Boswell Barbara - Najmłodsza siostra.pdf

(890 KB) Pobierz
Microsoft Word - Boswell Barbara - Najmłodsza siostra
BARBARA BOSWELL
NAJMŁODSZA SIOSTRA
1
- Hej, Jack! Kazorowski chce cię widzieć u siebie, natychmiast.
Jackson Blackledge nie odwrócił głowy od ekranu komputera, a jego palce, zwinnie
tańczące po klawiaturze, nie opuściły nawet jednej litery.
- Później, chłopcze - burknął do zbyt gorliwego młodego człowieka, chyba
praktykanta, przysłanego do redakcji z college’u. Skip Jakiśtam, nazwisko wyleciało mu z
pamięci. - Teraz znikaj. Jestem zajęty, nie widzisz?
- Kazorowski mówi, że to bardzo ważne. - W głosie Skipa dawał się wyczuć lekki
niepokój. Wszyscy w redakcji Buffalo Times - Gazette znali Jacka z całkowicie nieprze-
widywalnych, gwałtownych wybuchów furii.
- Zaczęła się wojna? - Jack przerwał pisanie i spojrzał na posłańca. - A może drużyna
Buffalo Bills wyniosła się z naszego miasta?
- No nie, ale...
- W takim razie to nie jest aż tak ważne, prawda? - Blackledge ponownie zwrócił się
ku klawiaturze, dając nieszczęsnemu gońcowi sygnał do odwrotu...
... którego ów nie wykonał.
- Przykro mi, Jack, ale Kazorowski kazał mi cię przyprowadzić do swojego gabinetu.
O rany... - ton głosu Skipa przybrał nagle przymilny odcień - przecież i tak ci już przerwałem,
no nie?
Jack powoli uniósł się z krzesła i stanął wyprostowany: sto osiemdziesiąt pięć
centymetrów potężnie umięśnionego mężczyzny. Trzasnął obiema dłońmi w blat stołu i nie
bez satysfakcji obserwował, jak chytry uśmieszek szybko blednie i znika z twarzy gońca.
Jack był w pełni świadomy wrażenia, jakie wywiera na ludziach jego sylwetka. W
czasie swojej kariery sportowej często wykorzystywał ten atut dla psychicznego załamania
przeciwnika. Zerknął z ukosa na niskiego, chudego jak patyk dzieciaka i westchnął. To
przecież nie boisko piłkarskie. Znajdują się w redakcji gazety, a młody Skip po prostu wy-
konuje polecenie, jak każdy inny tutaj.
- Prowadź mały. Damy Kazorowskiemu dziesięć minut.
Skip, czując wyraźną ulgę, uśmiechnął się szeroko.
- Tylko ty możesz gwizdać sobie na rozkazy naczelnego i zawsze uchodzi ci to na
sucho. Chciałem powiedzieć, że on rządzi wszystkimi oprócz ciebie. Nie dajesz sobie w kaszę
dmuchać, Jack. Bardzo cię za to podziwiam.
- Tak, niektórym to się podoba. Tylko nie mów Kazorowskiemu, że chcesz mnie
naśladować. On sądzi, że moja osoba to dla niego kara boska. Jego wrzód żołądka nie wy-
trzyma dwóch takich typów.
Przeszli przez redakcję, jak co rano gwarną i pełną gorączkowo pracujących ludzi.
Reporterzy siedzieli przed monitorami komputerów, pisząc swoje artykuły, inni rozmawiali
przez telefon lub przerzucali stosy korespondencji. Mała grupka obradowała w wąskim
korytarzu wokół automatu z kawą i napojami. Z tyłu znajdowała się redakcja działu
lokalnego.
W środku siedział Kazorowski - otyły, łysiejący, wyglądający na więcej niż swoje
pięćdziesiąt lat - i palił. Na jego biurku leżała opróżniona w połowie paczka papierosów.
- Za dużo palisz. Kaz - zauważył Jack, wchodząc do gabinetu. - Pamiętasz, co ci
mówił lekarz? Chcesz znowu wylądować w szpitalu?
- Jeśli ci tak zależy na moim zdrowiu, to mógłbyś mi oszczędzić tej kłótni, którą zaraz
będziemy mieli - odciął się Kazorowski.
- Oho - Jack mimowolnie się naprężył. Podszedł do małego okna i wyjrzał na ulicę.
Widok nie był zbyt piękny. Budynek mieszczący Buffalo Times - Gazette znajdował się w
jednej z najstarszych i najbardziej zaniedbanych części miasta. Siedziba gazety od początku
jej istnienia, czyli od prawie siedemdziesięciu pięciu lat, była równie wiekowa i sfatygowana
jak cała okolica.
Wrzesień jest wspaniałą porą roku w zachodniej części stanu Nowy Jork. Liście
właśnie zaczynały zmieniać kolor, a zieleń i kwiaty wciąż nęciły wzrok soczystymi barwami.
Ulica widoczna z okien gabinetu Kazorowskiego była jednak odpychająco ponura, piękno
zmieniającej się przyrody nie miało do niej dostępu.
Jack odwrócił się i obrzucił naczelnego jednym z tych słynnych spojrzeń Black Jacka,
nieruchomym i świdrującym.
- Dawaj te złe wieści. Kaz. Nie, sam zgadnę: wydawca znowu ocenzurował mój
felieton.
Kazorowski przypalił papierosa od niedopałka poprzedniego.
- Nic z tych rzeczy , dzięki Bogu. - Z wysiłkiem przełknął ślinę. - Jack, chciałbym z
tobą porozmawiać o twojej umowie z syndykatem ogólnokrajowym...
- O co chodzi tym razem? - zapytał powoli Jack wojowniczym tonem, a w jego oczach
pojawiły się groźne błyski.
- Zdaję sobie sprawę, że dla dziennikarza, który całe życie pracuje w Buffalo - i to dla
naszej gazety - przystąpienie do syndykatu współpracującego z dwustu dwunastoma gazetami
w całym kraju to wielka szansa - wyrzucił z siebie Kaz. - W innych miastach są felietoniści
znani w całych Stanach, ale w Buffalo ty jesteś pierwszy i jedyny! Załoga naszej Times -
Gazette pieje z radości. Wszyscy mamy nadzieję, że twoja sława zwiększy sprzedaż T - G.
Jack, wiesz, jakie to przygnębiające, kiedy pracujesz w jedynej w mieście codziennej
popołudniówce i widzisz, że ludzie przestają ją kupować, bo wolą oglądać telewizję.
- Ale... - bąknął Jack, niespokojnie zerkając na szefa. Musiało być jakieś „ale”.
Kazorowski nigdy nie chwalił ludzi bez jakichś własnych, ukrytych powodów.
Naczelny wziął głęboki wdech.
- Jack, podpisałeś umowę na trzy artykuły tygodniowo dla syndykatu, ale my
potrzebujemy pięciu na tydzień do naszej gazety.
- Przykro mi, Kaz. Przystąpiłem do syndykatu tylko dlatego, że przez ostatnie pięć lat
pisywałem po pięć felietonów na tydzień. Chciałbym poprzestać na trzech, ale takich, które
interesowałyby czytelników w całym kraju, a nie tylko tutaj.
- Ale przecież twoja rubryka jest tak popularna właśnie ze względu na lokalny
charakter i tematykę, Jack. Rozumiem twoje ambicje, ale nasi czytelnicy chcą kogoś, kto
komentuje lokalne wiadomości, plotki i anegdoty.
- W takim razie oczekujesz ode mnie trzech kolumn tygodniowo dla publiczności
ogólnokrajowej i dwóch na tematy lokalne, tak? Jezu, Kaz, wykończysz mnie. Wiesz, że nie
płacisz za dużo - dodał Jack sucho.
- Nie jestem bez serca, Jack. Rozumiem, że praca w syndykacie zabierze ci więcej
czasu i energii. Dlatego też pozwoliliśmy sobie... to znaczy ja pozwoliłem sobie... zatrudnić
dla ciebie asystenta.
Jack postąpił krok do przodu.
- Kogo?
- No wiesz, kogoś do pomocy. Za jakiś czas mógłby przejąć wtorkową i czwartkową
rubrykę... oczywiście, pod twoim kierownictwem i tak dalej - dodał szybko. - Nigdy nie
znajdziemy kogoś, kto by tobie dorównał, a rubrykę nadal podpisywałbyś swoim nazwiskiem.
- Tak jest taniej, co? - skrzywił się Jack. - Nie możesz sobie pozwolić na zatrudnienie
jeszcze jednego felietonisty.
- Cóż, masz rację... - Kaz spróbował się uśmiechnąć. Zawsze szczycił się
umiejętnością oszczędzania. - A wracając do sprawy, Jack, musisz jedynie...
- Nauczyć jakiegoś gówniarza prosto po szkole dziennikarskiej, jak się pisze nadający
się do czytania felieton? Przygotować się na ciągłe poprawki i przeróbki? Do diabła, Tom,
niańczenie go zajmie mi więcej czasu, niż gdybym to wszystko pisał sam.
- Jej - poprawił go Kazorowski, bawiąc się ołówkiem.
- Co?
- Jej. Twój asystent jest kobietą, Jack.
Jack roześmiał się.
- Dobra, Kaz, skończ te żarty. Kobiety nadają się do pisania o posiłkach, ślubach,
dzieciach albo o psychologii na co dzień czy o obchodach jakiejś rocznicy, jeśli są bardziej
zainteresowane światem. Ja piszę o sporcie, polityce i najważniejszych wydarzeniach.
Drukuję felietony satyryczne. i poważniejsze rzeczy , ale...
- Mnóstwo kobiet czytuje twoją rubrykę, Jack.
- Zgoda, ale to nie znaczy, że któraś z nich umiałaby coś takiego napisać. Jeśli chcesz
mieć kobietę - felietonistkę, to wsadź ją do redakcji kobiecej i niech pisze o przedszkolach
albo o najnowszej diecie - cud, czy o dziesięciu najlepszych metodach flirtowania, ale na tym
koniec.
- Nie wiedziałem, że z ciebie aż taki męski szowinista, Jack. Nic dziwnego, że żadna z
kobiet pracujących u nas nie przyjęła oferty pracy z tobą.
Jack otworzył szeroko swoje czarne jak onyks oczy.
- Żadna?
- Żaden z mężczyzn też nie chciał tej posady - dodał Kaz. - Starsi dziennikarze mają
już swoje stałe miejsca, a młodsi wcale się nie palili, żeby grać przy tobie drugie skrzypce
albo służyć za chłopca do bicia trudnemu we współżyciu... - chrząknął głośno - ...czy słowo
„tyran” będzie tu odpowiednie?
- Tyran? Ja? - Jack poczuł się urażony. - To prawda, że umiem postawić na swoim,
ale...
- Niektórzy używali innych sformułowań. Na przykład „terrorysta” lub „furiat”.
- Jestem po prostu pewny siebie. Wiem, na co mnie stać.
- Jack, granicę między pewnością siebie a arogancją przekroczyłeś już wiele lat temu.
- Lubię ryzyko - powiedział Jack gorzko. - Sam ustanawiam reguły i nie mam zamiaru
podporządkowywać się czyimś rozkazom, nawet szefów czy dyrektorów, to wszystko.
- A ludzie, którzy cenią sobie spokój w pracy, chcą się trzymać od ciebie jak najdalej.
Dlatego musiałem poszukać kogoś spoza gazety, nawet spoza Buffalo, jeśli mam być szczery.
Jesteś swego rodzaju legendą w środowisku dziennikarskim, Jack.
Kazorowski przygotował się na eksplozję, co do której był pewien, że zaraz nastąpi.
Jack rzeczywiście miał zamiar wybuchnąć, kiedy uświadomił sobie, że dopiero co
nazwano go furiatem. Kazorowski z pewnością oczekiwał, że zrobi mu awanturę. Jedyna
Zgłoś jeśli naruszono regulamin