Sandemo Margit - Opowieści 16 - Łzy Odchodzącej Nocy.pdf

(612 KB) Pobierz
Sandemo Margit - Opowieści 16 - Łzy Odchodzącej Nocy
MARGIT SANDEMO
ŁZY ODCHODZĄCEJ NOCY
Z norweskiego przełożyła
LUCYNA CHOMICZ-DĄBROWSKA
POL-NORDICA Publishing Sp. z o.o.
Otwock 1997
ROZDZIAŁ I
Thor Steinebråten...
Imię i nazwisko rzucone pogardliwie przez mężczyznę, którego zapewne niebawem
poślubię, poruszyło lawinę wspomnień ukrytych gdzieś głęboko w mojej podświadomości i
tak naprawdę nigdy nie zapomnianych, wywołując w moim sercu gwałtowny zamęt.
Thor! Takie odległe wydają mi się wspólnie spędzone chwilę, a mimo to pamiętam
wszystko, jakby zdarzyło się wczoraj. Przed oczami przesunęły mi się obrazy z dzieciństwa:
dobry, wrażliwy chłopak, ludzka bezduszność, moje żałosne tchórzostwo.
Thor i ja... stworzyliśmy sobie własny cudowny świat, do którego nikt poza nami nie
miał wstępu. Thor podarował mi klucz do tej tajemniczej krainy. Okazałam się jednak
niegodna zaufania, nie byłam ani trochę lepsza od innych, których postępowaniem tak
gardziłam.
Poznałam Thora, kiedy wraz z rodziną przeprowadziłam się do Sletto. Miałam
wówczas osiem lat, on zaś był ode mnie trochę starszy i mógł mieć około jedenastu. W
nowym miejscu nie czułam się dobrze. Zdawało mi się, że wszyscy się ode mnie odwracają, i
bardzo z tego powodu cierpiałam. Miasteczko leżało na płaskiej jak blat stołu równinie, przez
którą nieustannie przetaczały się wichury. Nie przypadło mi do gustu, bo i jak mogą się
podobać sterylne ulice i kanciaste domy? W ukochanej wiosce w górach zostali wszyscy moi
przyjaciele. Rówieśnicy, których tu spotkałam, wydawali się zarozumiali i wrogo nastawieni
do bliźnich. Demonstracyjnie niszczyli wszystkich, którzy ośmielili się zaznaczyć swą
odrębność. Nigdy nie zadzierałam nosa, ale pamiętam, że zaraz na początku dali mi do
zrozumienia, bym nie próbowała się wyróżniać. Pewnego dnia krótko po przyjeździe
wyszłam na spacer z młodszym bratem. Do kurtki miał przyczepiony duży czerwony balon,
który dostał w prezencie. Na rogu natknęliśmy się na gromadkę dzieciaków w moim wieku.
- Ale ohydny balon! Taki mały! - zawołało któreś z nich.
Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się trochę niepewnie, ale przyjaźnie.
- Czego rżysz? - prychnął ktoś inny pogardliwie. - A w ogóle jak ty wyglądasz? Matka
uszyła ci ubranie ze ścierek?
Te słowa boleśnie mnie dotknęły, ale równocześnie wywołały gniew. Przecież nasze
ubrania nie były złe, mimo że różniły się od modnych ciuchów, które oni nosili, a w których
wyglądali jak umundurowani.
Gromadka ścieśniła się wokół nas. Poczułam się trochę nieswojo.
- Myślisz, że masz ładne włosy? - spytała z przekąsem jakaś dziewczynka.
- Jesteś brzydka - wtrąciła inna.
Zrozumiałam bez trudu, że przemawia przez nie zazdrość, i nabrałam pewności, że
mogę być dumna ze swych włosów. Ale choć przejrzałam intencje nowych znajomych, ich
wrogość mimo wszystko sprawiła mi przykrość.
- Jak masz na imię? - zapytała drobna dziewczynka.
- Taran - odpowiedziałam, uśmiechając się nieśmiało. - Moja rodzina pochodzi z
Valdres i to imię powtarza się od pokoleń w naszym rodzie.
Moje słowa zostały przyjęte salwą śmiechu.
- E tam, zostawmy tych wieśniaków! - przerwała inna dziewczynka. - Podrażnijmy się
lepiej z Thorem.
Dopiero wtedy zauważyłam chłopca, przyglądającego się nam z boku. Na słowa
dziewczynki cofnął się i zaczął niezdarnie uciekać. Zawahał się jednak po kilku krokach,
jakby przypomniał sobie upomnienia mamy, że powinien bawić się z innymi dziećmi.
- Hej, Thor! - zawołał jakiś chłopiec. - Skocz do kiosku i kup mi lizaka za pięćdziesiąt
øre!
- I loda - dodał inny.
- A dla mnie karmelki - drażnił go trzeci.
Thor stał z rękami założonymi na plecy i wyglądał żałośnie. Serce ścisnęło mi się na
widok biedaka, tymczasem dzieciaki zanosiły się od śmiechu.
- Thor, Thor, wielki stwór. Zwiążmy mu nogi, niech zejdzie nam z drogi! -
skandowały, chichocząc.
Miałam ochotę wtrącić się i je uciszyć, ale kto by mnie posłuchał. Zresztą brakowało
mi odwagi, udawałam więc, że nic mnie to nie obchodzi.
Na moment napotkałam spojrzenie Thora. Jego wielkie oczy patrzyły z bólem, jakby
nic nie pojmując. Odwróciłam się na pięcie i pociągnąwszy brata za rękę, pośpiesznie
ruszyłam w stronę domu.
Trudno mi było nawiązać kontakt z tą gromadą. Ze wszystkiego się wyśmiewali: z
mojego dialektu, ubrań, jakie nosiłam, z moich zabawek. Trzymałam się więc najchętniej na
uboczu i ze strachem rozmyślałam o nadchodzącym roku szkolnym.
W takich chwilach jednak przypominałam sobie zawsze Thora, któremu musiało być
znacznie ciężej.
Któregoś dnia, spacerując po pobliskim lasku, omal nie wpadłam na jakiegoś chłopca.
Zatrzymałam się gwałtownie i spojrzałam na niego. Siedział w kucki i karmił wiewiórkę
okruchami chleba. Niestety, ruda kitka uciekła spłoszona hałasem, a chłopak podniósł
zagniewany wzrok. To był Thor.
- Przepraszam - wyszeptałam skruszona. - Nie chciałam jej przestraszyć.
- Wróci - wyjąkał chłopiec już bez złości. - Przychodzi tu codziennie.
Popatrzyłam na niego uważnie. Wysoki i krępy, miał jasne kędziory i najmilsze na
świecie, pełne życzliwości oczy. Na mój widok oblał się rumieńcem i odniosłam wrażenie, że
pragnie przeprosić, iż stanął mi na drodze.
- Jak się nazywasz? - spytałam zaciekawiona.
Początkowo nic nie mówił, spuścił głowę i nerwowo gniótł okruchy chleba.
- Thor... wielki stwór - wyszeptał w końcu drżącym głosem. - Zabawne, prawda?
Usiłował się roześmiać, ale jego śmiech był całkiem pozbawiony radości.
- A... nazwisko? - nie ustępowałam.
- Steinebråten - szepnął niepewnie.
Nie zapytał, jak się nazywam, więc mu się nie przedstawiłam.
- Dużo masz tu wiewiórek? - pytałam zaciekawiona, jak na małą dziewczynkę
przystało.
- Zimą tak. Dokarmiam poza tym ptaki.
- Czy gdzieś tu w pobliżu mają gniazda? - zainteresowałam się.
Zaczynał z wolna pojmować, że wcale się z niego nie wyśmiewam, więc tak się
zapalił, pragnąc opowiedzieć wszystko naraz, że z przejęcia zaczął się jąkać.
- Mam... mam jeszcze kotkę. Chcesz... chcesz ją zobaczyć? Właśnie powiła małe
kociątka.
- Ależ tak! Bardzo chcę! - zawołałam radośnie.
Pobiegł przodem i zaprowadził mnie w stronę pobliskiego osiedla, w którym stały
stare budynki podobne do baraków. Chociaż zupełnie mi się tam nie podobało, szłam za
Thorem. Minęliśmy przepełnione kubły na śmieci, od których cuchnęło obrzydliwie, i
porozwieszane w poprzek podwórka sznury z upraną bielizną. Thor otworzył drzwiczki do
piwnicy i wszedł pierwszy.
W mrocznym kącie zobaczyłam starą skrzynkę wyściełaną kocem, w której leżały trzy
urocze kocięta. Ich matka prawdopodobnie wybrała się na polowanie. Okolice zresztą
stanowiły dla kota idealny teren łowów. Małe były po prostu śliczne, puchate i mięciutkie,
akurat takie, jakie lubię najbardziej. Turlały się w skrzynce niczym małe kłębuszki.
- Och - wyszeptałam zachwycona.
- Możesz wziąć jednego... jeśli chcesz - powiedział Thor, niepewnie na mnie
spoglądając.
- Naprawdę? Jesteś bardzo miły!
Wybrałam sobie prążkowane maleństwo, które trzymało się na uboczu i wydawało mi
się bardzo osamotnione. Thor zdążył już wcześniej nadać kociętom imiona. Tego, który
całkowicie podbił moje serce, nazwał Kłębek. Zaakceptowałam to imię, choć nie bez
pewnych wątpliwości.
Ten wieczór spędzony w piwnicy na zabawie z kociakami zapisał mi się w pamięci
jako cudowny i wyjątkowy. Całkiem straciłam poczucie czasu i spóźniłam się na obiad.
Podekscytowana wołałam już od progu, że dostałam małego kotka, ale jeszcze jest zbyt
wcześnie, by go zabrać od matki. Niestety, mama zdecydowanie zabroniła mi przynosić
zwierzaka do domu, a tata ją poparł. Płakałam i prosiłam ich, ale bezskutecznie. Rodzice
twardo obstawali przy swoim i moje błagania kwitowali kategorycznym „nie”. Czułam się
okropnie zawiedziona.
Często jednak wpadałam do Thora i razem bawiliśmy się z kociętami. To był
wspaniały chłopak, miły i przyjazny wobec wszystkich. Bardzo kochał zwierzęta. Chyba
niezupełnie potrafiłam określić jego stosunek do otaczającego świata, po prostu byłam
wówczas zbyt mała. Wiem jednak, że niejednokrotnie go zawiodłam. Pamiętam, że kiedyś
zostawiłam go, gdy dziewczynki z paczki nieoczekiwanie zgodziły się, bym poszła razem z
nimi do kina. Nawiasem mówiąc, ja zapłaciłam za bilety dla wszystkich. Innym razem
pozwoliły mi pograć z nimi w piłkę. Gdy na horyzoncie pojawił się Thor, rzuciły się na niego
jak zwykle. Zadawały mu dziwaczne pytania, na które próbował odpowiedzieć, lecz one tylko
drwiły i wyśmiewały się z niego. A ja... nie miałam dość odwagi, by stanąć po jego stronie.
Chciałam mu pomóc, ale się bałam. Jedynym usprawiedliwieniem, jakie znajduję teraz po
latach, jest fakt, że byłam wtedy po prostu mała. Nigdy nie przyłączyłam się do grona
dręczycieli. Stałam z boku, biernie przysłuchując się szyderstwom, i czułam, jak wszystko się
we mnie ściska w niemym proteście. Często potem budziłam się w nocy zapłakana.
Kiedyś Thor powiedział mi, że na skraju lasu, na porębie otoczonej gęstymi zaroślami,
często pasą się łosie. Podekscytowana poprosiłam go, by zabrał mnie tam ze sobą, bo bardzo
pragnę je także zobaczyć. Jego śniada twarz się rozpromieniła.
- Oczywiście, że możesz pójść. Tyle że musiałabyś wstać, zanim wzejdzie słońce,
najpóźniej o czwartej - powiedział najwyraźniej powątpiewając, że ktokolwiek jest zdolny
wstać o tak wczesnej porze.
Pamiętam, że tamtej nocy nie zmrużyłam oka. Nie miałam budzika i bałam się, że
zaśpię. Już o trzeciej zerwałam się z łóżka, ubrałam się i wymknęłam przez okno, by nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin