Samochodowe pościgi.pdf

(45 KB) Pobierz
68335784 UNPDF
Samochodowe pościgi
„Tego wieczoru byliśmy w Wesołej, małej miejcowości w woj. krośnieńskim, ok. 15 km na
północny wschód od Brzozowa. Zebranie, w którym uczestniczył inspektor, miało się już
niedługo skończyć, poszedłem wiec do naszej służbowej wołgi i zasiadłem za kierownicą.
Pogoda dopisywała, kilkunastostopniowy mróz owego lutowego wieczoru 1975 powodował, że
nie pokryte chmurami niebo, jarzące się gwiazdami zdającymi się wisieć tuż nad głowami,
przyciągało wzrok. Oczekiwanie przedłużało się, a ja gapiłem się w niebo, usiłując zrozumieć,
co w tym tak pięknym i stabilnym krajobrazie budzi mój instynktowny niepokój. W pewnym
momencie zdałem sobie sprawę, że dwie z obserwowanych przeze mnie gwiazd znajdują się
nienaturalnie blisko siebie, a poza tym znacznie różnią się jasnością.
Około 20.00 zebranie wreszcie zakończyło się i Inspektor wsiadający do samochodu poprosił
mnie o odwiezienie do domu, do Rymanowa. Ruszyliśmy najkrótsza drogą do Domaradza, aby
przez Brzozów dojechać na miejsce. Po chwili jazdy Inspektor spytał:
– Czy zauważył pan...
– Założę się, że myśli pan o tym samym co ja – przerwałem – o tych dwu dziwnych
gwiazdach.
– Wiec je pan zauważył! – potwierdził moje przypuszczenia.
Wjechaliśmy wówczas na bardzo stromy podjazd do Baryczy.
Drogowe światła naszego wozu biły wysoko w niebo i temu
właśnie jestem skłonny przypisać dalsze wydarzenia. Po
przejechaniu 2-3 km rzekome gwiazdki gwałtownie obniżyły się,
zwiększając swoja pozorna średnice i jasność.
Teraz nie sposób było ich nie zauważyć, dolne, znacznie
większe i jaśniejsze i nad nim, bardziej lub mniej pionowo,
drugie światło, mniejsze i mniej świecące, ale zawsze trzymające
się tej samej odległości od dolnego. Zasada ta utrzymywała się
przez cały czas naszej przygody, nigdy światła nie ustawiły się
odwrotnie lub choćby poziomo.
Podczas służby wojskowej wielokrotnie obserwowałem nocne
loty i na podstawie moich doświadczeń oceniam, że świecące
kule utrzymywały się na wysokości ok. 300-400 metrów.
Widzieliśmy je przez cały czas, raz z lewej, raz z prawej strony
samochodu, dość często z przodu, natomiast, jak pamiętam,
nigdy z tyłu. Czasami światła te błyskawicznie unosiły się w górę i znów były widoczne jako
dwie bardzo bliskie gwiazdki. Trwało to jednak jedynie moment, za chwilę znów towarzyszyły
naszemu samochodowi. Obserwowaliśmy je z zainteresowaniem i jednocześnie z wzrastającym
niepokojem, próbując sobie początkowo wytłumaczyć ruch tajemniczego, świecącego obiektu
krętością drogi, ale i na prostych odcinkach obserwowaliśmy go z lewej, prawej i z przodu
samochodu. Wysokość świateł nad ziemią też się zmieniała, w pewnym momencie po raz
kolejny wyprzedziły nas i nagle jakby utraciły sterowność, spadły pionowo w dół.
Było to ok. 3-4 km przed Domaradzem, droga lekko skręcała i straciliśmy światła z oczu,
skryły się za drzewami. Dodałem gazu, żeby zobaczyć, gdzie się te światła podziały (jechaliśmy
dotychczas ok. 70-80 km/h). Inspektor krzyknął „hamuj!” i bezwiednie uderzył mnie ręka w
pierś. Zwolniłem i powolutku wyjechaliśmy za zakręt Przed nami, w odległości 60-70 m, nad
środkiem drogi wisiały potężne dwa światła, odniosłem nieprzeparte wrażenie, że są one
umieszczone na czymś znacznie większym, wiszącym 4-5 m nad szosą i powoli wznoszącym się
do góry. Niestety, widzieliśmy jedynie światła – dolne, olbrzymie o średnicy najmniej 4-5 m i
nad nimi mniej więcej 8 m dwukrotnie mniejsze i słabsze. Białe światło było jasne, ale nie
oślepiające, jak sobie jednak przypominam światła drogowe, na których cały czas jechałem, nie
68335784.001.png
były wówczas widoczne.
Obaj czuliśmy, że światła te są ze sobą związane, a najprawdopodobniej znajdują się na
jakimś pionowo ustawionym walcu czy prostopadłościanie. Oba światła nie miały ostro
zarysowanych krawędzi i promieniowały cała swoją powierzchnią jednakowo, nie pozwalając na
wnioskowanie, czy są częścią świecącej kuli czy też płaszczyzny. Wyraźnie rysowała się
przerwa pomiędzy dolnym, większym a górnym, mniejszym światłem. W momencie, gdy wolno
wytoczyliśmy się zza zakrętu, oba światła powoli wznosiły się. Wkrótce szybkość ich zaczęła
wzrastać i za chwilę znów były widoczne jako jaśniejsze i ciemniejsze gwiazdki na niebie. Przez
cały czas jechaliśmy, ale bardzo powoli, obaj byliśmy mocno zdenerwowani i wstrząśnięci.
Wydawało mi się, że na kilka sekund przed naszym wyjazdem zza zakrętu światła się
przyziemiły, jednak kiedy przejeżdżaliśmy obok miejsca, gdzie to ewentualnie nastąpiło,
bezskutecznie wypatrywaliśmy jakichkolwiek śladów.
Kiedy minęliśmy Domaradz, oba światła znowu się obniżyły i w taki sam sposób, jak
poprzednio, towarzyszyły naszej Wołdze. W Brzozowie straciliśmy w gęstej, miejskiej
zabudowie obiekt z oczu, ale na drodze z Brzozowa do Rymanowa przez cały czas te światła nas
ścigały. W Rymanowie Inspektor wysiadł przed swoim domem, a prześladujące nas światła
zawisły na większej wysokości nad miastem.
Od momentu wyjazdu z Rymanowa świateł więcej nie widziałem, natomiast dowiedziałem
się potem od Inspektora, który pomimo ostrego mrozu stał przed blokiem i obserwował światła,
że po kilkunastu minutach odleciały one w kierunku Jasła. Do tej pory na wspomnienie
spotkania pod Domaradzem czuję ciarki na plecach”.
O powyższym Bliskim Spotkaniu opowiedział nam pan Z. Grzebień z Krosina, Relacja ta może
być potwierdzona przez drugiego uczestnika obserwacji, zastrzegł on sobie jednak nazwisko tylko
do wiadomości redakcji. Dzięki doświadczeniu pana Z. Grzebienia, zdobytemu podczas służby
wojskowej, można uznać, że podane wielkości i odległości od obiektu są w miarę prawdziwe.
Drugi pościg samochodowy miał miejsce w 1984, w okolicach wsi Leszczki, położonej ok. 4 km
na północ od Siemiatycz w woj. białostockim. Tym razem role uległy odwróceniu, bowiem to
właśnie dwa tajemnicze światła były ścigane przez rozjuszonego „malucha”.
Pewnej jesiennej nocy Kierowca (nazwisko znane redakcji) jechał z Wiercienia w kierunku
Siemiatycz. Po pokonaniu kolejnego zakrętu zobaczył przed sobą dwa okrągłe światła,
przypominające tylne światła samochodu osobowego. Miały jednak niespotykany kolor
jasnoróżowy i zdawało się, że wiszą nieco wyżej nad szosą, niż normalne tylne światła
samochodowe. Zaintrygowały one kierowcę, postanowił więc zbliżyć się nieco i obejrzeć ten
dziwny samochód. Podjęte próby nie przyniosły jednak spodziewanego rezultatu, bowiem światła
utrzymywały ciągle taki sam dystans od ścigającego je „malucha”. Szybkość pościgu rosła,
wreszcie przy ok. 100 km/h zaczęła zagrażać bezpieczeństwu. Droga co prawda nie była zbyt kręta,
ale było po północy, a noc była wyjątkowo ciemna.
Za kolejnym zakrętem Kierowca ze zdziwieniem nie zobaczył przed sobą różowych świateł.
Zatrzymał się więc i wtedy znów je dostrzegł, ale na polu, w odległości 200-300 m w bok od szosy.
W tym miejscu nie było żadnej drogi, zaś głęboki rów i pole orne uniemożliwiały zjazd z szosy.
Przez kilka minut kierowca obserwował owe dość duże, różowe światła, zdające się wisieć 2-3 m
nad ziemią. Nic jednak się nie działo, ruszył więc dalej w swoją drogę.
Autor: Zygmunt Kosiński
Zgłoś jeśli naruszono regulamin