Nowy16(1).txt

(15 KB) Pobierz
IKAR 
Istnieli ludzie, którzy nazwaliby Achillesa Desjardinsa mordercš choćby i milion razy. 

Mężczyzna musiał przyznać, że było w tym sporo prawdy. Każda nakładana przez 
niego kwarantanna oznaczała uwięzienie żywych wraz z umierajšcymi, stanowiła gwarancję, 
że przynajmniej częć sporód tych pierwszych dołšczy wkrótce do drugich. Jednak, 
ostatecznie, jaki miał wybór? Pozwolić każdej katastrofie rozwijać się swobodnie, by 
rozprzestrzeniła się na cały wiat? 
Desjardins radził sobie z problemami natury etycznej z niewielkš pomocš swoich 
chemicznych przyjaciół. W głębi serca wiedział, że tak naprawdę nigdy nikogo nie zabił. On 
jedynie izolował jednych, by ocalić innych. Właciwego aktu zabójstwa dokonywała zaraza, z 
którš akurat walczył. Być może była to niewielka różnica, ale prawdziwa. 
Kršżyły jednak plotki. Zawsze kršżyły plotki: kolejny, logiczny krok. Niepotwierdzone 
opowieci o zgonach, które nastšpiły nie w następstwie katastrofy, ale przed niš. 
Nazywano to izolacjš zapobiegawczš. Skany pod kštem patogenów wskażš jakie 
przedmiecie, na pierwszy rzut oka całkiem zdrowe, ale wszyscy wiemy, ile można 
podcišgnšć pod tę etykietkę, jako Ognisko Zarazy Kolejnego Strasznego Wirusa. Symulacje 
Monte Carlo wykażš, z pewnociš rzędu 99%, że do powstrzymania nadcišgajšcego 
zagrożenia nie wystarczš konwencjonalne kwarantanny ani typowe antybiotyki. LD90s 
wyliczy, że współczynnik umieralnoci wyniesie pięćdziesišt czy osiemdziesišt procent, czy 
też tyle, ile zostanie uznane w danym tygodniu za niemożliwe do przyjęcia na tej konkretnej 
liczbie hektarów. Wkrótce wybuchnie jeszcze jeden z tych cholernych pożarów, na przykład 
w wysuszonym sercu Ameryki Północnej, po którym Dicksville w stanie Arkansas zniknie z 
map. 
Rzecz jasna, były to tylko plotki. Nikt ich nie potwierdzał, nikt im nie zaprzeczał. Nikt 
w zasadzie nawet ich nie powtarzał, z wyjštkiem Alice, kiedy wpadała w swój moralizatorski 
ton. W takich sytuacjach, Desjardins dochodził do wniosku, że nawet jeli te historie były 
prawdziwe, a stosowane metody przekraczały cienkš granicę nieco bardziej niż powinny, to 
jakie były alternatywy? 
Pozwolić każdej katastrofie rozwijać się swobodnie, by rozprzestrzeniła się na cały 
wiat? 
Przez większoć czasu w ogóle o tym nie mylał. Zdecydowanie nie miało to z nim 
nic wspólnego. 
Tym razem jednak pewne rzeczy w jego własnej skrzynce odbiorczej zaczynały 
wyglšdać naprawdę nieciekawie. Obraz klarował się z wolna, z chmur danych formowała się 
mozaika, przez Wir dryfowały nici nowych wieci, fragmenty pogłosek z trzeciego pokolenia. 
Wszystko to łšczyło się w jego umyle w jednš całoć, która niebezpiecznie przypominała 

morski pejzaż. 
ßehemot miał zwišzek z nieznacznym spadkiem poziomu barwnika, który odpowiadał 
za fotosyntezę. A ten spadek z kolei łšczył się w większoci przypadków z pożogš. W 
siedemdziesięciu dwóch procentach przypadków pożary miały miejsce w portach morskich, 
stoczniach oraz na placach budowy na pełnym morzu. Pozostałe pochłonęły fragmenty 
terenów mieszkalnych. 
Zginęli ludzie. Dużo ludzi. A gdy, pod wpływem impulsu, Desjardins postanowił 
sprawdzić zawody mieszkańców spalonych terenów, osób, których nazwiska pojawiły się w 
nekrologach, okazało się, że niemal w każdym przypadku w płomieniach zginšł przynajmniej 
jeden inżynier morski, zawodowy nurek albo marynarz. 
To cholerstwo nie wymknęło się z żadnego laboratorium, ßehemot przybył z oceanu. 
Pršd Kalifornijski opływa wybrzeże NAmPac od strony Zatoki Alaska. Na wschód 
od Meksyku miesza się z Pršdem Północnopacyficznym i Pršdem Północnorównikowym, a te 
z kolei zlewajš się z Kuro Siwo, u wybrzeży Japonii, oraz ze Wschodnim Pršdem Wstecznym 
i Pršdem Południowym Równikowym na południowym Pacyfiku. Te ostatnie kończš w 
Dryfie Wiatrów Wschodnich. Koć skokowa łšczy się z piszczelš, piszczel z kolanem i nim się 
zorientujesz, okršżona zostaje cała cholerna planeta. 
Studiował chmurę danych, tršc oczy. 
Jak odizolować co, co obejmuje sobš siedemdziesišt procent planety? 
Wyglšda na to, że wypalajšc to. 
Postukał palcami w konsolę. 
- Hej, Alice. 
Jej okno otworzyło się w prawym górnym rogu. 
- Jestem. 
- Masz co dla mnie? 
- Jeszcze nie - odpowiedziała. - Nic pewnego. 
- Niech będš choć przypuszczenia. Cokolwiek. 
- Jest mały. Około dwiecie czy trzysta nanometrów. Bazuje głównie na zwišzkach 
siarki, przynajmniej jeli chodzi o strukturę. Bardzo uproszczony genotyp, wydaje mi się, że 
używa RNA zarówno do katalizy, jak i replikacji. Niezła sztuczka. Przystosowany do 
prostych ekosystemów, co ma sens, jeli to sztuczny wytwór. Nie spodziewali się, że 
wydostanie się poza hodowlę. 
- Ale co on robi? 
- Nie potrafię tego powiedzieć. Mam tu do czynienia z żabš w mikserze, Killjoy. W 

zasadzie powiniene być pod wrażeniem, że udało mi się osišgnšć aż tyle. Moim zdaniem to 
doć oczywiste, że mamy nie dowiedzieć się, co on robi. 
- Czy może to być jaki paskudny patogen? 
Musi. Po prostu musi. Skoro palimy ludzi... 
- Nie - rzuciła beznamiętnie, ale dobitnie. - Nie my. Oni. 
Desjardins zamrugał. Powiedziałem to na głos? 
- Alice, wszyscy jestemy po tej samej stronie. 
- Uhm... 
- Alice... - Czasami naprawdę go wkurzała. Mamy wojnę, chciał wykrzyczeć. Nie 
przeciwko korpom, urzędnikom czy twojemu wyimaginowanemu Imperium Zła. Walczymy z 
całym, obojętnym wszechwiatem, który wali się nam na głowy, a ty wkurwiasz się na mnie, 
bo czasem musimy dopucić możliwoć pojawienia się ofiar? 
Alice Jovellanos miała jednak klapki na oczach. Klapki wielkoci Antarktydy. Czasem 
nie sposób było przemówić jej do rozsšdku. 
- Po prostu odpowiedz na pytanie, ok? Ewidentnie kto uważa, że ten wirus jest 
niezwykle niebezpieczny. Może to być jaka choroba? 
- Masz na myli broń biologicznš? - Kobieta, co zaskakujšce, pokręciła głowš. - Mało 
prawdopodobne. 
- Dlaczego? 
- Choroby to zwykłe, małe drapieżniki, które pożerajš cię od rodka. Jeli zostały 
zaprojektowane tak, by żywić się twoimi molekułami, ich biochemia powinna być zgodna z 
twojš. W tym wypadku D-aminokwasy sugerujš, że jest inaczej. 
- Tylko sugerujš? 
Jovellanos wzruszyła ramionami. 
- Żaba w mikserze, pamiętasz? Chcę jedynie powiedzieć, że jeli A ma zjeć B i się 
nie porzygać, powinny mieć podobnš biochemię. ßehemot wyglšda jednak jakby pochodził z 
głębi Obłoku Oorta i dlatego nie pasuje do tego wzorca. Ale mogę się mylić. 
Ale nosiciele, czyli konstruktorzy statków, nurkowie... 
- A byłby przynajmniej w stanie przetrwać w organizmie ludzkiego żywiciela? 
Kobieta cišgnęła wargi. 
- Wszystko jest możliwe. Spójrz na A-51. 
- A co to takiego? 
- Mikrob utleniajšcy metale. Zamieszkuje osady głębokich jezior, a jednak kilka 
milionów z nich znajduje się w tej chwili w twoich ustach. Nikt nie ma pojęcia, jak właciwie 

się tam znalazły, ale tak to włanie wyglšda. 
Desjardins złożył palce w piramidkę. 
- Powiedziała, że to drobnoustrój glebowy - wymamrotał, jakby do siebie. 
- Powiedziałaby, że to gotowana kolba kukurydzy, gdyby uznała, że dzięki temu 
ochroni swoje korporacyjne dupsko. 
- Jezu, Alice... - Pokręcił głowš. - Dlaczego w ogóle tu pracujesz, skoro twoim 
zdaniem służymy władcy zła? 
- Wszyscy inni sš jeszcze gorsi. 
- Cóż, nie wydaje mi się, by ßehemot pochodził z jednego z koncernów 
farmaceutycznych. Wydaje mi się, że wzišł się z oceanu. 
- A dlaczego? 
- Pożary majš zwišzek z ludmi, którzy spędzili dłuższy czas na morzu. 
- Ocean to całkiem duży obszar, Killjoy. Wydaje mi się, że gdyby to był jaki 
naturalny wirus, wydostałby się na lšd wiele milionów lat temu. 
- Taa - Desjardins podłšczył się do akt personalnych każdej z istotnych ofiar, 
powięcajšc chwilę na złożenie niemych podziękowań za diabelski pakt, który pozwolił mu 
zamienić wolnš wolę na certyfikaty bezpieczeństwa, i zabrał się za zawężanie obszaru 
poszukiwań. 
- Chociaż jak już o tym wspominasz - cišgnęła Jovellanos - to te sztywne enzymy 
rzeczywicie działałyby lepiej w warunkach wysokiego cinienia. 
Menu, kilka wklepanych komend i na tablicy pojawiło się wypukłe odwzorowanie 
północnego rejonu Pacyfiku. 
- Jeli ten mały drań nie jest sztucznym wytworem, to musi być prastary. Starszy 
nawet niż Marsjanin Mike... Hej, może on nawet tam powstał. To by było co, prawda? 
Desjardins rozcišgnšł na mapie siatkę GIS i uzupełnił jš o dane. Na wywietlaczu 
rozbłysły wietliste punkty, podobne do ladów radioaktywnych w komorze mgłowej. 
Wszystkie, zebrane miejsca pracy ofiar zwišzanych z morzem. 
- Hej, Killjoy. 
Punkty zbierały się w nierównomierne skupiska w kilku kluczowych lokacjach. 
Wszystkie to były morskie farmy, placówki górnicze, wstęgi transoceanicznych szlaków 
żeglugowych. Nic nadzwyczajnego. 
- Halooo? - W oknie rozmowy głowa Jovellanos kiwała się niecierpliwie, to 
przybliżajšc się, to znów oddalajšc. 
Przejdmy do rzeczy, dobrze? Wszystkie miejsca, gdzie wszyscy ci ludzie przebywali 

jednoczenie w cišgu ostatnich... powiedzmy, dwóch lat... 
Prawie nie zauważył, że Alice Jovellanos rozłšczyła się, mruczšc co pod nosem o 
zespole deficytu uwagi. 
Prawie nie zauważył, bo Ocean Spokojny całkowicie pogršżył się w mroku, z 
wyjštkiem jednego skupiska punktów. Skupiska na południowym wierzchołku Grzbietu Juan 
de Fuca. Komin Channer, jak objaniła mu legenda. 
Elektrownia geotermalna. Miejsce o nazwie Beebe. 
* 
Tam też były ofiary. Tylko, że nie z powodu pożaru. Według rejestrów cała załoga Beebe 
zginęła w wyniku trzęsienia ziemi. 
Właciwie to - Desjardins nałożył nakładkę sejsmicznš - stacja Beebe znajdowała się 
niemal dokładnie w epicentrum wstrzšsów, które wywołały kataklizm... 
ßehemot pochodzi z dna oceanu. Zamieszkiwał tamtejsze kominy albo był uwięziony 
w niecišgło...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin