Konrad T. Lewandowski PӣMISEK +komentarz warsztatowy Metafizyk� zainteresowa�em si� na pierwszym roku Politechniki. �wczesne pr�by zrozumienia "o co biega" mog� por�wna� do poczyna� muchy usi�uj�cej przelecie� przez szyb�. Po kwartale walki z trzydziestoma pierwszymi stronami "Elementarza metafizyki" M. Gogacza da�em spok�j. Zosta�o mi z tego okresu podejrzenie, �e metafizyka jest dla filozofii tym, czym matematyka dla fizyki. Problem powr�ci� kilka lat p�niej, kiedy po druku "Alternatyw ewolucji" rozwa�a�em og�lne, filozoficzne podstawy w�asnej propozycji. Obmy�li�em wtedy id�c� nieco dalej "teori� alternatywno�ci". A po roku, przy okazji pracy nad "Archetypem i schizofreni�" dr���c temat pod k�tem zastosowania go w SF, otar�em si� o poj�cie "bytu potencjalnego". Skierowa�o mnie to powt�rnie na teren metafizyki. Tym razem by�em sprytniejszy. Zacz��em lektur� Gogacza od s�owniczka na ko�cu ksi��ki. Znajomi studenci ATK nie potrafili mi pom�c, gdy� - jak twierdzili - ucz� si� metafizyki metod� wkuwania na pami�� ca�ych rozdzia��w. Po dw�ch miesi�cach b��dzenia po has�ach i odsy�aczach otrzaska�em si� z terminologi�. Trafi�em wtedy na has�o "inteligibilno��" - by�o to co�, czego potrzebowa�em. Reszta pozostawa�a kwesti� pomys�u i doczytania odpowiednio du�ych po�aci tekstu. Na przyk�ad sp�dzi�em ca�y dzie� zamkni�ty w pokoju ucz�c si� typ�w relacji. Tak przygotowany by�em got�w do rozmowy z fachowcem, wprosi�em si� wi�c do Piotra Zakrzewskiego, felietonisty "�adu". Dzi�ki niemu w wyniku trzygodzinnej dyskusji moje lu�ne pomys�y sklei�y si� w w miar� sp�jn� my�low� konstrukcj�. Pozostawa�o skroi� na ten rozmiar odpowiedni� fabu��. Znaj�c za� sympati� Czytelnik�w do postaci Rados�awa Tomaszewskiego, nak�oni�em go do zaj�cia si� spraw�. Metafizyk� uwa�am za nauk� wa�n� i literacko inspiruj�c�, kt�ra jednak z powodu braku popularyzacji popad�a przez wieki w zb�dne hermetyzmy. Mam nadziej�, �e przedstawiony w "P�misku" model (kszta�tki i farba) wyda si� Pa�stwu wyrazisty i sp�jny, wiem, �e jest uproszczony. Pomin��em, na przyk�ad, problem duszy, kt�ry mia�by w opowiadaniu niewielkie zastosowanie. Jestem pewien, �e zmodernizowana, �ywa metafizyka przyda�aby si� bardzo wsp�czesnej fizyce, matematyce i filozofii, kt�re z roku na rok coraz dotkliwiej odczuwaj� narastaj�cy problem granic racjonalno�ci. KTL Ksi��k� t� stanowi ukazywanie powod�w tego, czym byt jest i �e jest, zarazem wszystkiego, co podstawowe i wyj�ciowe w uprawianiu metafizyki. Mieczys�aw Gogacz, "Elementarz metafizyki", Warszawa ATK 1987 I nadszed� Wodnik. A przybywszy wzi�� Ryby za pysk i zaprowadzi� porz�dek w stawie. Proroctwo Przewodasa PӣMISEK Wpad�em z rumorem do redakcji "Oble�nych Nowinek". - S�uchajcie! - wrzasn��em. - Ale bomba! By�em u McDonalda! Zbyt dobry mia�em nastr�j, by mog�y mi go zepsu� znacz�ce postukiwania w czo�o i �urnalistyczne zblazowane miny. - Dot�d omija�em toto jak zaraz�, ale wczoraj wieczorem g��d mnie przycisn�� - trajkota�em w natchnieniu. - Nie mia�em wyj�cia, bo inne budy by�y zamkni�te. Wzi��em Big Maca, a to mi�tkie syfiliszcze roz�azi mi si� w g�bie, zanim zd��y�em je ugry��. Idealne �arcie dla kogo�, kto zostawi� w domu sztuczn� szcz�k�. Mo�na szama� go�ymi dzi�s�ami. Ol�ni�o mnie! Patrzyli i s�uchali. Chyba jednak ich zainteresowa�em. - Nie kapujecie? Jakie zwierz�ta nie maj� z�b�w?... - cisza oczywi�cie. - Minogi! Gromada kr�g�ouste. "Cafe pod Minog�"! McDonald to papu dla kr�g�oustych! �e te� Wiech tego nie do�y�... Dopu��cie mnie do komputera, to zaraz dziabn� paszkwila! Mo�e pr�dzej ich zamkn�... - McDonald zam�wi� u nas dwie kolumny reklam - oznajmi�a grobowym g�osem Elka, sekretarz redakcji. Nie ma to jak kube� zimnej wody na wen� tw�rcz�. - Jak to? - Guru Ciachorowski cofn�� kl�tw�, bo zarz�d McDonalda zobowi�za� si� zast�pi� mielone mi�so serem sojowym - wyja�ni�a. Jak przysta�o na rasowego mi�so�erc�, na sam� wzmiank� o wegetaria�skiej diecie zrobi�o mi si� niedobrze. - Z dodatkiem torfu? - spyta�em, wspominaj�c analogiczny, niemiecki precedens. - Nie, u nas b�d� dodawa� szczypt� z�otorostu �ciennego. To taki porost. Guru nalega� na akcent narodowy w menu. - Wi�c o czym mam napisa�? - usiad�em i z wysi�kiem u�o�y�em rysy w mask� pt. "Oblicze zimnego profesjonalisty". - Zrobisz wywiad z B�yszko-Sa�y�skim. - Ze specem od talizman�w? Przecie� to Rychu mia� nagra� faceta w zesz�ym tygodniu? - Sp�awi� mnie - odezwa� si� Rychu ze swego k�ta. - Na dodatek poszczu� czym�, co wygl�da�o jak skrzy�owanie kota z nietoperzem... - Rozumiem, Rychu, by�e� naprany. - Ani troch�. Wkurzy�a mnie perspektywa poprawiania roboty po kopni�tym alkoholiku. - Ale bia�e myszki widzia�e�? - Widzia�em - odpar� zimno Rychu. - By�y w terrarium i s�u�y�y za karm� dla tego niby-kota. - Tomaszewski, to nie s� jaja - pogodzi�a nas Elka. - Naczelny zdecydowa�, �e masz to sprawdzi�. W�a�nie ty. - Dobra, dobra - westchn��em i odwr�ci�em si� do Rycha. - Za co w�a�ciwie podpad�e� Sa�y�skiemu? - To by�o zaraz na wst�pie. Zapyta� mnie, czy relacja jest bytem. Nie mia�em poj�cia, o co mu chodzi. - Dowiedzia�am si� - wtr�ci�a Elka - �e Sa�y�ski ma g�upi zwyczaj przepytywania go�ci z metafizyki. Dlatego jeszcze nikomu nie uda�o si� przeprowadzi� z nim wywiadu. - Trzeba by�o odpowiedzie�, �e to problem dyskusyjny, ale wi�kszo�� metafizyk�w twierdzi, �e relacja jest bytem niesamodzielnym - odpar�em. - A ty co mu powiedzia�e�? - No... - Rychu si� zmiesza�. - Chcia�em obr�ci� to w �art, wi�c paln��em, �e nie ma bytu bez odbytu... - Nic dziwnego, �e si� w�ciek�. I serio, nikt dot�d nie poci�gn�� go�cia za j�zyk? - Nikt. Przegoni� nawet panienk� z "Twojego Chujoskopu", kt�ra mia�a przeprowadzi� z nim wywiad we wszystkich pozycjach... - Mo�e jest "sp�jny erotycznie"? - Niekoniecznie, w m�odo�ci utrzymywa� niez�y harem. To zmienia�o posta� rzeczy. Nie cierpi� odwalania wypracowa� na zam�wienie, ale tu mia�em przed sob� niez�e wyzwanie. - Bior� - oznajmi�em i w ten spos�b kilka dni p�niej w moim �yciu pojawi� si� P�misek. B�yszko-Sa�y�ski, na chrzcie dali mu Jerzy Maria Eustachy, mieszka� na Saskiej K�pie w uroczym, willowym zak�tku dzielnicy ograniczonym ulicami Francusk�, Wa�em Mi�dzeszy�skim i zjazdem z Mostu Poniatowskiego. W tamtejszych popl�tanych, czasem kr�tych uliczkach mo�na si� zakocha� od pierwszego wejrzenia. Uwielbiam kr�te ulice, uwa�am, �e maj� osobowo�� w przeciwie�stwie do tych poprowadzonych pod linijk� i przecinaj�cych si� pod k�tami obrzydliwie prostymi. Kiedy widz� zakr�caj�cy mi�kko zau�ek, z mojej duszy odpada cyniczna skorupa i pozostaje czysty zachwyt. Sa�y�ski mia� dom przy Berezy�skiej, lecz nie dane mi by�o za�y� rozkoszy spaceru. Zd��y�em wysi��� z tramwaju przy Rondzie Waszyngtona i wyj�� z przej�cia podziemnego, gdy z Francuskiej wymaszerowa�a boj�wka Gwo�dzi, czyli Grono Wy�szej �wiadomo�ci. Ubrani w zielone koszule, z g�owami wygolonymi na pa�� i pomalowanymi na zielono, zawodzili mantry wymachuj�c do taktu kijami baseballowymi. Na nogach mieli superekologiczne sanda�y typu glan. Okre�lenie "gwo�dzie" by�o pocz�tkowo obel�ywym skr�towcem, ale kiedy guru Ciachorowski Swami, zwany przez niewiernych Obciachu �wiru, rzek�: "M�drej g�owie do�� po s�owie, g�upiej trzeba gwo�dziem", nazwa przyj�a si�. Dla �wi�tego spokoju, by nie wchodzi� im w drog�, przystan��em przy kiosku "Ruchu" i zacz��em ogl�da� gazety. Na samym wierzchu "Wyborcza" epatowa�a zielonym prostok�cikiem obok s�owa "gazeta". Pod nag��wkiem czerni� si� kobylasty tytu� oznajmiaj�cy wydanie wyroku w najnowszym procesie pokazowym. Trzech ch�opak�w rozpali�o nad rzek� ognisko i piek�o nad nim z�owione ryby. Prokurator posun�� ich z trzech paragraf�w; zwierzob�jstwo, rabunkowe zu�ycie tlenu i pog��bianie efektu cieplarnianego. Dostali po dwa lata bez zawieszenia. Cholera, trzy lata temu co� takiego mog�oby p�j�� tylko w "Oble�nych Nowinkach", a i to wy��cznie w prima aprilis... - Szyneczka, baleronik, �wie�utki schabowy - us�ysza�em nagle ochryp�y szept. Obok sta� nieogolony facet, gapi�c si� gdzie� ponad moim ramieniem. - Tu, bliziutko, za rogiem - doda�. - W piwnicy u szwagra... - Nie, dzi�kuj�, mam w�asnych dostawc�w - odpar�em p�g�osem i natychmiast przekl��em sw�j d�ugi oz�r. Je�li to by� kapu�, mia� mnie na widelcu! W tym momencie z Finlandzkiej wymaszerowa�a na nas kolejna grupa Gwo�dzi. St�a�em. Sk�d ich a� tylu! W�dliniarz jakby rozp�yn�� si� w powietrzu. Kiedy Gwo�dzie min�y oboj�tnie kiosk, poczu�em mi�dzy brwiami kropelk� potu. Nim dotar�em do willi Sa�y�skiego, och�on��em troch�, i dobrze, bo gospodarz wybitnie nie by� w nastroju do przyjmowania dziennikarzy. - Czy mo�e mi pan powiedzie�, co to jest inteligibilno��? - wygarn�� z biodra ledwie zd��y�em si� przedstawi�. Intencja pytania by�a oczywista, ale w jego g�osie wyczu�em co� jeszcze. To co� przywiod�o mi na my�l kapitana Klossa m�wi�cego: "Najlepsze kasztany s� na placu Pigalle"... - "Zuzanna lubi je tylko jesieni�" - wyr�ba�em bez namys�u, a gdy Sa�y�ski rozdziawi� usta, zacz��em recytowa�: - Inteligibilno��, czyli poznawalno�� to akt istnienia w bycie, poprzez przejaw otwarto�ci czyni�cy ten byt udost�pniaj�cym si� przez spotkanie i poznanie. Zaniem�wi�, lecz tylko na chwil�. - Widz�, �e szybko si� pan uczy - u�miechn�� si� lekko i przyg�adzi� kr�tkie, siwe w�osy. - Pa�skiego koleg� wyrzuci�em zaledwie tydzie� temu. - Gdzie tam szybko! - wyluzowa�em si�. - Kiedy wzi��em do r�ki pierwszy podr�cznik metafizyki, musia�em przez dwa miesi�ce studiowa� s�ownik termin�w, zanim ze zrozumieniem przeczyta�em spis tre�ci. - Interesuje si� pan metafizyk� prywatnie? - spojrza� badawczo. - Owszem, i paroma innymi rzeczami. - ...
ZuzkaPOGRZEBACZ