Deszcz [Z].doc

(32 KB) Pobierz

Tekst konkursowy II rundy Pierwszego Drrarowego Turnieju Pojedynkowego. Wygrany walkowerem.

Warunki:

Temat: Zdążyć przed wschodem słońca.

 

* pairing główny: drarry

* długość: 6-8 stron w wordzie, czcionką TNR 12

* gatunek: angst, ale z dwuznacznym zakończeniem (zakończenie otwarte, dla ścisłości)

* rating: Pg13 - Nc17 ( prosimy bez PWP)

 

Warunki dodatkowe:

 

* pairing poboczny – Luna i Neville

* czas i miejsce akcji: dowolne.

* ma się pojawić: zazdrosna i wredna Ginny

* beta: tak, wspólne dla wszystkich.

* dodatkowo: staramy się zachować jak największa kanoniczność

 

Betowała Kaczalka, za co jej serdecznie dziękuję.

 

Endżoj!

 

 

DESZCZ

 

 

Z każdym wschodem słońca

poznajemy się na nowo

 

 

Harry ciągle zastanawiał się, jak sobie radzi Draco Malfoy rok po Ostatecznej Bitwie.

Przez ten czas poza ministerstwem widzieli się zaledwie kilka razy. Podczas każdego ze spotkań patrzyli sobie prosto w oczy, wymieniając uprzejmości chłodnymi, pozbawionymi emocji głosami. Harry’emu przebiegał dreszcz wzdłuż kręgosłupa, kiedy tylko ich dłonie stykały się przy powitaniu; nie miał pojęcia dlaczego — może to delikatny uścisk, a może nieznaczne drgnięcie ust, gdy Malfoy zaciskał palce na jego skórze. Harry czuł ciepło wypływając na policzki i nie potrafił tego kontrolować. Bąkał odpowiedź na pytanie Ślizgona, odwracając z zażenowaniem wzrok.

A potem każdy zajmował się własnymi sprawami i to uczucie znikało.

Nie byli wrogami i nie czuli do siebie nienawiści. Wiedzieli o tym obaj. Zrozumieli to i zaakceptowali podczas spotkań w ministerstwie, przesłuchań i zeznań pod Veritaserum. Pozostała chłodna aprobata. Zaczęło się na ich szóstym roku, w łazience Jęczącej Marty, kiedy Harry, zobaczył w szarych oczach szczere łzy i ten obraz wyrył się w jego pamięci na długi czas. Mimo że rzucił na niego ohydne zaklęcie, ból i strach na twarzy Malfoya zepchnął gdzieś w głąb czaszki Harry’ego niezmąconą nienawiść.

Voldemort kazał Malfoyowi zabić Dumbledore’a, a jemu się nie odmawia. Draco miał tylko jeden wybór: zabić dyrektora, ratując własne życie. Stojąc na wieży, wydawał się tak boleśnie kruchy, trzęsącymi dłońmi próbując utrzymać różdżkę pod odpowiednim kątem. Jego głos drżał, gdy opowiadał o misji, i Harry miał wrażenie, że Ślizgon zaraz się rozpłacze. Zastanawiał się później, jak potoczyłyby się dalsze losy ich wszystkich, gdyby jednak Draco przyjął propozycję Dumbledore’a. Czy w tamtej chwili czułby do niego mniejszą nienawiść?

— Harry — usłyszał głos gdzieś za sobą. Siedząc nad tequilą przy kuchennym stole w ich nowym mieszkaniu, nie poruszył się choćby o milimetr. Uporczywie próbował zignorować wołanie. — Harry... Co tu robisz?

Kiedy Ginny przekroczyła próg pomieszczenia, Harry skrzywił się nieznacznie. Nie miał ochoty jej teraz widzieć, słuchać oskarżycielskich zarzutów, że zwariował, że nie jest taki jak kiedyś, że nie potrafi żyć w nowych czasach. Wiedział, że była zaborcza, wszystkiego chciała dla siebie, by Harry tylko jej poświęcał całą swą uwagę, ale on tak nie potrafił. Dusiła go, ciągnęła w dół jak Wielka Kałamarnica w hogwarckim jeziorze. Miał wrażenie, że dłużej tego nie wytrzyma.

— Siedzę. Myślę — odpowiedział posępnie. Im dłużej wpatrywał się w drinka, tym bardziej go interesował, aż szkoda mu była upić łyka i zniszczyć wspaniały wschód słońca utworzony z soku pomarańczowego i grenadyny.

Ginny mówiła coś podniesionym głosem, jak gdyby zdenerwowała ją sama obecność pochylającego się nad alkoholem narzeczonego. Harry przypomniał sobie, jak Malfoy wystudiowanym gestem zawołał barmana i zamówił tequilę sunrise, chociaż ów barman przekonywał go, że o tej porze lepiej smakuje sunset. Zauważył grymas przebiegający przez twarz Ślizgona, kiedy ten upierał się przy swojej wersji.

— Trzeba zdążyć wypić go przed wschodem słońca — tłumaczył, pstrykając palcami, by kelner się pospieszył. — Taka jest tego filozofia.

— Harry, masz obsesję na punkcie Malfoya!

Pod wpływem krzyku Harry po raz pierwszy na nią spojrzał. W jego oczach Ginny przez moment widziała zamyślenie i melancholię, przeistaczające się po chwili w czystą złość, którą jednak szybko opanował. Wyglądał, jak ktoś przyłapany na gorącym uczynku, próbujący za wszelką cenę przybrać kamienny wyraz twarzy.

— Czy to dziwne, że zastanawiam się, jak radzi sobie osoba, która pomimo swej sytuacji pomogła mi pokonać Voldemorta? — Ginny otworzyła lekko usta w niemym szoku. Kiedy Harry nauczył się wypowiadać w ten sposób? Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, lecz zaraz oburzenie zalało jej umysł.

— Swej sytuacji? To, że Ten, Który Nie Żyje miał kwaterę w jego domu, nie czyni z niego ofiary — wysapała, podchodząc do niego. — To nic dziwnego — powiedziała, siląc się na spokój. Kąciki ust Harry’ego zaczęły się podnosić, kiedy usłyszał jej aprobatę. — Ale tylko wtedy, gdy rzadko się o danej osobie myśli. W twoim przypadku jest odwrotnie. Ty nawet zrobiłeś drinka takiego, jaki on pił.

— Czy to, co piję, ma jakieś znaczenie? — oburzył się Potter. — I skąd przypuszczenie, że Malfoy też to lubi?

— Och. — Ginny uśmiechnęła się krzywo. — Wygłosiłeś niedawno monolog na temat przypadkowego spotkania z Draco Malfoyem w barze — wyjaśniła kpiącym głosem, podnosząc wysoką szklankę.

Potter zamarł.

To nie jest prawda, Harry zaledwie wspomniał o spotkaniu i drinku, upomniał ją cichy głosik w głowie, ale szybko go zignorowała.

— Tequila sunrise— szepnęła, a ręka jej drżała. — A gdzie się podziała twoja miłość do Ognistej Whisky, co?

— Nie waż się — odpowiedział przez zęby, widząc, jak alkohol zakołysał się w szklance.

Coś w jego głosie sprawiło, że dziewczyna zachwiała się. Harry patrzył na drinka z pasją, o którą go nie podejrzewała, jakby alkohol miał dla niego duże znaczenie. Ciągle opowiadał o Malfoyu, zaledwie kilka słów, a i tak wiedziała, gdzie mieszka, jak się ubiera i wygląda. Codzienne pytania i odpowiedzi, prawie niemające znaczenia. Zrozumiała, że żyła nie tylko ze swoim chłopakiem — Harrym Potterem — ale też z Draco Malfoyem. Nagle wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce i Ginny stanęła twarzą w twarz z Prawdą.

— Jest zakochany w Draco Malfoyu — powiedziała Prawda.

— Nie — szepnęła Ginny, po czym wypuściła szklankę z rąk.

Gniew zapłonął w jej sercu.

— Nie podejrzewałem cię o taką wredność — warknął Harry, patrząc na potłuczone szkło i rozlaną na kafelkach ciecz w kolorze ciemnej pomarańczy. — Nie sądziłem również, że będziesz tak bardzo zazdrosna o kogoś, z kim widziałem się zaledwie kilka razy i to przypadkiem. — Wyminął dziewczynę, nieznacznie trącając ramieniem jej ramię. — Mam dość! Przez ostatni rok kontrolowałaś moje życie, wybierałaś, gdzie i z kim mamy iść, co jemy i o której godzinie, jaki film oglądamy. Miałaś pretensje, że od czasu do czasu chodziłem z kolegami na drinka albo siedziałem trochę dłużej w pracy. Miarka się przebrała. Odchodzę.

— Nie możesz! — krzyknęła, odwracając się do niego. Z jej oczu płynęły łzy.

— Jestem Cholernym Harrym Potterem i mogę wszystko — wycedził.

— Przeklinam cię! — ryknęła, wyciągając różdżkę i zataczając nią w powietrzu koło. — Przeklinam cię, Harry Potterze! Niech twój dzień powtarza się tak długo, aż zrozumiesz, gdzie twoje miejsce!

— Jeśli myślisz, że wrócę i będę błagał cię na kolanach o wybaczenie, to się grubo mylisz.

Odwrócił się, ignorując jej szloch, i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Na zewnątrz padało. Ciężkie krople rozbijały się o płyty chodnika. Obserwując to, poczuł, że się uspokaja.

Deszcz zmywał z niego cały gniew.

 

*

 

Kartka z kalendarza wiszącego na ścianie wskazywała piąty czerwca.

Po raz trzeci.

Był pewny, że każdego dnia wieczorem zrywał ją, a jednak tam była. Głęboka czerwień odcinała się od bieli, a wyraźne kontury piątki sprawiały, że miał ochotę walnąć głową w ścianę.

— Wariuję — powiedział do siebie, rzucając się na łóżko.

Po chwili usłyszał, jak na parterze Dziurawego Kotła Tom upuścił filiżankę, którą do niego niósł. Nieco później dotarł do niego głośny dźwięk dezaprobaty grubej czarownicy spod czwórki.

Również po raz trzeci.

Harry skulił się na łóżku i zamknął oczy.

(Niech twój dzień powtarza się tak długo, aż zrozumiesz, gdzie twoje miejsce!)

Deszcz za oknem bębnił o szyby, a Harry powoli zaczynał go nienawidzić.

 

*

 

Przekręcił klucz w drzwiach ich mieszkania, po czym wszedł do środka. Znalazł Giny w kuchni w momencie, gdy rozkazywała ziemniakom, żeby się obierały.

— Cofnij to! — powiedział dobitnie. Miał wrażenie, że zwariuje, kiedy Tom po raz kolejny rozbił filiżankę. Ręce mu się trzęsły.

Ginny podskoczyła, zaskoczona jego głosem.

— Już wróciłeś? — zakpiła, ignorując rozkaz. — Nie minęła nawet doba.

(Minęło pięć cholernych dni.)

— Cofnij to! — powtórzył.

— Co mam cofnąć? — Machnęła różdżką, a ziemniaki opadły na półmisek.

— Przekleństwo. — Harry’ego bolała głowa. Jedyne, czego teraz pragnął, to położyć się do łóżka i zasnąć. A potem obudzić się szóstego czerwca.

— Nie, dopóki nie zrozumiesz, że twoje miejsce jest tu, a nie u Malfoya. — Spojrzała mu wyzywająco w oczy. Nagle jej rude włosy zaczęły go drażnić.

— Co?

— Musisz to sobie uświadomić, inaczej nie cofnę zaklęcia — powiedziała poważnie. Harry pomyślał, że los miał bardzo abstrakcyjne poczucie humoru.

— Skąd pomysł, że moje miejsce jest u Malfoya?

— Mówisz o nim, myślisz o nim, mam wrażenie, że on tu mieszka, bo tak często o nim słyszę — warknęła rozwścieczona. — Myślałam, że ja jestem twoją dziewczyną, a nie on!

— Dobra! — wkurzył się. — To pójdę do niego, jak ci tak na tym zależy! Przynajmniej nie będę musiał oglądać po raz setny Wirującego Seksu!

Trzasnął drzwiami.

Deszcz nie zmył jego gniewu. Nawet go zaognił.

 

*

 

Neville mieszkał kilka przecznic od nowego mieszkania jego i Ginny. Domek stał na uboczu, a wokół niego rozciągał się wielki ogród, w którym Neville sadził wonne zioła, a Luna próbowała ich nie rozdeptać, odprawiając niezrozumiałe dla nikogo tańce.

— Harry! Tutaj, tutaj — zawołał przyjaciel, ściągając ogrodowe rękawiczki i słomiany kapelusz. — Siadaj. Co cię do mnie sprowadza? Nie wyglądasz najlepiej.

— Prawdę mówiąc, chyba mam kompleks piątego czerwca — powiedział Potter smętnie. Popatrzył na niebo. Szare chmury szczelnie zasłaniały słońce. Dokładnie za czterdzieści jeden minut i trzydzieści trzy sekundy zacznie kropić, a ulewa rozpocznie się pół godziny później. Nie zapominajmy o tych pięćdziesięciu dwóch sekundach, prychnął w myślach.

— Dopiero się rozpoczął — zauważył Neville. Harry popatrzył na niego zmęczonym wzrokiem.

— I tak nie uwierzysz — mruknął. Luna przyniosła mrożoną herbatę w różowych kubkach. Harry zauważył, że nosiła obrączkę na łańcuszku na szyi.

— Zawsze możesz spróbować.

— Znasz się na łamaniu czasoprzestrzeni? — zapytał z nadzieją, ale widząc skołowaną twarz Gryfona, dodał: — No wiesz, zaklęcia, rytuały, przekleństwa?

— Nie wiem, Hermiona pewnie by ci pomogła — podpowiedział Neville, pijąc herbatę. W powietrzu unosił się zapach mięty.

— Pewnie tak, ale jest teraz w Ameryce. Nie opanowałem aportacji transatlantyckiej, więc ten sposób odpada, a załatwienie papierkowej roboty ze świstoklikiem zajmie co najmniej miesiąc. Żeby to zadziałało, musiałbym zdążyć przed wschodem słońca.

— Nagląca sprawa? — zapytał z troską. — W co się znowu wpakowałeś?

— Ginny mnie przeklęła, kiedy powiedziałem, że odchodzę — wytłumaczył. Herbata była pyszna i tak dziwnie znajoma. Przypomniał sobie, że taką samą pił z Malfoyem, kiedy spotkali się pół roku temu w ministerstwie. Zamknął oczy i potarł palcem wskazującym skroń. — I to, ku mojemu i jej zaskoczeniu, skutecznie. Jakkolwiek to zabrzmi, od miesiąca jest piąty czerwca. Codziennie się budzę i jest to samo. Skłamałem nawet, że do niej wrócę, jeśli to odwróci, ale i tak nie pomogło.

— Dlaczego z nią zerwałeś? — zapytała Luna, uśmiechając się. Harry zawsze zastanawiał się, co Neville w niej widział. Luna była Luną, zamkniętą we własnym świecie marzycielką, z kolorowymi, nie zawsze pasującymi do siebie ubraniami i kolczykami w kształcie różnych owoców. A może to właśnie go zafascynowało?

— Oskarżyła mnie, że za dużo myślę o Malfoyu — powiedział po prostu. — To znaczy... Od jakiegoś czasu nam się nie układało — wytłumaczył.

— Piąty czerwca? Przecież Draco ma dzisiaj urodziny! — zawołała z zaskoczeniem Luna. Oszołomiony Harry trzymał kubek przy ustach, ale nie upił z niego łyka. — Właśnie, Harry. Czy mógłbyś zajrzeć do niego dzisiaj do pracy, co? I złożyć mu ode mnie życzenia. Ja i mój chrapak nie czujemy się dzisiaj najlepiej, żeby się aportować.

Harry nie wiedział, co zdziwiło go bardziej: czy to, że Malfoy ma dzisiaj urodziny, czy że ma mu złożyć życzenia, czy w końcu, że Luna nazywa swoje nienarodzone jeszcze dziecko chrapakiem.

— Oczywiście — poinformował dyplomatycznie, chociaż wiedział, że może to zrobić choćby jutro. — Powiedz mi tylko gdzie pracuje.

Po chwili dzierżył w dłoniach adres Malfoya.

(Aż zrozumiesz, gdzie twoje miejsce.)

Czyżby?

— Pójdę już do siebie — mruknął, spoglądając na zegarek. Nie sądził, że w jakikolwiek sposób przyjaciele mogą mu pomóc. — Zbierajcie się, za chwilę zacznie padać.

Jak na komendę pierwsze krople deszczu spadły na ziemię.

Harry uśmiechnął się smutno, kiedy wychodził. I tak nie będą tego pamiętać.

Deszcz wymywał go z osobowości.

 

*

 

Budynek z adresu okazał się kawiarnią niedaleko Dziurawego Kotła.

Harry usiadł przy wolnym stoliku w pobliżu okna. Po chwili przyszedł kelner i Potter, szukając wzrokiem Malfoya, wybrał losowo napój, wskazując na niego palcem. Po odejściu mężczyzny Gryfon pozwolił sobie zapatrzyć się na deszcz.

— Podwójne espresso z cukrem — powiedział kelner, przynosząc napój. — Czy to nie za późna pora, by pić tak mocną kawę? Nie będzie pan mógł zasnąć do rana.

— Nie sądzę, bym potrzebował snu — odpowiedział bez sensu. — Nienawidzę wschodów słońca.

Harry odwrócił głowę i napotkał zdziwiony wzrok Malfoya. Ślizgon nosił typowy dla tego fachu strój: białą dopasowaną koszulę, czarne spodnie i takiego samego koloru fartuch przewiązany na biodrach. Ze zdumieniem stwierdził, że nawet w mugolskich ubraniach Malfoy wyglądał elegancko.

— A jak on wygląda? — zapytał Malfoy, próbując ukryć swoje zaskoczenie. Nie spodziewał się wizyty jakiegokolwiek czarodzieja oprócz Luny, a już na pewno nie Pottera. Co prawda już dawno zawiesili broń, ale nadal czuł się trochę nieswojo w nowej sytuacji.

— Co? — Zdezorientowany Harry z zafascynowaniem przyglądał się, jak kolorowe neony ulic drgały na pociągłej twarzy Draco. Jak usta wykrzywiły mu się w grymasie, a w oczach pojawiło się coś, czego Gryfon nie potrafił zrozumieć.

— Wschód słońca — odparł lekceważącym tonem.

(W moim świecie słońce już nie wschodzi.)

Harry westchnął.

— Za każdym razem tak samo. — Czuł się obnażony z własnych uczuć przed Malfoyem, ale pocieszył się myślą, że jutro Ślizgon i tak nie będzie niczego pamiętał. — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Draco — podjął po chwili, widząc, jak Malfoy zabiera tacę. Nie zastanawiał się nad sensem wypowiedzianych słów. Dotarł do niego w momencie, gdy zobaczył blondyna całkowicie wytrąconego z równowagi. Luna kazała tak powiedzieć, uśmiechnął się w duchu, widząc jego reakcję.

Malfoy się rumienił.

Co prawda jego policzki były tylko nieznacznie zaróżowione, ale i tak kontrastowały z alabastrową cerą.

— Dzięki — wybełkotał, po czym odwrócił się na pięcie i, zerkając przez ramię, powiedział: — Mam dużo pracy.

 

Harry wypił kawę, która pomimo cukru, wydawała mu się nadal gorzka.

Poczuł się dziwnie, obserwując Malfoya. Widział, jak mężczyzna sprawnie operuje pomiędzy odpowiednimi ekspresami, jak pewną ręką nalewa śmietanki do cappuccino — zupełnie jak barista — rozmawiając przy tym z innym kelnerem, i Harry nagle zapragnął znaleźć się na miejscu tamtego faceta. Draco wyglądał jak wzór do naśladowania i Potter zamknął oczy, zastanawiając się, co się z nim dzieje.

Malfoy spojrzał na niego i Harry podniósł rękę, przywołując go.

— Czym mogę jeszcze służyć? — zapytał, siląc się na oficjalny ton.

— Świetnie sobie radzisz. — Podniósł filiżankę, podając ją Ślizgonowi. — Była dobra. Masz może coś równie mocnego, ale słodszego?

— Zaraz ci coś przygotuję — odpowiedział i odszedł, nie zastanawiając się nawet, dlaczego Potter tak katuje swoje ciało.

Malfoy wszedł za ladę i skierował kroki ku drugiemu pracownikowi. Harry widział, jak pochylił się i szepnął mu coś do ucha, niemalże dotykając go wargami, na co tamten się uśmiechnął. Gryfonowi stanęła gula w gardle. Chciał być tak blisko, by usłyszeć, co Malfoy mówi, albo nauczyć się czytać z ruchu warg.

(To nie jest niemożliwe, prawda? Trzeba mieć tylko wystarczającą ilość czasu.)

— Proszę. — Draco postawił filiżankę na stoliku. — Mocne i słodkie cappuccino. Jeśli po tym nie będziesz mógł zasnąć przez całą noc, nie przychodź z pretensjami.

— Oczywiście.

— Za piętnaście minut zamykamy — oświadczył, spoglądając z ukosa na zegarek. — Byłbyś łaskaw do tego czasu wypić kawę.

Kiedy Harry wędrował uliczkami Londynu, uśmiechał się lekko.

Deszcz mu nie przeszkadzał.

 

*

 

— Chciałbym tutaj pracować — oświadczył Harry następnego dnia, stając przy ladzie i zaskakując Malfoya. Draco upuścił filiżankę, która rozbiła się na posadzce, rozbryzgując wokół brązowy płyn.

— Potrącę ci to z pensji — powiedział szef, a potem zwrócił się do Harry’ego. — Masz jakieś doświadczenie?

Malfoy prychnął.

— Nie — odpowiedział Potter.

— To nie mamy o czym rozmawiać.

 

Dzień później Harry zmienił taktykę.

— Chciałbym tutaj pracować — oświadczył, kiedy Malfoy postawił filiżankę na ladzie. Kiedy szef zapytał o doświadczenie, Potter powiedział: — Nie, ale mam to.

Spory plik banknotów przekonał mężczyznę.

— Chciałbym także, żeby to on mnie uczył. — Wskazał na Malfoya i na ladzie pojawił się drugi plik.

— Oczywiście — oznajmił szef.

— Dlaczego? — zapytał Malfoy chwilę później, przygotowując kolejne zamówienie. Harry przypatrywał mu się z nieukrywaną ciekawością.

— Chcę znaleźć swoje miejsce — powiedział po prostu.

— Akurat tutaj?

— Akurat tutaj.

Deszcz pytań nie nastąpił.

 

*

 

— Dlaczego tu pracujesz? — zapytał któregoś razu Harry, próbując zapamiętać nazwy poszczególnych elementów ekspresu do kawy. Ku jego zdziwieniu nie było to takie proste.

Podczas wizyt w ministerstwie dowiedział się, że po tylu latach znaleziono przekonujące dowody przeciwko Lucjuszowi Malfoyowi i wsadzono go na dożywocie do Azkabanu. Narcyza trafiła do Świętego Munga. Draco został uniewinniony. Ministerstwo skonfiskowało cały majątek arystokratów. Harry próbował uratować rodzinną posiadłość Ślizgona, ale jedyne, co udało mu się uzyskać, to pozwolenie na zabranie prywatnych rzeczy.

— Tylko na tym się znam — powiedział Draco. Chwilę później krzyknął: — Nie tak!

Ale było już za późno.

Malfoy chwycił Harry’ego za rękę, odciągając go od maszyny. Jakimś cudem Gryfon zdołał pociąć i poparzyć sobie rękę w tym samym momencie.

— Szefie, apteczka! — zawołał.

— Dlaczego to robisz? — zapytał Harry, sycząc. Głos Malfoya sprzed kilkunastu sekund był drżący. Miał wrażenie, że dotyk drugiego mężczyzny parzy.

— Bo inaczej ci ręka uschnie — warknął. Widząc minę Pottera, wyjaśnił: — Nawet największemu wrogowi nie życzę takich ran jak po tej piekielnej maszynie.

— Nie dało się zaklęciem leczniczym? — szepnął.

— Nie. — Malfoy wyciągnął nieznacznie rękę i Harry dostrzegł grubą, bladą bliznę, ciągnącą się od nadgarstka aż do połowy przedramienia. — Szefie!

— Nie ma apteczki.

— Szlag — fuknął Draco i pociągnął Pottera, dając mu tym znak, aby wstał. — Idziemy do apteki.

Harry, zbyt zaskoczony szybkimi decyzjami Malfoya, posłusznie wykonywał polecenia. Po raz pierwszy widział w jego oczach coś więcej niż chłód i obojętność, tym razem dostrzegł przerażenie i coś na kształt troski.

Kiedy wychodzili, zaczęło padać.

Deszcz zmywał krew i ból.

 

*

 

— Dlaczego mówisz mi po imieniu? — zapytał któregoś dnia Malfoy, wyjmując ogrzaną filiżankę z maszyny. Nawet na niego nie patrzył.

Minęło ponad pół roku, odkąd Harry zaczął przychodzić do kawiarni. Nauczył się już fachu i od kilku dni rozpoczął pracę w tym miejscu. Za każdym razem od nowa, oczywiście.

— Bo cię znam, Draco — odpowiedział wymijająco Harry. Nie chciał mówić o uczuciach, jakimi go darzył.

— Znasz mnie? — prychnął rozeźlony Malfoy. Jego oczy zwęziły się, a przez twarz przebiegł grymas sceptycyzmu. — Czy wiesz coś więcej, niż byłeś w stanie dowiedzieć się z brukowców?

— Owszem — mruknął, ubijając pianę. Nagle ta czynność wydała mu się niezmiernie interesująca.

— Czyżby? Wiesz, gdzie mieszkam, jaki jest mój ulubiony kolor, jaką kawę lubię najbardziej, chociaż nigdy nie piłem tu żadnej, i czy mam dziewczynę?

Harry przestąpił z nogi na nogę. Wiedział to wszystko, a nawet więcej, przez tak długi czas zdążył się dowiedzieć wielu rzeczy na temat Malfoya; nie miał pojęcia tylko, czy to akurat odpowiednia pora na mówienie prawdy.

— Tak — odpowiedział.

— Czekam. — Draco uśmiechnął się drwiąco, przysuwając się do Harry’ego. Jego usta były naprawdę blisko i Potter miał ochotę ponownie się w nich zatopić. Przełknął ślinę.

— Mieszkasz niedaleko, na sąsiedniej ulicy, pod numerem piątym. To domek w kolorze bladej zieleni z całkiem miłym ogrodem. Twój ulubiony kolor to czerwony, chociaż publicznie mówisz, że zielony, a kawa to latte machiato. Nie masz dziewczyny, bo jesteś gejem.

W miarę wyjaśnień Harry’ego, oczy Malfoya powiększały się.

— Muszę się napić — powiedział Draco, spoglądając na zegarek. Za dziesięć minut skończy zmianę.

— Postawię ci drinka — mruknął Potter. Malfoy przytaknął milcząco.

Deszcz ochładzał emocje Harry’ego.

 

*

 

Siedzieli przy barze, sącząc whisky, za którą zapłacił Harry.

— Skąd to wszystko wiesz? — zapytał Malfoy, trochę rozluźniony przez alkohol. — Przejrzałeś jakieś tajne akta, będąc aurorem? Szpiegowałeś mnie?

— Nie. — Harry zaśmiał się krótko na myśl o czajeniu się w pobliżu Draco. Ślizgon był zbyt dobry w te klocki, by się to powiodło. — Zostałem przeklęty.

— Przeklęty — powtórzył z namysłem, sącząc kolejnego drinka. — Akurat ci uwierzę. Niby przez kogo?

— Przez Ginny. Pokłóciliśmy się — odpowiedział. — Ten dzień powtarza się od ponad roku, nie wiem dokładnie, straciłem już rachubę.

— Akurat! — zakpił Draco.

— Wiem, że nie mi wierzysz — westchnął. — Spróbuję ci to udowodnić. Byłem tu wiele razy. — Malfoy kiwnął głową. — Ten facet z czarnymi włosami, siedzący na końcu lady... — Spojrzał na zegarek. — ...za dwie minuty i parę sekund przewróci swojego drinka, który rozleje się na sukienkę siedzącej obok kobiety. Ta, wkurzona, krzyknie na niego: „ty świnio!”, wyciągnie z torebki chusteczkę i zacznie wycierać ubranie. Mężczyzna wstanie, przeprosi bełkotliwym tonem i wpadnie na tego, co właśnie wszedł do baru. — Malfoy odwrócił się, by zobaczyć, kto właśnie wszedł.

Po dwóch minutach wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak powiedział Potter.

— Poza tym, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Draco — powiedział, po czym pochylił się i pocałował go w usta. Pocałunek był krótki i mocny. Malfoy zanim zdążył zorientować się, co się dzieje, zarejestrował, że Harry siedział z powrotem na swoim miejscu. — Zamów sobie coś, co najbardziej lubisz.

— Ty to zrób, skoro mnie znasz — syknął.

Harry myślał przez chwilę, po czym podniósł rękę i zawołał:

— Dwa razy tequila sunrise.

(Trzeba zdążyć wypić ją przed wschodem słońca Taka jest jej filozofia.)

(Aż zrozumiesz, gdzie twoje miejsce.)

I już wiedział gdzie.

— Co to przed chwilą było? — zapytał Draco, wyrywając Harry’ego z rozmyślań. — Podrywasz mnie?

— Myślę, że tak — odpowiedział, po raz pierwszy smakując drinka. Grenadyna w połączeniu z sokiem pomarańczowym i tequilą smakowała wyśmienicie.

— Próbowałeś tego wcześniej? — dopytywał się Malfoy. Harry zauważył, że jego policzki pokryły się lekką czerwienią.

— Raz.

— I co?

— Dałeś mi kosza.

Kiedy dopili drinki, nastała między nimi dziwna cisza. Draco zagryzł wargę, jakby się nad czymś zastanawiał. Harry pomyślał, że jeśli światło dalej będzie w ten sposób oświetlało Malfoya, pocałuje go ponownie, a wtedy znowu zastanie odrzucony.

I zrobił to.

Draco go nie odtrącił. Harry zrzucił to na karb wypitego przez nich alkoholu. Usta Malfoya smakowały znakomicie. Kiedy poczuł jedną rękę na szyi, a drugą na plecach, jęknął przeciągle, pogłębiając pocałunek. Zabolało go, że kiedy Ślizgon się obudzi, nie będzie niczego pamiętał, ale gdy Draco przejął inicjatywę, wszystkie niechciane myśli odeszły w niepamięć.

Wychodząc z baru, Harry myślał tylko o tym, że znalazł swoje miejsce.

Przy nim.

Deszcz ten jeden raz wziął sobie urlop.

 

*

 

Wczesnym rankiem spojrzał na kalendarz, jak to robił od ponad roku.

Wielka piątka znów z niego drwiła.

Kiedy usłyszał ciche pochrapywanie dochodzące z łóżka, nie był w stanie powstrzymać uśmiechu.

Deszcz bębnił w szyby, ale Harry zdawał się tego nie zauważać.

 

 

KONIEC

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin