Nowy21(1).txt

(16 KB) Pobierz
6

Wallie popatrzył zaskoczony na towarzyszy.
- Mylałem, że Doa jest na statku! - warknšł, aż wszyscy podŹskoczyli. Nnanji tylko kiwnšł głowš.
- Zabrała się z kapłanami - wyjaniła Thana.
Wallie był wtedy pod prysznicem. Wciekły, odwrócił się z powrotem ku nawie. Doa już zdšżyła doprowadzić się do ładu po podróży. Była spokojna i pełna godnoci. Miała na sobie zwykłš kapłańskš szatę z taniego materiału, workowatš i trochę za krótkš, ale nosiła jš po królewsku, jak uszytš na miarę przez mistrza krawieckiego. Długie bršzowe włosy znowu lniły. W wištyni zapanowało poruszenie. Wallie mógł tylko mieć nadzieję, że Honakura wie, co robi. Może wypytał Siódmš w szalupie. Było również możliwe, że działał na wyczucie.
Doa nie ukłoniła się ani nie podała tytułu pieni. Nie przejawiała ladu tremy ani podniecenia. W skupieniu stroiła instruŹment. Wreszcie uniosła głowę, uderzyła w akord i zaintonowała czystym głosem:

Przybyli o wicie szermierze z chwalš na ustach.
Z mieczami sprawiedliwoci na plecach,
Honorem w sercach.
Pokonajš zło i stanš w obronie prawych.
Maszerujš obrońcy Bogini!

Wallie zerknšł na Nnanjiego. Zdumienie na twarzy protegoŹwanego wiadczyło, że on również nigdy nie słyszał marszowej ballady.
Muzyka była natchniona i... Nie! Czy to możliwe? Wallie wyŹsłuchał uważnie refrenu, potem drugiej zwrotki...
Nie. Melodia podobna, ale dużo lepsza, bardziej porywajšca. Nogi same zaczynały podrygiwać. Szermierze pewnie zaraz jš podchwycš. A może nie. Pień mówiła o Shonsu prowadzšcym armię przez góry do Vul. Zaraz usłyszš, co wtedy się wydarzyło, jeli Rotanxi powiedział Siódmej prawdę i jeli Doa nie zmieniła opowieci w sobie tylko znanym celu.
Marsz przeszedł w klasyczny epos. Nikczemni czarnoksiężniŹcy przygotowali obronę. Dowodził nimi oczywicie lord Rotanxi, ziejšcy nienawiciš do wszystkich szermierzy. Wezwał deŹmony ognia.
Wallie obejrzał się. Na twarzy czarnoksiężnika dostrzegł całš gamę uczuć: gniew, rozbawienie, zaskoczenie.
Kolejna zmiana nastroju i melodii. Inaczej brzmiał także głos pieniarki. Szermierze dotarli do mostu nad przepaciš. W oddaŹli widzieli Vul. Ruszyli na drugš stronę. W tym momencie demoŹny ognia zaatakowały płomieniami i grzmotami. Most runšł w otchłań wraz z ludmi.
Materiał wybuchowy! Jasne! Cóż łatwiejszego dla czarnoksi꿏ników, a dla szermierzy bardziej nieprzewidzianego? Pod wpłyŹwem impulsu Wallie odwrócił się do Rotanxiego i zapytał szeptem:
- Tak było naprawdę?
Odpowiedziało mu jedynie zdumione spojrzenie.
Tylko Shonsu się uratował; maszerował na czele oddziału. PoŹwalony na ziemię przez demona ognia stracił miecz i został schwytany przez triumfujšcych czarnoksiężników.
wištynię wypełniły dwięki pieni żałobnej. Wallie zrozuŹmiał, że jest wiadkiem narodzin nowej formy muzycznej: oratorium heroicznego. Nnanji miał rozdziawione usta. Wszyscy słuŹchali jak zaczarowani. Na wiecie eposy stanowiły rozrywkę i serwis wiadomoci. Szermierze uwielbiali je jak Włosi operę.
Imiona i rangi zabitych. Oczywicie, Doa znała je od dawna; była kochankš Shonsu. Czy Tivanixi nigdy nie pomylał, żeby zapytać o nie Siódmš, czy też ona nie chciała mu powiedzieć?
Żałobne tony ucichły. Opowieci o ucieczce Shonsu towarzyŹszył dziki, galopujšcy rytm. Skazany na tortury, przywišzany do drzewa szermierz zerwał więzy i popędził nagi do lasu.
Dalszš częć historii ilustrował natarczywy lament. Doa po mistrzowsku dobrała fakty. Demony Bogini zagnały Siódmego do Hann. Egzorcyzmy nie poskutkowały. Wtedy Shonsu skoczył do więtego wodospadu. Żadnej wzmianki o tym, że alternatywš było wrzucenie siłš.
Teraz Bogini zapiewała arię. Odrzuciła jego duszę, lamentujšc nad splamionym honorem i mierciš czterdziestu dziewięciu szerŹmierzy. Wallie dwa razy słyszał, jak Doa próbuje ułożyć ten fragŹment. W końcu opracowała go do perfekcji. Melodia wznosiła się ku niebu, chwytała za serce, napełniała wištynię smutkiem i udrękš. Słuchacze zaczęli mrugać, usiłujšc powstrzymać łzy. Wallie też poczuł pieczenie w oczach. Ton skargi niepostrzeżenie zmienił się w stanowczoć. Bogini rozkazała Shonsu, żeby wrócił i naprawił błędy. Dała mu Swój miecz. Łzy wyschły, krew zaczęła żywiej kršżyć w żyłach pod wpływem słusznego gniewu.
Znowu klasyczny epos. Rotanxi uknuł intrygę. Posłał kilty do Casr, zwołano zjazd, przybyli szermierze, pojawił się Shonsu z siódmym mieczem. Skoczna melodia ilustrowała upokorzenie go przez szermierzy i wypędzenie z zamku. Było inaczej, ale nikt, nawet Nnanji, nie wierzył w to, co słyszał w pieniach.
Kolejny przeskok do dramatycznego nastroju. CzarnoksiężniŹcy przystšpili do działania w nie wymienionym z nazwy porcie na Rzece. Wezwali demony, żeby zniszczyć armię szermierzy. Diaboliczny lord Rotanxi maszerował po nabrzeżu i rozgłaszał, jakie powitanie szykuje wrogom. W wištyni jeszcze nigdy nie było tak zasłuchanego zgromadzenia wiernych.
Muzyka, z poczštku tajemnicza i przyciszona, zaczęła stopnioŹwo narastać, aż triumfalnie oznajmiła przybycie statku. Z jego pokładu Shonsu drwišco oznajmił, że udaremnił niecny plan czarnoksiężników, zatrzymujšc armię. Dramatyczne mowy przeŹrwał Rotanxi, który zapowiedział, że osobicie rozprawi się z aroŹganckim szermierzem. Wszedł na statek... ale jego magia zawiodŹła wobec więtego miecza. Shonsu ogłosił, że jego jeniec Rotanxi zostanie przewieziony do Casr i tam umrze. Gryfon wypłynšł z portu.
Od strony audytorium dobiegły pomruki niedowierzania. Po chwili zapadła cisza pełna skupienia.
Molto vivace! Czarnoksiężnicy wypucili demony ognia, wody, powietrza, błyskawic i burzy. Wszystkie razem piekliły się, huczaŹły, miotały wokół statku, ale Shonsu, władajšcy mieczem Bogini, odpędził złe moce. Duchy wyniosły się chyłkiem, pokonane...
I wreszcie finał, powtórka tematu przewodniego, nieco inne słoŹwa, zwycięski marsz szermierzy kroczšcych ku pewnej chwale. Cisza. Głęboka, całkowita cisza.
Wallie zamrugał i obejrzał się. Nnanji już zamknšł usta, ale oczy miał szkliste. Pucił koniec liny, którš zwišzano jeńca. Rotanxi mógłby wymknšć się niepostrzeżenie, gdyby nie to, że on również był w transie. Podobnie Thana. Katanji podchwycił wzrok Siódmego i umiechnšł się szeroko. Wallie podniósł sznur i wręczył go protegowanemu, robišc gronš minę. Dopiero wteŹdy mistrz oprzytomniał.
Słuchacze wypełniajšcy wištynię również wrócili do rzeczyŹwistoci. Zwykle wyrażali uznanie, tupišc, czasami klaskali, rzadŹko wznosili okrzyki. Teraz robili wszystko naraz, podnoszšc nieŹopisany harmider. Wiwatowali nawet Siódmi, łšcznie z Boariyim. Doa sprawiała wrażenie, jakby sama ocknęła się z hipnozy. ZłoŹżyła publicznoci ukłon, a następnie odwróciła się i padła na koŹlana przed posšgiem Bogini. Stary Kadywinsi udzielił jej błogoŹsławieństwa. Potem Siódma opuciła nawę, lecz aplauz nie cichł. Wallie czuł, że uczestniczył w wydarzeniu równie ważnym jak premiera Hamleta"... Pan Homer wyrecytuje fragmenty swojego nowego poematu o Odyseuszu... Eposy wiata już nigdy nie miaŹły być takie same.
Doa spełniła obietnicę. Gdyby teraz urzšdzić głosowanie, jedŹnogłonie wybrano by Shonsu na dowódcę. Lecz szermierze już złożyli przysięgi. Teraz nastała autokracja, a nie demokracja.
- Nawet gdybymy dzisiaj obaj umarli, już osišgnęlimy nieŹmiertelnoć - powiedział do czarnoksiężnika. Musiał prawie krzyczeć.
Rotanxi nie odpowiedział mu zwykłym szyderczym umieszŹkiem, tylko przez chwilę mierzył go wzrokiem.
- Masz rację, lordzie Shonsu. To pewna pociecha.
- Teraz, panie! - zawołał kapłan
- Za chwilę. - Wrzawa nie cichła. - Co jest następne w planie uroczystoci?
- Nic, panie.
W takim razie pora na niespodziankę. Wallie zobaczył, że Boariyi unosi rękę. Natychmiast zapadła cisza. Rzeczywicie imŹponujšce! Siódmy rozsunšł zasłonę i wkroczył do wištyni.

Nie zauważył podwyższenia. O mały włos potknšłby się i ruŹnšł na twarz, zaprzepaszczajšc wszelkie szansę. Pokonawszy przeszkodę, ruszył dalej. Stanšł przed posšgiem i pokłonił się BoŹgini. Następnie odwrócił się do zebranych i zasalutował. Echo jeŹgo grobowego głosu odbiło się echem od przeszklonych wrót.
Na wprost niego stało pięciu Siódmych. Zoariyi, najniższy z nich, zachował kamiennš twarz, ale jego oczy były czujne. Ti-vanixi wyglšdał na oszołomionego i nieszczęliwego. Jedyny staŹrzec w tym gronie był zapewne lordem Chin-jakim-tam, o którym wspomniał Nnanji. Imion pucołowatego mężczyzny z bliznš i jego młodŹszego towarzysza o nieokrelonym wyglšdzie Wallie nie znał. Sporód zielonych Szóstych niektórzy mieli zdziwione miny, inŹni marsowe, jeden czy dwóch umiechało się. Za nimi widać byŹło niezliczone rzędy męskich twarzy i rękojeci mieczów.
Tyczkowaty Boariyi skrzyżował ramiona i uniósł podbródek. Na czerwonej twarzy malował się wyraz wciekłoci.
- Lordzie Boariyi, domagam się przywództwa, ponieważ jeŹstem tu z rozkazu Bogini - oznajmił Shonsu.
W wištyni panowała grobowa cisza. Gdyby Wallie zamknšł oczy, uznałby, że jest pusta. Nie wiedział, czego oczekiwać. Epos Doi był poruszajšcy, ale dlaczego Boariyi miałby dobrowolnie oddawać władzę?
- Doprawdy? Spóniłe się, lordzie Shonsu. Zjazd jest zaŹprzysiężony.
- Jak słyszałe, załatwiałem w Sen pewne sprawy.
- Ooo! - wyrwało się juniorom.
Boariyi zmrużył oczy.
- Naprawdę spodziewasz się, że w to uwierzymy? Wszyscy wiedzš o twojej długoletniej znajomoci z lady Doš, lordzie Shonsu. Chociaż jej występ sprawił nam wielkš radoć, potrzebuŹjemy dowodów.
Odwrócił się do swojej armii, gotowy wydać rozkaz rozejcia się. Sprytne posunięcie!
- Na dowód mam jeńca - zagrzmiał Wallie.
Szeregi zafalowały jak łany zboża rozkołysane przez wiatr. Na twarzy Boariyiego odbiła się niepewnoć.
- Jest nim lord Rotanxi, czarnoksiężnik siódmej rangi, czaroŹdziej Sen, człowiek, który przysłał kilty...
Zagłuszono go. Boariyi gestem nakazał ciszę. Poczerwieniał jeszcze bardziej.
- Pokaż go!
Wallie udał, że się waha.
- Mógłbym po niego posłać. Czy zgodnie z sutr...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin