Nowy9(1).txt

(22 KB) Pobierz
2

- To ja będę zaszczycony, tylko pozwól, że najpierw odszukam zapinkę - powiedział Wallie.
Chłopiec stojšcy obok Katanjiego drgnšł zaskoczony na widok rangi wielkiego szermierza. Choć był niewiele starszy od brata Nnanijego, przewyższał go wzrostem i sprawiał wrażenie bardziej dojrzałego. Bršzowy od słońca, zdrowy i dobrze odżywiony, nosił pasy i miecz, tatuaż na czole był od dawna wygojony, w przeciwieństwie do zaognionej rany Katanjiego.
Matarro nie wyglšdał jednak na szermierza. Nie miał kucyka, kiltu ani długich butów. Jedyny strój stanowiła przepaska biodrowa - długi pas białego płótna, którego jeden koniec wisiał z tyłu jak ogon. Wallie spišł włosy, wyplštał się z koca, sięgnšł po pasy i miecz. Potem wstał, przywołujšc na twarz życzliwy umiech. Goć, wyranie uspokojony, wyjšł broń i zasalutował.
- Jestem Matarro...
Pewnie trzymał miecz, ale dwa gesty wykonał w niewłaciwej kolejnoci, czego chyba nie zauważył.
- Jestem Shonsu...
Odpowiadajšc zgodnie z rytuałem, Wallie spojrzał ponad głowš chłopca na molo. Obóz rozbity na końcu doliny zasłaniały gęste krzaki. Gdy statek przybił do brzegu, załoga ujrzała tylko opuszczony kamieniołom i kilka pasšcych się koni. Nowicjusza Mataro wysłano na zwiad. Jeli Katanji pierwszy zauważył statek, powinien był obudzić Shonsu albo Nnanjiego, który przez dłuższš chwilę siedział na ziemi zaspany i oszołomiony. Pierwszy oczywicie zaprosił Matarro, żeby poznał jego mentora. Teraz umiechał się od ucha do i na widok reakcji gocia.
Tymczasem Nnanji zerwał się na równe nogi.
- Pozwól, że przedstawię cię adeptowi, nowicjuszu - powiedział Wallie.
Mały statek o niebieskim kadłubie i aż trzech białych masztach był wyranie przechylony na prawš burtę. Żeglarze znosili drewno po dwóch trapach i składali je na brzegu. Wszelkie głosy zagłuszał ryk wodospadu.
- Co to za statek? - zapytał Wallie, kiedy formalnociom stało się zadoć.
Matarro przebiegł wzrokiem po obozowisku.
- Nazywa się Szafir! - pospieszył z odpowiedziš Katanji, zadowolony z siebie.
Lord Shonsu przeszył go morderczyni spojrzeniem.
- Szafir, panie.
- Co was sprowadza w te odludne strony?
Chłopak zawahał się, niepewny, ile może ujawnić. Prawdopodobnie nigdy w życiu nie spotkał Siódmego, więc miał prawo być zdenerwowany. Wysoki rangš szermierz mógł wyzwać nawet nowicjusza, jeli nie spodobał mu się jego wyglšd albo sposób mówienia. Gdyby zabił biedaka albo okaleczył, jego czyn byłby niehonorowy, ale całkiem legalny. Nikt nie omieliłby się zarzucić mu morderstwa.
- Sprowadziła nas Ręka Bogini, panie. Ostatniej nocy zerwała nam się kotwica... Nigdy wczeniej co takiego nam się nie przytrafiło.
- Ładunek się przesunšł?
Matarro kiwnšł głowš, zaskoczony trafnym spostrzeżeniem szczura lšdowego.
- Kto jest kapitanem?
- Tomiyano Trzeci, panie.
- Przekaż moje pozdrowienia żeglarzowi Tomiyano i poinformuj go, że za kilka minut złożę mu wizytę. Jestemy na służbie Najwyższej i potrzebujemy rodka transportu.
Chłopak odwrócił się na pięcie, ale raptem przypomniał sobie o rytuale pożegnalnym. Tym razem pomylił się jeszcze bardziej niż przy salucie. Na szczęcie wiedział, co robić z mieczem. Potem pucił się biegiem przez zarola jak wystraszony zajšc.
Nnanji prychnšł z bezgranicznš pogardš:
- Szczur wodny! Szafir, co? - dodał rozbawiony, zerkajšc na Walliego.
Następnie spojrzał na Katanjiego niczym demon zemsty. Wyraz jego twarzy mówił, że pora nauczyć żółtodziobów właciwych procedur. Wallie ruszył w stronę namiotów. Honakura powitał go bezzębnym umiechem.
- Bogini z tobš, starcze.
- I z tobš, panie.
- Znowu miałe rację!
- Czyż nie mam jej zawsze?
- Do tej pory owszem - przyznał Wallie. - Powiedz mi w takim razie, co się stało z czarnoksiężnikami? Sšdziłem, że nie powinnimy liczyć na cuda.
Honakura wzruszył chudymi ramionami.
- Jeli chodzi o czarnoksiężników, może ich przeceniałe. Sš tylko ludmi i też popełniajš błędy. Może co ich zatrzymało? Nie nazwałbym tego cudem. To Ręka Bogini. Zresztš nigdy nie mówiłem, że nie będzie cudów, tylko że nie powiniene ich oczekiwać. Bohaterowie też miewajš szczęcie. To duża różnica.
Umiechnšł się z zadowoleniem. Stary kapłan potrafiłby zapędzić w kozi róg kolegium jezuitów.
miejšc się pod nosem, Wallie ruszył do sadzawki pod wodospadem. Po drodze rozkoszował się pięknš pogodš i nieoczekiwanym, za sprawš bogów, wybawieniem z tarapatów. Chwilę póniej dołšczył do niego Nnanji, mamroczšc co o nowicjuszach i ostentacyjnie zmywajšc z ršk krew Katanjiego. Nie przyjmował do wiadomoci, że trzy dni to za mało, żeby zmienić chłopaka w prawdziwego szermierza. Poza tym nie rozumiał, że brat nigdy nie sprosta niedorzecznym wymaganiom mentora.
- Niech zgadnę. Poprosił cię, żeby mu objanił procedurę, a wtedy ty musiałe przyznać, że jš zlekceważyłem, nie wystawiajšc czujek.
Nnanji odburknšł co niewyranie. Zamiast skorzystać z właŹdzy nad protegowanym, jak zwykle pozwolił mu mówić, choć w dyskusjach z młodszym bratem niezmiennie przegrywał. Wallie umiechnšł się do siebie i zmienił temat.
- Chodmy złożyć wizytę na Szafirze. Jakie zasady obowišzujš przy wchodzeniu na statek, Nnanji? Trzeba pytać o pozwolenie?
- Pozwolenie? - Nnanji zastanawiał się przez chwilę. - Tak! Adept Hagarando kiedy o tym wspominał. Wszyscy muszš salutować kapitanowi, niezależnie od rangi, a na pokładzie nie wyjmuje się mieczy.
Włanie takich rzeczy Wallie nie wiedział o wiecie. Dlatego bogowie przydzielili mu do pomocy młodzieńca o niezawodnej pamięci. Największš jednak dumš Czwartego były czysto szermiercze umiejętnoci, nie mógł więc nabrać podejrzeń, że jest dla Siódmego podręcznym ródłem informacji. Byłby zdruzgotany. Wallie podziękował mu niedbale, jakby chodziło o błahostkę.
- Szczur wodny to szermierz, który mieszka na statku? Ile jest wszystkich typów szermierzy?
Nnanji zamrugał ze zdziwieniem.
- Garnizonowi, wolni i szczury wodne.
- Żeglarze majš szermiercze znaki na czole, ale nie noszš kucyków ani kiltów, tak?
- Możliwe, panie bracie. Nigdy żadnego nie spotkałem. Wolni zawsze mówili o nich z pogardš. Mylę...
- Mniejsza o to - przerwał mu Wallie pospiesznie. - Sšdzšc po nazwie, statek z pewnociš sprowadziła Bogini...
- Do diabła! - krzyknšł Nnanji.
Szafir znajdował się sto metrów od brzegu. Pod pełnymi żaglami płynšł w dół Rzeki, nabierajšc szybkoci mimo przechyłu. Na molo został stos drewna.
Wallie popełnił błšd. Powinien był ić na statek razem z Matarro.
Kiedy zjawiš się czarnoksiężnicy?
- Panie bracie! Co teraz zrobimy?
Mężczyzna w gniewnym milczeniu patrzył za oddalajšcym się statkiem. Dopiero po chwili uwiadomił sobie, że w ten piękny poranek znad Rzeki wieje lekki wietrzyk.
- Mylę, że zdamy się na mojego przyjaciela - powiedział w końcu.
- Jakiego przyjaciela?
- Nazywam go Małym.
Nnanji zmarszczył brwi.
- Mały?
- Nie poznałe go. To bóg.
Bardzo zabawne, panie Smith! Uprzedzono go, żeby nie domagał się cudów, a także ostrzeżono, że może zawieć jak Shonsu i zginšć podczas misji. Teraz potkała go niespodzianka zakrawajšca na cud, a on lekkomylnie zaprzepacił szansę ratunku.
Kiedy przybędš czarnoksiężnicy?

Jja i Quili przygotowały niadanie. Wallie był tak wciekły na siebie, że stracił apetyt. Szorstko rozkazał Katanjiemu pójć na molo i obserwować Szafir. Zapewnił wszystkich, że statek niebawem wróci. Udawana pewnoć siebie nie zwiodła Honakury, który umiechał się złoliwie, ani wyranie zmartwionej Jji. Pozostali, szczególnie Garadooi, zdawali się wierzyć w jego proroctwo.
Wallie nałożył placki i pieczone żeberka wieprzowe na kilka lici szczawiu i skinšł na Nnanjiego. Gdy znaleli się w bezpiecznej odległoci od towarzyszy, usiedli na trawie. Po chwili przybiegł Katanji i zameldował, że statek zniknšł. Shonsu kazał mu wrócić na posterunek.
- Jedz i mów - powiedział Wallie do Nnanjiego, choć Czwarty zwykle tak włanie robił, i to bez rozkazu. - Chcę usłyszeć wszystkie opowieci o żeglarzach i wolnych szermierzach, jakie znasz. Tym razem co do słowa, jeli potrafisz.
- Oczywicie!
Nnanji zdziwił się, że kto może wštpić w jego pamięć. Przez chwilę zastanawiał się, ogryzajšc koć.
- Dwa lata temu na obiedzie w Dniu Garncarzy...
Po anegdocie o Pištym, który twierdził, że w swojej karierze zabił czterech ludzi i omiu kapitanów statków, posypały się kolejne. Opowiadajšc, Nnanji niewiadomie naladował głosy osób, od których je słyszał. Wolni szermierze służšcy Bogini oczekiwaŹli darmowego transportu. Żeglarze, którzy odmawiali im przysłuŹgi albo zachowywali się wyzywajšco, w najlepszym razie mogli stracić ucho. Czasami żołnierze musieli godzić się z impertynenŹcjš, póki statek nie dotarł do portu. Wtedy mogli ukarać zuchwaŹłych. Dochodziło do aktów przemocy. Nic dziwnego, że kršżyły plotki o tajemniczych zniknięciach szermierzy w czasie podróży.
Oczywicie, na każdš z historii wartych powtórzenia mogło przypadać sto nie zakłóconych żadnymi incydentami, a nawet przyjaznych spotkań. Lecz co do ogólnej tendencji nie było wštpliwoci.
- Wystarczy! Dziękuję, Nnanji.
- Znam dużo więcej opowieci!
- Wystarczy. Nieprzyjemna banda, co? Nnanji odruchowo skinšł głowš, żujšc chrzšstkę. Raptem przełknšł jš, omal się nie dławišc, i wytrzeszczył oczy.
- Masz na myli żeglarzy, panie?
- Nie.
Wallie wstał i oddalił się, zostawiajšc protegowanego z ustami otwartymi ze zgrozy.

- Panie, już nas nie potrzebujesz. - Garadooi nie miał wštpliwoci. - Uczennica Quili i ja wrócimy do domu, jeli pozwolisz.
- A czarnoksiężnicy?
- Nie zrobiš jej krzywdy, panie. Ani mnie, jak sšdzę.
- Nie możesz tego wiedzieć.
Wallie spodziewał się zabrać tych dwoje ze sobš, kiedy statek wróci. Gdyby nie przypłynšł, rzeczywicie byliby bezpieczniejsi z dala od jego kompanii, ale młodemu budowniczemu nie o to chodziło.
- Mój ojciec jest jednym z ich głównych popleczników wród mistrzów gildii - stwi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin