Boruń Krzysztof - Małe zielone ludziki tom 2.pdf

(1171 KB) Pobierz
20552834 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
20552834.001.png 20552834.002.png
KRZYSZTOF BORUŃ
MAŁE ZIELONE LUDZIKI
Tom 2
Wydawnictwo „Tower Press”
Gdańsk 2001
1
CZĘŚĆ IV
DYSPOZYTORNIA
2
1.
Jest noc. Samochód Pratta – wielka błękitna limuzyna o grubych, pancernych szybach i
świetnej klimatyzacji – mknie przez sawannę drogą do Knox-Benedict. Siedzę obok
pułkownika w wygodnym wnętrzu wozu i rozmawiamy. Ściślej – on mówi, a ja słucham,
gdyż w istocie niewiele mam do powiedzenia. Pratt mówi dość otwarcie, bez „owijania w
bawełnę” jak moje sprawy stoją i czego się ode mnie spodziewa. Nikt chyba tego nie słyszy
poza mną – gruba szyba oddziela nas od kierowcy i siedzącego obok niego cywila z obstawy.
Najpierw, jeszcze na ulicach Bosch zadaje mi parę zdawkowych pytań; jak się czuję, czy
jestem bardzo zmęczona, czy nie traktowano mnie brutalnie („wszelkie tortury fizyczne czy
bicie są u nas zakazane, jako niehumanitarne i mało skuteczne”) i czy zwrócono mi wszystkie
przedmioty osobiste. Zastrzega też, przepraszając, że mapy i „listu” policja zwrócić mi nie
może, gdyż „mogą być jeszcze potrzebne” – co rzecz jasna brzmi jak groźba. Mam ogromną
chęć „wygarnięcia” mu, co myślę o tych „humanitarnych” metodach wyciskania zeznań, ale
dochodzę do wniosku, że nie ma sensu się narażać. Pozwalam sobie tylko powiedzieć parę
słów na temat sadystów i zboczeńców w mundurach, wspominając o tym, że dałam jednemu z
nich „nauczkę”. Pratt jest tym incydentem wyraźnie rozbawiony i gratuluje mi „dobrego
wyszkolenia”. Zaraz jednak przechodzi do „właściwego tematu”:
– Mam do pani żal – rozpoczyna tak, jakby była to zwykła, przyjacielska rozmowa. – Nie
była pani ze mną dziś rano szczera. Gdyby mi pani wówczas powiedziała to, o czym
dowiedział się później od pani w „forcie” major von Oost, nie bylibyśmy oboje w tak
kłopotliwej sytuacji. I do tego ta niedorzeczna próba ucieczki...
Nie widzę sensu prostowania, że nie miałam zamiaru uciekać, przynajmniej na razie, i
czekam co powie dalej.
– Szukałem pani po całym pałacu i ogrodzie – ciągnie pułkownik. – Dopiero po telefonie z
prefektury domyśliłem się, że aresztowano panią gdzieś poza terenem pałacu. Ale już było za
późno na bezpośrednią interwencję. A ściślej: zmuszony byłem zaprzeczyć, że w Knox-
Benedict przebywa doktor Quinta i panna Parker. Pani chyba rozumie czym to groziło? Co za
nieostrożność i proszę wybaczyć – brak rozsądku z pani strony! Oczywiście, musiałem
zorientować się w sytuacji bez niepotrzebnego szumu, a to zajęło sporo czasu. Dowiedziałem
się, że przewieziono panią do „fortu” i jest pani przesłuchiwana, ale nie znając treści pani
zeznań, nie mogłem podjąć odpowiednich kroków. Są to delikatne sprawy, dotyczące
kompetencji poszczególnych resortów. Nie mówiąc już o konsekwencjach politycznych...
Muszę pani powiedzieć, że bardzo mi pomógł senator. On jest naprawdę szczerze pani
życzliwy i jemu przede wszystkim musi pani podziękować za tak szybkie uwolnienie.
Słucham wynurzeń pułkownika i zastanawiam się, czy jest w nich choćby cząstka prawdy.
Im dłużej myślę o tym, co się ze mną działo, tym większego nabieram przekonania, że cała ta
koszmarna historia, co najmniej od momentu aresztowania i przesłuchania w prefekturze,
była spektaklem reżyserowanym przez Pratta.
– Ale, niestety, z tego co mi powiedział major von Oost wynika, że nie uda się już uznać
całej sprawy za zwykłe nieporozumienie. Aby oszczędzić pani dalszych przykrości, będę
musiał przedstawić swoim zwierzchnikom konkretne dowody, że jest pani „Sylwią 3” moją
3
współpracowniczką i to cenną.
Inaczej mówiąc, zmuszony byłem podjąć w pani sprawie pewne zobowiązania...
– Czy nie nazbyt pochopnie?
– Obawiam się, że pani nie w pełni zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.
– Nie boję się śmierci.
– Nie wątpię... Kto zresztą mówi o śmierci? Pragnę tylko uchronić panią przed dalszym
śledztwem. Nie chciałbym, aby wyciągała pani fałszywe wnioski z tego, z czym pani zetknęła
się w „forcie”. Jeśli zachodzi potrzeba stosuje się tam metody nieporównanie skuteczniejsze...
– Rozumiem, że nie mam wyboru – przerywam mu cierpko. – Na czym ma polegać owa
współpraca?
– Potrzebujemy pewnych informacji...
– Konkretnie: jakich?
– Na przykład... na temat „dyspozytorni”.
– To wy możecie mi coś na ten temat powiedzieć, a nie ja wam. Ja nic nie wiem! Chyba to
już sprawdziliście?
– Sprawdziliśmy. I powiedziałbym raczej, że pani wiedza w tej materii jest
fragmentaryczna. Ale nam nie chodzi o panią, lecz o doktora Quintę. Rzecz w tym, iż cieszy
się pani jego zaufaniem. Zresztą nie tylko zaufaniem...
– To znaczy, mam wyciągnąć z niego, co wie na temat „dyspozytorni”, a potem nas
zlikwidujecie. Niech pan nie próbuje zaprzeczać, panie pułkowniku!
– Cennych współpracowników nikt się nie pozbywa. A jeśli idzie o doktora Quintę, to nie
tylko w tym rzecz, co już wie... Obawiam się, że nadchodzą bardzo trudne czasy i taki umysł
jak doktora Quinty może być bezcenny. Gdyby chodziło tylko o wydobycie z niego
określonych informacji to, jak już się pani orientuje, nie byłby to wielki problem... Proszę
wybaczyć, że stawiam tak brutalnie sprawę, ale chcę, aby pani pojęła, że wasza śmierć czy...
okaleczenie psychiczne nie leży w naszym interesie.
To co mówi wydaje się logiczne i zaczynam rozumieć, dlaczego nie jest dla Pratta
szczególnie ważne czy jestem Ellen Parker czy Agni Radej i z jakiego powodu mnie
„podmieniono”, zaś z Tomem obchodzą się jak z jajkiem. Oczywiście jest to perspektywa
„złotej klatki”, ale zawsze pozostaje jakaś nadzieja. Najważniejsze, że będę razem z Tomem i
nie grozi mi już powrót do „fortu”. Nie ma sensu komplikować sprawy.
– Powiedzmy, że rozumiem i zgadzam się na współpracę, gdyż nie widzę innego wyjścia.
Z Quintą jednak nie pójdzie panu tak łatwo jak ze mną.
– Właśnie dlatego liczę na panią. I to zarówno w zdobywaniu informacji, które doktor
posiada, ale nam nie przekaże, jak też na dalszą metę w przekonaniu doktora, że musi się
pogodzić z sytuacją i że źle na tym nie wyjdzie, jeśli się dogadamy. Oczywiście, wynika stąd,
że przynajmniej przez pewien czas nie może pani ujawniać przed doktorem o czym tu
mówimy. Z tego co wiem wynika, że nie stanowi to dla pani większego problemu. Zresztą
doktor też nie jest w pełni z panią szczery...
Muszę szybko wejść w rolę.
– Wiem. I dlatego nie będzie to łatwa sprawa.
– Na początek mam dla pani dość proste zadanie. Powie pani doktorowi, oczywiście w
ścisłej tajemnicy, że profesor Henderson nie wyjechał rano z Knox-Benedict, wbrew temu co
wam mówiłem, lecz dopiero wczesnym popołudniem i widziała się pani z nim w pokoju
doktora Swarta, gdy ja na chwilę wyszedłem. Przekazała mu pani list do ambasady, a on
polecił pani zawiadomić doktora Quintę, że niestety, sytuacja się komplikuje i obawia się, że
nie będzie mógł wam pomóc. Odnaleziono bowiem w Dolinie Martwych Kamieni zwłoki
doktora Tomasza Quinty i jego sekretarki – Ellen Parker. Wiadomość o tym podała już BBC.
Profesor pyta doktora, co w tej sytuacji robić. Dalej może pani opowiedzieć doktorowi o
swoich przygodach, z tym, iż nie wspomni pani, rzecz jasna ani słowem, że w zeznaniach
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin