MICHALKIEWICZ - Paciorki pontyfikalne.doc

(38 KB) Pobierz
Michalkiewicz Stanisław: Paciorki pontyfikalne

Michalkiewicz Stanisław: Paciorki pontyfikalne               2005-04-29 (15:07)

=======================================================

Habemus Papam! 19 kwietnia 2005 roku radosny dźwięk dzwonów Bazyliki Św. Piotra oznajmił Rzymowi, a za pośrednictwem radia i telewizji - całemu światu wybór kolejnego 265. papieża, którym został niemiecki kardynał Józef Ratzinger, przybierając imię Benedykta XVI.

Kardynał Ratzinger należał do "papabili", czyli grupy kardynałów, jak to się mówi, mających szanse, więc jego wybór, zresztą już w czwartym głosowaniu, nie wzbudził sensacji, a raczej pobudził emocje - u jednych radosne oczekiwanie, u innych - niechęć i obawę.

 

Pancerny kardynał

 

Józef kardynał Ratzinger nie był jednym z anonimowych kardynałów, jeśli użycie takiego sformułowania jest w ogóle odpowiednie w stosunku do członków najbardziej chyba ekskluzywnego grona na świecie. Nie ma chyba nigdzie tak nielicznego klubu, skupiającego ludzi tak wpływowych, jak Kolegium Kardynalskie. Wprawdzie świat się sekularyzuje i w ogóle, ale mimo wszystko sieć św. Piotra jest mocniejsza niż się na pozór wydaje. A wśród tych wpływowych osobistości kardynał Ratzinger słusznie uchodził za najbardziej wpływowego po papieżu. Jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary doradzał papieżowi w sprawach teologicznych, a więc należących do "najtwardszego jądra" Urzędu Nauczycielskiego. Po Soborze Watykańskim II, po którym Kościół sprawiał niekiedy wrażenie jakby - używając sformułowania Mikołaja Dávili - "straciwszy nadzieję, że ludzie będą postępowali zgodnie z jego nauczaniem, zaczął nauczać tego, co ludzie robią", Kongregacja Nauki Wiary, zwana przedtem Świętym Officjum, wydawała się jakimś anachronizmem i wielu sądziło, że istotnie obumrze śmiercią naturalną. Jednak kardynał Ratzinger, postępując cierpliwie i systematycznie, zdołał odbudować jej znaczenie i wpływ na tyle, że ogłoszeniem słynnej deklaracji "Dominus Jesus", zatwierdzonej przez Jana Pawła II 16 czerwca 2000 r., ostudził rozgorączkowane głowy bywalców ekumenicznych salonów, aż zasyczało. Deklaracja została natomiast przyjęta z ulgą przez miliony katolików zdezorientowanych coraz bardziej dziwacznymi pomysłami "uczonych w piśmie", obłąkanych docentów i z wdzięcznością za to, że - jak się wyraził o. Jacek Salij OP - "przedstawia wiarę Kościoła, a nie poglądy teologów".

Mówi się, że kardynał Ratzinger nie krył też sceptycyzmu wobec ekumenicznych spotkań w Asyżu, zainaugurowanych trochę przez zaskoczenie w październiku 1986 r., kiedy to Jan Paweł II, niejako postawiony przed faktem dokonanym, "zaprosił" 47 delegacji reprezentujących wyznania chrześcijańskie, ale także 13 "innych religii" i w rezultacie musiał zasiąść w otoczeniu m.in. jakichś wioskowych czarowników. Szlachetny cel "pokoju światowego" wszystko, ma się rozumieć, miał usprawiedliwiać, niemniej jednak dla wielu katolików taka "urawniłowka" stanowiła przeżycie traumatyczne. Wreszcie w ostatnim kazaniu wygłoszonym przed konklawe, z którego wyszedł jako Benedykt XVI, kardynał Ratzinger dał wyraz swojego nieprzejednania wobec "relatywizmu", co może odnosić się zarówno do awangardy, nazwijmy to, obyczajowej, ale przede wszystkim chyba - do masonów, na których syrenie śpiewy od lat pozostaje niewrażliwy niczym załoga Odyseusza.


Powrót cór marnotrawnych?

 

Przybierając imię Benedykta XVI, nowy papież chciał być może dać do zrozumienia, że za ważne zadanie swego pontyfikatu uważa sprowadzenie narodów europejskich, tych marnotrawnych cór Kościoła, z powrotem do antycznych i chrześcijańskich źródeł cywilizacji. Te bowiem z nich, które mają najwięcej ambicji przewodzenia nie tylko Europie, ale i światu, w ustawicznych romansach, a to z bykami, a to ze złotym deszczem, zatraciły swoją tożsamość i w rezultacie nie mają do zaproponowania tym, którym chcą przewodzić, niczego poza szaleństwem politycznej poprawności. Inne narody europejskie, zwłaszcza te, które doświadczenia marksizmu sowieckiego mają jeszcze świeżo w pamięci, patrzą na to z rosnącym rozczarowaniem, zaś ludy, którym jeszcze do niedawna Europa szalenie imponowała, teraz nie ukrywają swojej pogardy wobec tej degrengolady. Wbrew krytycznym opiniom "prasy międzynarodowej", której ostrzeżenie przed "konserwatyzmem" nowego papieża potwierdzają tylko wcześniejsze podejrzenia o niezmienną wrogość wobec Kościoła i chrześcijaństwa, Benedykt XVI może uzyskać niespodziewane wsparcie ze strony nie tylko zwykłych katolików, ale również tych prostych ludzi, którzy wiarę już wprawdzie utracili, ale właśnie dlatego wcale nie oczekują rozterki, tylko prostej prawdy i pewności. Tymczasem ci, którzy domagają się "reform" i to w dodatku takich, jak zniesienie celibatu księży czy wprowadzenie kapłaństwa kobiet, takiej pewności nikomu nie są w stanie dostarczyć. Poprzez upodabnianie Kościoła do agencji towarzyskiej obiecują tylko łatwość, bo oprócz usług zwyczajowo przez takie agencje świadczonych rozszerzyliby ofertę również o rozgrzeszenie, czego zwyczajne agencje nie oferują. Nietrudno się jednak domyślić, że byłaby to tylko kiepska podróbka, na którą nikt chyba nie dałby się nabrać. Tymczasem ludzie coraz bardziej pragną autentyczności, więc oferta "reformatorów" najwyraźniej rozmija się z oczekiwaniami.


 

Zmiana pokoleniowa

 

Operacja sprowadzenia puszczalskich cór marnotrawnych do rodzinnego domu wyrozumiałej Matki-Kościoła może był ułatwiona o tyle, że właśnie mamy do czynienia z początkiem schodzenia ze sceny pokolenia 1968 roku, które - naćpawszy się marksizmu do granic przedawkowania, zbuntowało się przeciwko cywilizacji łacińskiej. Ale co przystoi zwinnemu młodzieńcowi czy pachnącej świeżością panience, to w wykonaniu starego dziadygi o trupim ciele wygląda nie tylko śmiesznie, ale i odrażająco, niczym zaloty krokodyli. Nic więc dziwnego, że w obecnej dekadzie stało się to, co stać się musiało, a co przewidywaliśmy jeszcze na początku lat 90., nazywając zjawisko "reakcją purytańską". Purytańska może ona nie jest, natomiast z całą pewnością wobec "postępowości" pokolenia roku 1968 w opozycji staje "konserwatyzm" pokolenia wchodzącego właśnie na scenę. Nie jest to może postawa masowa ani do końca świadoma, ale przecież i w 1968 roku też liczyła się przede wszystkim moda. Dzisiaj modny zaczyna być konserwatyzm, który może pomagać Benedyktowi XVI w położeniu nawy św. Piotra na właściwym kursie.

Dodatkowym ułatwieniem może być również okoliczność, że podczas długiego pontyfikatu Jana Pawła II Kościół naprzepraszał za rzeczywiste i urojone przewinienia zarówno tych, których trzeba, jak i tych, których wcale nie trzeba. Dzięki temu okres pokuty można szczęśliwie zakończyć, zaś odtąd kłaść akcent raczej na zasługi, wielkość i chwałę Kościoła, co nie tylko będzie robić wrażenie w świecie kształtowanym według kryteriów przemysłu rozrywkowego, ale w dodatku - będzie całkowicie prawdziwe. Duch tchnie przecież, kędy chce, więc skąd możemy wiedzieć, czy nie spodobało Mu się prowadzić nowe generacje Europejczyków do Chrystusa poprzez doświadczenie snobizmu?

 

Koniec i początek karnawału

 

I na koniec melancholijna uwaga, że wraz ze śmiercią i pogrzebem Jana Pawła II nastąpił nieodwołalny koniec polskiego karnawału, który rozpoczął się 16 października 1978 roku, w dniu wyboru Karola kardynała Wojtyły z Krakowa na papieża. W tym okresie były momenty, kiedy naród nasz rzeczywiście mógł uważać się za natchnienie innych zniewolonych narodów Europy, były momenty, kiedy świat, jeśli nawet nas nie podziwiał, to w każdym razie przyglądał się nam z zainteresowaniem. Wydaje się, że po tym karnawale pozostał nam tylko gigantyczny kac, którego objawy złagodził jeszcze raz Jan Paweł II, usługując nam po raz ostatni swoją śmiercią. Sprawił, że jeszcze raz przynajmniej przez kilka dni znowu podobaliśmy się sobie, a i świat ponownie spojrzał na nas z życzliwym zainteresowaniem. Ale to już koniec, to już, jak mawiał Witkacy, "los últimos podrigos".

Wybór Benedykta XVI, całkiem niezależnie od jego intencji, po prostu siłą rzeczy inauguruje niemiecki karnawał. Sprzyja bowiem zarówno niemieckim ambicjom wejścia do ekskluzywnego grona stałych członków Rady Bezpieczeństwa z prawem weta, co oznaczałoby ostateczne zakończenie kwarantanny po II wojnie światowej, jak i ambicjom przewodzenia "zjednoczonej Europie". Nie sądzę, by Benedykt XVI miał takie intencje albo żeby w ogóle przechodziły mu przez głowę takie myśli, ale przecież wydarzenia i procesy polityczne mają swoją własną dynamikę i próżno wierzgać przeciwko ościeniowi, tym bardziej że przed dwoma laty, poddając się namowom Aleksandra Kwaśniewskiego i podobnych mu autorytetów, wyrzekliśmy się suwerenności państwowej w zamian za "błyskotki", którymi i kiedyś nas "łudzono".

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin