Antoni Czechow Wujaszek Wania.doc

(340 KB) Pobierz
Antoni Czechow

Antoni Czechow

 

Wujaszek Wania

 

Sceny z życia ziemian w czterech aktach

1897

Przełożył Jarosław Iwaszkiewicz

Osoby

Aleksander Sieriebriakow - emerytowany profesor

Helena - jego żona, lat 27

Sofia (Sonia) - jego córka z pierwszego małżeństwa

Maria Wojnicka - wdowa po radcy tajnym, matka pierwszej żony profesora

Iwan Wojnicki - (wujaszek Wania), jej syn

Michał Astrow - lekarz

Ilja Tielegin - zubożały ziemianin

Maryna - stara niania

Parobek

Rzecz dzieje się we dworze wiejskim Sieriebriakowa

Akt pierwszy

Ogród, widać część domu z tarasem; w alei pod starą topolą stół nakryty

do herbaty; ławki, krzesła, na jednej z ławek leży gitara; niedaleko od

stołu huśtawka; jest po drugiej stronie; pochmurno. Maryna, ociężała,

nieruchoma staruszka, siedzi przy samowarze i robi pończochę; Astrow

przechadza się w pobliżu.

Maryna

(nalewa szklankę herbaty)

Napij się, panoczku.

Astrow

(niechętnie bierze szklankę)

Jakoś się nie chce...

Maryna

Wolałbyś może wódeczki?

Astrow

Nie. Nie co dzień piję wódkę. Poza tym duszno dzisiaj.

(pauza)

Nianiu, jak dawno my się znamy?

Maryna

(namyśla się)

Jak dawno? Poczekaj, zaraz przypomnę... Przyjechałeś tutaj, w nasze

okolice... kiedy?... jeszcze za życia Wiery Pietrowny, matki naszej Soni.

Za jej czasów przez dwie zimy bywałeś u nas... to znaczy - minęło

jedenaście lat.

(Po chwili namysłu)

A może i więcej?

Astrow

Bardzo się zmieniłem od tego czasu?

Maryna

Bardzo. Wtedy byłeś młody, ładny. A teraz postarzałeś się. I uroda już

nie ta. Po prawdzie - do kieliszka zaglądasz.

Astrow

Tak... W ciągu dziesięciu lat stałem się innym człowiekiem. A z jakiego

powodu? Zapracowałem się, nianiu. Od rana do wieczora na nogach, ani chwili

spokoju, a w nocy kuli się człowiek pod kołdrą i strach go ogarnia, żeby

nie wezwano do chorego. Przez cały czas, jak się znamy, ani jednego dnia

wolnego. Jak tu się nie zestarzeć? A życie i bez tego nudne, głupie,

brudne... Wciąga jak bagno. Otaczają ciebie dziwadła, same dziwadła;

poobcujesz z takimi parę lat i sam - nawet się nie spostrzeżesz - stajesz

się takim samym dziwadłem... Nieunikniony los.

(Kręci długiego wąsa)

Patrz, jakie wielkie wąsiska wyrosły... głupie wąsy. Tak, stałem się

dziwadłem, nianiu. Zgłupieć, to jeszcze nie zgłupiałem, chwała Bogu, głowę

mam w porządku, ale wszystkie uczucia jakoś się stępiły. Niczego mi się nie

chce, niczego mi nie trzeba, nikogo nie kocham... No, chyba tylko ciebie.

(Całuje ją w głowę)

W dzieciństwie miałem taką samą nianię.

Maryna

Może byś coś zjadł?

Astrow

Nie. W trzecim tygodniu wielkiego postu pojechałem do wioski Malickoje...

epidemia... tyfus plamisty... W chatach ludzie leżą pokotem... bród, smród,

dym, cielęta na podłodze razem z chorymi... i prosiąt pełno... Namitrężyłem

się, przez cały dzień kropli w ustach nie miałem, wróciłem do domu,

odsapnąć nie dadzą - przywieźli z kolei żelaznej dróżnika; położyłem go na

stół, żeby zrobić operację, a ten gałgan wziął i umarł mi pod chloroformem.

I właśnie najniepotrzebniej w świecie wzbudziły się we mnie uczucia,

sumienie się zaniepokoiło, jak gdybym go zabił umyślnie... Siadłem,

przymknąłem powieki, ot tak - i myślę: ci, co będą żyli w sto, w dwieście

lat po nas i którym my teraz oczyszczamy drogę, czy będą nas dobrze

wspominali? Nianiu, przecież nie wspomną!

Maryna

Ludzie nie wspomną, Bóg za to będzie pamiętał.

Astrow

Dziękuję. Ładnie to powiedziałaś.

(Wchodzi Wojnicki)

Wojnicki

(wychodzi z domu, zdrzemnął się po śniadaniu i wygląda nieco zaspany;

siada na ławce i poprawia elegancki krawat)

Tak...

(Pauza)

Tak...

Astrow

Wyspałeś się?

Wojnicki

Tak... Za bardzo.

(Ziewa)

Od czasu jak profesor z małżonką przyjechał, wszystko się poplątało...

sypiam nie w porę, na obiad i na śniadanie jadam jakieś tam kabule (ostry

sos pomidorowy typu keczup), piję jakieś wina... szkodzi mi to wszystko!

Przedtem ani chwili wolnej nie było, pracowaliśmy, i ja, i Sonia - proszę

siadać, a teraz sama Sonia haruje, a ja śpię, żrę, piję. Niedobre to

wszystko!

Maryna

(kiwając głową)

Nowe porządki! Profesor wstaje o dwunastej, a samowar kipi od samego

rana, czeka na niego. Kiedy ich nie było, obiad był o dwunastej, jak u

wszystkich ludzi, a teraz o szóstej. Profesor czyta i piszę w nocy, raptem

o wpół do drugiej dzwonek... Jezus Maria, co się stało? Dawaj herbaty!

Ludzi dla niego trzeba budzić, samowar nastawiać... nowe porządki!

Astrow

Długo tu jeszcze będą siedzieli?

Wojnicki

(gwiżdże)

Sto lat. Profesor zdecydował się zamieszkać tu na stałe.

Maryna

I teraz także. Samowar od dwóch godzin na stole, a oni na spacer poszli.

Wojnicki

Idą już, idą, uspokój się.

(Słychać gLosy; z głębi ogrodu wchodzą wracając z przechadzki

Sieriebriakow, Helena, Sonia i Tielegin)

Sieriebriakow

A, ślicznie, ślicznie... co za piękne widoki!

Tielegin

Wspaniałe widoki, ekscelencjo!

Sonia

Jutro pojedziemy do leśniczówki, tatusiu. Dobrze?

Wojnicki

Szanowni państwo, pora na herbatę.

Sieriebriakow

Moi drodzy, każcie mi z łaski swojej przynieść herbatę do gabinetu.

Jeszcze muszę dzisiaj trochę popracować.

Sonia

Leśniczówka na pewno ci się spodoba...

(Helena, Sieriebriakow i Sonia wchodzą do domu; Tielegin siada przy stole

obok Maryny)

Wojnicki

Upał, duszno, a nasz wielki uczony w płaszczu, w kaloszach, z parasolem i

w rękawiczkach.

Astrow

Widać, że dba o siebie.

Wojnicki

A ona piękna! Jaka piękna! W życiu nie widziałem ładniejszej kobiety.

Tielegin

Maryno najdroższa, czy jadę polem szerokim, czy przechadzam się w

cienistym ogrodzie, czy patrzę na ten stół zastawiony, ogarnia mnie wciąż

niewytłumaczalna szczęśliwość. Pogoda jak złoto, ptaszki śpiewają, żyjemy

sobie tutaj w zgodzie i w spokoju - czegóż nam jeszcze trzeba?

(Bierze szklankę herbaty)

Najserdeczniej dziękuję pani.

Wojnicki

(rozmarzony)

Co za oczy... wspaniała kobieta!

Astrow

Opowiedz nam coś, Iwanie.

Wojnicki

(ospale)

Co ci mam opowiadać?

Astrow

Może są jakie nowe wiadomości?

Wojnicki

Nie ma nic nowego. Wszystko stare. Ja jestem taki sam jak byłem, może

trochę gorszy, rozleniwiłem się, nic nie robię i tylko zrzędzę jak stary

piernik. Moja wiekowa sroka, maman, wciąż jeszcze rozprawia o emancypacji;

jednym okiem spogląda na księżą oborę, a drugim szuka w swoich uczonych

książkach zorzy nowego życia.

Astrow

A profesor?

Wojnicki

A profesor jak dawniej od rana do późnej nocy siedzi u siebie w gabinecie

i pisze. "Z natężonym umysłem, namarszczonym czołem, piszemy wszyscy ody,

ody, i mimo całą naszą pracę - ni chwal, ni nagrody!" Papier cierpliwy!

Lepiej by swoją autobiografię pisał. Cóż za temat wspaniały! Rozumiesz,

profesor na emeryturze, stary piernik, dorsz uczony... Podagra, reumatyzm,

migreny, z zazdrości i zawiści wątroba mu spuchła... żyje sobie ten dorsz w

majątku swej pierwszej żony, żyje bo musi, utrzymanie w mieście za drogie!

Bez przerwy skarży się na swoje nieszczęścia, chociaż, prawdę

powiedziawszy, jest niezwykle szczęśliwy.

(Zdenerwowany)

Pomyśl tylko, jakie ma szczęście! Syn prostego diaka (w kościele

prawosławnym kleryk śpiewający i recytujący modlitwy), jakiś tam

seminarzysta, dochrapał się uczonych stopni i katedry uniwersyteckiej, ma

tytuł ekscelencji, został zięciem senatora itd., itd. Zresztą, cóż to

wszystko znaczy? Zauważ jedno tylko. Człowiek przez dwadzieścia pięć lat

przeżuwa cudze myśli o realizmie, naturalizmie i innych bzdurach; przez

dwadzieścia pięć lat wykłada i pisze o takich rzeczach, jakie mądrzy od

dawna już wiedzą, a głupi wiedzieć nieciekawi - to znaczy przez dwadzieścia

pięć lat przelewa z pustego w próżne. A przy tym co za pycha! Jakie

pretensje! Poszedł na emeryturę i żaden żywy duch go nie zna, pozostał

zupełnie nieznany; to znaczy, że przez dwadzieścia pięć lat zajmował cudze

miejsce. A popatrz tylko na niego: stąpa jak jakie bóstwo!

Astrow

Zdaje się, że mu po prostu zazdrościsz.

Wojnicki

Tak, zazdroszczę. A jakie ma powodzenie u kobiet! Żaden donżuan na całym

świecie nie cieszył się tak fantastycznym powodzeniem. Jego pierwsza żona,

moja siostra, piękne, łagodne stworzenie, czysta jak to niebo niebieskie,

szlachetna, wielkoduszna, mająca więcej wielbicieli, niż on miał uczniów -

kochała go, jak potrafią kochać tylko czyste anioły takich samych jak one

czystych i pięknych ludzi. Moja matka, jego teściowa, do dziś dnia ubóstwia

go i do dziś dnia odczuwa wobec niego święty lęk. Jego druga żona, piękna,

mądra - widzieliście ją przed chwilą - wyszła za niego, kiedy był już

stary, oddała mu swą młodość, urodę, wolność, cały swój czar. Za co?

Dlaczego?

Astrow

Wierna jest profesorowi?

Wojnicki

Niestety, wierna.

Astrow

Dlaczego niestety?

Wojnicki

Dlatego, że ta wierność jest od początku do końca jednym fałszem. jest w

niej dużo retoryki, ale nie ma logiki. Zdradzać starego męża, którego się

nie cierpi - to niemoralność; a starać się zagłuszyć w sobie biedną młodość

i wszelkie żywe uczucia - to nie jest niemoralność.

Tielegin

(łzawym głosem)

Wania, ja bardzo nie lubię, jak ty tak mówisz. No doprawdy... Kto zdradza

żonę albo męża, to człowiek niepewny, taki, co może zdradzić i ojczyznę.

Wojnicki

(zniecierpliwiony)

Przestań już wreszcie, Andrucie!

Tielegin

Poczekaj, Wania. Żona moja nazajutrz po ślubie uciekła ode mnie ze swoim

ukochanym z powodu mojej nieszczęśliwej powierzchowności. A ja po tym

wszystkim mojego przyrzeczenia nie złamałem. Ja do dziś dnia ją kocham i

jestem jej wierny, pomagam jej, jak mogę, i oddałem swój majątek na

wychowanie dziateczek, które ona z swoim ukochanym spłodziła. Szczęście

moje uciekło, ale duma została. A ona co? Jej młode lata minęły, uroda

zgodnie z prawem natury wyblakła, ukochany jej umarł... Co jej pozostało?

(Wchodzą Sonia i Helena; po chwili wchodzi Maria Wojnicka z książką;

siada przy stole i czyta; podają jej herbatę, którą pije, utkwiwszy wzrok w

książce)

Sonia

(pośpiesznie do niańki)

Tam, nianiusiu, chłopi przyszli. Pójdź, pogadaj z nimi, a herbatę już ja

sama...

(Nalewa herbatę, niania wychodzi; Helena bierze swoją szklankę i pije

siedząc na huśtawce)

Astrow

(do Heleny)

Przyjechałem do pani męża. Pisała pani, że jest bardzo chory, i

reumatyzm, i jeszcze coś takiego, a przecież on jest najzdrowszy w świecie.

Helena

Wczoraj wieczorem kaprysił, skarżył się na bóle w nogach. A dziś jakoś

przeszło.

Astrow

A ja na łeb na szyję gnałem trzydzieści wiorst. No, nic nie szkodzi, to

nie pierwszy raz. Za to zostanę już u was do jutra i wyśpię się

przynajmniej quantum satis.

Sonia

Świetnie! To taka osobliwość, że pan u nas nocuje. Na pewno pan nie jadł

obiadu?

Astrow

Rzeczywiście, nie jadłem.

Sonia

No właśnie, przy okazji zje pan obiad. My teraz jemy obiad o szóstej.

(Pije)

Herbata zupełnie wystygła.

Tielegin

Temperatura samowaru znacznie się obniżyła.

Helena

To nic nie szkodzi, panie Iwanie, wypijemy zimną...

Tielegin

Za pozwoleniem... nie Iwan, tylko Ilja. Ilja Tielegin albo też, jak mnie

niektórzy z powodu mego ospowatego oblicza nazywają - Andrut! Ja niegdyś

trzymałem do chrztu Sonię i ekscelencja, pani małżonek, zna mnie bardzo

dobrze. Mieszkam teraz tutaj u państwa, w tym majątku... Pani zapewne

zauważyła, że spożywam co dzień obiad w pani towarzystwie.

Sonia

Pan Ilja jest naszym pomocnikiem, naszą prawą ręką.

(Czule)

No, ojczulku kochany, jeszcze herbatki?

Maria Wojnicka

Ach!

Sonia

Co ci jest, babuniu?

Maria Wojnicka

Zapomniałam powiedzieć Aleksandrowi... pamięć tracę zupełnie... miałam

dziś list z Charkowa od pana Pawła... Przysłał mi swoją nową broszurę...

Astrow

Coś ciekawego?

Maria Wojnicka

Ciekawe, tylko jakieś takie dziwne. Zwalcza to, czego bronił siedem lat

temu. Okropność!

Wojnicki

Nie ma nic okropnego. Proszę pić herbatę, maman.

Maria Wojnicka

Ale ja chcę rozmawiać!

Wojnicki

Od pięćdziesięciu lat rozmawiamy i rozmawiamy, i czytamy broszury. Warto

by już z tym skończyć.

Maria Wojnicka

Nie wiem, dlaczego nie lubisz, kiedy ja coś mówię. Przepraszam cię, Jean,

ale w ostatnim roku tak się zmieniłeś, że po prostu nie poznaję cię...

Byłeś człowiekiem określonych przekonań, byłeś świetlaną postacią...

Wojnicki

O tak! Byłem świetlaną postacią, która nikomu nie dawała światła...

(Pauza)

byłem "świtlaną postacią"... trudno o żart złośliwszy! Mam teraz

czterdzieści siedem lat. Do zeszłego roku, tak jak i mama, starałem się

naumyślnie otumanić tą waszą scholastykę, żeby nie spostrzegać prawdziwego

życia - i myślałem, że tak jest dobrze. A teraz, żeby mama wiedziała! W

nocy zasnąć nie mogę z żalu, ze złości, że tak przegapiłem czas, kiedy

mogłem mieć wszystko, wszystko, czego teraz odmawia mi moja starość!

Sonia

Wujaszku, to nudne!

Maria Wojnicka

(do syna)

Mówisz, jakbyś oskarżał swoje poprzednie przekonania... Przecież to nie

one są winne, winien jesteś ty sam. Zapominasz, że przekonania same w sobie

to nic... martwa litera... trzeba było coś robić...

Wojnicki

Robić? Nie każdy potrafi być piszącym perpetuum mobile, jak twój Herr

Professor.

Maria Wojnicka

Co chcesz przez to powiedzieć?

Sonia

(błagalnie)

Babciu! Wujaszku! Błagam was!

Wojnicki

Już milczę. Milczę i przepraszam.

(Pauza)

Helena

Ładnie dzisiaj... niegorąco...

(Pauza)

Wojnicki

W taką pogodę dobrze jest się powiesić.

(Tielegin stroi gitarę; Maryna chodzi koło domu, zwołuje kury)

Maryna

Cip, cip, cip...

Sonia

Nianiu, czego ci chłopi chcieli?

Maryna

Znowu to samo, ciągle o to pastwisko. Cip, cip, cip..

Sonia

Kogo tak wołasz?

Maryna

Jarzębata gdzieś poprowadziła kurczęta... żeby tylko wrona nie porwała.

(Wychodzi)

(Tielegin gra polkę; wszyscy słuchają w milczeniu; wchodzi parobek)

Parobek

Czy pan doktor jest tutaj?

(Do Astrowa)

Panie doktorze, przyjechali po pana.

Astrow

Skąd?

Parobek

Z fabryki.

Astrow

(z rozdrażnieniem)

Serdecznie dziękuję. No, trzeba jechać..

(Rozgląda się za czapką)

Żeby to wszyscy diabli...

Sonia

Ach, jak przykro. Niech pan wróci z fabryki na obiad.

Astrow

Nie, to już będzie za późno. Gdzie tam... gdzież tam...

(Do parobka)

Wiesz co, kochany, zdobądź mi gdzieś kieliszek wódki, rzeczywiście...

(Parobek wychodzi)

Gdzie tam... gdzież tam...

(Znalazłszy czapkę)

U Ostrowskiego w jakiejś sztuce występuje człowiek, który ma duże wąsy i

małe zdolnoście... To właśnie ja. No to do widzenia, drodzy państwo...

(Do Heleny)

Jeżeli pani kiedyś do mnie zajrzy - razem z panną Sonią - będę szczerze

rad. Mająteczek mam niewielki, najwyżej trzydzieści dziesięcin, ale jeżeli

to panią interesuje, wzorowy sad i szkółka, jakiej pani nie znajdzie o

tysiąc wiorst wokoło. A obok mnie zaczynają się lasy państwowe... Leśniczy

tam stary, ciągle choruje, tak że po prawdzie to ja zajmuję się wszystkim.

Helena

Mnie już mówiono, że pan bardzo lubi lasy. Oczywiście, to bardzo

pożyteczne, ale czy to panu nie przeszkadza w jego prawdziwym powołaniu?

Pan przecież jest lekarzem.

Astrow

Bogu tylko wiadomo, jakie jest nasze prawdziwe powołanie.

Helena

A to ciekawe?

Astrow...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin