. To niewiarygodne, ale zaczęłam poważnie rozważać możliwość, że
mój pęcherzyk żółciowy został poprzedniej nocy jakoś „naprawiony”.
Podniecona tą możliwością zwerbowałam kilku moich kolegów, uczestników konferencji, aby
udali się ze mną do restauracji Waffle House, która usytuowana była obok hotelu. Zamówiłam
cheeseburgera z szynką i plasterkami cebuli, najbardziej tłuste danie w menu, jakie tam mieli, i
zjadłam go do końca. Wciąż żadnego bólu!
Tak oto nagle, bez jakiegokolwiek widocznego powodu, zniknęła bolesność, która nękała mnie
przez ponad pół roku.
Kiedy wróciłam z konferencji, odwołałam pozostałe testy diagnostyczne i spotkanie z
chirurgiem. Spotkałam się z pewnymi oporami z jego strony, ale kiedy wyjaśniłam mu, że ból
zniknął i nie widzę potrzeby wykonywania dalszych badań, okazał zrozumienie. Żałuję, że nie
starczyło mi odwagi, aby powiedzieć mu: „Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to obce istoty
naprawiły to, co było popsute w moim pęcherzyku żółciowym”.
Dlaczego jednak obce istoty miałyby mnie uzdrowić i czemu właśnie w tym momencie, po tylu
miesiącach bólu? Nie mam świadomej pamięci bliskiego spotkania, które odbyło się w nocy
poprzedzającej moją wyprawę na konferencję. Myślę jednak, że moje problemy z pęcherzykiem
żółciowym zwróciły ich uwagę z powodu szczątkowego promieniowania, które pozostało w moim
organizmie po przeprowadzonym tydzień wcześniej badaniu z użyciem izotopu. Być może odkryli
podczas rutynowego wzięcia niskopoziomowe promieniowanie i po zapytaniu mnie, o co chodzi,
dowiedzieli się o czekającej mnie operacji, no i naprawili wszystko. Możliwe również, że stało się
to na skutek interwencji Rona. Czy dokonali tego w akcie dobrej woli, czy też w celu zapobieżenia
niepożądanemu wtrącaniu się kogoś innego w stan ich „laboratoryjnego okazu”, pozostaje
niewiadomą. Wygląda na to, że obce istoty mają swój cel w tym, aby utrzymać mnie w dobrej
kondycji fizycznej. Jakikolwiek by on nie był, nie zamierzam skarżyć się z tego powodu!
Czasami zastanawiam się, czy moje, mniej istotne, chroniczne problemy zdrowotne nie są
wynikiem moich przeżyć w czasie wzięć. Mam chroniczne bóle głowy, bywam często zmęczona i
moja pamięć nie jest taka, jaka powinna być u kogoś, kto nie przekroczył jeszcze czterdziestki. Stres
wynikający z wielu wzięć może mieć niekorzystny wpływ na moje zdrowie. Wydaje mi się jednak,
że dokonano wielu interwencji na moją korzyść. Ich motywy nie są mi znane. Czy obce istoty
interweniują z chęci poprawienia mi życia? A może chronią, po prostu, to, co we mnie
zainwestowali?
Wiosną roku 1991 miałam wypadek samochodowy, gdy wiozłam do szkoły cały samochód
dzieci. Uderzył w nas z tyłu, na światłach, samochód, którego kierowca spóźnił się z hamowaniem.
Na szczęście, wszystkie dzieciaki miały zapięte pasy i nic się im nie stało. Ja też nie doznałam
poważnych uszkodzeń, ponieważ także miałam zapięte pasy. Wszystko skończyło się bólem szyi i
posiniaczeniem kolan, którymi uderzyłam o kolumnę kierownicy. Ubezpieczenie sprawcy wypadku
zapłaciło za kilka wizyt u specjalisty od chorób nóg, po czym uznałam, że wszystko już w porządku
i zrezygnowałam z dalszych roszczeń.
Kilka miesięcy później bardzo zaniepokoił mnie stan mojego prawego kolana, które zaczęło mnie
stopniowo boleć. Kolano „strzelało”, kiedy szłam po schodach, a czasami wręcz blokowało się,
przez co chodzenie było bardzo utrudnione, a niekiedy wręcz niemożliwe.
Uderzenie, jakiego doznałam w czasie wypadku, poluzowało chrząstkę w kolanie i stan ten
wymagał interwencji chirurgicznej. Ponieważ roszczenia z tytułu wypadku zostały już zamknięte,
możliwość przekonania towarzystwa ubezpieczeniowego, aby zapłaciło za operację, stała pod
znakiem zapytania. Zanim jednak zdążyłam umówić się z chirurgiem-ortopedą w sprawie terminu
operacji, strzelanie i ból w kolanie nieoczekiwanie zniknęły. Jedyny znak, jaki mi po nich pozostał,
to blizna w dolnej części kolana – nowa, doskonale wygojona, o długości około 0,6 cm.
W przypadku kolejnego uzdrowienia przez obce istoty mam niemal świadome wspomnienie
włączenia się obcych istot. Było to uzdrowienie przy zachowaniu pełnej świadomości, żaden sen ani
coś, co ujawniło się dopiero pod hipnozą. Posiadam ponadto fizyczne dowody, które widzieli wtedy
także inni ludzie. Lekarze nigdy nie wykryli u mnie tej przypadłości. Zdiagnozowały ją i wyleczyły
mnie z niej obce istoty, za co jestem im bardzo wdzięczna.
Jesienią roku 1993 wysokie, migotliwe istoty, z którymi mam często do czynienia, wzięły mnie
ponownie. Są to istoty, które biorą mnie czasami i których nigdy nie widzę dokładnie, albowiem
ukazują się w postaci migotliwych zgęstków powietrza. Mają około 2 metrów wzrostu. Są bardzo
dobre, ale nieco sztywne w obyciu. Wydaje mi się, że to te same istoty, które opisywał Ron. Wiem,
że nie zrobią mi nic złego i dlatego nie boję się, kiedy jestem wśród nich, niemniej odczuwam
rozczarowanie, jako że często znajduję się za ich sprawą w sytuacji nie będącej moim własnym
wyborem.
W tym szczególnym przypadku siedziałam na stole i przyglądałam się dwóm z nich, które
omawiały mój przypadek, tak jak czynią to lekarze w czasie obchodu. Ich dialog nie był wyrażany
słowami, a mimo to doskonale rozumiałam, czego dotyczy ich telepatyczna rozmowa. Rozmawiali
o mnie jak lekarze, jakby mnie tam nie było, mimo iż musieli zdawać sobie sprawę, że „słyszę”, co
mówią.
Jeden z nich odwrócił się w moją stronę i ręką wskazał na moją klatkę piersiową. Nagle pojawiła
się pionowa tafla światła, która przecięła mnie na wysokości klatki piersiowej. Nie odczułam
niczego nieprzyjemnego, żadnych odczuć, ale mimo to podskoczyłam z wrażenia. Ta sama istota
ponownie wykonała ręką gest w moim kierunku, tyle że tym razem trochę inny. Jak gdyby w
odpowiedzi ukazała się tafla poziomego światła, które przecięło mnie prostopadle do pierwszej.
Świetlne płaszczyzny wyglądały jak unoszące się w powietrzu jasno oświetlone od wewnątrz
tafle szkła o własnościach pryzmatu, albowiem oglądane pod pewnym kątem, ukazywały obraz
tęczy. Czułam jednocześnie fascynację i przerażenie.
Nagle z mojego ciała wypłynął w powietrze przezroczysty, bardzo szczegółowy, trójwymiarowy
przekrój jednej z moich piersi i zatrzymał się tuż przede mną. Głośno wciągnęłam powietrze. Na
wprost moich oczu w powietrzu unosił się holograficzny model mojej piersi! Mojej własnej piersi!
W jego środku migotała malutka świetlna plamka. Jedna z wysokich istot powiedziała do drugiej:
„To jest jeszcze małe. Ona wcale nie wie, że to tam jest”.
Właśnie w tym miejscu kończy się moja świadoma pamięć tego zdarzenia. Wydaje mi się, że
ilekroć przejawiam w czasie wzięcia nadmierne pobudzenie lub się z czymś nie zgadzam, istoty te
„wyłączają” mnie i wprowadzają w stan bardziej ograniczonej świadomości, jak sądzę, dla ich i
mojego dobra. Pamiętam jednak zaniepokojenie, jako że wydało mi się oczywiste, iż wykryły guza
piersi.
Miałam wtedy tylko trzydzieści cztery lata i wiedziałam, że jest mało prawdopodobne, aby mój
lekarz zaordynował mammografię, jako że nie miałam wyczuwalnego guzka w piersi. Nie miałam
ochoty mówić mu, że obce istoty wykryły u mnie w piersi mały, niewyczuwalny guzek! Nie
podjęłam więc żadnych działań, logicznego w takim przypadku kroku, jaki uczyniłaby większość
kobiet. Zamiast tego przez szereg kolejnych bezsennych nocy zastanawiałam się, co powinnam
zrobić.
W międzyczasie zaczęły dziać się dziwne rzeczy – na moim ciele zaczęły ukazywać się
stygmaty. Mimo iż nie mam świadomej pamięci wzięć, niemal codziennie na piersi ukazywały się
ślady, każdy o średnicy około 1,7 cm, przypominające ślady po lekkim oparzeniu, lekko
wybrzuszone czerwone kółka, takie jak po ugryzieniu przez komara, zawsze w okolicy prawej
piersi. Czasami w środku czerwonej plamki była mikroskopijna ranka, taka jak ślad po wkłuciu igły.
Pewnego ranka zbudziłam się i na lewej powiece, tuż pod brwią, odkryłam punktowe ranki. Innym
razem znalazłam taki ślad na wewnętrznej stronie jednego z ramion, tak jakby pobierano mi krew.
Byłam podekscytowana, przestraszona i na swój sposób odprężona. Aczkolwiek nie wiedziałam,
kto i co ze mną wyczynia, wyglądało na to, że wysokie, migotliwe obce istoty leczą to, co odkryły
w czasie sesji z holograficznym obrazem. Nigdy nie słyszałam od innych wziętych o podobnym
przeżyciu, byłam więc pozostawiona samej sobie. Ale znaki na moim ciele stanowiły dowód, że to
nie jest wytwór mojej wyobraźni. Zrobiłam z siebie ekshibicjonistkę i zapewniłam sobie kilku
świadków, którzy mogli potwierdzić pojawianie się znaków na mojej prawej piersi.
Kiedy skończyłam 34 lata, zrobiłam sobie mammografię, która nie wykazała żadnych anomalii.
W tym roku (1998) skończę 39 lat i ponownie zrobię sobie mammografię. Bardzo chcę uzyskać
kolejny ujemny wynik, ponieważ rok temu na raka piersi zmarła moja ciotka, z kolei moja mama
poddała się w roku 1997 lumpektomii 2 . W roku 1993 nie miałam pojęcia o tym, że rak tak często
występował w mojej rodzinie. Wiedząc to, co wiem obecnie, jestem wdzięczna tym, którzy się mną
opiekowali, i nie mam żadnych problemów z tym, że wierzę, iż wysokie obcy istoty zdiagnozowały
i wyleczyły wczesną postać raka mojej prawej piersi.
W roku 1994 miałam możliwość omówienia mojego przeżycia z hologramem ze znanym
badaczem zjawiska UFO. Usłyszałam wówczas od niego, że są również inni ludzie, którym
pokazywano hologramy, i że wielu wziętych wierzy, iż ich choroby zostały wykryte i wyleczone
przez obce istoty. Co ciekawe, w ostatnich kilku latach hologramy znalazły zastosowanie w
medycynie w pewnych procedurach diagnostycznych i chirurgicznych.
Zjawisko wzięć jest bardzo głębokie i złożone. Fizyczne aspekty przeżyć z wzięć stanowią
jedynie wierzchołek góry lodowej. W podtekście tego, co się dzieje, leży głęboka, aczkolwiek
nieznana, przyczyna. Z definicji jest ona najprawdopodobniej niezrozumiała dla nas – ich cel jest
przecież nam obcy.
Jeśli chodzi o mnie, uważam, że zainteresowanie obcych istot naszymi emocjami, sercami i
duszami kryje w sobie bardzo ważny problem. Uważam tak dlatego, że najbardziej głęboka
przemiana, jakiej doznałam, dotyczy zwiększenia moich zdolności do empatii. Kiedy siedzę i
słucham kogoś, słyszę uszami jego słowa i jednocześnie odczuwam to, co on. Uczucia innych ludzi
zdają się wskakiwać we mnie, tak że odczuwam to samo, co oni.
Kiedy uświadomiłam sobie swoją własną historię bliskich spotkań z obcymi istotami, wycofałam
się z udanej kariery sprzedawcy i dążę teraz do uzyskania magisterium z doradztwa. Odkryłam w
sobie niezachwiane poczucie misji, której dokładny charakter mam dopiero poznać. Każdy aspekt
mojego życia zdaje się stanowić kolejny krok w przygotowywaniu się do tego, co nastąpi. Z pasją
studiuję metody alternatywnego uzdrawiania i medycynę totalną (leczenie ciała i umysłu).
Właściwie nie wiem po co. Przypuszczam, że któregoś dnia powód ten zostanie mi ujawniony. Nie
wiem, czy tego dnia mam oczekiwać z nadzieją, czy przerażeniem.
Moja nadzieja na przyszłość ma swoje źródło w społeczności wziętych. Podczas gdy motywy
postępowania obcych istot wciąż pozostają nieznane, wzięci wiedzą, że nasze intencje w stosunku
do innych są dobre i prawdziwe. Kiedy odkładamy na bok nasze różnice w poglądach na to, czy
kontakty z obcymi istotami są „dobre”, czy „złe”, znajdujemy bogatą i żyzną glebę do budowy
społeczności. Unikając wmawiania innym naszych poglądów, uczymy się akceptować wartość
indywidualnych doświadczeń i tolerować różnice między sobą.
Ludzie, którzy doświadczyli bliskich spotkań z obcymi istotami, często narażeni są na izolację.
Rozmawiałam z setkami z nich i mogę stwierdzić, że właśnie to odizolowanie jest najtrudniejszą
stroną życia większości z nich, nie wyłączając tych, którzy traktują swoje przeżycia jako coś
pozytywnego. Odnajdując innych, z którymi mogą porozmawiać o swoich bliskich spotkaniach,
ludzie z takimi doświadczeniami czują, jakby wrócili „do domu”.
Ci z nas, którzy są naznaczeni historią kontaktów z obcymi istotami, utracili świat, w którym
dorastali i który uważali za prawdziwy. Kiedy zdamy sobie sprawę, że nasze życie składa się w
rzeczywistości z dwóch zupełnie odmiennych żyć, następuje egzystencjalny kryzys o bardzo
głębokim podłożu i zostajemy zmuszeni do zsyntetyzowania zupełnie nowego spojrzenia na świat.
Dla tych, którzy doświadczyli bliskich spotkań i wzięć izolacja kończy się, kiedy spotykamy się
razem. Przy wsparciu, jakiego udzielamy sobie nawzajem, możemy nawzajem się uzdrawiać
poprzez miksowanie obu światów, korygowanie rozdziału, jakiego doznajemy. Na tym polega
magia, która ma miejsce, kiedy zbierają się razem ludzie mający za sobą przeżycia z bliskich
spotkań i wzięć.
Przypisy:
1. Naczyniak typu hemangioma to niezłośliwy guz składający się z warstwy nowo wytworzonych naczyń
krwionośnych, które w chwili urodzin mogą znajdować się w różnych częściach ciała, w tym w
kościach i wątrobie.
2. Lumpektomia, inaczej guzoktomia, to chirurgiczne usunięcie cysty lub guza piersi.
Autor: Melanie Green
Magazyn UFO NR 2 (50) IV-VI 2002
Zgłoś jeśli naruszono regulamin