Nowy31(1).txt

(15 KB) Pobierz
3

- Kto nadjeżdża! - stwierdził Nnanji i zabił komara, podwyżŹszajšc wynik do stu.
Pod bezbarwnym niebem na zachodnim horyzoncie ostro ryŹsowały się czarne góry. Słońce zaszło, ale prawdziwa ciemnoć jeszcze nie zapadła w głębokim cieniu RegiYul. Urwiska i RzeŹka tworzyły posępny, monotonny i szary krajobraz. Zimny wiatr marszczył wodę, ale nie zniechęcał legionów najbardziej dokuczliwych owadów, z jakimi Wallie kiedykolwiek miał do czynienia.
W południe Szafir minšł miasto czarnoksiężników, Ov, i skieŹrował się na południowy zachód, lawirujšc między łachami piaŹsku i mieliznami. Na wysokoci majštku Garathondi zakotwiczył porodku Rzeki.
Szalupa od co najmniej dwóch godzin stała przywišzana do molo. Obok cumowało kilka starych łodzi rybackich. Wody w Rzece znacznie przybyło od czasu pierwszej wizyty Siódmego. Zdawało się, że byli tu wieki temu!
W tym momencie Wallie usłyszał ponad pluskiem fal odgłosy, które dotarły do uszu Nnanjiego dużo wczeniej: stukot podków, skrzypienie osi, zgrzytanie kół na żwirze. Szalupa zakołysała się lekko.
- W samš porę! - burknšł Tomiyano.
Było ich pięcioro: troje szermierzy, łšcznie z Thanš, żeglarz i niewolnica, albo szecioro, jeli liczyć pišcego Vixiniego. Holiyiego wysłano na lšd, żeby odszukał Quili.
Posłaniec bardzo długo nie wracał, a czekajšcy mieli powody do obaw. Mrukliwy żeglarz na pewno nie tracił czasu na głupie pogaduszki. Tomiyano zaczšł przebškiwać o okrutnej zemcie, jeli co złego przydarzyło się jego kuzynowi.
Kršg został zatoczony. Na tym włanie molo rozpoczęła się misja. Wracajšc w to miejsce, Wallie spełniał kolejne polecenie. Teraz miał nauczyć się lekcji. Żałował jednak, że nie ma więkŹszej wiary w swoje umiejętnoci. Dręczył go niepokój, że co przeoczył.
Cholerne końskie muchy! Pacnšł się w kark.
U wylotu wšwozu pojawił się wóz zaprzężony w dwa konie. Zsiadły z niego dwie osoby i ruszyły w stronę brzegu. Trzecia podjęła się trudnego zadania zawrócenia pojazdu. Przy wysokim poziomie Rzeki miejsca na manewr było niewiele.
- Zostańcie! - powiedział Wallie.
Wysiadł z szalupy. W wieczornej ciszy jego buty głono duŹdniły o pomost, gdy szedł gociom na spotkanie.
Na twarzy Holiyiego malował się zwykły ironiczny grymas, co uspokoiło Walliego. Żeglarzowi towarzyszyła Czwarta w rednim wieku. Koronkowy ršbek pomarańczowej szaty z deŹlikatnego aksamitu zamiatał brudne molo. Kobieta miała siwe wypielęgnowane włosy i piercionki na palcach. Była zamożnš kapłankš.
- Adept Yalia, lordzie Shonsu - mruknšł Holiyi.
Po wymianie pozdrowień i uprzejmoci Wallie zapytał:
- Mielicie kłopoty?
Mężczyzna potrzšsnšł głowš i niedbale wzruszył ramionami.
- Kapłanka Quili ma się dobrze, panie, ale nie mogła przyjeŹchać. Podejmuje czarnoksiężników - wyjaniła Yalia i umiechŹnęła się, rozbawiona reakcjš Siódmego.
Zachowywała się doć przyjanie, ale najwyraniej uważała
- To nie jest kłopot?
- Nie, póki nie wiedzš, że tu jeste, panie! A jestem pewna, że się nie dowiedzš.
Wallie skinšł na towarzyszy siedzšcych w łodzi. Mógłby wyŹpytać Holiyiego o szczegóły, ale bał się, że ich wycišgnięcie zajŹmie mu godzinę. Na molo rozległ się tupot butów i bosych stóp. Yalia została przedstawiona Nnanjiemu, a pozostali jej.
- Jakie piękne dziecko! - zachwyciła się kapłanka.
Vixini, wyrwany ze snu, schował twarz na piersi matki i odmówił konwersacji. Wallie pomodlił się w duchu o cierpliwoć.
- Nie możemy zaproponować ci wygodnego krzesła, adeptko, a powietrze roi się od krwiożerczych bestii, więc może powinnyŹmy od razu wysłuchać twojej opowieci?
Valia królewskim gestem skinęła głowš na znak zgody.
- Mam obecnie zaszczyt służyć w Garathondi, panie. KapłanŹka Quili jest mojš protegowanš, a jednoczenie mojš wieckš przełożonš, ale dobrze się nam razem pracuje.
- Chyba nie rozumiem - stwierdził Wallie. - Cieszę się, że Quili dostała promocję na Trzeciš, ale co z lady Thondi?
- Jest u Bogini.
- Byłbym hipokrytš, gdybym wyraził żal. Na twarzy kapłanki pojawił się wyraz lekkiej nagany, a zaraz potem łaskawy umiech należny Siódmemu.
- Mylę, panie, że ty sam oddałe jš pod boski sšd. Twoja moŹdlitwa została wysłuchana. mierć lady Thondi nie była lekka.
- Proszę o wyjanienie!
Valia obrzuciła grupkę przybyszów uważnym spojrzeniem, zaŹdowolona, że ma komu opowiedzieć ciekawš historię.
- Zeszła na molo, żeby wsišć na rodzinnš łód. Wybierała się do Ov w interesach, niedługo po twoim odjedzie, lordzie Shonsu. Załamała się pod niš przegniła deska i kobieta wpadła do wody.
- O, Bogini! - wyszeptał Wallie.
Po plecach przeszły mu ciarki. Dlaczego czuł się winny?
- Tak! Przed niš szło kilku rosłych mężczyzn, a ona nie była ciężkš osobš, o ile wiem.
- Piranie jš dopadły?
Kapłanka tylko czekała na to pytanie.
Nie chciały jej. Oczywicie takie rzeczy się zdarzajš. Pršd porwał lady Thondi i wcišgnšł jš pod wodę. Utonęła. Nikt nie mógł jej pomóc.
Kobieta rozkoszowała się reakcjš słuchaczy. Nnanji i Tomiyano byli pod wrażeniem. Jja otoczyła ramieniem swojego pana.
- Mogę pokazać wam to miejsce, jeli chcecie - zaproponowaŹła Yalia.
- Nie, dziękujemy! A jej syn?
- Kilka dni po mierci matki czcigodny Garathondi miał atak apopleksji. Od tamtej pory jest sparaliżowany i nie może mówić. Uzdrowiciele nie dajš mu nadziei na powrót do zdrowia. Sšdzš, że nie pożyje długo.
- To straszne!
Czwarta zrobiła zaskoczonš minę.
- Kwestionujesz sprawiedliwoć bogów, panie, choć o niš prosiłe?
- Nie chciałem... Opowiedz mi o Quili, pani. Mam nadzieję, że jej wiedzie się lepiej?
- Doskonale. Nigdy nie widziałam szczęliwszej pary. Walliego korciło, żeby wprawić w osłupienie wištobliwš osoŹbę, ale zwalczył pokusę.
- Polubiła Garadooiego?
- Oczywicie! wietnie do siebie pasujš! Prawdziwe gołšbki. Czujšc, że Jja mocniej go obejmuje, Wallie spojrzał w jej umiechnięte oczy. Pewnych rzeczy nie trzeba mówić.
- Proszę im przekazać nasze gratulacje.
- Z pewnociš to zrobię. A ty, panie? Już doszedłe do siebie po odniesionej ranie?
- Skšd... o tym wiesz, pani?
Valia umiechnęła się tajemniczo i zarazem łaskawie. OwaŹdy i wiatr nie dokuczały jej tak jak gociom. Była odpowiednio ubrana.
- Parę tygodni temu czarnoksiężnicy poinformowali budowniŹczego, że umarłe. Widziano cię w Aus, a potem w Ki San, ale rannego i bardzo słabego. Uzdrowiciele nie dawali ci nadziei.
Oczywicie, Quili bardzo się ucieszyła, gdy usłyszała, że tu jeste i że tamte opowieci były przesadzone.
Nie wszystkie. Wallie zerknšł na Nnanjiego. Mylał goršczkoŹwo. Macki czarnoksiężników sięgały wszędzie. Mieli agentów w Ki San, chyba że sam uzdrowiciel nie był czarnoksiężnikiem. Postawił jednak złš diagnozę. Może dlatego w Wal dokładnie nie przeszukano Szafira. Uznano Shonsu za zmarłego. Potężni wroŹgowie też bywali po ludzku omylni.
- Nie wszystkie - powiedział Siódmy. - Czego tu dzisiaj szuŹkajš czarnoksiężnicy?
Kapłanka rozemiała się.
- Prace nad wieżš postępujš bardzo wolno, odkšd budowniczy Garadooi skrócił godziny pracy niewolników. Zakazał również wszelkich fizycznych kar bez jego osobistej zgody.
- Takie decyzje rzeczywicie mogły zaszkodzić wydajnoci.
- Lecz dochód z samego majštku znacznie ostatnio wzrósł.
Wallie wcale się nie zdziwił. W następnej kolejnoci Garadooi zapewne da swoim niewolnikom mięso. Może już to zroŹbił. I łóżka.
- A czarnoksiężnicy?
- Czcigodny Rathazaxo przyjechał z wizytš - odparła Valia z cynicznym umiechem. - Chciał, żeby budowniczy Garadooi wrócił razem z nim do miasta i osobicie przejšł nadzór nad buŹdowš, tak jak jego ojciec. Doszło do ostrej wymiany zdań. SłyŹchać ich było nawet przez zamknięte drzwi.
- Wieża jeszcze nie jest ukończona?
- Sama wieża tak, ale jeszcze trwajš roboty na przyległym plaŹcu. Oczywicie czcigodnego i jego towarzyszy poproszono, żeby zostali na kolację. Akurat wtedy przybył do osady żeglarz Holiyi. Dzierżawcy przynieli wieć do dworu, ale były pewne kłopoty z jej przekazaniem w obecnoci czarnoksiężników. Stšd zwłoka. Ja też brałam udział w kolacji.
- Quili i mnie udało się wymknšć na krótkš rozmowę, ale ona na razie nie miała opucić goci. Jeli chcecie jechać ze mnš, musimy trochę zaczekać. Jeli nie, Quili przesyła uciski dla adepta Nnanjiego i dla ciebie, panie.
Czwarty umiechnšł się szeroko.
- Przekaż jej moje, pani.
- I oczywicie moje - dorzucił Wallie. - Ile osób towarzyszy Szóstemu?
- Dwaj Trzeci.
Puls Walliego nieco przyspieszył.
- Ale budowniczy Garadooi nie wróci z nimi do Ov? Nnanji zesztywniał. Valia pozwoliła sobie na dystygnowany miech.
- Musieliby rzucić na niego czar. Bardzo silny! Garadooi obieŹcał, że za parę dni... W tym momencie zreflektowała się i gniewnie zacisnęła usta.
- Do Ov płynie się Rzekš? - zapytał Tomiyano.
- Jest prom - powiedział Nnanji.
- Bardzo się upierali, żeby budowniczy jechał z nimi, panie -wtršciła kobieta, przestraszona i zła na siebie z powodu nieostrożŹnoci. - Próbował ich namówić, żeby zostali na noc. Rodzinna łód przybędzie rano...
- Ale zaprosiła nas do dworu, pani. Wiedziała, że sobie pojadš.
- Możliwe.
Wallie nieraz słyszał, jak Honakura trochę mija się z prawdš, choć nie kłamie. Staruszek miał w tej dziedzinie dużo większš wprawę niż nadęta kapłanka.
W gęstniejšcym mroku oczy Nnanjiego błyszczały wiatłem odbitym od Rzeki. Nie było w nich jednak żšdzy krwi. Czwarty uważnie obserwował mentora, ale nie ekscytował się jak kiedy na myl o akcji. Wiedział, jak należy zareagować.
- Oto twoja szansa, Shonsu! - Tomiyano zatarł ręce. - Nas pięŹciu i ich trzech. Niele, prawda, zwłaszcza, że mamy przewagę zaskoczenia?
- Nie - powiedział krótko Wallie.
- Co?! Dlaczego? Zabić dwóch, jednego wzišć żywego! Masz szansę się dowiedzieć, co chowajš w zanadrzu, człowieku! To okazja zesłana przez bogów! Zwišżemy go i zakneblujemy...
- Nie.
- Dlaczego?! - krzyknšł żeglarz. - Co jest złego w tym planie?
- Lord Sh...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin