Wampirze zmysły.doc

(703 KB) Pobierz
1

1.

Potter wyciągnął różdżkę, wciąż trzymając martwą dłoń tamtego chłopaka.

-          Accio puchar! – zawył.

W następnej chwili świstoklik poleciał w jego stronę. Voldemort przyspieszył, ale spóźnił się o ułamek sekundy. Świsnęło i chłopak zniknął.

-          Nieee! – wrzasnął czerwonooki, zatrzymując się gwałtownie.

Miał wszystko zaplanowane. Odrodzi się z krwi tego bachora a potem zabije go na oczach swych sług. A tymczasem ich różdżki się połączyły i wyszło, jak wyszło. Dzieciak zwiał, a co gorsza, Dumbledore dowie się o jego powrocie! Dyszał z wściekłością, po czym obejrzał się za siebie. Jego śmierciożercy skulili się wystraszeni. Nie dziwił im się, znali go na tyle, że wiedzieli, iż za chwile najprawdopodobniej kogoś zabije. I każdy miał nadzieję, że nie będzie tym wybranym. Nagle znieruchomiał. Niedaleko cmentarza usłyszał czyjeś kroki. I do tego śmiech! Jakim prawem ktokolwiek ma być szczęśliwy w chwili jego porażki, dodajmy, że kolejnej, jeśli chodzi o Pottera.

-          Tam ktoś jest! Sprowadzić mi go, natychmiast, zanim na was się wyżyję!

Śmierciożercy pobiegli we wskazanym kierunku. O, tak, to było lepsze rozwiązanie. Niech zginie mugol, byleby nie oni. Wkrótce spotkali młodą dziewczynę. Na oko miała dwadzieścia lat. Na ich widok zamrugała zdziwiona.

-          Em… jest czerwiec, nie październik! Do Halloween jeszcze kupa czasu.

-          Tak. – zgodził się Lucjusz. – Chodź z nami, dobrze?

-          Nie! Czekam tutaj na mojego Valvadora! – odwróciła od nich głowę.

-          Super! Zakochany palant broniący swej babki!

Lucjusz złapał ją i przerzucił sobie przez ramię. Wysłał także Notta, by poinformował mistrza o zaistniałej sytuacji. Dziewczyna się wyrywała, wierzgała a nawet dosunęła mu kopniaka w płuca. Dotarli w końcu przed oblicze mistrza. Voldemort siedział na płycie nagrobnej, bezmyślnie bawiąc się różdżką. Wysłuchał relacji Lucjusza. Spojrzał skrzywiony na mugolkę. No cóż, bynajmniej pobawi się z jej chłoptasiem, gdy będzie nieudolnie ratował to coś.

-          Sasha! – rozległ się zimny ryk.

-          Valvador! Pomóż mi! – odwrzasnęła dziewczyna.

Voldemort uśmiechnął się. No cóż, ale o ile zdążył zauważyć, okrzyk poszedł z góry. Szlama lub kochaś szlam na miotle? No to się zabawi… Przed nimi coś opadło z nieba. Nie zauważył miotły. A nawet nie musiał. Wiedział, kto… a raczej co… przed nim stoi. Wampir. Na dzień dobry walka z wampirem? Czemu nie, może w końcu zmierzy się z godnym przeciwnikiem.

-          Lord Voldemort… morderca, pokonany przez słynnego Harry’ego Pottera… więc znów wróciłeś.

-          Owszem. Potter właśnie mi zwiał, tak na marginesie. – zachichotał Voldemort.

-          Ach. I pewnie szukasz kogoś, by się wyładować z nerwów? Och, ale to moja dziewuszka. Zamierzam zrobić z niej wampira. Niestety, musisz znaleźć sobie kogoś innego. – Odwrócił się od niego.

Nad jego ramieniem przeleciało zielone światło i o mały włos nie trafiło w dziewczynę. Ta, tylko dzięki refleksowi, uniknęła trafienia, odskakując w bok. Wampir obrócił się z gniewem w oczach do przeciwnika. Już rozumiał, to nie ona była celem. W sumie to było dobre rozwiązanie. Jego nie może zabić, więc nikt nie ucierpi. A potem pewnie będą się śmiać i rozstaną w pokoju, lub rozejmie współpracy. Przykucnął. Dla niego to też zabawa.

-          O! Zrozumiałeś w końcu? – Voldemort zeskoczył z płyty.

-          No w sumie… ani ty mnie, ani ja ciebie, nie jesteśmy w stanie zabić. Co nam szkodzi potrenować?

-          Może nie jesteś w stanie zabić… ale ja na treningu nie poprzestanę! Chce mocniejszych wrażeń. – Voldemort znów strzelił Avadą i tym razem trafił dziewczynę.

-          Nie! – ryknął Valvador, gdy dziewczyna potoczyła się kilka stóp po trawie. – Zapłacisz mi za to! Sprawie, że będę mógł cię zabić!

Skoczył błyskawicznie na czerwonookiego. Voldemort odsunął się jednym płynnym ruchem. Wampir odbił się od płyty i przez chwilę leżał nieruchomo. Zaskoczony Voldemort podszedł bliżej, zdziwiony takim zachowaniem. Wtedy wampir skoczył i zatopił w jego ramieniu kły. Śmierciożercy skoczyli na pomoc swemu mistrzowi. Wampir odsunął kły od skóry przeciwnika.

-          Wampir wampira może zabić… jak tylko przemienisz się, rozszarpie cię na strzępy i spalę. Wiesz oczywiście, co właśnie cię spotkało. Jesteś inteligentny. Witamy nowego wampira!

-          Tak? – W Voldemorcie zawrzała wściekłość.

Wampir zamrugał zdziwiony. Odskoczył i bacznie przyjrzał się wrogowi. Czy mu się tylko zdawało, czy on naprawdę już miał wykształcone główne wampirze cechy? Zaklął, gdy uświadomił sobie pewną rzecz.

-          Kurcze… zapomniałem, że on jest jak my nieśmiertelny! Może mnie zabić… lub ja jego… w każdej chwili. – wymamrotał.

-          Rozszarpać i spalić?! Proszę bardzo!

Voldemort rzucił się na niego w tym samym momencie, gdy śmierciożercy zasypali go zaklęciami. Robiąc uniki zapomniał, że jego przeciwnik jest teraz szybszy. Pierwszy cios szponami powalił go na ziemię, drugi rozerwał mu ciało na plecach. Wrzasnął, ale nie był w stanie umknąć, już nie. Szpony przeciwnika były mocne, dłuższe i zakrzywione. Ostatkiem sił odwrócił się i dłoń przycisnął do czoła wroga.

-          Zaklinam cię, byś nie był w stanie tolerować krwi ludzkiej ani zwierzęcej jako swój pokarm! – wyrzęził, sekundę przed rozszarpaniem mu gardła przez Voldemorta.

-          Klątwa?! Na mnie?! – Voldemort wstał i jednym zaklęciem spalił lekko drgające członki dawnego wampira.

-          Panie? – Lucjusz podbiegł, gdy Voldemort zatoczył się.

W ostatniej chwili złapał go w ramiona. Obraz rozmywał się przed oczami czarnoksiężnika.

-          Przeklęty wampir! – wymamrotał i zemdlał.

 

2.

 

Gdy ponownie otworzył oczy, znajdował się w bogato urządzonym pokoju. Niedaleko niego siedział nie kto inny, jak zdrajca Severus Snape. Voldemort drgnął, po czym z trudem usiadł. Snape zauważył to i, odłożywszy książkę, podszedł do łóżka.

-          Spokojnie, dopiero co się przemieniłeś. Musisz odpocząć.

-          Jak długo tu jestem… i co ty, zdradziecki śmieciu, robisz blisko mnie?!

-          Stoję i ocaliłem ci zad! – warknął Severus. Usiadł na łóżku. – A tutaj jesteś już ósmy dzień.

Osiem dni. Czyli był nieprzytomny osiem dni. A skoro Severus ocalił mu zad… no tak, tylko on zna się na czarnej magii i eliksirach, by był w stanie cokolwiek mu pomóc. Oparł się o poduszkę.

-          Dumbledore?

-          Są wakacje. On uwierzył Porterowi, ministerstwo nie. Robią teraz na nich dwóch nagonkę. Albus kazał mi udawać szpiega. Dzięki temu będę miał wstęp do nich do kwatery. Ale oni nie wiedzieli, że kazałeś mi zatrudnić się w szkole …

-          Nie wiedzą, że jesteś moim szpiegiem? – dokończył Voldemort, zerkając na dwa spore skoroszyty.

-          Tak. – Severus podał mu je.

Voldemort przeczytał je pobieżnie. Jeden był o Dumbledorze, a drugi o Potterze. Potem westchnął. Wciąż kręciło mu się w głowie. Spojrzał na Snape’a.

-          Doprawdy, okoliczności zmuszają, bym ci zaufał i uwierzył. Jedna zdrada a zginiesz!

-          Daruj sobie, wampirku. Skupmy się lepiej na poważniejszym problemie.

Voldemort zmrużył oczy. Fakt, był teraz wampirem. W sumie niewiele się pewnie zmieni. Tylko będzie przystojnym draniem. Zaraz, jaki problem?!

-          Problemie? Nie przeszkadza mi bycie wampirem, nawet pasuje mi do wizerunku.

-          Umrzesz! – odezwał się Severus z poważną miną.

-          Wampiry są nieśmiertelne!

-          Ale ty masz na sobie klątwę! – cierpliwie tłumaczył Snape. – Nie możesz spożywać żadnej krwi, a to pokarm wampirów! Jeśli nie znajdziemy ci zastępczego pożywienia, padniesz z wyczerpania. Szukam ci go, ale kiepsko mi idzie. Prawdę powiedziawszy, próbowałem już wszystkiego i nie ma efektu.

Voldemort teraz sobie przypomniał o klątwie. Faktycznie, ona musiała zacząć działać. Ech, to był zdecydowanie pechowy wieczór. Zwiał mu Potter, stał się wampirem i do tego oberwał klątwą od konającego! Wsparł się o Severusa i opuścił nogi na dywan. Powoli wstał. Snape podał mu szatę i pomógł się ubrać. Zeszli do salonu, gdzie okazało się, iż wszyscy śmierciożercy niecierpliwie czekali. Voldemort usiadł w fotelu.

-          Musze dostać Pottera, zanim stracę siły!

-          Połowę wakacji będzie z krewnymi, a drugą ma spędzić w kwaterze Zakonu. Myślę, że najbliższy termin to trzydziesty pierwszy Października. Wtedy będzie tradycyjna wycieczka do Hogsmeade przed nocą duchów.

-          Wytrzymam do tej pory? – Voldemort przestał patrzeć się na Lucjusza a spojrzał na Snape’a.

-          Tak, poza tym wciąż możesz pić krew. Nie będzie to przyjemne, ale warto próbować. A nuż się uda.

-          Dobrze. A bez krwi, ile wytrzymam?

-          Z pół roku, nie więcej. – Severus skrzywił się.

-          Racja, lepiej teraz próbować przywyknąć. – Voldemort spojrzał zirytowany na paterę z owocami.

-          Panie, dasz radę. – Pocieszyła go Narcyza.

-          Wiem. A na razie… nie będziemy się ujawniali. – czerwonooki uśmiechnął się drapieżnie, a śmierciożercy zadrżeli na widok jego kłów. – Skoro ministerstwo nie wierzy w mój powrót, to nie ujawnię się, zbierając po kryjomu sojuszników. A w tym czasie Minister Magii przetrzepie Zakon. Chciałbym zobaczyć ich miny, gdy odkryją, że jednak Potter miał rację. Ale już będzie za późno! Severusie, ty powiesz starcowi, że będę polował na przepowiednie. To wyjaśni mu spokój z naszej strony.

Śmierciożercy zachichotali. Plan był idealny i zakładał wzajemne osłabienie się obydwu przeciwników. Voldemort wstał. Opuścił dom.

 

***

 

-          Panie, jak się czujesz?

Jak zwykle, uczynny Severus podsunął mu miskę. Voldemort bez wahania zwymiotował w nią. Spojrzał z obrzydzeniem na krew w misce.

-          Paskudna sprawa. Pocieszam się tylko tym, że im dłużej się powstrzymuje, tym więcej krwi wchłaniam jako pokarm.

Otarł usta wierzchem dłoni. Severus podniósł go i teleportował ich do ogrodu Malfoya. Voldemort zatrzymał się u niego z wygody, oraz po to, by zakamuflować odwiedziny Severusa. Wszak był opiekunem Ślizgonów i mógł rozmawiać o przyszłości Draco. Zwłaszcza, że u chłopaka były wszystkie dzieciaki śmierciożerców. Niektóre nawet proponowały mu swoją krew. To dzięki takim eksperymentom odkryli, że im dłużej wstrzyma się przed zwróceniem, tym więcej życiodajnej krwi w niego przenika. Skrzywił się lekko, gdy wszedł do salonu. Lucjusz zaraz podparł go i zaprowadzili do jego pokoju.

-          Dzięki. Zostaw nas, bym go jakoś ogarnął. – powiedział Severus.

Lucjusz wyszedł. Snape położył go na sofie i popatrzał chwilkę z niepokojem. Ale nie sprawiał wrażenia, że będzie znów zwracał. Odetchnął z ulgą, mistrz był i tak okropnym pacjentem, bez szorowania po nim podłogi. Severus raz obudził się, by zobaczyć go w oknie o czwartej rano. Innego razu szczelił fochy i nie można było mu dogodzić. A wczoraj spędził w lodowatej wodzie prawie czternaście godzin! Severus opadł na fotel i pogłaskał Nagini po główce.

-          No, mała, mamy co nieco z głowy. Niech ten październik nadejdzie szybciej!

Nagini zasyczała i zwinęła się mu na kolanach.

 

3.

 

Łup. Voldemort otworzył oczy i zaklął siarczyście. Severus obok niego zachichotał, poprawiając krzesło, na które wpadł.

-          Nie złość się, mam dla ciebie ciekawe nowinki…

-          No, co ciekawego?

-          Pottera zaatakowali dementorzy. Ktoś w ministerstwie stwierdził, że uciszy gówniarza na własną rękę.

-          Oooo! – Voldemort usiadł zaskoczony. – Udało im się?

-          Nie. Potter użył patronusa, ale ma za to przesłuchanie.

-          Patronus? Cielesny?

-          Tak – Snape usiadł na łóżku, podsuwając woreczek z krwią i miskę.

-          Zaczynam żałować, że nie jest on po mej stronie. Byłby doskonałym mordercą… Patronus w takim wieku, jeszcze cielesny.

Voldemort oderwał kłami rąbek woreczka i zaczął łapczywie pić. Wciąż nie przywykł do smaku krwi. Ale i tak było lepiej. Po godzinie zwrócił krew i wyszedł. Przez najbliższe dni wędrował, poszukując jakiegoś leku dla siebie. Ale to nie było łatwe – nie było ani eliksiru ani zaklęcia.

 

***

 

Pół roku minęło jak z bicza szczelił. Voldemort bezpowrotnie tracił siły. Na dzień przed wyprawą na Pottera ledwo się poruszał. Mimo to nie zgodził się poczekać, aż go sprowadzą. Dlatego teraz siedział wraz z kilkoma śmierciożercami w pobliżu ścieżki. Powoli zapełniała się ona uczniami.. W końcu go dostrzegli. Powoli wędrował samotnie, co ich zdziwiło, ale potem uznali, że po prostu przyjaciele nie wybrali się do wioski. To im pomoże w ataku. Nagły zryw wiatru powiał wprost od Pottera do Voldemorta, który aż wstał...

 

---

Harry powoli szedł za innymi. Nie zależało mu na wyjściu do Hogsmeade. Ron miał szlaban a Hermiona uznała, że poczeka na niego w bibliotece. On miał zająć stolik. Ręka – wciąż opuchnięta po wczorajszym szlabanie – boleśnie o sobie przypominała. Do tego niedawno, przy przekraczaniu bramy, uderzył nią w słupek, popchnięty przesz jakichś trzecioklasistów. Ranki otworzyły się i krwawił. Spojrzał na uczniów. Byli już daleko – wlókł się na końcu. Poddał się. Postanowił zawrócić do szkoły i opatrzyć dłoń. Odwrócił się i zamarł. Albo mu się zdawało, albo w krzakach przy drodze, które niedawno minął, stał sam Voldemort. Przekrzywił głowę.

-          Malfoy, znów masz napad głupawki? – wycedził, wyciągając chusteczkę i próbując niezdarnie przewiązać dłoń.

 

---

 

Drgnął, gdy usłyszał zirytowany głos Pottera. Kolejny podmuch wiatru przyniósł znów mu ten zapach. Postąpił krok naprzód. Miał duże problemy z rozmazanym obrazem, ale jedno wiedział. Ten zapach dobiegał z dłoni chłopaka. Jednym susem skoczył, wyszarpnął ją z uścisku zaskoczonego Pottera i łapczywie zaczął pić. Wydało mu się, że usłyszał zduszony okrzyk przerażenia, ale kompletnie miał to gdzieś. Czuł się cudownie, jak gdyby narodził się od nowa. Kiedy w końcu poczuł się nasycony, otworzył oczy. Potter chwiał się na nogach, strasznie blady. Chyba wypił za dużo jego krwi. Ale widział normalnie, ba – lepiej niż zazwyczaj. Zdziwiło go to, ale nic nie powiedział. Odsłonił ramię i nacisnął mroczny znak, wzywając Severusa. W międzyczasie przeprowadził Pottera do miejsca ukrycia i zmusił do leżenia. Nie wiedział, dlaczego jego krew pomogła, ale wolał na wszelki wypadek nie uszkodzić go. Poza tym, chłopak musiał odbudować utraconą krew… na kolejny obiadek…

-          Panie? – Severus zamarł, gdy ujrzał go wyprostowanego.

-          Severusie, dopilnuj by Potter doszedł do siebie. – Voldemort zwęził oczy. – Jakimś cudem jego krew uniknęła klątwy... Oczywiście! Tarcza ochronna jego matki… Ten przeklęty wampir nie uwzględnił jej w klątwie. Potter jest jedynym dawcą pożywienia dla mnie!

-          Ależ… masz rację! Dlaczego nie pomyśleliśmy o tym wcześniej? – Severus fachowo zmierzył tętno. – Ledwo wyczuwalne, stracił sporo krwi. Zabiorę go do szkoły i nasycę eliksirami.

-          Zrób to. Poczekam w domu Lucjusza na wyniki twej pracy.

Severus patrzył, jak jego mistrz i pozostali deportują się. Potem wziął chłopaka na ręce. Nie obawiał się o siebie. Wprawdzie dobrze wiedział, iż nie zabito go dlatego, że jako jedyny mógł pomóc Voldemortowi, to i tak nie obawiał się. Nikt inny nie wyprowadzi Pottera z zamku na kolację Czarnego Pana. Przeniósł się do lochów i położył chłopaka w swoich komnatach. Następnie podszedł do półek i przejrzał eliksiry. Wlał trzy fiolki w gardło dzieciaka i odczekał moment. Potter zatrzepotał powiekami i próbował usiąść. Przytrzymał go.

-          Spokojnie, nie wstawaj, póki nie dojdziesz do siebie.

-          Co? Jak? – chłopak przełknął ślinę.

-          Dobre pytanie. Znalazłem cię w kałuży krwi na drodze. Takie coś się opatruje! – złapał za bandaż i chciał opatrzyć mu dłoń, gdy zauważył słowa. – Co to jest?

-          Nic takiego. Ja już pójdę!

Gdyby Potter nie stracił tak wiele krwi, może udałoby mu się to. A tak jedyne, co osiągnął, to był upadek z łóżka Snape’a. Ten bez problemu wepchnął go tam z powrotem.

-          Mów!

Potter poddał się i opisał przebieg szlabanów u Umbrigde. Snape zachichotał. Nie mógł tak tego zostawić, gdyż chłopak może się wykrwawić i nie starczy obiadków dla Voldemorta.

-          Zostaw to mnie. Zobaczysz, nie skrzywdzi cię więcej.  Teraz odpocznij. – Wlał mu do ust eliksir nasenny.

Kiedy Potter zasnął, opuścił zamek i udał się do Voldemorta. Ten najspokojniej czekał na niego.

-          No i?!

-          Jeśli nie sprzątniesz tej wtyki ministerstwa, to stracisz posiłek. Przycisnąłem go, skąd ma te ranę na dłoni i wychodzi, że niemal co dzień wykrwawia się przez nią na szlabanach. Każe mu pisać specjalnym piórem, które wycina słowa w jego dłoni. To była ta ranka. Stracisz jedyny obiadek, jeśli nie ujawnisz się wcześniej i nie powstrzymasz ich przed atakami na dzieciaka.

-          Nie martw się, jeszcze dzisiaj ją uciszę. A chłopak jest już zdrowy?

-          Tak. Przyszedłem tylko ci przekazać wieści o wtyce i jego stanie. Ale wygląda na to, że jak dossasz się raz na dwa dni, to będzie dobrze.

Severus wrócił do zamku. Voldemort jeszcze chwilę posiedział, po czym wstał i deportował się do ministerstwa. Akurat Knot i cały Wizengamot słuchał sprawozdania wtyki, gdy zjawił się w sali.

-          Przeszkadzam? – zapytał miękko.

-          Co?! – Knot podskoczył.

-          Nie zajmę dużo czasu. Potrzeba mi żywego Pottera a ty mi w tym przeszkadzasz! Avada Kedavra! – wycelował w oniemiałą Umbrigde.

Kobieta upadła. Voldemort obejrzał się.

-          Dureń z ciebie. Zebrałem od nowa całą armię. Trzeba było słuchać Pottera i Dumbledora. Teraz już za późno, ale jak dla mnie dalej możesz być idiotą i atakować swoich sprzymierzeńców.

Po tych słowach deportował się.

 

***

 

Zakręcił kielichem. A więc ten drań znalazł kogoś, kogo klątwa Valvadora nie obejmowała? Westchnął i wstał.

-          Cóż, trzeba znaleźć tego dzieciaka i wziąć sprawy w swoje ręce.

Złapał za płaszcz i opuścił salę...

 

4.

 

Severus spojrzał na zegarek. Dochodziła już piąta. Niechętnie podniósł się i wszedł do swej sypialni. Podszedł do łóżka i delikatnie potrząsnął ramieniem Pottera.

-          Harry, wstawaj, księżniczko. – wyszeptał.

-          Hmmmm? – Potter jedynie opatulił się bardziej kołdrą.

-          Potter, rusz fiuta! – warknął już normalnie.

Harry podskoczył i obejrzał się na niego nie do końca przytomnie. Severus rzucił mu szaty i wskazał łazienkę. Chłopak niepewnie podreptał tam, zastanawiając się, jakie licho przygoniło go do spania w PRYWATNYCH kwaterach SNAPE’A?! Szybko umył się, lekko zdziwiony tym, że Severus używa jego ulubionego szamponu i żelu. Gdy wytarł się i ubrał, powrócił do gabinetu nauczyciela. I aż zamarł. Snape szczotkował właśnie bujne, lekko falujące włosy. I nie były one tłuste, ani tym bardziej krótkie. Ale tajemnica wydała się wkrótce. On po prostu tak upinał włosy, że sprawiały takie wrażenie. Całości dopełniał jeszcze „makijaż”, czyli maść ochronna na opary.

-          Paskudnie ci tak, wiesz? – powiedział, nie bacząc do kogo się odzywa.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin