Indiańska kołyska- Eagle Kathleen.pdf
(
1180 KB
)
Pobierz
4232140 UNPDF
Kathleen Eagle
INDIAŃSKA KOŁYSKA
Wysoko na niebie gromadziły się ciężkie, ołowiane
chmury. Carolina otworzyła drzwi i najpierw wyjrza-,
ła, a potem wyszła z chaty. Chciała przypatrzyć się
nadciągającej burzy, jej pierwszej burzy na prerii. Nad
postrzępioną linią horyzontu, pociętą pojedynczymi
pagórkami i falistym ciągiem wzgórz, niebo jarzyło się
przerażającym żółtosząrym blaskiem. Dziewczyna
skrzyżowała ramiona na piersi i niepewnym krokiem
ruszyła ku rzece, co chwila spoglądając na niebo.
Wtem zerwał się wiatr. Uniósł jej spódnicę i jak kor
kociągiem okręcił wokół kibici. Nowy, silny podmuch
przykrył twarz Carołiny kosmykami niesfornych wło
sów, które wydostały się z ciasno upiętego z tyłu gło
wy koka. Ściągnęła je na bok, by nie przeszkadzały
obserwować rozgniewanego wiosennego nieba. Pode
szła do rzeki i patrzyła, jak rosnące na brzegu w nie
wielkiej kępie topole, rozkołysane wiatrem, chwiały się
zgodnym rytmem. Nagle szybkość wiatru gwałtownie
się wzmogła, taniec topoli stawał się coraz dzikszy,
z trzaskiem łamały się gałęzie...
Zaczął padać deszcz. Bez żadnych pojedynczych,
ostrzegawczych kropli, od razu lunął z nieba gwał
towną ulewą. Carolina chciała zawrócić do chaty, ale
straszliwe uderzenie wiatru omal nie zbiło jej z nóg.
Słaniała się niczym zranione zwierzę.
Gdzieś za nią słychać było tętent końskich kopyt.
I'o eh w iii czuła już dyszenie konia za swoimi plecami.
Przy tej szybkości nie mogła dojrzeć, kim był jeździec.
Instynktownie podniosła dłonie, chcąc zasłonić twarz.
Przybysz otoczył ją w pasie ramieniem i jednym
szarpnięciem poderwał do góry. Brakło jej tchu. Zwi
sała przed nim bezwładnie, niczym worek mąki, a po
przez mgłę łez widziała tylko pokryte pianą przednie
nogi konia. Wciąż spazmatycznie łapała oddech.
- Trzymaj się mnie, trzymaj, bo cię zgubię!
Usiłowała odwrócić się do mówiącego, ale tkwiła
w zbyt ciasnym uścisku. Chwyciła go od tyłu za ra
mię, pozycja była niewygodna, ale na żaden inny ruch
nie mogła się już zdobyć. Mężczyzna otaczał ją ramio
nami, mimo to miała uczucie, że za chwilę spadnie
na ziemię. Kiedy koń, osuwając się po stromym zboczu
w głęboki jar, opuścił nisko głowę, Carolina przy
mknęła oczy.
O Boże! - pomyślała z lękiem — przecież ten czło
wiek w ogóle nie trzyma wodzy...
Dopiero gdy koń, schodząc w dół po skarpie, zaczął
się ślizgać, jeździec ściągnął wodze i osadził go w miej
scu, bezceremonialnie upuszczając Carolinę na ziemię.
W chwili gdy zwierzę uskoczyło w bok, spróbowała się
podnieść i wtedy mężczyzna gwałtownie poderwał ją
na nogi i wciągnął w przykrytą głazami wyrwę w skal
nym podłożu. Usłyszała przeraźliwe wycie wiatru, jakby
najeżdżała na nią z hukiem lokomotywa. Padła na ko
lana i zwinęła się w ciasny kłębek. Poczuła, że mężczy
zna przypiera ją swym ciałem do skały. Wycie wiatru
stało się nie do zniesienia. Miała wrażenie, że wichura
wymiata z jej mózgu wszystkie myśli.
Napór potężnych mas powietrza był tak ogromny,'
że trzęsła się cała preria... Instynkt życia, kryjący się
w zakamarkach mózgu Caroliny, kazał jej ratować cia
ło. Dlatego się skuliła, licząc, że je w ten sposób uchro-
ni przed szaleństwem żywiołu. Nie czuła nic, tylko
ryczący wiatr w uszach i lęk przed jego siłą.
- Jeśli śmierć mnie dopadnie, gdy będę nieprzy
tomna, racz, Panie Boże, przyjąć moją duszę! Jeśli
śmierć mnie dopadnie... Jeśli śmierć mnie dopadnie...
Racz, Panie Boże... - powtarzała wciąż na nowo. Nie
sione falą strachu słowa kołatały się po jej głowie, jak
kawałki drewna z rozbitych okrętów krążące po oce
anach.
- Już wszystko dobrze! Najgorsze mamy za sobą..-.
Głos mężczyzny dochodził do niej jakby z końca dłu
giego tunelu. Powoli wracała do przytomności. Dokoła
panował spokój. Miała wrażenie, że się łagodnie kołysze.
- Już wszystko dobrze, proszę pani - usłyszała po
nownie - burza przeszła. .
Nieśmiało uniosła głowę, otworzyła oczy i spojrzała
najpierw na ciemne chmury, które wciąż jeszcze kłębiły
się nad jej głową, a potem w stronę, skąd dobiegał głos.
Czarny Jastrząb siedział w kucki na piętach. Był za
skoczony widokiem jej bladej jak śmierć twarzy, która
ukazała mu się spod ciasno splecionych ramion i nóg.
Mokre włosy oblepiały głowę Caroliny, niebieskie oczy
omal nie wychodziły z orbit, a sine usta nie miały w so
bie kropli krwi. Z głową wysoko podniesioną na długiej,
smukłej szyi, wyglądała jak spłoszona łania, nadsłuchu
jąca, czy nie grozi jej skądś niebezpieczeństwo.
- Zabiorę panią do domu. Jeśli pani chata jeszcze
stoi, trzeba będzie zaraz rozpalić w piecu. Teraz trzęsie
się pani ze strachu, ale tylko patrzeć, jak będzie się
pani trzęsła z zimna. Chodźmy! - Klęcząc na jednym
kolanie, pochylił się nad nią i delikatnie wziął pod ło
kieć, chcąc pomóc jej wstać. Ale Carolina nadal pa
trzyła na niego szeroko rozwartymi oczami i nie ru-
8
szyła się z miejsca. Postanowił dać jej trochę więcej
czasu i zaczekać, aż oprzytomnieje.
- Widać wiatr wciąż jeszcze szumi pani w uszach
- powiedział ze zrozumieniem. - Mnie też - dodał
z uśmiechem. Po chwili przypomniał sobie niebezpie
czną jazdę, która przywiodła ich- w to miejsce. - Nie
jest pani ranna?
Wpatrywała się w niego, starając się zrozumieć, co
do niej mówi.
- Ranna? Nie! Nie sądzę.
Powoli rozprostowywała najpierw plecy, a potem
jeden po drugim zdrętwiałe członki. Próbowała się
podnieść, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. Zastana
wiała się, czy to aby na pewno jej ręce i nogi, i czy
są z nią jeszcze jakoś połączone. W końcu udało jej
się wstać, ale zaraz znowu upadła na ziemię.
- Przepraszam! - szepnęła. - Straciłam równowa
gę... - Nie mogła mówić pełnym głosem. Wciąż drża
ła na całym ciele i to ją zawstydzało. Pomyślała, że
musi postarać się mówić rozsądnie i rzeczowo, gdyż
tylko w ten sposób odzyska poczucie godności.
- Nigdy przedtem nie widziałam takiej burzy -
stwierdziła.
- Burzy? A czy zwróciła pani uwagę na tę lejowatą
chmurę?
Potrząsnęła przecząco głową.
- Gdy zobaczyłem panią, stojącą na otwartej prze
strzeni, pomyślałem, że jest pani chyba niespełna ro
zumu.
Strząsnęła włosy z twarzy i przyglądała się z za
ciekawieniem mężczyźnie, który ocalił ją od śmiertel
nego niebezpieczeństwa. Nazwał je „lejowatą chmu
rą". Żałowała teraz, że nie przyjrzała się dokładniej
tej chmurze. Tyle słyszała o burzach na prerii... Zga-
Plik z chomika:
ala7272
Inne pliki z tego folderu:
Sekret damy do towarzystwa-McPhee Margaret(1).pdf
(1011 KB)
Mortimer Carole - Słynna Rodzina St Claire 01- Książę i Jane (Harlequin Romans Historyczny 333).pdf
(1131 KB)
Dickson Helen - Romans Historyczny 347 - Fatum.pdf
(1055 KB)
Sekret damy do towarzystwa-McPhee Margaret.pdf
(1011 KB)
Policz gwiazdy- Cartland Barbara.pdf
(529 KB)
Inne foldery tego chomika:
!!! romanse nowe
!!! romanse nowe 02
!!! romanse nowe 02(1)
!!! romanse nowe(1)
!!! romanse nowe(2)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin