Nowy8(1).txt

(7 KB) Pobierz
Autoklaw
Nakata nieomal wpada na niš u podstawy drabiny. Clarke piorunuje jš wzrokiem; Nakata usuwa się na bok, obnażajšc zęby w pełnym uległoci umiechu ssaka z rzędu naczelnych.
   Brander jest w mesie i lęczy nad bibliotekš.
   - Wszystko z tobš...?
   - Wszystko w porzšdku. - Wcale tak nie jest, ale Lenie pracuje nad tym. Temu gniewowi bardzo daleko do masy krytycznej; to w zasadzie odruch, iskra, która wypłynęła z głównego zbiornika. Przygasa wraz z upływem czasu. Nim kobieta dociera do swej kajuty, niemalże współczuje Fischerowi.
   Nie jego wina. Nie chciał zrobić nic złego.
   Zamyka za sobš właz. Teraz może miało co walnšć, jeli tylko będzie miała na to ochotę. Rozglšda się bez przekonania w poszukiwaniu celu, ale ostatecznie pada tylko na koję i wpatruje się w sufit.
   Kto stuka w metal.
   - Lenie?
   Kobieta podnosi się i napiera na właz.
   - Hej Lenie, wydaje mi się, że zepsuł się kanał pomocniczy w jednym z kalmarów. Czy może mogłaby...
   - Jasne. - Clarke kiwa głowš. - Dobrze. Tylko nie teraz, okej... hmm...
   - Judy - podsuwa Caraco, sprawiajšc wrażenie nieco urażonej.
   - A tak. Judy. - Tak naprawdę wcale nie zapomniała. Ale ostatnio w Beebe zrobiło się zbyt tłoczno. Lenie nauczyła się od czasu do czasu gubić imiona. Pomagało to w utrzymywaniu wygodnego dystansu.
   Czasami.
   - Przepraszam - mówi, przeciskajšc się obok Caraco. - Muszę wyjć na zewnštrz.
Istnieje kilka miejsc, gdzie ryft jest niemalże łagodny.
   Zazwyczaj goršco wystrzeliwuje w górę w postaci wrzšcych, błotnistych słupów lub poszarpanych bełtów rozgrzanej cieczy. Przy cinieniu rzędu trzystu atmosfer para nie ma nawet szans się uformować, lecz skoki termiczne zamieniajš wodę w wirujšcš, płynnš kolumnę, gorętszš niż stopione szkło. Jednak nie tutaj. W tym konkretnym miejscu, wtulonym pomiędzy poduszki zastygłej lawy i ukrytym przed wcibskimi uszami Beebe, ciepło przesšcza się przez błoto niczym delikatna bryza. Skała stanowišca jego podłoże musi być porowata.
   Zaszywa się tu, kiedy tylko może, po drodze trzymajšc się dna, by zmylić sonar Beebe. Pozostali nie wiedzš jeszcze o tym miejscu; wolałaby, by tak zostało. Czasami przypływa tu, by poprzyglšdać się, jak pršdy konwekcyjne wprawiajš błoto w ruch, tworzšc leniwe zakrętasy. Czasami zrywa plomby ze swej skóry", pozwalajšc, by jej twarz i ręce powygrzewały się w sšczšcym się trzydziestostopniowym cieple. Czasami przypływa tu, by po prostu pospać.
   Leży, wpatrujšc się w ciemnoć, a za plecami ma wirujšcy szlam. Tak włanie zasypiasz, gdy nie możesz zamknšć oczu; gapisz się w mrok, a gdy zaczynasz co widzieć, wiesz, że nisz.
   Widzi teraz siebie, najwyższš kapłankę nowej społecznoci troglodytów. Była tu pierwsza. Podczas gdy pozostałych wcišż jeszcze otwierały i modyfikowały brudne łapy lšdowców, ona dawno odnalazła tu spokój. Jest matkš założycielkš, wzorcem, do którego odwołujš się inni, niedowiadczeni pracownicy. Przybywajš tu, na dół, widzš, że jej oczy sš zawsze zakryte i zaczynajš robić to samo.
   Wie jednak, że nie do końca jest to prawdš. To ryft jest tu prawdziwš siłš twórczš, lepš prasš hydraulicznš narzucajšca im kształt, który sama dla nich wybrała. Jeli pozostali w czymkolwiek przypominajš Clarke, to tylko dlatego, że wszyscy wtłaczani sš w tę samš formę.
   No i nie zapominajmy o GA. Jeli Ballard miała rację, to dopilnowali, bymy już na samym poczštku za bardzo się od siebie nie różnili.
   Oczywicie występujš wszystkie te powierzchowne różnice. Trochę różnorodnoci rasowej. Szablonowi dręczyciele, szablonowe ofiary, jednakowa liczba kobiet i mężczyzn...
   Ta myl zmusza Clarke do umiechu. Można liczyć na Kierownictwo, że wrzuci w jedno miejsce bandę wirów z zaburzeniami seksualnymi, po czym upewni się, że zachowano równowagę pomiędzy ilociš przedstawicieli poszczególnych płci. Jak to miło z ich strony, że dopilnowali, by nikt nie został wykluczony.
   Oczywicie za wyjštkiem Ballard.
   Przynajmniej uczš się na błędach. Drzemišc na głębokoci trzech tysięcy metrów, Lenie Clarke zastanawia się, jaki popełniš następnym razem.
Nagły, przeszywajšcy ból w oczach. Clarke próbuje krzyknšć; inteligentne implanty wyczuwajš ruch języka i warg, który błędnie przekładajš na:
   - Nnnnaaaaah...
   Zna to uczucie. Zaznała go już wczeniej, raz czy dwa razy. Nurkuje na lepo w przypadkowo wybranym kierunku. Ból głowy z intensywnego staje się wręcz niemożliwy do zniesienia.
   - Aaaaaa!
   Zawraca i zmierza w przeciwnym kierunku. Trochę lepiej. Włšcza latarkę czołowš i młóci nogami najmocniej, jak tylko potrafi. wiat z czarnego staje się jednolicie bršzowy. Widocznoć zerowa. Zewszšd kipišce błoto. Clarke słyszy, jak gdzie niedaleko pęka skała.
   W wietle latarki wyrasta nagle wychodnia, z którš kobieta zderza się ułamek sekundy póniej. Impet wstrzšsa jej czaszkš i przechodzi w dół, wzdłuż kręgosłupa niczym małe trzęsienie ziemi. Teraz do palšcego bólu w oczach dochodzi drugi, zupełnie inny rodzaj. Clarke omija przeszkodę po omacku i rusza dalej. Jej ciało wydaje się... ciepłe.
   Potrzeba naprawdę wysokiej temperatury, by ciepło przedostało się przez skórę głębinowš, zwłaszcza klasy czwartej. Tworzy się je w końcu włanie po to, by wytrzymywały naprężenia termiczne.
   Natomiast nakładki na oczy...
   Czerń. wiat znów stał się czarny i dokładnie widoczny. wiatło latarki mknie przez otwartš przestrzeń i zostawia trzęsšcy się lad na szlamie w odległoci dobrych dziesięciu metrów.
   Lecz obraz wcišż nieco faluje.
   Ból wydaje się słabnšć. Kobieta nie jest tego pewna. Tak wiele nerwów wyło przez tak długi czas, że teraz nawet echa ich krzyku stanowiš torturę. Zaciska dłonie na głowie, nie przestajšc młócić nogami; ich ruchy obracajš jš twarzš w stronę miejsca, z którego wypłynęła.
   Jej sekretna kryjówka eksplodowała, zamieniajšc się w cianę szlamu i zwišzków siarki, kipišcš z rozdartego dna morskiego. Clarke sprawdza odczyt z termistora; 45°C, a przecież oddaliła się o kilka metrów. Wygotowane szkielety ryb wirujš w kominach termicznych. Gdzie dalej syczš niewidoczne gejzery.
   Wybuch musiał nastšpić błyskawicznie; każde ciało, które znalazłoby się w zasięgu erupcji wygotowałoby się do koci nim zdšżyłoby zadziałać co tak skomplikowanego jak odruch ucieczki. Clarke wstrzšsajš dreszcze. I jeszcze raz.
   To tylko szczęcie. To tylko głupie szczęcie, że byłam doć daleko. Mogłam być już martwa. Mogłam być martwa mogłam być martwa mogłam być martwa...
   Nerwy w jej klatce piersiowej płonš żywym ogniem; kobieta zgina się wpół. Ale nie da się szlochać, nie oddychajšc. Nie da się płakać z przymusowo otwartymi oczami. Rutynowe procedury z trudem wprowadzane sš w życie po latach pozostawania w upieniu, lecz wszystkie elementy, z których korzystały, zostały pozmieniane. Całe ciało budzi się skrępowane kaftanem bezpieczeństwa.
   Martwa, martwa, martwa.
   Dołšcza się ta jej mała, odległa częć; częć, którš Clarke zachowuje włanie na takie okazje. Częć ta dziwi się, gdzie z daleka, sile jej reakcji. Nie był to absolutnie pierwszy raz, kiedy Lenie Clarke sšdziła, że zginie.
   Był to jednak pierwszy raz od wielu lat, kiedy najwyraniej nie było jej to obojętne.
   
   
   
   
   
   
   
   
   
   
Zgłoś jeśli naruszono regulamin