* Tezeusz nie miał regularnej załogi - żadnych nawigatorów czy inżynierów, nikogo do mycia pokładu - nie marnowano białka na zadania, które maszyny o rzšd wielkoci mniejsze wykonujš o rzšd wielkoci lepiej. Niech zbędni majtkowie obcišżajš inne statki, jeli hordy niewniebowstšpionych potrzebujš nadać swoim życiom jaki pozór użytecznoci. Niech pieniš się na statkach napędzanych tylko handlowymi priorytetami. My znalelimy się tutaj wyłšcznie dlatego, że nikt jeszcze nie zoptymalizował oprogramowania do obsługi Pierwszego Kontaktu. Tezeusz, na kursie ku krawędzi Układu Słonecznego, niosšc w ładowni los wiata, nie tracił masy na poczucie własnej wartoci. A więc lecielimy: na nowo nawodnieni, czyci jak łza. Isaac Szpindel, żeby badać obcych. Banda Czworga - Susan Bates i jej pozostałe osobowoci - żeby z nimi gadać. Major Amanda Bates, żeby w razie koniecznoci walczyć. I Jukka Sarasti, żeby nami dowodzić, przesuwać jak pionki na jakiej wielowymiarowej szachownicy, rozumianej tylko przez wampiry. Rozmiecił nas w mesie, wokół stołu konferencyjnego, który zakrzywiał się delikatnie, utrzymujšc stały i dyskretny dystans od wygiętego pokładu pod spodem. Cały bęben był umeblowany w takim wklęsłoistycznym stylu, przez co naszym skacowanym i zbyt ufnym mózgom wydawało się, że patrzymy na wiat przez szerokokštne obiektywy. Przez wzglšd na chwiejnoć neozombiaków wirował z zaledwie 1/5 g, ale dopiero się rozkręcał. Za szeć godzin będzie już połówka i tak zostanie na osiemnacie godzin z każdych dwudziestu czterech, dopóki statek nie zdecyduje, że już w pełni doszlimy do siebie. Przez parę następnych dni nieważkoć będzie czym rzadkim i pożšdanym. Na stole ukazały się wietlne rzeby. Sarasti mógł przesłać informację bezporednio do naszych wszczepek - całe spotkanie mogło się odbyć w ConSensusie, bez fizycznego gromadzenia się w jednym miejscu - ale jeli chcesz mieć pewnoć, że wszyscy słuchajš, zbierasz ich razem. Szpindel nachylił się do mnie i zapytał konspiracyjnie: - A może krwiopijcę po prostu kręci, kiedy widzi tyle mięcha w zasięgu ręki, co? Sarasti, jeli usłyszał, nie okazał tego, nawet na moje oko. Wskazał na ciemny rdzeń porodku projekcji, oczy miał skryte za ciemnš szybš. - Obiekt Oasy. Emiter podczerwieni, klasa metanowa. Projekcja przedstawiała... nicoć. Wyglšdało na to, że naszym celem jest czarny dysk, okršgły brak gwiazd. W rzeczywistoci ważył tyle, co dziesięć Jowiszy, a w talii był dwadziecia procent szerszy. Celowalimy prosto w niego: zbyt małego, by zapłonšć, zbyt odległego, żeby odbijać odległe Słońce, zbyt ciężkiego na gazowego olbrzyma, zbyt lekkiego na bršzowego karła. - A kiedy to się pojawiło? - Bates cisnęła w dłoni gumowš piłeczkę, aż pobielały jej knykcie. - Szpilka na częstotliwoci rentgenowskiej pojawia się podczas obserwacji na mikrofalach w siedemdziesištym szóstym. - Szeć lat przed Ognistym Deszczem. - Nigdy niepotwierdzona, niezaobserwowana ponownie. Jak rozbłysk karła klasy L, tylko że powinno być tam co dużego, żeby wywołać taki efekt, a niebo w tym miejscu jest ciemne. Unia Astronomiczna nazywa to statystycznym artefaktem. Brwi Szpindla zbliżyły się do siebie jak tokujšce gšsienice. - Co się zmieniło? Sarasti umiechnšł się, nie otwierajšc ust. - Po Deszczu w metabazie robi się trochę... tłoczno. Wszyscy nerwowo szukajš wskazówek. Po wybuchu Burnsa-Caulfielda... - mlasnšł gardłowo - ...okazuje się, że taki szpic może spowodować subkarzeł, jeli magnetosferze nada się wystarczajšcy moment. - A co nadało ten moment? - zapytał Bates. - Nie wiadomo. Na stole piętrzyły się warstwy statystycznych danych, a Sarasti szkicował rys historyczny: nawet po precyzyjnym namierzeniu i skupieniu uwagi połowy wiata, obiekt umykał wszystkim poszukiwaniom, z wyjštkiem najintensywniejszych. Nałożono jedno na drugie tysišc zdjęć z teleskopu, przepuszczono przez kilkanacie filtrów, dopiero wtedy co wyłoniło się z szumu, tuż poniżej progu trzech metrów i granicy pewnoci. Przez większoć czasu nawet nie traktowano tego, jak co realnego, lecz probabilistycznš zjawę, dopóki Tezeusz nie zbliżył się wystarczajšco, żeby funkcja falowa skolapsowała. Kwantowa czšstka, ważšca tyle, co dziesięć Jowiszy. Ziemscy kartografowie nazywali jš Big Benem. Wykresy z analiz rezyduów pokazały jš zaraz po minięciu przez Tezeusza orbity Saturna. Dla każdego innego statku takie odkrycie byłoby bezprzedmiotowe - nikt inny, dokonawszy go w połowie drogi, nie miałby doć paliwa na cokolwiek, poza długš i przygnębiajšcš pętlš powrotnš. Lecz cienki, nieskończenie rozcišgnięty przewód paliwowy Tezeusza sięgał aż do Słońca - mógł więc zawrócić, jak to się mówi, prawie w miejscu. Zmienilimy kurs we nie, a cišg Ikara ledził nasze ruchy, jak kot ofiarę, zasilajšc nas z szybkociš wiatła. I oto przylecielimy. - Niezły fuks - burknšł Szpindel. Bates po drugiej stronie stołu machnęła dłoniš. Piłeczka przepłynęła mi nad głowš. Usłyszałem, jak odbija się od pokładu; (nie od pokładu, poprawiło co we mnie, od poręczy). - Czyli zakładamy, że kometa była umylnš przynętš. Sarasti kiwnšł głowš. Piłeczka z powrotem wpłynęła rykoszetem w moje pole widzenia, wysoko i na chwilę zniknęła za wišzkš przewodów kręgosłupa, zapętlajšc się w słabej grawitacji bębna w jakš kompletnie nieintuicyjnš parabolę. - Więc chcš, żebymy dali im spokój. Sarasti złożył dłonie i odwrócił się do niej. - To by zalecała? Chciałaby. - Nie, panie kapitanie. Mówię tylko, że skonstruowanie Burnsa-Caulfielda pochłonęło dużo czasu i zasobów. Ten, kto go zbudował, ewidentnie ceni sobie anonimowoć i dysponuje technologiš do jej ochrony. Piłeczka odbiła się ostatni raz i pokolebała z powrotem ku mesie. Bates na wpół wyskoczyła z krzesła (na chwilę zawisajšc) i ledwo zdšżyła jš złapać. Jej ruchy dalej miały w sobie co z nieporadnoci nowo narodzonego zwierzaka, trochę od Coriolisa, trochę od resztek zesztywnienia. I tak znaczny postęp, jak na cztery godziny. Reszta ludzi dopiero nauczyła się chodzić. - Może dla nich nie był to specjalny problem, nie? - rozmylał na głos Szpindel. - Może to było tak, jak splunšć. - W takim razie, ksenofobi czy nie, na pewno rozwinięci sš o wiele bardziej. Nie ma co się spieszyć z kontaktem. Sarasti wrócił do kipišcej grafiki. - Czyli co? Bates ugniatała piłeczkę czubkami palców. - Głupszy przodem. Może nasz supernowoczesny zwiad w pasie Kuipera został popisowo spieprzony, ale tu nie musimy lecieć na lepo. Wysłać automaty, po różnych wektorach. Wstrzymać się z bliższym podejciem, przynajmniej dopóki się nie dowiemy, czy to wróg, czy przyjaciel. James pokręciła głowš. - Gdyby byli wrogo usposobieni, napakowaliby wietliki antymateriš. Albo wysłali jeden duży obiekt zamiast szećdziesięciu tysięcy małych, żeby zderzenie nas załatwiło. - wietliki oznaczajš tylko poczštkowš ciekawoć - powiedziała Bates. - Kto wie, czy spodobało im się to, co zobaczyli? - A może ta cała teoria o odwróceniu uwagi jest gówno warta? Odwróciłem się, przez moment wystraszony. Słowa wyartykułowały usta James, ale wypowiedziała je Sascha. - Jak chcesz siedzieć w ukryciu, to nie urzšdzasz, kurwa, pokazu fajerwerków - cišgnęła. - Jak nikt cię nie szuka, to nie trzeba odwracać uwagi, a nikt cię nie szuka, jak nie rzucasz się w oczy. Skoro byli tacy ciekawi, to mogliby po cichu przemycić kamerę szpiegowskš. - Ryzykujšc wykrycie - powiedział łagodnie wampir. - Jukka, głupio mi to mówić, ale wietliki niezupełnie były niewi... Sarasti otworzył usta i zaraz je zamknšł. W głębi szczęknęły zaostrzone zęby. Tam, gdzie powinien mieć oczy, od osłony odbijała się rzutowana na stół grafika, wijšce się polichromowe zniekształcenia. Sascha zamilkła. - Zamiast w niewykrywalnoć idš w szybkoć. Zanim zareagujesz, już majš, co chcieli - kontynuował Sarasti. Mówił spokojnie, cierpliwie, dobrze odżywiony drapieżnik tłumaczšcy reguły gry ofiarom, które naprawdę powinny to dawno wiedzieć: im dłużej trzeba was tropić, tym większš macie szansę na ucieczkę. Lecz Sascha już uciekła. Jej powierzchnie rozproszyły się jak stado spłoszonych szpaków; następne otwarcie ust Susan James i odezwała się już ona sama: - Jukka, Sascha wie, jaki jest obowišzujšcy paradygmat. Obawia się tylko, że on może być mylny. - Ma jaki inny, za który da się go przehandlować? - zainteresował się Szpindel. - Bardziej wypasiony? Z dłuższš gwarancjš? - Nie wiem - westchnęła James. - Chyba nie. Ale to... to po prostu dziwne, że aktywnie chcš nas wprowadzać w błšd. Miałam nadzieję, że sš tylko... No. - Rozłożyła ręce. - Zresztš, to pewnie nic takiego. Jeli uda nam się odpowiednio przedstawić, na pewno dalej będš chcieli rozmawiać. Musimy tylko być ostrożniejsi, może... Sarasti wstał z krzesła i nachylił się nad nami. - Wchodzimy. To, co wiemy, jest argumentem przeciwko dalszym opónieniom - powiedział. Bates zmarszczyła brwi i z powrotem cisnęła piłeczkę na orbitę. - Panie kapitanie, wiemy tylko, że przed nami pojawił się emiter Oasy. Nawet nie wiadomo, czy kto tam jest. - Jest - oznajmił Sarasti. - I spodziewa się, że przylecimy. Przez parę sekund nikt się nie odzywał. W ciszy strzeliły czyje stawy. - Eee... - zaczšł Szpindel. Sarasti, nie patrzšc, wycišgnšł rękę i chwycił powracajšcš piłeczkę Bates. - Cztery godziny i czterdzieci osiem minut temu Tezeusza namierzył laser. Odpowiedzielimy identycznym sygnałem. Nic. Sonda poleciała pół godziny przed naszym przebudzeniem. Nie wchodzimy na lepo, ale nie czekamy. Już nas widzš. Im dłużej czekamy, tym większe jest ryzyko jakiego przeciwdziałania. Popatrzyłem na ciemny, pozbawiony cec...
sunzi