Sandemo Margit - Opowieści 07 - Jasnowłosa.pdf

(595 KB) Pobierz
Sandemo Margit - Opowieści 07 - Jasnowłosa
MARGIT SANDEMO
JASNOWŁOSA
Z norweskiego przełożyła
LUCYNA CHOMICZ-DĄBROWSKA
POL-NORDICA Publishing Sp. z o.o.
Otwock 1996
ROZDZIAŁ I
Przez naddnieprzańskie stepy spowite jeszcze nocnym mrokiem wędrowało dwoje
ludzi, kierując się na południe w stronę Morza Czarnego. Jonas Koppers zdążał do Kizi-
Kirmen w nadziei, że uda mu się tam zdobyć zboże dla mieszkańców jego osady. Ubrany na
czarno, o kamiennej twarzy, na której zastygła podejrzliwość, zahartowany przez wiatr i
niepogodę, z uporem parł naprzód, od czasu do czasu upominając swą młodziutką krewną, by
nieco przyśpieszyła kroku.
Lisa wlokła się z tyłu bynajmniej nie dlatego, że tempo marszu przerastało jej
możliwości. Raczej odnosiło się wrażenie, że ta wyprawa w ogóle jej nie obchodzi.
Nikt w osadzie nie rozumiał Lisy. Zresztą, jak mogliby ją pojąć ci prości, pochłonięci
przyziemnymi sprawami ludzie, bogobojni i chorobliwie dumni.
Dziewczyna wprowadzała niepokój w ich świecie wartości, ponieważ tak bardzo się
od nich różniła. Weszła w szczególny wiek; nie była już dzieckiem, a nie stała się jeszcze
kobietą. Delikatna, wręcz eteryczna, miała włosy koloru blond i wielkie błękitne oczy. Inni
przy niej wyglądali ciężko i kanciasto. Wszyscy uważali, że Lisa jest trochę dziwna, a
dziewczyna nie czyniła nic, by udowodnić, że jest inaczej.
Jonas zatrzymał się, żeby na nią poczekać. Nic odezwał się ani słowem, ale widać
było, że jest zniecierpliwiony. Uśmiechnęła się doń przepraszająco. To właśnie ten uśmiech,
który wiecznie błąkał się na jej twarzy, tak bardzo wszystkich irytował.
Och, ta Lisa, myślał Jonas, jak trudno z nią postępować. W ogóle nie obchodzi ją
nasza walka o przetrwanie. Zachowuje się tak, jakby była ponad to. Ona, najbiedniejsza i
najlichsza wśród dzieciaków z osady.
Już w naszych rodzinnych stronach, na wyspie Dagø, nie było z nią lepiej, jednak w
czasie długiej wyprawy na Ukrainę zrobiła się zupełnie nieznośna. Może to rozpacz z powodu
utraty rodziny zmąciła jej umysł? Chociaż nie, nie widać było po niej cierpienia, gdy jedno po
drugim umierali jej najbliżsi.
Jak to się zresztą stało, że sama nie umarła? Czyż nie była najdelikatniejsza i
najbardziej krucha? Ileż to razy podczas tragicznego marszu na południe powtarzaliśmy:
„Biedne dziecko, nie zdoła wytrzymać trudów wyprawy. Trzeba się pogodzić z tym, że
wkrótce ją stracimy”.
Przeszło pięciuset ludzi pożegnaliśmy po drodze, a ona przeżyła! To niesprawiedliwe!
Przecież nie ma z niej żadnego pożytku. A my musimy przetrwać! Musimy!
Zasępiony ruszył dalej, stawiając długie, ciężkie kroki, a Lisa niechętnie szła za nim.
Na drugim brzegu Dniepru zaczynało się powoli rozwidniać. W oddali widać było
jakiś pożar, ale blask płomieni coraz słabiej odcinał się na tle jaśniejącego nieba.
Nagle doszły ich hałaśliwe okrzyki, dudnienie w bębny, głośna muzyka. Jonas na
moment przystanął. Czyżby Tatarzy? Rzucił niespokojne spojrzenie na Lisę. Z lękiem myślał
o tej młodziutkiej jasnowłosej piękności i pozbawionych jakichkolwiek skrupułów Tatarach.
Był rok 1783 i południowa Ukraina stanowiła, łagodnie mówiąc, niespokojny zakątek
Europy. Caryca Katarzyna ostatecznie przyłączyła naddnieprzańskie stepy do imperium
rosyjskiego. Podjęła przy tym próbę skolonizowania tych terenów. Na jej rozkaz przesiedlono
w te rejony szwedzkich chłopów z wyspy Dagø.
To prawda, że uciemiężonym przez arystokrację chłopom nie wiodło się najlepiej na
rodzinnej ziemi. Ale wyspa na Bałtyku była przecież ich ojczyzną. Tu zaś wszystko było
obce. Zostali zmuszeni do osiedlenia się na dalekim nieurodzajnym stepie na południowo-
zachodniej Ukrainie w sąsiedztwie innych narodów. Musieli walczyć o zachowanie
odrębności kulturowej i religijnej, a jednocześnie, jak zaplanowała caryca, dawać odpór
ewentualnym atakom z zewnątrz.
Wśród łez i lamentu opuściło wyspę Dagø tysiąc dwustu ludzi.
Po dwunastu miesiącach wędrówki, pierwszego maja 1782 roku, wycieńczona resztka
pozostałych przy życiu przesiedleńców dotarła do miejsca, jakie im wyznaczono na stepie.
Zaledwie pięćset osób zdołało wytrzymać trudy tułaczki, ale w nowej ojczyźnie padali jak
muchy, dziesiątkowani przez szalejące epidemie chorób, wobec których - tak jak i wobec
nowego klimatu - ich organizmy okazały się bezbronne. Nie potrafili się też obronić przed
napadami rozbójników. Niewielka grupka Szwedów, przedstawicieli dumnego i miłującego
wolność narodu, stopniała katastrofalnie.
Ale powoli zwyciężyła w przybyszach wola życia. Płacz i marzenia umarły w
codziennej walce o przetrwanie.
- Pospiesz się - mruknął Jonas. - Musimy minąć to niespokojne miejsce, póki jeszcze
się całkiem nie rozwidniło.
Znajdowali się bardzo blisko granicy z imperium osmańskim i choć chwilowo Rosja
nie prowadziła wojny z Turcją, w przygranicznych rejonach nigdy nie panował pokój. Tatarzy
bardzo często grabili tereny, które zostały im odebrane.
Ciekaw jestem, ile prawdy zawiera plotka, że ojcem Lisy jest bogaty arystokrata, który
kiedyś odwiedził Dagø, zastanawiał się Jonas. Nigdy się tego nie dowiemy, bo matka
dziewczyny nie żyje. Ale ta mała w niczym nie przypomina mojego kuzyna, który uchodził za
jej ojca. Delikatne, szlachetne rysy twarzy... Jej błękitne niczym niezabudki oczy zdają się
skrywać jakąś tajemnicę, a mimo to spoglądają jakby bez wyrazu. Skąd się w niej to wzięło?
Doprawdy, nie mogła tego odziedziczyć po członkach naszej społeczności!
Nagle Jonas skulił się odruchowo, bo oto z mroku przed ich oczyma wyłoniło się
obozowisko, w którym roiło się od pokrzykujących Tatarów. Zapewne przez całą noc raczyli
się marnym piwem drożdżowym.
- Szybko, ukryjmy się w zaroślach nad brzegiem rzeki - syknął. - Może uda nam się
tamtędy przemknąć.
Posuwali się ostrożnie pod osłoną suchych, kłujących krzewów. Kiedy znaleźli się
mniej więcej na wysokości ogniska, Lisa przystanęła gwałtownie.
- Popatrz, wuju! - szepnęła. - Co oni robią?
Jonas zacisnął zęby. Wprawdzie Szwedzi sami doświadczyli wielu nieszczęść, jednak
to nie stłumiło w nich wrażliwości na cudzą krzywdę.
- Złapali jeńca. Biedak!
Lisa szeroko otwartymi oczyma przypatrywała się okrutnemu spektaklowi. Tuż przy
ognisku, przy wbitym w ziemię palu, tkwił przywiązany za ramiona mężczyzna. Wokół
nieszczęśnika krążyli pijani Tatarzy z płonącymi pochodniami i smagali go ogniem, inni zaś
ciskali weń kamieniami. Do uszu Jonasa i Lisy dochodziły jęki maltretowanego.
- To przecież młody chłopak - powiedziała dziewczyna przerażona.
- Kozak zaporoski, poznaję po stroju - mruknął Jonas. - Kozacy zaporoscy są
śmiertelnymi wrogami Tatarów, więc ten młodzieniec zapewne nie zdąży się zestarzeć.
Chodź! Musimy już iść.
Lisa nie ruszyła się z miejsca. Nie mogła oderwać wzroku od przywiązanego do pala
mężczyzny oświetlonego blaskiem płomieni. Z jego ramion zwisała w strzępach nadpalona
rubaszka. Pod gęstymi, mokrymi od potu i klejącymi się do czoła włosami dziewczyna ujrzała
twarz niezwykłej urody. Teraz malowały się na niej wyczerpanie i ból.
- Ależ oni go zabiją! Musimy mu pomóc.
- Oszalałaś? Chcesz zawisnąć obok niego? Szybko, uciekajmy, póki jeszcze nie jest za
późno!
Jonas pociągnął Lisę za sobą.
Gęsta zasłona obojętności znów opadła na jej oczy i świadomość.
Pospiesznie szli brzegiem toczącego wartkie wody Dniepru, a hałas za nimi z wolna
ucichał. Jonas był zaskoczony reakcją Lisy. Po raz pierwszy od długiego czasu dziewczyna
czymś się zainteresowała.
Po południu wracali do domu z Kizi-Kirmen, dawnej twierdzy tatarskiej, której na
rozkaz carycy nadano nazwę Berysław.
Szli dźwigając różne towary, które zakupili dla rodziny, dla mieszkańców osady mieli
zaś dobrą wiadomość: obietnicę, że wkrótce zostaną zaopatrzeni w zboże.
Obozowisko tatarskie opustoszało, zniknęły kolorowe namioty i tylko strzępy ubrań,
kawałki drewna i popielisko przypominały o niedawnych wydarzeniach. Lisa prześlizgiwała
się spojrzeniem po zniszczeniach, jakich dokonali Tatarzy.
- Pośpiesz się, dziecko. Mogli zostawić nad wodą straże. Często tak właśnie robią.
Czego szukasz?
Nie odpowiedziała. Jonas Koppers pociągnął ją na stromą skarpę i w tej samej chwili
Lisa jęknęła przerażona.
- Wujku, popatrz! W zaroślach coś leży!
Jonas wychylił się ostrożnie.
- To ten Kozak. Pewnie porzucili go tam nieprzytomnego.
- Czy on...?
- Jeszcze nie słyszałem, by ktoś przeżył tatarskie tortury.
- Ale musimy sprawdzić! Może go specjalnie tu zostawili, żeby umierał powoli.
Zdolni są do takiego okrucieństwa.
- Nigdzie nie pójdziesz! - powstrzymał ją ostro Jonas. - Czy wiesz, jak wygląda ciało
zmarłego po całym dniu leżenia w słońcu? Poza tym skąd możemy wiedzieć, czy nie ma w
pobliżu Tatarów.
- Ale jego ręka... poruszył palcem!
- Wmawiasz sobie niestworzone rzeczy. Co cię obchodzi ten Kozak?
Lisa spuściła wzrok i wyszeptała:
- On mnie potrzebuje.
Gdyby Jonas Koppers lepiej rozumiał tajemnice ludzkiej duszy, może umiałby
uspokoić Lisę. Ale on nic nie pojmował.
- A nawet jeśli żyje, to co? Niebawem zjawią się po niego te dzikusy, jego kompani.
Zaporożcy nie są ani trochę lepsi od Tatarów, powinnaś o tym wiedzieć. To prawdziwe diabły
w ludzkiej skórze. Stronią od wszystkiego, co w życiu piękne, a najważniejsze dla nich to
upić się do nieprzytomności Nie ma dla nich żadnej świętości. Ten, który tam leży, pochodzi
zapewne z Przepastnego Jaru. Tam schroniły się te zbóje i stamtąd wyruszają na grabieże.
Przed wieloma laty wszyscy Kozacy zaporoscy mieli być przesiedleni na lewy brzeg Dniepru,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin