KM Rozdział 84.doc

(90 KB) Pobierz
Rozdział 84

Rozdział 84. Przygotowania

Harry z ulgą obserwował, jak Dumbledore odprowadza Nikotris do prywatnych komnat. Za nic w świecie nie życzył sobie zostać teraz z czarownicą sam na sam. Wolałby chyba stanąć naprzeciwko zdziczałego wilkołaka, przynajmniej wiedziałby, jak się przed nim bronić. Za to awanse Nikotris wprawiały go jedynie w zakłopotanie i kompletnie nie potrafił sobie z nimi poradzić.

Dyrektor wrócił po kilku minutach.

— Poszło dość dobrze, jeśli nie liczyć Appiaha — powiedział. — Ale chyba należało brać pod uwagę podobną możliwość.

— Pewnie tak — odrzekł Potter. — Nie myślałem jednak, że przyczyną odmowy będzie prywatna nienawiść.

— Nie nazwałbym jej prywatną. — Starzec ciężko opadł na krzesło za biurkiem. — Raczej zawodową, profesjonalną czy wreszcie ambicjonalną. — Albus westchnął. — Musiał chyba nie za dobrze znieść Stonehenge. To, co zobaczył, okazało się pewnie zbyt różne od tego, co sobie wyobrażał. To przykre przekonać się, że nie jesteśmy tak ważni i potężni, jak nam się zawsze wydawało.

— Nie wiem do końca dlaczego, ale skojarzył mi się z Voldemortem — powiedział Harry w zamyśleniu. — Aż dziwne, że do niego nie dołączył. W końcu jest równie ambitny i szanuje wyłącznie wiedzę i moc.

— Być może w tym właśnie tkwi odpowiedź. — Dumbledore wpatrywał się w blat biurka. — Musieliby uzgodnić, który z nich jest ważniejszy, a nie wydaje mi się, żeby podobne ustalenia mogły przebiec bezkonfliktowo. — Dyrektor spojrzał na zegar stojący po lewej stronie biurka. — Harry, zostały nam niecałe dwie godziny do północy — powiedział wreszcie.

— Tak, wiem. — Potter ocknął się z zamyślenia i również rzucił okiem na czasomierz. — Do jedenastej wszystko musi być gotowe na ich przybycie.

— Zaczniemy w takim razie od profesor McGonagall — zaproponował Albus i skierował się w stronę kominka. Sypnął proszkiem w ogień, po czym zawołał: — Minerwa McGonagall!

Kilkanaście sekund później w płomieniach ukazała się twarz czarownicy.

— Albusie, życzysz sobie czegoś? — zapytała. Wyglądało na to, że nie jest sama w swoim gabinecie.

— Minerwo, czy byłabyś tak miła i wpadła do mnie na momencik? — powiedział dyrektor uprzejmym, ale nieznoszącym sprzeciwu tonem, którego używał, gdy oczekiwał natychmiastowej reakcji.

— Za sekundę — odpowiedziała i zniknęła. Pojawiła się po dłuższej chwili i otrzepując szatę z popiołu, rozejrzała się po gabinecie. Kiedy dostrzegła Pottera, jej pomarszczoną twarz rozjaśnił przyjazny uśmiech. — Harry, wspaniale znów cię widzieć! I to w takiej świetnej formie.

— Dziękuję, pani profesor. — Młodzieniec odpowiedział jej uśmiechem.

— Minerwo — zwrócił się do niej Dumbledore. — Potrzebujemy twojej dyskretnej pomocy. — Dyrektor znów siedział za swoim biurkiem i właśnie wskazywał czarownicy miejsce po drugiej stronie. — Chodzi o zdjęcie pola antyaportacyjnego na błoniach. — Starzec uśmiechnął się do McGonagall przepraszająco. — Sam bym się tym zajął, ale sprawa musi być zakończona najpóźniej do jedenastej, a ja w międzyczasie mam jeszcze inne sprawy do załatwienia.

Minerwa była zaintrygowana i odrobinę zaniepokojona.

— Czy dowiem się, w jakim celu mam usunąć blokadę? — zapytała.

— Nie mogę ci tego wyjawić — odpowiedział dyrektor, jednak widząc wyraz twarzy nauczycielki, postanowił nieco złagodzić swoją wypowiedź. — Naprawdę bardzo mi przykro. Powiedziałbym ci wszystko, gdybym miał taką możliwość. Uwierz.

— Komu miałabym wierzyć, jeśli nie tobie — westchnęła czarownica po chwili milczenia. — Dobrze, zrobię to. Mam usunąć wszystkie blokady? Z całych błoni?

— Nie — włączył się do rozmowy Potter. — Chodzi nam o okrąg o średnicy około sześciu metrów, dziesięć metrów na prawo od granicy boiska do quidditcha.

— Jak ważna jest precyzja w zachowaniu tych odległości?

— Kluczowa — odpowiedział Harry. — Część z osób, które będą się aportować do kręgu, nigdy tu wcześniej nie były. — Chłopak zastanowił się chwilę nad tym, co właśnie miał zamiar powiedzieć. — Dodatkowo chciałbym prosić o założenie blokad wokół koła. Takich, żeby można było do kręgu z zewnątrz wejść, ale nie można było się z niego wydostać bez znajomości odpowiedniego hasła.

— Nie ufacie ludziom, którzy będą w nim przebywać? — zapytała zdumiona McGonagall.

— Przykro mi, pani profesor, ale to właśnie jedna z tych rzeczy, o której nie wolno nam z nikim rozmawiać — poinformował czarownicę Potter.

Nauczycielka patrzyła na niego przez chwilę z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia na twarzy, po czym przeniosła wzrok na Dumbledore'a. Gdy dyrektor skinieniem głowy potwierdził słowa chłopaka, kobieta wzruszyła ramionami i wstała.

— Dobrze, w takim razie pójdę już zrobić to, o co prosicie i będę się modlić, żeby skończyło się to dobrze. Cokolwiek to jest.

— Minerwo — zatrzymał ją jeszcze Dumbledore. — I bardzo prosimy o absolutną dyskrecję.

— Oczywiście. — McGonagall wzniosła oczy do sufitu i potrząsnęła głową. Następnie odwróciła się i wyszła.

— Jak ich wprowadzimy? — zapytał Harry po jej wyjściu.

— Pod czarem niewidzialności — odpowiedział dyrektor. — Sam po nich pójdę. Im mniej osób jest w to zaangażowanych, tym lepiej. — Czarodziej podniósł się zza biurka i skierował w stronę kominka. — Teraz idę na chwilę do ministerstwa, porozmawiać z Amelią Bones. Muszę ją uprzedzić, co się może wydarzyć po północy, żeby w razie czego skontaktowała się z rządami innych państw. Mugolom będzie wtedy potrzebna cała dostępna pomoc.

Dyrektor zniknął w zielonych płomieniach, zaś Potter zapadł się głębiej w fotelu i zaczął rozmyślać.


Snape spodziewał się, że po wyjściu Harry'ego i Dumbledore'a goście natychmiast opuszczą jego komnaty. Byli przecież rodziną Pottera, a nie jego, nie było więc powodu, aby dotrzymywali mu towarzystwa, gdy chłopak zniknie. Okazało się jednak, że oni mieli na ten temat zupełnie inne wyobrażenie.

Syriusz i Ron w dalszym ciągu siedzieli rozparci na kanapie, przerzucając się uwagami na temat szans poszczególnych drużyn w eliminacjach do Mistrzostw Quidditcha. Remus wyciągnął sobie z podręcznej biblioteczki Snape'a jakąś małą książeczkę i teraz właśnie, zanurzony wygodnie w fotelu, szykował się do lektury. Hermiona siedziała na drugiej kanapie, w miejscu, gdzie zostawił ją Potter i zastanawiała się nad czymś.

— Panie profesorze — zwróciła się nagle do Severusa — mam coś dla pana — powiedziała i z kieszeni szaty wyciągnęła oba Kamienie Serca, Harry'ego oraz jego własny.

Snape podszedł do kanapy i zajął miejsce obok dziewczyny, to samo, które jeszcze przed chwilą zajmował Potter. Spojrzał na nią uważnie i zastanowił się, dlaczego nie zwróciła ich jego mężowi? Czy tak nie byłoby jej łatwiej, mniej krępująco? Wyraz twarzy Gryfonki znów go zaskoczył. Patrzyła na niego z sympatią i wcale nie ukrywała lekkiego uśmiechu, który błąkał się na jej ustach. Pytanie samo wymknęło mu się z ust.

— Dlaczego nie oddała ich pani Harry'emu?

— Myślałam o tym — przyznała. — Ale w końcu doszłam do wniosku, że to dla pana są ważniejsze. Przynajmniej na razie.

Przynajmniej na razie? Cóż to, do licha, miało oznaczać?

Snape odebrał od czarownicy oba Kamienie, po czym do szmaragdowego doprawił na powrót łańcuszek i nie przejmując się tym, że Hermiona ciągle go obserwuje, zawiesił go sobie na szyi i wsunął pod koszulę. Zaczął się zastanawiać, co ma począć z drugim Kamieniem. Nie wydało mu się właściwe, aby znów upchnąć go na dnie kufra w sypialni, był na to zbyt ważny. Ale co w takim razie miał z nim zrobić? Bawił się kamykiem, bezmyślnie przetaczając go między palcami lewej ręki.

— Myślę… wydaje mi się, że Harry byłby szczęśliwy, gdyby go dostał — powiedziała nagle Hermiona, a jej wzrok spoczywał na dłoni Snape'a, tej, w której ukryty był teraz fioletowy kamień.

— Nie sądzę — odpowiedział Mistrz Eliksirów i westchnął, przypominając sobie Walentynki i sposób, w jaki jego mąż ofiarował mu prezent. — Nie doceniał nawet własnego, mimo że jest naprawdę wyjątkowy.

— Może kiedyś tak było — wyszeptała dziewczyna. — Ale nie teraz. Teraz oba są równie wyjątkowe. — Podniosła wzrok na twarz Severusa i już normalnym, lekko figlarnym tonem dodała: — A Harry jest romantykiem.

— Gryfoni! — mruknął pod nosem mężczyzna, ale uśmiechnął się przy tym lekko, chowając kamyk do wewnętrznej kieszeni szaty.

Siedzieli chwilę w ciszy, oswajając się z nowym poziomem zażyłości, jaki wkradł się pomiędzy nich nieoczekiwanie. Snape pomyślał, że małżeństwo z Harrym zmieniło jego życie w sposób, jakiego wcześniej nie byłby sobie w stanie wyobrazić. Nie był do końca przekonany, czy zmiany aby na pewno mu odpowiadają, miał jednak dziwne i raczej niepokojące poczucie, że nie bardzo może im przeciwdziałać. Po pierwsze było na to odrobinę za późno, a po drugie… Właściwie chyba mógł się z nimi pogodzić. Stopniowo i w ograniczonym zakresie. A przynajmniej mógł spróbować. Mąż był dla niego łącznikiem ze światem. I z ludźmi. Gryfonami, poprawił się po chwili, a usta wykrzywił mu nieświadomy, nieco zniesmaczony uśmiech. Oto siedział w swoich komnatach i zamiast warzyć eliksir albo czytać, odpoczywał bezproduktywnie w towarzystwie, którego sam zapewne by sobie nie wybrał. Na pewno by nie wybrał! Co więcej, żadnej z przebywających w pomieszczeniu osób nie miał ochoty zabić. W każdym razie — nie przez cały czas. Nie to, żeby miał zamiar często powtarzać podobne spotkania, ale nie było tak źle, jak mógłby się spodziewać jeszcze pół roku temu. Pokręcił głową w niemym zdumieniu i z trzymanego w ręku kieliszka upił łyk brandy.

— Panie profesorze — przerwała jego rozmyślania Hermiona. — Czy sądzi pan, że powinnam się zgodzić?

Snape przez chwilę zastanawiał się, o czym czarownica mówi. Ach tak! Mroczny Znak.

— Oczywiście — odpowiedział z pełnym przekonaniem. — Później może już pani nie mieć takiej szansy. Nie co dzień szuka się rozwiązań czarnomagicznych zagadek — dodał bez cienia złośliwości. — Czarny Pan z pewnością posunął się za daleko, ale jego poczynania zmuszają nas do rozwijania umiejętności, czyż nie?

— Mogłabym powiedzieć, że obeszłabym się bez takiej motywacji — powiedziała Hermiona, patrząc w płomień stojącej na stoliczku przed nią świecy i pocierając prawym kciukiem knykcie lewej ręki. — Ale to byłoby kłamstwo. — Spojrzała na niego. — Nigdy nie zdecydowałabym się szukać podobnej wiedzy, gdybym nie musiała.

Mistrz Eliksirów kiwnął głową na znak, że rozumie. Oczywiście, że nie. Gdyby studiowanie czarnomagicznych nauk było łatwe, Slytherin nie musiałby czekać tysiąca lat na swojego następcę. Nie to, że nie było chętnych. Było ich nawet więcej, niż świat byłby w stanie znieść — gdyby im się udało. Ale nie udało się, bo nie starczało im zimnej krwi. Mieli za dużo skrupułów, więc szaleństwo dopadało ich, zanim dotarli do końca. Z wyjątkiem Voldemorta, oczywiście. Jemu się powiodło. Severus wzdrygnął się na myśl o tym, co mieszkało teraz w duszy Czarnego Pana. Przed oczami mignęło mu wspomnienie fiolki ze strzępem czarnej mgły, którą wydobył z umysłu Harry'ego.

— Cóż, nie mamy wyboru, Czarny Pan nam go nie pozostawił — powiedział stanowczo do dziewczyny. — Tak, sądzę, że powinna się pani zgodzić. Zresztą — dodał po chwili z kpiącym uśmieszkiem — Harry byłby zawiedziony, gdyby się pani nie zgodziła. Jego nepotyzm pozostałby niezaspokojony.

— Harry nie jest… — parsknęła Hermiona wściekle.

— Ależ jest — przerwał jej Snape, a kpiący uśmiech nie schodził mu z ust. — Nie mam jednak nic przeciwko temu, bo doskonale umiał sobie dobrać przyjaciół, których teraz faworyzuje.

Gryfonka w ostatniej chwili powstrzymała cisnącą jej się na usta sarkastyczną uwagę, po czym aż zamarła ze zdumienia, gdy dotarł do niej sens wypowiedzi Snape'a. Oczywiście, już wcześniej zdawała sobie sprawę, że profesor docenia przyjaźń, jaką ona i Ron darzą Harry'ego. Jednak teraz nie chodziło o przyjaźń. Teraz Snape skomplementował ich samych – ich umiejętności i wartość jako ludzi. To było takie… miłe. Nawet, jeśli ukryte w zniewadze. Spojrzała na mężczyznę z ukosa.

— Co powinnam, pana zdaniem, zrobić na początek? — zapytała.

— Na pewno nie może pani nadać własnej nazwy — prychnął, a gdy zauważył jej zdumiony wzrok, dodał: — Harry już ją wymyślił. Pani zadanie nazywa się: „Projekt Mroczny Znak".

— Och, nie! — jęknęła.

— Och, tak! — zaśmiał się krótko. — Ale może pani spróbować negocjować. Byle szybko, bo jak się przyjmie, nic już pani na to nie poradzi.

Hermiona pokręciła głową zdegustowana.

— A jak już zmienię nazwę, to co wtedy?

— Można zacząć od burzy mózgów, na początek w małym gronie — zaproponował. — Zastanowić się, w jakich obszarach zacząć poszukiwania, ustalić bibliografię. Gdy to będzie gotowe, zebrać zespół i zaprząc go do roboty.

— Brzmi łatwo — powiedziała.

— Być może — odpowiedział. — Ale takie nie jest.

— Domyślam się. — Uśmiechnęła się do niego. — Czy zechce pan wziąć udział w burzy mózgów?

— Nawet gdybym nie chciał, muszę. Harry jasno zakomunikował mi, czego oczekuje — prychnął z rozbawieniem na wspomnienie determinacji chłopaka.

— Ach! — Dziewczyna była zdumiona. Nie potrafiła sobie wyobrazić Mistrza Eliksirów przyjmującego z pokorą polecenia od jej przyjaciela. Król królem, ale…

— Na szczęście chcę — powiedział i uśmiechnął się do niej.

No tak, pomyślała, przecież nikt nie zmusiłby go do czegoś, czego sam nie chciałby zrobić. Nawet Harry.

— Kogo pan by zaprosił na taką burzę mózgów?

— Flitwicka, McGonagall, Lupina, być może Babbling, kto wie, czy starożytne runy nie będą pomocne. Z uczniów jedynie najzdolniejszych. Rozważyłbym kandydaturę Draco Malfoya, poza tym Krukoni: Terry Boot, Padma Patil, Cho Chang. Jak na pierwsze spotkanie to wystarczająco dużo osób.

Dziewczyna pokiwała głową, notując sobie w pamięci jego propozycje.

— Ciekawe, czy są w ogóle źródła na ten temat — zastanowiła się.

— Do wszystkiego są źródła, panno Granger, powinna pani już to wiedzieć — powiedział znajomym jej, nauczycielskim tonem. — Zresztą, sam będę miał dla pani wyjątkowo ciekawe źródło. — Gdy spojrzała na niego zaintrygowana, wyjaśnił: — Lucjusz Malfoy udostępni nam swoje wspomnienie z nałożenia Mrocznego Znaku. Dzisiaj to z nim uzgodniłem.

Hermiona spojrzała na profesora, mimowolnie przesuwając wzrok na jego lewe przedramię.

— Czy… — zaczęła, ale nie pozwolił jej skończyć.

— Nie — powiedział. — Nie, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne.

Kiwnęła głową, akceptując jego decyzję.

— A czy wpuści mnie pan do swojej biblioteki? — zapytała. Gdy jego wzrok pobiegł mimowolnie ku drzwiom po drugiej stronie pomieszczenia, pokręciła głową. — Nie, nie chodzi mi o tę. Chciałabym zobaczyć bibliotekę w Snape Manor.

Severus zastanowił się przez chwilę. To będzie go kosztowało ponowne otwarcie rodowej siedziby. Po tylu latach uporczywego odmawiania swojemu rodzeństwu, miałby teraz po prostu to zrobić? Z drugiej strony, Harry też tego chciał, prawda? Często pytał o posiadłość, choć Snape nie mógł zrozumieć kontekstu jego pytań. Mniejsza o to. Może to jest właśnie ten moment? W końcu są małżeństwem, czy nie powinni mieć własnego, gotowego na ich przyjęcie domu?

— Dobrze — powiedział, gdy już się zdecydował. — Ale będzie pani musiała poczekać, aż otworzę posiadłość. W tej chwili jest tam zbyt niebezpiecznie.

— Oczywiście — zgodziła się, a jej oczy zalśniły.

— Za to do biblioteki Malfoyów będzie pani mogła wejść od razu — zadeklarował. Następnie, nieco głośniej, dodał: — Black też pewnie wpuści panią do swojej.

Syriusz poderwał głowę.

— Gdzie cię wpuszczę, Hermiono? — zapytał.

— Do swojej rodowej biblioteki — odpowiedziała z uśmiechem.

— Ach, tam! Pewnie, dlaczego nie — potwierdził. — Ale będziesz musiała uważać. Książki, jakie zgromadziła moja rodzina, są naprawdę niebezpieczne.

— Myślisz, że mnie pogryzą? — zapytała, puszczając oko do Rona.

— Pogryzienie to będzie twój najmniejszy problem, jeśli nie będziesz ostrożna — powiedział poważnie Łapa, a Lupin kiwnął potakująco głową.

— Na pani miejscu potraktowałbym to ostrzeżenie poważnie, panno Granger — włączył się Snape. — Dotyczy ono również mojej biblioteki. Mroczne rody. Proszę o tym nie zapominać.

Wszyscy patrzyli na nią ze śmiertelną powagą w oczach. Nawet Ron się nie uśmiechał, zamiast tego kiwając głową w niemym potwierdzeniu.

— Czystokrwiści — prychnęła Hermiona, ale była im wdzięczna za ostrzeżenie i troskę. — Dobrze, będę uważać. Zabiorę nawet ze sobą Draco, żeby w razie czego mieć wiarygodne źródło wiedzy o wyjątkowo wrednych bibliofilskich pułapkach.

Powiedziała to żartem, ale Snape spojrzał na nią z uznaniem.

— Niezły pomysł — powiedział. — Kto jak kto, ale Malfoy na pewno będzie umiał je rozpoznać.

Gryfonka przewróciła oczami, po czym wstała i zwróciła się bezpośrednio do Mistrza Eliksirów.

— Dziękuję za pomoc, panie profesorze. Wykorzystam pana sugestie, jeśli tylko się zdecyduję — powiedziała. — Dziękuję też za kolację. Miło było zjeść w spokoju. Wielka Sala jest ostatnio przytłaczająca. — Uśmiechnęła się do niego. — Proszę uściskać ode mnie Harry'ego, gdy wróci.

— Wychodzisz już? — zapytał Syriusz, a Ron poderwał się z miejsca, gotów towarzyszyć dziewczynie.

— Tak — odpowiedziała. — Idę do profesor McGonagall. Muszę z nią poważnie porozmawiać. — Spojrzała na Rona. — Ale ty możesz zostać, jeśli chcesz.

Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu, zarejestrował przytulną atmosferę, ciszę i spokój, wreszcie podjął decyzję i z powrotem opadł na kanapę za sobą.

— Jeszcze chwilę posiedzę — powiedział, ignorując uniesione w wyrazie zdumienia brwi Syriusza.

— Świetnie — uśmiechnęła się Hermiona. Wyglądała, jakby decyzja Rona zupełnie jej nie zdziwiła. — Dobranoc, panie profesorze — powiedziała do Snape'a i skierowała się do drzwi, zamiast w stronę kominka. Nie miała zamiaru ponownie wylądować w gabinecie dyrektora.


Dumbledore wrócił z ministerstwa za dwadzieścia pięć jedenasta. Harry czekał na niego, przechadzając się nerwowo przed kominkiem.

— Dzięki Merlinowi, że już pan jest — powiedział z ulgą do dyrektora. — Zacząłem się niepokoić.

— Niepotrzebnie, zupełnie niepotrzebnie — uspokajał go starzec. — Musiałem wszystko wyjaśnić Amelii i zasugerować pożądane kroki. Będą teraz dokładnie przyglądać się mugolom i w razie potrzeby pomagać. — Uśmiechnął się do chłopca. — Ale ty mogłeś pójść do naszych gości.

— Mowy nie ma. — Potter wzdrygnął się zauważalnie. Na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec. — Nie podoba mi się sposób, w jaki traktuje mnie Nikotris.

Dumbledore przyjrzał mu się z namysłem.

— Czy to jest ten sposób traktowania, o jakim myślę? — zapytał. Kiedy Harry potwierdził, ostrzegł go. — Jeśli mogę ci coś doradzić, Harry: to krępujące, zdaję sobie z tego sprawę, ale postaraj się nie urazić jej uczuć. Jest potężna, niebezpieczna i bardzo młoda. To niezwykle groźne połączenie.

— Dobrze, panie profesorze, zrobię co będę mógł — westchnął chłopak nieszczęśliwie.

— Idę w takim razie po nasz zespół, nie ma co tracić czasu. Masz dwadzieścia minut na wyjaśnienie im wszystkiego, potem wyprowadzisz ich na błonia.

— A pan, dyrektorze?

— Ja wyjdę trochę wcześniej i przyprowadzę wampiry.

Dumbledore poszedł po czarodziejów, zaś Harry zastanawiał się w jaki sposób przedstawić im istotę tego, co będą musieli zrobić. Nie przychodził mu do głowy żaden sposób, który by ich nie wystraszył. Kiedy chwilę później obserwował wchodzących gęsiego ludzi, postanowił powiedzieć im po prostu prawdę. W granicach rozsądku, oczywiście.

Dyrektor wyczarował dziewięć krzeseł, ustawionych w okręgu, aby wszyscy mogli się dobrze widzieć. Potter obserwował, jak zajmują miejsca i pomyślał, że zapewne mieli wystarczająco dużo czasu, żeby choć odrobinę się ze sobą poznać. Teraz widać było od razu, kto komu przypadł do gustu. Pierwszy zajął miejsce Nicholas Flamel. Obok niego usiadł Keizo Hamada, zaraz obok rozsiadła się wygodnie Augusta Longbottom, a przy niej Sabira Abdelghani. Obok Sabiry miejsce zajął sam Dumbledore, zaś przy jego boku majestatycznie zasiadła Maria Fernandez Morales. Harry'ego wcale nie zdziwił fakt, że przy Marii usiadł Maarten Bilderdijk. Nikotris oczywiście usiadła obok Bilderdijka, zajmując tym samym miejsce bezpośrednio przy boku Pottera. Harry nie był tym zachwycony, więc od razu wstał i odsunął swoje krzesło do tyłu. Okazało się to całkiem dobrym posunięciem, bo mówienie na stojąco do osób, które siedziały, dodawało mu pewności siebie.

— Dziękuję, że jesteście tu dzisiaj ze mną — zaczął, a wtedy przez głowę przebiegła mu absurdalna myśl, że naprawdę łatwiej było mu stać tu i teraz przed grupą najpotężniejszych czarodziejów świata, niż przed Severusem Snape'em dzisiaj po kolacji. Gdy zdał sobie z tego sprawę, nieco się uspokoił. — To, co będziemy musieli wkrótce zrobić, będzie trudne i będzie od nas wszystkich wymagało maksimum determinacji i zaufania. — Czarodzieje wpatrywali się w niego z uwagą. Na ich twarzach dostrzegał skupienie, jednak ani odrobiny lęku. — Wierzę jednak, że obudzenie mugoli jest tego warte — kontynuował, a oni zgodnie pokiwali głowami. — Nie będę was oszukiwał, że umiem przemawiać, bo nie umiem. Wiecie, dlaczego tu jesteście, dlaczego podjęliście takie a nie inne decyzje. Szanuję to. Szanuję każdy z waszych powodów. Dlatego nie oczekuję od was, że będziecie kierować się moimi pobudkami. Jedyne, czego chcę, to żebyście mi dzisiaj zaufali.

— Ufamy ci, Harry — powiedziała Augusta Longbottom, a on uśmiechnął się do niej leciutko.

— Jest nas tu dziewięcioro — ciągnął. — Dziewięcioro czarodziejów o ogromnej mocy, której użyjemy, aby rozciągnąć wokół całego globu gęstą magiczną siatkę. — Przez pokój przebiegł cichy szmer, gdy jego słuchacze westchnęli. — Jednak nie to będzie najważniejsze.

— Co w takim razie? — zapytał zaintrygowany Flamel.

— Najistotniejsze będzie pewne połączenie — powiedział. — Jak wiecie, obudziłem was, a także każdego innego czarodzieja i charłaka na świecie, za pomocą impulsu skierowanego bezpośrednio do magicznego rdzenia. — Wiedzieli o tym, oczywiście. Jednak gdy usłyszeli tę informację prosto z jego ust, przedstawioną w tak bezpośredni sposób, zabrakło im tchu. Tyle mocy w jednym niewielkim ciele. Po plecach trojga z nich przebiegł dreszcz niemal erotycznego podniecenia. — Mugole śpią nadal. Wszyscy uważają, że to dlatego, że nie posiadają magicznego rdzenia — ciągnął. — To nieprawda.

Wydawało się niemożliwe, żeby zaledwie siedmioro dorosłych czarodziejów mogło uczynić swoimi szeptami podobny rwetes. A jednak. Słowa Pottera ogromnie ich poruszyły i pierwszy raz tego wieczoru chłopak miał okazję zaobserwować wzburzone emocje na ich twarzach.

— Spokojnie, panie i panowie — odezwał się Dumbledore. — Jestem pewien, że Harry za chwilę wszystko nam wyjaśni.

Potter podziękował mu odrobinę nerwowym uśmiechem. Gdy obecni ucichli, wyjaśniał dalej:

— Mugole mają magiczny rdzeń, jak każdy z nas. Powiem więcej – mają dwa magiczne rdzenie, również jak każdy z nas. — Podniósł dłoń, aby uciszyć podniecone szepty. — Oba te rdzenie są u nich nieaktywne, natomiast każdy z nas ma aktywny rdzeń odpowiedzialny za naszą magię.

— A ten drugi? — zapytał zszokowany Bilderdijk. Harry był ciekaw, jak bardzo rozgoryczony ograniczeniami Przysięgi Wieczystej będzie mężczyzna, gdy pozna wszystkie szczegóły.

— Ten drugi jest uśpiony, ponieważ oba nie mogą funkcjonować jednocześnie.

— Skoro mugole mają rdzeń, to dlaczego nie mogłeś ich obudzić? — zapytała Hiszpanka.

— Też zadawałem sobie to pytanie i powiem szczerze, że nie do końca to rozumiem. Ich rdzenie odpowiedzialne za nasz rodzaj magii są dla mnie z jakiegoś powodu niedostępne. Gdyby nie przypadek, nigdy bym ich nie odkrył. Mam jednak teorię na temat możliwości dotarcia do nich, którą dzisiaj właśnie będziemy sprawdzać.

— To wydaje się takie nieprawdopodobne — powiedziała szeptem Sabira Abdelghani, jednak w jej głosie Potter wyraźnie usłyszał zachwyt.

— Być może — odpowiedział. — Ale czy nigdy nie zadawaliście sobie pytania, jak to możliwe, że w kompletnie mugolskich rodzinach przychodzą na świat czarodziejskie dzieci?

Zobaczyć osłupienie na ich twarzach, gdy zadał im tak oczywiste pytanie, było bardzo zabawne.

— Myślałam zawsze, że to ma jakiś związek z dziedziczeniem, czy czymś takim — powiedziała Nikotris.

— Uhm, a jak to dziedziczenie miałoby się przenosić? — zapytał, uśmiechając się lekko, Harry.

— To jak to się właściwie odbywa? — zapytał Bilderdijk.

— Przypuszczam, że jakiś czynnik wyzwala rdzeń magiczny u nienarodzonego jeszcze dziecka. Nie mam niestety pojęcia, co to za czynnik.

— Co za niezwykłe pole do badań — wyszeptała Sabira.

— Zapewne, jednak złożona przez was Przysięga Wieczysta nie pozwoli wam na drążenie tego tematu po dzisiejszej nocy. — Harry nie zamierzał pozostawić w tej kwestii żadnych wątpliwości. Jęki zawodu, jakie wyrwały się z kilku piersi udowodniły mu, że posunięcie z Przysięgą Wieczystą było słuszne.

— Ale dlaczego? — zapytał Flamel.

— Ze względu na drugi rdzeń, o którym wcześniej wspomniałem — powiedział Potter. — To właśnie za jego pośrednictwem obudzimy dzisiaj mugoli.

Cisza, która zapadła po tych słowach, była bardzo wymowna.

— Wampiry? — zapytał Keizo Hamada, a jego cichy głos rozbrzmiał w gabinecie dyrektora jak szmer wody. Harry spojrzał na niego z uznaniem.

— Tak, wampiry — potwierdził. — Ten drugi rdzeń to również rdzeń magiczny, wyzwalany za pomocą czynnika powodującego wampiryzm.

— To niedorzeczne — powiedziała babcia Neville'a. — Mam przez to rozumieć, że każdy z nas nosi w sobie zarówno czarodzieja, jak i wampira?

— Sam lepiej bym tego nie ujął, pani Longbottom — uśmiechnął się Potter. — Chociaż nie posunąłbym się do twierdzenia, że każdy z nas nosi w sobie te dwie możliwości. Czarodzieje nie mają już raczej wyboru w tej sprawie, bo choć ten drugi rdzeń ciągle w nas jest, nigdy nie będziemy mogli go użyć. To raczej mugole są tymi, którzy w sprzyjających okolicznościach mogą stać się posiadaczami jednego z dwóch rodzajów magii.

Kompletny szok, jaki pojawił się na twarzach obecnych w gabinecie czarodziejów, nie wyłączając Albusa Dumbledore'a, wyjawił Harry'emu, że właśnie wywrócił ich świat do góry nogami. Jego rewelacje rzucały całkiem nowe światło zarówno na mugoli, jak i na wampiry, więc ciężko było magom od razu przyjąć je i zaakceptować. Dał im dokładnie pół minuty na przetrawienie nowości, po czym zdecydował się mówić dalej.

— Jeśli przyjmiecie do wiadomości istnienie dwóch rdzeni, być może zaakceptujecie też moją teorię na temat sposobu obudzenia mugoli — ciągnął, a oni wpatrywali się w niego w milczeniu. — Przypuszczam, że jedyną metodą jest pchnąć w ich rdzenie impuls złożony z dwóch połączonych rodzajów magii.

— Zakładając przez chwilę, że to możliwe — powiedział cichym głosem Albus Dumbledore — co pozwala ci sądzić, że to zadziała, Harry?

— Przede wszystkim nadzieja, panie dyrektorze — odpowiedział mu równie cicho Potter. — A także to, że inne sposoby nie zadziałały.

— Jakie inne sposoby? — zapytał Flamel.

— Cóż — chłopak na chwilę zawiesił głos. — Ani ja nie mogłem ich obudzić, ani wampiry. Nie osobno.

Po ostatniej wypowiedzi Pottera do czarodziejów dotarło, że wampiry na własną rękę próbowały obudzić mugoli. To był dla większości z nich prawdziwy wstrząs. Nawet Bilderdijk, dla którego równouprawnienie wampirów było życiową misją, nie umiał się pogodzić z nową wiedzą na ich temat.

— To szok — wyszeptał nagle Flamel i chyba obudził tym pozostałych, bo znów rozległy się szmery i posykiwania.

— Tak, wydaje mi się, że to może być szokujące — uśmiechnął się do nich Harry. — Przynajmniej do czasu, dopóki się człowiek z tym nie oswoi.

— Harry, wspomniałeś o połączeniu dwóch rodzajów magii — powiedziała Sabira Abdelghani.

— Zgadza się, wspomniałem. I to będzie właśnie nasze dzisiejsze zadanie. — Potter przygotował się na falę protestów. — Będziemy musieli spleść naszą moc z mocą wampirów i pchnąć ją w stronę mugoli.

Odpowiedziała mu kompletna cisza. Osiem par oczu wpatrywało się w niego w niemym zdumieniu.

— To będzie prawdziwa noc niespodzianek — powiedział wreszcie Maarten Bilderdijk, a tu i ówdzie rozległy się zduszone chichoty.

Harry pozwolił sobie na szeroki uśmiech, zanim przystąpił do dalszych wyjaśnień.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin