Anderson Caroline - Szczęścia nigdy za wiele.doc

(437 KB) Pobierz
Caroline Anderson

Caroline Anderson

"Szczęścia nigdy za wiele"

Tytuł oryginału: Kids Included!

Pierwsze wydanie:

Harlequin Mills & Boon Limited, 1999

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Korekta: Janina Szrajer Grażyna Ordęga

© 1999 by Caroline Anderson

© for the Polish edition by Artekin - Wydawnictwo Harleguin

Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2002

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harleguin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harleguin

i znak serii Harleguin Romans są zastrzeżone.

Skład i łamanie: Studio Q

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 83-238-0130-4 Indeks 360325

ROMANS - 604

 

PROLOG

- Abrakadabra!

Monety znikły z jednej ręki, by po chwili pojawić si^ jemniczy sposób w drugiej. Siedzące na podłodze dzieci wowały tę scenę z szeroko otwartymi buziami.

Niestety monety wypadły Molly z ręki, potoczyły podłodze, upadając tuż przed nogami siedzących w pień rzędzie brzdąców. Dzieci ze śmiechem rzuciły się, by je p rac i w tym momencie czar prysł. Molly westchnęła i uśi nęła się zrezygnowana.

- A co powiecie na to? - Machnęła czarodziejską ró poszperała w rękawie, po czym wyciągnęła sznur powiąs rogami kolorowych chusteczek.

Najwyraźniej jednak nie związała wszystkich dostat mocno, gdyż część chusteczek pozostała w rękawie. Dzi częły chichotać i pokazywać ją sobie palcami.

W rogu pokoju siedział mężczyzna, przyglądający popisom z nie mniejszą uwagą niż dzieci. Jack jakiś tan lam? Haddon? Pomyślała, że dorobiłby się fortuny jako w pokera. Przez cały czas zachowywał kamienną twa ujawniając żadnych emocji. Jeśli uda jej się w końcu wyć te przeklęte chusteczki, to on właśnie zapłaci za jej wysl

Tyle tylko, że jak dotąd udało jej się złapać w palce j podszewkę własnego żakietu. Kto chciałby płacić za tal sko? Nikt przy zdrowych zmysłach...

- Wiem, że gdzieś tam muszą być - mruknęła pod i

wywołując tym stwierdzeniem kolejną salwę śmiechu wśród dzieci. Mężczyzna nadal przyglądał się jej intensywnie, rozciągając usta w parodii uśmiechu.

Wreszcie włożyła rękę za kołnierz i wyciągnęła triumfalnie resztę zagubionych chusteczek.

Dzieci zareagowały żywiołową radością i Molly zdała sobie sprawę, że jej występ naprawdę im się spodobał.

Dzięki Bogu! Pokrzepiona tą świadomością, przeszła do kolejnych punktów programu.

Szło jak po grudzie. Gdy robiła to Sandy, wszystko wydawało się takie proste. Teraz zaś kółka za nic nie chciały dać się rozdzielić, kulki, które miały zniknąć pod filiżankami, nieustannie się pod nimi pojawiały, a sztuczka z kartami zakończyła się rozrzuceniem całej talii na podłodze. Przez cały czas dzieci wprost pokładały się ze śmiechu.

Jeszcze tylko jedna sztuczka i będzie po wszystkim... Położyła kapelusz na stole, zaczarowała go rękami i wsunęła dłoń pod spód. Tak, był tam. Czuła jego małe miękkie uszy...

- Aj!

Kapelusz nagle odskoczył, stolik zachwiał się, a gwiazda programu zaczęła kicać po całym pokoju.

Molly zaklęła pod nosem i ssąc ugryziony palec, ruszyła w pogoń za Flopsym.

Dzieci oczywiście nie czekały bezczynnie. Zaczęły ścigać biednego królika, który ratował się ucieczką w kierunku kąta, zajmowanego przez Tego Mężczyznę.

Niewiele myśląc, podbiegła w tamtą stronę, upadła na kolana i zanurkowała pod krzesło, pod którym zamierzało się schować wystraszone zwierzę. Wyciągnęła ręce, schwyciła królika i z całym impetem wyhamowała na udzie nieznajomego.

Wcale nie speszona usiadła na piętach i uśmiechnęła się do mężczyzny. On też się roześmiał.

Królik tymczasem próbował wyswobodzić się z jej rak. ly wychyliła się, straciła równowagę i opadła twarzą na ki mężczyzny. Odskoczyła od nich jak oparzona.

- Och!

Silne ręce ujęły ją za ramiona i uniosły do góry.

- W ogłoszeniu napisano, że przedstawienie ma niep< rzalny klimat, ale nigdy, w najśmielszych snach nie spodzi łem się czegoś aż tak niepowtarzalnego!

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Ale ja chcę lizaka!

- Później, kochanie.

Rozejrzała się niecierpliwie po sklepie. Niemożliwe, żeby tu był. Niemożliwe, żeby natknęła się właśnie na niego!

Naturalnie, to był on. Na wspomnienie ich ostatniego spotkania na policzkach Molly pojawił się rumieniec wstydu. To była totalna klęska. Wciąż pamiętała wstyd, zakłopotanie, zmieszanie, jakie wówczas przeżywała.

- Mamo, bardzo proszę!

- Jak bardzo?

- Obiecałaś nam.

Zamknęła oczy i westchnęła ciężko.

- Dobrze, Cassie. Idźcie i wybierzcie sobie po jednym, a potem mnie znajdźcie. Idę zrobić resztę zakupów.

Miała nadzieję, że pan Haddon i towarzysząca mu banda dzieciaków jej nie zauważą...

To była ona, był tego pewien. Ruszył w poprzek rzędu półek, popychając przed sobą wózek, zaglądając w kolejne alejki, z nadzieją, że w którejś z nich ją dojrzy.

Minął ponad rok od ich ostatniego spotkania i oto są tutaj razem, w tej samej wakacyjnej miejscowości...

Ciekawe, z kim tu przyjechała?

Poczuł ukłucie zazdrości.

- Idiota - powiedział do siebie półgłosem, aż siedząca szu Nicky odwróciła się w jego stronę.

- Nie jestem idiota - zaprotestowała.

- Nie ty, kochanie. Po prostu czegoś zapomniałem - \ nil z westchnieniem. Pchnął wózek, przy czym omal kog rozjechał.

Kogoś drobnego, jasnowłosego i...

- Molly?

Znieruchomiała, po czym wolno obróciła się w jego s

- Czy ja pana znam? - spytała chłodno.

W odpowiedzi uśmiechnął się pod nosem. Zbyt dłu; policjantem, by pomylić Molly z kimś innym. Popatrzył uważnie.

- Jack Haddon. W zeszłym roku wynająłem cię na prz mojego syna, Toma.

- Chyba zaszła jakaś pomyłka - zaczęła, ale w tej pojawili się obok nich Seb, Amy i Tom. Stanęli jak wry trząc na nią z niekłamanym zachwytem.

- To wróżka Molly! - wykrzyknął Tom. Rumieńce i liczkach Molly przybrały purpurowy odcień.

- Cześć, dzieciaki - powiedziała cicho.

- Przyniosłaś ze sobą królika, który uciekł ci pod l przypomniała Amy.

- Wszyscy go łapaliśmy, a jak wyciągnęłaś go spod Jacka, to ze strachu na ciebie nasiusiał - dodał Tom. Przygryzła wargę, by nie wybuchnąć śmiechem.

- Rzeczywiście. Miło mi znów was widzieć. - Pop; na Jacka, po czym z powrotem przeniosła wzrok na i - Miłych wakacji.

- Tobie także - odparł. - Przyjechałaś na cały tydz spytał.

- Tak.

10

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

- To dobrze. Zapewne wkrótce znów gdzieś się spotkamy. Do zobaczenia.

Molly uśmiechnęła się na pożegnanie i natychmiast się odwróciła. Była zdziwiona, że Jack nie żywi do niej urazy. To było najokropniejsze przyjęcie, jakie pamiętała.

Na samo wspomnienie sromotnej klęski, jaką wówczas poniosła, jęknęła cicho. Dobrze, że wróciły dzieci, bo dzięki temu mogła przestać rozpamiętywać przykre chwile.

- Wybraliśmy pomarańczowe lizaki - oznajmił jej syn. Córka popatiz^la na mą z uwa^ą.

- Dobrze się czujesz? Jesteś taka czerwona i wydajesz z siebie śmieszne dźwięki.

- Nic mi nie jest. Musimy się rozpakować. Cholera...

- Mamo!

Nie zdawała sobie sprawy, że zaklęła na głos. Spojrzała przepraszająco na syna. Był lekko zgorszony i jednocześnie zafascynowany. Matka nigdy nie przeklinała, a przynajmniej nie na głos, a już na pewno nie w ich obecności.

- Przepraszam, Philip. Zapłacimy i możemy wracać do domku.

Podczas rozpakowywania zakupów uświadomiła sobie, jak bardzo wytrąciło ją z równowagi nieoczekiwanie spotkanie. Masło orzechowe, którego wszyscy troje nienawidzili; nie kupowała go od czasu odejścia Davida. Chipsy, mała pizza, karton odtłuszczonego mleka, a nie półtłustego jak zazwyczaj. Lista bezsensownych zakupów była znacznie dłuższa: pleśniowy ser, puszka tuńczyka, za to ani śladu sałaty, herbaty, masła...

- Co jemy na kolację? - spytał zaciekawiony Philip, patrząc z powątpiewaniem na wyłożone na stół zakupy.

- Nie jestem pewna. Chyba zapomniałam o kilku rzeczach.

- Moglibyśmy zjeść poza domem. Tuż za rogiem jes zeria - podpowiedziała usłużnie Cassie.

- Mamo, pójdziemy? - Philip patrzył na nią blagalnii gdy nie jadali poza domem i ta perspektywa wydała i;

niezwykle kusząca.

Molly, która zarabiała na życie gotowaniem, uznała, doskonały pomysł.

- Dobrze. Schowam zakupy do lodówki, popływam wiemy się, co mamy robić jutro, i pójdziemy na pizzę.

Basen był wspaniały, wyposażony w liczne dodatkow( keje, toteż dzieci świetnie się bawiły i Molly mogła spol popływać i skorzystać z jacuzzi.

- Pozwolisz, że się przyłączę?

Serce zabiło jej jak oszalałe. Omal głośno nie jęknęła.

- Bardzo proszę. - Posunęła się, żeby zrobić mu mi Na szczęście nie byli w wannie sami, w drugim końcu siei dwie inne pary.

Gdy jego stopa lekko dotknęła jej nogi, Molly podsk( jak oparzona i odsunęła się.

Jack uśmiechnął się ze zrozumieniem.

- Przepraszam - zamruczał, ale ona wiedziała, że wc< jest mu z tego powodu przykro. Niech to diabli.

Siedzieli w milczeniu, pozwalając, by strumienie ciepł dy obmywały ich ciała. Świadomość tego, że silne, męskit znajduje się tak blisko niej, zapierała jej dech w piersiai chwili pozostałe pary wyszły z jacuzzi.

Molly odsunęła się jeszcze dalej od Jacka.

- Gdzie są dzieci? - spytała, by przerwać panującą c

- Seb ma je na oku. Wszystkie pływają jak ryby, Nicky. Zabrał ją do brodzika dla dzieci. Pomyślałem, że < odpocznę. Seb wie, gdzie mnie szukać. - Oparł głowę o

14

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

- Zostawiła ci dzieci. Popatrzył na wodę.

- Niezupełnie. Posłuchaj, muszę już iść. Wkrótce się zobaczymy. Gdzie jest wasz domek?

- Nad samym jeziorem.

- Tak jak nasz. Jaki macie numer?

- B15.

- A my B19, wiec zapewne mieszkamy blisko siebie. Wkrótce na pewno znów się spotkamy. Lubię czasami porozmawiać z kimś dorosłym. Nieustanne przebywanie z drobinami DNA bywa nużące.

Jack wyszedł z basenu, a ona nie mogła oderwać od niego wzroku...

- Jack?

Spojrzała na stojącego nieopodal chłopca, trzymającego na rękach małą dziewczynkę. Chłopiec miał proste włosy, a dziewczynka była pulchną blondyneczką.

Jack wziął małą na ręce, pocałował ją i uśmiechnął się do najstarszego syna.

- Dziękuję, Seb. Idziesz pozjeżdżać?

- Wole popływać. Amy i Tom poszli na lody.

Jego głos załamał się. Speszony, spojrzał z zakłopotaniem na Molly.

Mutacja, pomyślała. To dla młodego człowieka bardzo peszące doświadczenie.

- Może weźmiesz swoje dzieci i dołączysz do nas w barze? - zaproponował Jack.

Potrząsnęła przecząco głową i wyszła z wody. Świadoma, że Jack patrzy na nią, wyprostowała się. W czarnym jednoczęściowym kostiumie prezentowała się bardzo dobrze i doskonale o tym wiedziała.

- Przykro mi, ale nie mamy czasu. Musimy sprawdzić, jakie

atrakcje czekają na nas jutro, a potem idziemy na piz; dziękuję za zaproszenie.

Jack skinął głową, nie przestając się jej uważnie przy;

- W takim razie zobaczymy się później.

Popatrzyła, jak odchodzą. Seb był zupełnie innej post ojciec. Drobniejszy, niższy, choć z pewnością za kilka przerośnie.

Podniosła ręcznik, owinęła się nim i ruszyła na poszuk dzieci.

Philip następnego dnia miał uprawiać sporty wodne miast Cassie jeździć konno, a po południu pływać kajak

A zatem jutro znów spotka Jacka...

Zadziwiające, jak dużą radość sprawiło jej to odkryci

Jack zastanawiał się, co robi Molly. W każdym ra pewno nie bierze udziału w tej „miłej przejażdżce" gi rowerem...

Rozsądna kobieta.

Nogi ciążyły mu niemiłosiernie, ciało było mokre od w piersiach brakowało tchu. A on myślał, że ma dobrą kor

Gorące, lepkie dłonie Nicky, które obejmowały go w nie ułatwiały sprawy, choć odczuwał dziwną przyjemnośi skości dziecka. Zastanawiał się, jak inni dają sobie radę i < Molly.

Maluje farbami? Bierze masaż relaksacyjny?

- Jack?

- Co tam, Nicky? Wszystko w porządku? - Odwrói i uśmiechnął do dziewczynki.

- Chce mi się siusiu - oznajmiła radośnie. Jasny gwint. To już drugi raz. Musiał potem jechać dw; szybciej, żeby dogonić resztę grupy.

16

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

Molly stała na krawędzi dachu, zastanawiając się, co ona tu u diabła robi.

Schodzenie po linie z pionowej ściany?

- Chwyć linę ręką i wypuszczaj ją z rąk kawałek po kawałku. Właśnie tak. Doskonale ci idzie.

Naprawdę? Pot ściekał jej po twarzy, a stopy drżały jak liście na wietrze. Ziemia zdawała się oddalona o setki kilometrów.

Jeśli wciąż będzie myślała o Jacku, to na pewno się zabije! Musi się skoncentrować, ma przecież dwoje nieletnich dzieci...

- Cześć, Tom. Jak minął dzień?

- Świetnie. Uczyłem się wywrotek na kajaku. Co się stało Nicky?

Jack uśmiechnął się.

- Malowała palcami.

- Wygląda, jakby malowała buzią.

- Hmm. Gdzie jest Amy?

- Ze swoją nową przyjaciółką, Cassie.

Jack rozejrzał się i serce zaczęło mu żywiej bić. Ujrzał Molly, idącą plażą w kierunku dziewczynek. Uśmiechała się tym cudownym uśmiechem, który rozświetlał jej oczy i zmysłowe, jakby stworzone do całowania usta...

Do diabła.

- To Molly, mama Cassie - powiedział Tom, spoglądając z tęsknotą na kobietę. - Jest naprawdę świetna.

- Pewnie - mruknął Jack, przyglądając się jej z nie mniejszą tęsknotą niż syn.

Przeniósł wzrok na Amy, ciemną blondynkę o jasnej karnacji i jasnobłękitnych oczach. Była bardzo podobna do swojej matki. Na jej wspomnienie Jack poczuł ukłucie smutku. Przytulił mocniej Nicky.

- Idziemy po Amy?

Molly nie zauważyła, że się zbliżają, mógł więc be; się jej przyglądać. Miała na sobie szorty i skąpy top. Wyj w tym stroju niezwykle kusząco.              o

- Witaj, Molly - powiedział cicho.

- Cześć - przywitała ich z szerokim uśmiechem. -szedłeś po córkę?

- Tak. - Jego głos brzmiał tak głucho, jakby nie uży od wielu miesięcy. - Jak ci minął dzień?

- Miło. Trochę się zmęczyłam. Rano schodziłam ze po linie. Chyba zupełnie oszalałam. A ty?

- Jeździłem rowerem po górach, z Nicky na tylny dełku.

- Niemożliwe! -roześmiała się.

- Naprawdę.

- A schodzenie po linie?

- W porównaniu z jazdą na rowerze to małe piwo.' przejąłem wyczynami Seba, że całkiem zapomniałem ( nym strachu.

- Gdzie on jest? - Rozejrzała się dookoła.

- Wrócił do domku. Umówiliśmy się, że tam na nas zi Skinęła głową.

- Philip! Chodź tu, kochanie.

Philip, choć niechętnie, posłuchał matki i już po chwil scy wsiedli na rowery.

Kiedy dojechali do domków, Jack zaprosił ich na po nek. Amy i Cassie zaczęły prosić Molly, by przystał; propozycję.

Gdy rozsiedli się na brzegu jeziora, Jack nalał \ kim chłodnego soku, przez cały czas katem oka obse Molly.

18

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

- Więc co robimy jutro? - spytała.

- Jutro? Sprawdźmy... Seb ma ćwiczenia komandosów, Amy idzie na zajęcia kółka teatralnego, a Tom będzie jeździł na desce. A wy?

- Chyba to samo. Wiem, że Philip będzie jeździł na rowerze terenowym, a Cassie też ma kółko teatralne. Ucieszy się, że robi to samo, co Amy. Bardzo się polubiły.

Jack popatrzył na dzieci.

- To rzeczywiście bardzo dobrze. Niełatwo mi było znaleźć ofertę wakacyjną, która zadowoliłaby całą naszą piątkę. Zazwyczaj któreś z nas nudzi się na takich wyjazdach.

Zachichotała.

- Tym razem będziemy zbyt zmęczeni, by się nudzić. A co robi Nicky?

- Nicky? - Odruchowo jego wzrok powędrował do najmłodszej córki, która nieustannie przemieszczała się z miejsca na miejsce. - Rano idziemy na farmę, a po południu ona idzie na plac zabaw, a ja będę jeździł gokartami.

- Ja też! - wykrzyknęła, zapominając o zachowaniu dystansu. Miała ochotę ugryźć się w język. Po co okazywała taki entuzjazm?

- To świetnie - powiedział i zabrzmiało to szczerze. Czyżby usłyszała w jego głosie zainteresowanie? Nie, po prostu jest zadowolony, że będzie miał towarzystwo.

- A rano?

- Chyba trochę poczytam.

- Gdybyś miała ochotę, możesz przyłączyć się do mnie i Nicky - zaproponował.

- Dzięki, pomyślę o tym - powiedziała grzecznie, choć nie zamierzała skorzystać z zaproszenia. Miała ochotę poleżeć w wannie z książką, zrobić sobie maseczkę odmładzającą, a potem się poopalać.

- Wiesz co? Gdybyś zmieniła zdanie, daj mi znać przed do dziewiątej.

- Dobrze - zgodziła się dla spokoju. Nie ma mowy, żeby poszła na spacer z tym seksoi mężczyzną. Za nic w świecie!

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

ROZDZIAŁ DRUGI

- Molly?

Gdy usiadła i otworzyła oczy, napotkała wzrokiem roześmiane spojrzenie Jacka.

- Cześć - wymamrotała zesztywniałymi wargami i spróbowała się uśmiechnąć. Dotknęła rękami ściągniętej maseczką skóry i z jękiem opadła z powrotem na leżak.

- Miałeś być na farmie? - spytała, nie kryjąc niezadowolenia.

- Coś mi się wydaje, że tu byłem bardziej potrzebny.

Nikt cię tu nie potrzebuje, pomyślała, zrywając się na równe nogi i poprawiając rozchylone poły szlafroka. Jedyną zaletą maseczki było to, że ukrywała rumieńce.

- Za minutę będę gotowa - oznajmiła i poszła umyć twarz. Za plecami usłyszała śmiech Jacka.

Zmyła maseczkę i posmarowała twarz nawilżającym kremem. Potem przebrała się w szorty i T-shirt, w biegu założyła sandały i wyszła na taras. Jack rozłożył się wygodnie na jej leżaku i z błogą miną wystawił twarz do słońca.

- Kawy? - spytała. Jack otworzył jedno oko.

- Jeśli to nie byłby zbyt duży kłopot.

- Żaden kłopot - zapewniła go i weszła do domku. Nastawiła czajnik i dość energicznie wyjęła z szafki kubki i napełniła je rozpuszczalną kawą.

- Jesteś na mnie zła.

- Dlaczego miałabym być na ciebie zła?

- Ponieważ przyłapałem cię w momencie, w którym dałaś jak zażywająca błotnych kąpieli żaba.

- Bardzo ładnie to ująłeś.

Roześmiał się, wstał z leżaka i oparł się o ściankę, od jącą kuchnię od reszty pomieszczenia.

- Mam powiedzieć, że wyglądałaś zachwycająco?

- I dodać kłamstwo do listy grzechów?

- Może to nie byłoby kłamstwo.

- Może ty sam jesteś żabą. To by wiele wyjaśniało.

- Zawsze możesz mnie pocałować i sprawdzić, czy 2 się w księcia.

- Twoje niedoczekanie - odparła opryskliwie.

- Zrzęda.

- Dziwisz się? Nie przepadam za nie zapowiedz gośćmi.

- W tej sytuacji chyba nie ma sensu mówić ci, iż w; łabyś wspaniale, nawet gdybyś była pokryta mułem od : głów?

Zmarszczyła brwi.

- Raczej nie.

- Konia z rzędem za twoje myśli.

- Nic z tego. Pijesz czarną czy z mlekiem?

- Czarną, mocną, bez cukru.

Dlaczego nie była zdziwiona? Podała mu kubek i wy zalane słońcem patio. Podobnie jak u Jacka, było otw jezioro i mógł nim przejść każdy, kto tylko miał na to < Ostatnie miejsce, w którym powinna była siedzieć z twa krytą szarym mułem.

- Wspaniały ranek. - Jack wyciągnął ramiona i skrz; je za głową, a potem ziewnął szeroko.

- Dlaczego nie jesteś z Nicky? - spytała.

24

22

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

- Mieli wystarczającą liczbę pomocników. Nicky wcale mnie nie zatrzymywała.

- Postanowiłeś więc trochę pograć mi na nerwach? - zapytała z uśmiechem, który miał złagodzić ton wypowiedzi. W rzeczywistości była zadowolona z jego wizyty, pomijając epizod z maseczką. W towarzystwie Jacka doskonale się bawiła, a ostatnio życie skąpiło jej beztroskich chwil.

- Powiedzmy. - Zmrużył w uśmiechu oczy, a Molly aż westchnęła. Zganiła się w duchu za tak łatwe uleganie urokowi Jacka. Zapewne chodziło mu jedynie o wakacyjny flircik, powinna mieć się na baczności.

Dopił kawę i z wyraźnym ociąganiem odstawił kubek.

- Masz ochotę na jeszcze? - zaproponowała odruchowo.

- Jeśli ty też chcesz.

Przez chwilę zastanawiała się, o czym mówi.

- Dziękuję, mnie zwykle wystarcza jedna.

- Jeśli ci przeszkadzam, już mnie tu nie ma. Roześmiała się i wstała, biorąc ze stołu jego kubek.

- Nie, i tak nie mam nic do roboty. Jeszcze raz czarną?

- Poproszę.

Po chwili wróciła ze świeżo zaparzoną kawą.

- Z ostatnich badań wynika, że częste picie mocnej kawy obniża płodność, ale ty z pewnością jesteś zaprzeczeniem tej teorii, skoro masz tyle dzieci - powiedziała z uśmiechem.

Wyraz jego oczu stał się nagle czujny.

- Nie wiadomo. To nie są moje dzieci.

- Nie?

Była tak zaskoczona, że w pierwszej chwili zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć.

- Ich rodzice nie żyją - wyjaśnił zwięźle.

- Tak mi przykro - powiedziała odruchowo. - Jak to się stało?

Westchnął.

- Nick był moim partnerem - zaczął opowieść na obojętnym głosem. - Został zastrzelony w czasie akcji żona była wtedy w ciąży z Nicky, o czym nawet nie wi< Gdy była w ciąży, odkryto, że ma raka.

- Och, nie. - Molly zakryła usta dłonią.

- Leczenie było utrudnione z powodu dziecka - podją Umarła, kiedy Nicky miała pięć miesięcy.

- A ty naturalnie wziąłeś dzieci do siebie - stwierdziła niż zapytała.

- Tak. Jestem ojcem chrzestnym Toma. Ożeniłem się gdy była w ostatnim miesiącu ciąży z Nicky.

- Nie traciłeś czasu - stwierdziła, nie zastanawiając s tym, co mówi. Twarz Jacka stężała.

- Tego wymagała sytuacja - powiedział i zerwał się z ła. - Chyba już pójdę po Nicky. Dziękuję za kawę.

Molly myślała, że ze wstydu zapadnie się pod ziemi mogła zachować się tak nietaktownie? Nie miała prawa k tować postępowania Jacka...

- Ależ jestem głupia - mruknęła pod nosem. Nie zdzii się, gdyby Jack już nigdy nie zechciał się do niej od( Zapewne będzie ją ignorował, o co zresztą trudno mieć do pretensję.

Pomyślała o Sebie, Amy i Tomie, którzy musieli ogr tęsknić za rodzicami. Mała Nicky nigdy nie widziała sv ojca, a matki zapewne nie pamięta.

A Jack? Jak on zniósł to wszystko? Najpierw stracił { cielą, potem... Cóż, potem stracił żonę. Czy kochał ją o<

Otarła wierzchem dłoni łzy. Biedne maleństwa. Cięż! dorastać bez matki. Kto je przytuli, gdy się zranią albo pr: szą? Kto powie Amy i Nicky wszystko, co matka powinn; kazać córce?

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

SZCZĘŚCIA NIGDY ZA WIELE

Dlaczego Jack wziął na swe ramiona tak potężne brzemię? Musi być albo kompletnym głupcem, albo aniołem. Istniało jeszcze jedno wytłumaczenie. Naprawdę kochał matkę dzieci, a może nawet jest ojcem Nicky i zrobił to z poczucia winy.

Niezależnie od tego, jakimi pobudkami się kierował, podziwiała go. Na jego miejscu większość mężczyzn po prostu uciekłaby, gdzie pieprz rośnie.

Naprawdę jej zaimponował. Miała nadzieję, że ich znajomość nie została definitywnie zerwana. Wyczuwała, że Jack potrzebuje pomocy, a ona gotowa była mu jej udzielić.

Jack czekał na Molly przy wejściu na tor. Powiedziała, że dziś po południu będzie jeździć gokartami, a on chciał ją przeprosić. Wybiegł z jej domku w niezbyt uprzejmy sposób, ale naprawdę był wzburzony. Małżeństwo z Jan i wychowywanie dzieci tak bardzo dały mu się we znaki, że nie chciał do tego wracać. Mimo to powinien był zostać i wyjaśnić Molly motywy swego postępowania.

Zamiast tego uciekł jak rozzłoszczone dziecko, wprawiając ją prawdopodobnie w zakłopotanie.

Do diabła.

Gdy tylko ją dostrzegł, natychmiast ruszył w jej kierunku.

- Przepraszam...

- Przepraszam...

Uśmiechnął się smutno, a ona odwzajemniła uśmiech.

- Powinienem był ci wszystko wyjaśnić. Wiem, co sobie teraz myślisz... Powiedzmy, że zrobiłem to dla dzieci. Kiedyś ci to wytłumaczę, jeśli zechcesz mnie wysłuchać.

- Oczywiście, że zechcę - odparła, a Jackowi zdawało się, że ktoś zdjął z jego piersi wielki ciężar.

- To dobrze. A teraz chodźmy sprawdzić, jak żaby radzą sobie na torze wyścigowym.

- Masz na myśli siebie czy mnie?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin