Justiss Julia - Wellingfordowie 05 - Żona dla dżentelmena.pdf

(1432 KB) Pobierz
Julia Justiss - Żona dla dżentelmena.docx
446205894.001.png
Julia Justiss
Żona
dla dżentelmena
446205894.002.png 446205894.003.png
Rozdział pierwszy
Południowo-Zachodnia Anglia , wiosna 1817 .
Joanna upewniła się, że nękana koszmarami Susan wreszcie zasnęła, i pogłaskaw-
szy podopieczną po głowie, odsunęła się od łóżka.
- Dziękuję, pani Merrill - szepnęła z wdzięcznością leciwa piastunka, kołysząc w
ramionach młodszą dziewczynkę. - Przykro mi, że znów zepsułam pani wieczór, ale nie
wiedziałam, co począć. Mała zawodziła przez caluśką godzinę, a panienkę Suzie dręczy-
ły złe sny. Przy pani obie kruszyny zaraz się uspokoiły. Ma pani do nich dobrą rękę, bez
dwóch zdań. Lepiej niech pani wraca do jadalni, bo ominie panią herbata.
Joanna nie miała najmniejszej ochoty na herbatę. Musiałaby spędzić kolejny kwa-
drans w towarzystwie lorda Mastersa, męża chlebodawczyni. Wystarczy, że znosiła jego
nachalne spojrzenia podczas przeciągającej się w nieskończoność kolacji.
- Zawsze rada jestem ci pomóc, Hanno - zwróciła się do niani. - To był męczący
dzień. Chyba pójdę od razu do siebie i poczytam.
- Naturalnie, jak pani sobie życzy. Dobrej nocy... I... niech pani uważa... po drodze.
Doceniała troskę życzliwej niani, ale nie potrzebowała dodatkowych ostrzeżeń.
Ostatnimi czasy stale miała się na baczności. Natarczywe umizgi pana domu uprzykrzyły
jej żywot do tego stopnia, że coraz częściej rozważała rezygnację z posady. Polubiła
wieś, a co ważniejsze - przywiązała się do żywiołowych uczennic, nie zamierzała jednak
trwać przy nich za wszelką cenę, zwłaszcza że sytuacja z każdym dniem stawała się co-
raz trudniejsza do zniesienia. Wstrzymywała się z podjęciem ostatecznej decyzji o odej-
ściu wyłącznie z obawy, że lord Masters przekona małżonkę, by odmówiła jej referencji.
Jak to możliwe, że mój los odmienił się w tak krótkim czasie? - pomyślała z cięż-
kim sercem, przemierzając na palcach pokój. Trafiła do Mastersów rok temu dzięki sta-
raniom przyjaciela swego zmarłego męża. Praca guwernantki wydała jej się wówczas
prawdziwym błogosławieństwem. Była zrozpaczona i pozbawiona środków do życia.
Straciła najpierw dziecko, a niedługo potem ukochanego Thomasa. Brakowało jej sił, a
także funduszy do tego, by odszukać ojca, który jako kapelan Kompanii Wschodnioin-
dyjskiej * rezydował na innym kontynencie. Nie chciała zdawać się na łaskę brata, Grevi-
Greville'a, ani tym bardziej błagać o pomoc nieprzychylnych teściów. Państwo Merrill
nigdy nie kryli niechęci do synowej. Uważali, że żeniąc się z córką nieutytułowanego
obywatela ziemskiego, ich syn popełnił mezalians. Znalazłszy się w tak przykrym poło-
żeniu, Joanna z radością opuściła Londyn i zamieszkała w sielskim zakątku Hampshire.
* ang. British East India Company - kompania handlowa angielskich inwestorów, z siedzibą w Londynie, działa-
jąca od 1600 do 1858 roku, głównie na terenie dzisiejszych Indii, także w Azji Południowo-Wschodniej i na Dalekim
Wschodzie. Działalność kompanii zapoczątkowała królowa angielska Elżbieta I. Na terenach kolonizowanych przez Bry-
tyjczyków instytucja ta miała szerokie uprawnienia polityczne i administracyjne, które wykraczały poza tradycyjny han-
del. Mogła utrzymywać własną armię, zawierać układy polityczne, miała prawo do posiadania własnej waluty (przyp.
tłum.).
Kształtowanie dwóch młodych umysłów okazało się tyleż pasjonujące, co absor-
bujące. Rozliczne zajęcia i obowiązki wypełniały jej całe dnie. Dzięki temu łatwiej od-
nalazła spokój i pogodziła się z utratą marzeń o macierzyństwie oraz wspólnej przyszło-
ści z nieodżałowanym Thomaseem.
Niestety, wraz z przyjazdem państwa w jej beztroską egzystencję wkradł się kom-
pletny zamęt. Z lady Masters rozmawiała wcześniej jedynie raz, kiedy przyjmowała po-
sadę, wicehrabiego zaś poznała dopiero teraz, podczas jego pierwszej wizyty w rodzinnej
posiadłości.
Zatrzymała się na progu i wyjrzała ukradkiem do holu. Przypomniała sobie z gorz-
kim uśmiechem, że z początku pracodawca wydał jej się nad wyraz ujmujący. Nie za-
chowywał się przy niej ani odrobinę wyniośle, przeciwnie, traktował ją z nienaganną
uprzejmością. Wspomniał także, że przyjaźni się z jej dalekim, dobrze urodzonym
krewnym, markizem Englemere'em, który niegdyś zatrudniał Greville'a jako rządcę w
jednym ze swych majątków. Nie zraziła go nawet informacja, że Joanna nigdy nie miała
przyjemności spotkać owego odległego kuzyna. Lord Masters, mający tytuł wicehrabie-
go, nadal prawił jej komplementy, a przy tym coraz częściej wdawał się z nią w poga-
wędki pod pretekstem omówienia kwestii, które uznawał za istotne w edukacji córek.
Uśpił jej czujność na tyle, że nie dostrzegła w jego manierach niczego niestosownego.
Pojęła jego nieczyste intencje dopiero po upływie kilku dni, gdy przyszedł za nią do bi-
blioteki.
Wzdrygnęła się bezwiednie na wspomnienie tego nieprzyjemnego spotkania. Wi-
dok wicehrabiego wprawił ją wówczas w niemałe zakłopotanie. Oczy błyszczały mu
niezdrowo od namiaru trunków, którymi raczył się obficie przy posiłku. Uzmysłowiła
sobie z niepokojem, że znaleźli się sam na sam, i poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.
Co gorsza, spostrzegła ze zgorszeniem, że wzrok chlebodawcy błądzi nieprzystojnie
wokół jej piersi. Na szczęście dzieliło ich pokaźnych rozmiarów biurko. Zignorowawszy
usilne namowy, by „została i dotrzymała mu towarzystwa", przycisnęła do piersi książkę
i z ulgą dopadła do klamki. Zanim zdołała umknąć, wyciągnął rękę i przesunął nią po jej
pośladku. Roześmiał się, gdy strąciła jego dłoń i wybiegła za drzwi.
W zaciszu sypialni, w której, rzecz jasna, natychmiast zamknęła się na klucz, przez
moment rozważała, czy udać się na skargę do lady Masters. Rychło jednak porzuciła ów
zamysł. Lord Masters był arystokratą. Niewątpliwie w żywe oczy wyparłby się hanieb-
nego postępowania i zarzucił jej kłamstwo. Któż by się za nią ujął? Ojciec przebywał
poza krajem, a brata nie widziała od lat. Nie znalazłby się nikt, kto wstawiłby się za zu-
bożałą wdową po oficerze i córką nic nieznaczącego duchownego. Postanowiła więc za-
chować czujność i unikać wicehrabiego jak ognia. Potrzebowała czasu, aby się zastano-
wić, co począć.
Zaczerpnęła głęboko tchu i przeszła pospiesznie przez słabo oświetlony korytarz.
Znów nie dane jej było zaznać spokoju. Raptem wyrosła przed nią jak spod ziemi postać
pana domu.
- Lordzie Masters - odezwała się uprzejmie, choć jego osoba napawała ją lękiem i
odrazą - dokucza mi migrena. Proszę łaskawie przekazać małżonce, że nie zejdę na her-
batę.
- Skoro tak, ja również zrezygnuję z herbaty i zamiast wrócić na dół, zajmę się pa-
nią. Ma pani gorączkę?
Odsunęła się, gdy spróbował przyłożyć jej rękę do czoła.
- To tylko ból głowy, panie wicehrabio. Chwila odosobnienia wystarczy, by mu za-
radzić. Żona zapewne się niecierpliwi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin