King William - Kosmiczny Wilk 01 - Kosmiczny Wilk.doc

(1218 KB) Pobierz

 

William King

 

Kosmiczny Wilk

 

Tłumaczył Marcin Roszkowski


 


Oto świat Czterdziestego Pierwszego Tysiąclecia. Od ponad stu wieków Imperator zasiada na Złotym Tronie Ziemi. Dzięki swej boskiej woli włada ludzkością. Dzięki sile swoich niezwyciężonych zastępów włada milionami planet, jest gnijącym ciałem, utrzymywanym przy życiu dzięki mocy artefaktów pochodzących z Mrocznych Wieków Technologii. Jest Władcą Śmierci. Każdego dnia tysiące obywateli Imperium oddaje swe dusze w ofierze, by On mógł żyć wiecznie.

Zatrzymany między życiem i śmiercią, Imperator stoi wiecznie na straży ludzkości. Liczne floty okrętów kosmicznych przemierzają zamieszkane przez demoniczne istoty otchłanie Pustki, jedynej bramy między odległymi gwiazdami. Ich drogę oświetla Astronomican, psychiczna manifestacja woli Imperatora. Potężne armie na niezliczonej liczbie światów wznoszą broń w jego imieniu. Jego najwierniejszymi żołnierzami są Adeptus Astartes, Kosmiczni Marines, bioinżynieryjnie modyfikowani nadludzie. Wspierają ich liczne legiony Gwardii Imperialnej, niezliczone regimenty i garnizony na planetach, wiecznie czujni śledczy Inkwizycji oraz Tech-Kapłani z Adeptus Mechanicus. Lecz jest ich wciąż zbyt mało, by zlikwidować stale obecne zagrożenie ze strony obcych ras, heretyków, mutantów... i jeszcze gorszych istot. Zycie w tych czasach to zagubienie pośród miliardów ludzi. To życie w najokrutniejszym i najkrwawszym systemie politycznym, jaki kiedykolwiek istniał. Posłuchajcie opowieści o tych czasach. Zapomnijcie o potędze technologii i nauki, gdyż tak wiele ich sekretów zostało na zawsze zapomnianych.

Zapomnijcie o obietnicach lepszego życia i rozwoju, gdyż w mrocznej przyszłości istnieje jedynie wojna. Pokój zniknął z tego świata. Jest tylko wieczna rzeź i wojna, którym towarzyszy rechot żądnych krwi bogów.

 


Prolog

 

Szturm na Hesperydę

 

Wszędzie wokół budynki płonęły, ale Ragnar nadal parł do przodu, niestrudzenie przedzierając się przez bitewny zamęt, raz po raz wykrzykując rozkazy swoim podkomendnym.

– Bracie Hrolf! Wystrzelcie natychmiast dwa pociski burzące w umocnienia przed nami! Reszta, przygotować się do szturmu. Macie zaatakować, kiedy tylko drzwi zostaną wysadzone w powietrze!

Jego podwładni przyjęli rozkazy, a szum ich odpowiedzi wypełnił słuchawkę interkomu. Ragnar ruszył biegiem, oddalając się od zawalonej bramy, za gruzami której chronił się do tej pory. Dzięki temu przybliżył się o kolejne dwadzieścia metrów do celu. Promienie wrogich laserów zaczęły przecinać powietrze wokół niego, topiąc gruzy, jednak nawet biegnąc w zbroi energetycznej, Ragnar poruszał się zbyt szybko, aby można było go trafić. W końcu heretycy byli tylko ludźmi... Jednym susem dopadł do kupy gruzów i przycupnął za nią.

Ogłuszający huk ognia ciężkiej artylerii wypełnił powietrze. Gdzieś z oddali Ragnar wychwycił skowyt silników, kiedy Thunderhawki zaczęły obniżać pułap lotu. Ponad nim przetoczył się ryk, kiedy maszyny weszły w atmosferę z dolnej orbity okołoplanetarnej. Spojrzawszy w górę, Ragnar dostrzegł błyski ich silników przebijające zasłonę chmur, a po chwili same maszyny ukazały się w pełnej krasie. Z wyrzutni rakiet uczepionych ich skrzydeł odrywały się kolejne wiązki pocisków i pozostawiając za sobą smugi dymu, popędziły w stronę pozycji zajmowanych przez heretyków. Z precyzją płynącą z wiekowego doświadczenia Ragnar sprawdził swoją broń, pniem zaczerpnął tchu, zaczął odmawiać modlitwę do Imperatora i czekał.

Doskonale zdawał sobie sprawę ze wszystkiego, co się wokół niego działo. Rytm uderzeń jego głównego serca był równy i stały. Zadrapania i lekkie obrażenia, jakie odniósł od wybuchu szrapnela, zamykały się i goiły, podobnie jak bruzda, która otworzyła się na jego czole po uderzeniu małego odłamka. Jego zmysły były znacznie bardziej wyostrzone niż ludzkie, o czym Ragnar doskonale wiedział. Nadal pamiętał tę różnicę, wszak urodził się jako zwykły człowiek. Teraz dzięki nim miał zapewniony stały dopływ informacji z pola bitwy. Z łatwością wyczuwał uspokajający i dający poczucie pewności zapach swoich braci: mieszaninę woni utwardzanych ceramików, olejków, ciał zrodzonych na Fenrisie oraz tych delikatnych znaczników, które podpowiadały mu, że jego towarzysze, podobnie jak i on, nie są ludźmi. Wraz z nimi docierały do jego nosa zapachy gniewu, bólu i trzymanego w ryzach żelaznej woli strachu.

Ragnar sprawdził swój pancerz, aby upewnić się, że jego szczelność nie została naruszona. Tu i ówdzie można było dostrzec bruzdy po odłamkach, zwłaszcza w miejscu, gdzie szrapnel uderzył w utwardzaną, ceramiczną płytę. W dwóch kolejnych miejscach farba pokrywająca zbroję odprysnęła, był to niezawodny znak, że wrogie lasery zdołały go trafić. Także naramiennik nosił ślady po trafieniu pociskiem z pistoletu rakietowego, jednak i to nie zdołało uszkodzić pancerza. Serwomotory, które zasilały zbroję energetyczną, pracowały z wydajnością sięgającą 75%, oszczędzając energię poprzez wyłączanie niepotrzebnych w tej chwili systemów. Wbudowane czujniki informowały z kolei o tym, że w powietrzu znajdują się śladowe ilości gazów bojowych i neurotoksyn, których heretycy użyli w trakcie swego niespodziewanego ataku na siły lojalistów, kiedy rozpoczęła się rebelia.

Dzięki niech będą Russowi, że nie ma się czym tak naprawdę martwić – pomyślał Ragnar. Praktycznie nie potrzebował w tej chwili zdolności do wchłaniania trucizn, którą charakteryzowało się jego ciało. Ragnar miał już okazję zetknąć się z takimi środkami, które wywoływały potworne bóle głowy, niekontrolowane skurcze mięśni i oszołomienie, kiedy jego ciało dostosowywało się do ich obecności. Te jednak, które teraz unosiły się w powietrzu, nie miały takiej siły. Sytuacja przedstawiała się całkiem dobrze. Prawdę powiedziawszy, Ragnar cieszył się, że wreszcie znalazł się w ogniu walki. Po miesiącu spędzonym na medytacji w swojej celi w fortecy Zakonu, Kle, oraz tygodniu na pokładzie krążownika gwiezdnego, który transportował ich na tę mizerną wojenkę, wreszcie miał okazję, aby rozprostować kości i walczyć. Nie było się zresztą czemu dziwić. Walka stanowiła sens jego życia, cel, dla którego go stworzono i trenowano. Ostatecznie należał do kapituły Kosmicznych Wilków, elitarnej jednostki Kosmicznych Marines. Czego mógłby więcej żądać od życia? W dłoni dzierżył karabin rakietowy z magazynkiem pełnym amunicji, a przed sobą miał wrogów Imperium. Dla Kosmicznego Wilka nie było większej rozkoszy niż walka i możliwość zakończenia heretyckich żywotów tych, którzy ośmielili się zdradzić Imperatora.

Gruzowisko za jego plecami zatrzęsło się niespodziewanie. Ktoś musiał trafić w nie ciężkim pociskiem, być może był to granat lub seria z ciężkiego karabinu rakietowego. Ragnar nie przejął się tym zbytnio, z doświadczenia wiedząc, że beton wzmacniany stalowymi prętami wytrzyma takie uderzenie. Zamiast rozmyślać o otaczających go ruinach, skoncentrował się na odczytach z chronometru, które wyświetlane były przez przyrządy optyczne jego hełmu. Minęła już minuta i cztery sekundy, odkąd wydał rozkaz bratu Hrolfowi. Dotarcie na pozycję, z której będą mogli prowadzić skuteczny ostrzał, zajmie im zapewne dwie minuty, plus dziesięć sekund na zgranie koordynat i odpalenie pocisków. To dawało aż nadto czasu reszcie oddziału, aby mogli się przegrupować i przygotować do ataku. Kiedy to nastąpi, heretycy nie będą mieli żadnych szans na skuteczną obronę, chyba że chowają w zanadrzu jakąś broń, której jeszcze nie użyli.

Wrogi dowódca musiał dość do takiego samego wniosku, Bowiem Ragnar usłyszał zupełnie nowy odgłos. Z oddali z narastającym terkotem zbliżał się jakiś pojazd. Bez wątpienia musiał należeć do buntowników, ponieważ siły pancerne wierne Imperatorowi jeszcze nie wylądowały na planecie. Na jej powierzchni operowały na razie Kosmiczne Wilki, stanowiące szpice sil lojalistów. Było zatem za wcześnie, aby czołgi Imperium mogły pojawić się w pobliżu. Logicznym wnioskiem było zatem, że jakikolwiek wehikuł nadjeżdżał w ich stronę, nie należał do sojuszników. Wywołanie przez interkom potwierdziło przypuszczenia Ragnara.

– + Oddział Ragnar. Wrogi czołg klasy Predator zbliża się do waszych pozycji. Potrzebujecie wsparcia? Bez odbioru. +

Ragnar zastanawiał się przez chwilę. W obecnej sytuacji wsparcie Thunderhawka było zapewne potrzebne gdzieś indziej, gdzie trwał szturm na znacznie lepiej ufortyfikowanych heretyków. Bracia potrzebowali tam wsparcia bardziej niż on i jego podwładni. Jeden czołg nie stanowił aż tak poważnego zagrożenia, aby wzywać pomoc.

– + Tu Ragnar. Odpowiedź negatywna. Sami damy sobie radę z Predatorem. Bez odbioru. +

– + Wiadomość otrzymana i zrozumiana. Niech Imperator czuwa nad wami. Bez odbioru+

Ragnar myślał. Wyraźnie słyszał nadjeżdżający czołg, a w nozdrza gryzł go odór spalin. Miażdżony gruz trzaskał pod masywnymi gąsienicami, kiedy pojazd pokonywał kolejne metry. Oddział brata Hrolfa uzbrojony w broń ciężką mógł go zniszczyć bez trudu, ale to oznaczałoby odwołanie ostrzału bunkra i kolejne przemieszczenie drużyny wsparcia. Ragnar nie sądził, żeby to było konieczne. Bez wątpienia był w stanie samodzielnie poradzić sobie z jednym czołgiem.

Szybko sprawdził zawartość swojego pasa. Każdy z jego elementów był na swoim miejscu: fiolki środków farmakologicznych; podajnik granatów, narzędzia naprawcze. Uderzywszy w przycisk podajnika, chwycił mocno w dłoń granat burzący, który z niego wyskoczył. Ta broń powinna wystarczyć do zniszczenia czołgu. Wyjrzawszy zza osłaniającej go kupy gruzu, dostrzegł długą lufę Predatora wyłaniającą się zza rogu. Chwilę później machina ukazała się w całej swojej krasie. Był to standardowy pojazd, jakich używają siły imperialne, jednak oznaczenia Imperium, armii i oddziału zostały zastąpione plamami czerwonej farby i odręcznie namalowaną, ośmioramienną żółtą ikoną Chaosu. Ragnar aż zawarczał, odsłaniając długie kły, kiedy ujrzał znienawidzony emblemat. To był symbol wyznawców diabła, którzy pragnęli zniszczyć wszystko to, co dobre i sprawiedliwe, czego za cenę własnego życia poprzysiągł bronić Ragnar. Sam widok znienawidzonego symbolu sprawił, że w jego sercu rozgorzała zwierzęca nienawiść, będąca częścią jego wilczej natury.

Ragnar podniósł się z ziemi, oceniając wprawnym okiem odległość dzielącą go od czołgu. Nie więcej niż sto metrów – pomyślał. Pojazd zbliżał się jednak nieustępliwie, a karabiny rakietowe przymocowane do wieżyczki zaczęły się obracać w jego stronę. Jego kryjówka została dostrzeżona, a on sam stał się celem ataku. Ragnar nie przejął się tym jednak i zdecydował, że czas atakować.

Serwomotory jego zbroi zawyły, kiedy ruszył biegiem w kierunku czołgu. Po raz kolejny błyski laserów zaczęły wykwitać wokół niego, ale zgodnie z oczekiwaniami Ragnara strzelcy byli zbyt zaskoczeni nagłym atakiem, aby dokładnie wycelować. Podobnie załoga czołgu nie mogła uwierzyć własnym oczom. Pociski rozrywały się wokół jego głowy i strzelcy musieli już dawno uznać go za martwego, ponieważ teraz nie poświęcali mu już zbytniej uwagi. Ragnar obiecał sobie, że drogo zapłacą za ten błąd. Lekcja, w trakcie której nauczą się, że synowie Lemana Russa są trudni do powalenia, będzie krótka, krwawa i bolesna.

Ragnar był już blisko czołgu i choć niejednokrotnie maszerował u boku podobnych maszyn, lub uczepiony pancerza jechał do bitwy, był zaskoczony jego wielkością. Uśmiechnął się jednak, uznając, że rozmiar nie ma znaczenia. Każda walka z takim potworem była inna niż poprzednia. Odległość pomiędzy Ragnarem a czołgiem ustawicznie się zmniejszała. Powietrze dudniło i drżało od hałasu, z jakim pracował silnik czołgu. Kłęby spalin wdzierały się w nozdrza, błyski laserów przelatywały niepokojąco blisko stóp biegnącego.

W ostatniej chwili Ragnar skręcił w prawo, chowając się przed strzałami heretyków za masywną bryłą czołgu. Jednym płynnym ruchem wsadził granat pomiędzy obracające się koła a gąsienice. Wybuch miał nastąpić za trzy sekundy. Czasu było dość, żeby przyłożyć kolejny ładunek.

Kiedy granaty wybuchły, setki metalowych części pofrunęło dookoła. Z silnika zaczęło dobywać się rzężenie, kiedy wytwarzana przez niego moc nie mogła znaleźć ujścia. Sporych rozmiarów fragment gąsienicy przeleciał tuż obok głowy Ragnara. Tylko jego nadzwyczaj czułe zmysły i spotęgowana bitewną ekstazą, nadludzka sprawność pozwoliły mu uchylić się przed szybującym z ogromną prędkością kawałem stali. Gdyby go trafił, na nic zdałaby się siła i odporność jego organizmu, czy też wytrzymałość zbroi energetycznej. Rozpędzone żelastwo pozbawiłoby go głowy, zabijając na miejscu.

Pozbawiony jednej z gąsienic Predator zaczął obracać się wokół własnej osi, niczym przyszpilony do ziemi żuk. Mechanizm nieuszkodzonej części jezdnej pracował nadal, ale zamiast popychać pojazd do przodu, obracał go jedynie raz za razem. Ragnar pozwolił sobie na uśmiech satysfakcji. Wieżyczka dopiero teraz zaczęła ponownie namierzać resztę jego oddziału, co dawało mu sporo czasu na przeprowadzenie drugiej fazy ataku na czołg.

Jednym potężnym susem wylądował na osłonie gąsienic. Jego ciężkie buty z donośnym hukiem dotknęły pancerza. Modląc się do Russa, Ragnar popędził do przodu, mając nadzieję, że nikt wewnątrz czołgu nie zdołał zorientować się, o co mu chodzi. Spod pancerza dochodziły spanikowane krzyki i chaotycznie wydawane rozkazy, co utwierdzało Ragnara w przekonaniu, ze załoga pojazdu zupełnie pogubiła się w sytuacji. To dobrze. Nawet się nie zorientują, co ich zabiło. Zbliżywszy się do wieżyczki czołgu, Ragnar stwierdził, że właz wejściowy jest zamknięty na głucho. Szkoda – pomyślał, choć z drugiej strony nie spodziewał się, żeby mogło być inaczej. Żaden dowódca nie dopuściłby się aż takiej lekkomyślności, walcząc na bliski dystans w ruinach miasta. Jednak dowódca tego pojazdu popełnił fatalny błąd: czołg pozostawiony bez osłony otaczającej go piechoty był łatwym celem nawet dla pojedynczego żołnierza. Plan, który obecnie realizował Ragnar, byłby znacznie trudniejszy do wykonania, gdyby Predator miał osłonę piechoty. Najprawdopodobniej czołg przybył na pomoc kamratom najszybciej, jak to było możliwe, ponaglany błaganiami obrońców bunkra. Dobrze, zatem jeszcze więcej heretyków zapłaci za swoją zdradę.

Sięgnął obiema dłońmi i uchwycił rączkę znajdującą się na zamykającej wejście do wieżyczki czołgu pokrywie. Napiąwszy swoje genetycznie usprawnione muskuły, pociągnął do siebie z całej siły, ale stal nie drgnęła ani o milimetr. Ragnar nie poddał się jednak i kierując coraz większą moc pancerza w silniki umieszczone na ramionach, ciągnął z całych sił, nie przerywając nawet wtedy, kiedy kontrolki alarmowe zaczęły się żarzyć ostrzegawczą czerwienią. Wreszcie metal poddany straszliwym naprężeniom poddał się z przeraźliwym zgrzytem i zaczął się odginać, z początku wolno, później coraz szybciej. W końcu pancerz czołgu nie wytrzymał naporu brutalnej siły i gwałtownie puścił. Mało brakowało, a Ragnar poleciałby do tyłu, kiedy wreszcie zerwał zamykającą wejście do pojazdu klapę.

Z wnętrza czołgu buchnęło zatęchłe, śmierdzące powietrze, w którym Ragnar bez trudu rozpoznał woń przebrzydłej mutacji. Ci heretycy rzeczywiście zapłacili wysoką cenę za łaskę mrocznych bogów. Odrzuciwszy precz pokrywę włazu, nacisnął przycisk podajnika granatów i chwycił wyskakujący z niego pocisk odłamkowy. Rzucił szybkie spojrzenie do wnętrza pojazdu, skąd zaskoczeni heretycy spoglądali na niego w osłupieniu. Ciało jednego z nich pokryte było olbrzymimi brodawkami, z których wyzierały przekrwione gałki oczne. Drugi sprawiał wrażenie, jakby stopił się w sobie niczym świeca. Dla Ragnara było jasne, że wygląd owych heretyków był niczym innym jak odzwierciedleniem ich pragnień, charakterów i spaczenia, które doprowadziło ich do wyznawania zakazanych bogów.

Jeden z mutantów sięgnął do kabury, w której tkwił pistolet. Z panicznego wyrazu jego twarzy Ragnar wyczytał, że heretyk domyśla się, co ma za chwilę nastąpić. Z uśmiechem satysfakcji cisnął granat do wnętrza czołgu, a potem odskoczył do tylu. Lecąc w powietrzu, wydobył kolejny pocisk i z niezawodną precyzją rzucił go w ślad za pierwszym w otwór na szczycie wieżyczki pojazdu. Istniała szansa, że któryś z heretyków odnajdzie pierwszy granat i wyrzuci go na zewnątrz. Z dwoma ta sztuczka na pewno się nie uda...

Czołg w dalszym ciągu kręcił się w miejscu, zasłaniając Ragnara przed ogniem heretyków, którzy nadal kryli się w bunkrze. Awaryjne wyjście na jednej z burt otworzyło się nagle, kiedy ktoś z załogi zorientował się, jaki los go czeka, jeśli pozostanie wewnątrz pojazdu i desperacko usiłował uciec, zanim stanie się on jego grobem. Jednym silnym ciosem Ragnar zamknął uchylający się właz, a potem odskoczył do tylu, kiedy dwie potężne eksplozje wstrząsnęły dogorywającym Predatorem. Fontanna krwi i poszarpanego ciała chlusnęła z otwartej wieżyczki, a Ragnar kilkoma susami wskoczył za jakieś gruzowisko, wiedząc, iż jest aż nadto prawdopodobne, że silniki czołgu za chwilę wybuchną.

Szczęście mu jednak dopisywało i żaden z obrońców bunkra nie zdążył oddać do niego ani jednego strzału, nim znalazł się za gruzowiskiem, które wcześniej udzieliło mu schronienia. Heretycy musieli być aż zbyt wstrząśnięci losem swoich towarzyszy z czołgu, aby strzelać, kiedy biegł w kierunku osłony. Części pancerza i silnika wyrzucone w górę siłą eksplozji opadały wokół niczym grad stali, a ku niebiosom wzbijały się kłęby gęstego, czarnego dymu.

Nie minęło pięć sekund, a do uszu Ragnara dotarł odgłos kolejnej eksplozji. Bez wątpienia granatniki oddziału brata Hrolfa rozerwały na strzępy wejście do heretyckich umocnień. Ragnar ponownie ruszył przed siebie, zauważając z zadowoleniem, że faktycznie nic nie pozostało z ceramicznych płyt, stanowiących do tej pory drzwi do bunkra. Szare sylwetki Kosmicznych Wilków otaczały teraz gruzowisko, szykując się do decydującego natarcia. Brat Snagga przypadł do ziemi i przez otwór strzelniczy wrzucił do środka kilka miniaturowych granatów. Chwilę później z wnętrza dobiegły odgłosy eksplozji, krzyki rannych i rzężenie umierających. W ciągu kilku następnych sekund dwóch spośród kosmicznych Wilków wdarło się do środka, a odgłosy strzałów powiedziały Ragnarowi, że żaden heretyk we wnętrzu bunkra już nie żyje.

Pozwolił sobie na pełen satysfakcji uśmiech, który odsłonił jego długie kły. Błysk radości zagościł na chwilę w podobnych wilczym, żółtych ślepiach. Kolejne zwycięstwo należało do niego. W tej samej chwili dostrzegł błysk światła, które padło na jakąś wypolerowana powierzchnię. Instynktownie rzucił się na ziemię, ale było już za późno. Kiedy leciał przed siebie, napędzana rakietowo kula snajpera, specjalnie przygotowana do przebijania twardych pancerzy, takich jako jego zbroja energetyczna, uderzyła w cel. To nagłe, niespodziewane poruszenie dało jednak Ragnarowi szansę. Pocisk, zamiast przebić serce, eksplodował w mięśniach jego klatki piersiowej. Ból przeszył wszystkie nerwy ciała Kosmicznego Wilka, kiedy ten tracąc przytomność opadał w dół ku otchłaniom cierpienia.

 

– Nie martwcie się, bracie Ragnarze – usłyszał dobiegający jakby z oddali głos. – Nic wam nie będzie.

Ragnar zastanawiał się, czy nie jest już jednak za późno. Głosy dobiegały jakby z głębin przepastnej studni, a on sam miał wrażenie, jakby spadał w dół do zamarzniętych piekieł rodem z wierzeń swego ludu. Tam czekali na niego rodzice, przyjaciele, a także wrogowie, których własnoręcznie tam wysłał. Dziwna była mu myśl, że ma umrzeć tak daleko od domu i tak długo po tym, jak przypuszczał, że było mu pisane. Nie obawiał się jednak uczucia, którego teraz doświadczał, gdyż zdołał je poznać już wcześniej. Nie umierał po raz pierwszy.

Lodowaty spokój ogarnął jego duszę. Wspomnienia napłynęły, a umysł powrócił przez stulecia do początków jego życia.

 


Rozdział 1

 

MORZE SMOKÓW

 

– Wszyscy zginiemy! – krzyknął Yorvik Harpunnik, rozglądając się wokół oczyma rozszerzonymi od nieopisanego strachu. Błyskawica, która przecięła ciemne niebo Fenrisa, tylko uwypukliła wyraz udręki na jego twarzy. Strach sprawił, że jego przeraźliwy krzyk przedarł się nawet przez wycie wichru, dudniący grom i szum fal uderzających z wściekłością o burty statku. Spływające po jego policzkach krople deszczu dziwnie przypominały Izy.

– Zamknij się! – wrzasnął Ragnar i z całej siły zdzielił go w twarz. Zszokowany tym, że młodzik, który ledwie zapuścił brodę, potraktował go w ten sposób, Yorvik chwycił za topór, całkowicie zapominając o strachu. Ragnar w odpowiedzi wyszczerzył tylko zęby i pokręcił lekko głową, spoglądając na starszego od siebie mężczyznę z hardością wyzierającą z szarych oczu. Yorvik opamiętał się natychmiast, przypominając sobie, gdzie jest i z kim ma do czynienia. Obserwowała ich cała załoga statku i gdyby zaatakował teraz syna kapitana, nie zaskarbiłby sobie tym przychylności ani towarzyszy, ani bogów. Policzki Yorvika zapłonęły rumieńcem, a Ragnar odwrócił wzrok, nie chcąc jeszcze bardziej ośmieszać mężczyzny.

Spoglądając w inną stronę, potrząsnął głową, odgarniając wpadające do oczu kosmyki. Fale przewalały się to w jedną, to w drugą stronę i w duchu Ragnar przyznawał rację wykrzyczanym w strachu słowom Yorvika. Bez dwóch zdań zginą, chyba że wydarzy się jakiś cud. Ragnar wypływał na morze, odkąd nauczył się chodzić i nigdy dotąd nie widział tak straszliwej burzy jak ta.

Było południe, . ile zasnuwające niebo czarne chmury sprawiły, że wokół było ciemno jak w nocy. Raz po raz twarz Ragnara opryskiwały fontanny wody, kiedy dziób statku z trudem przecinał kolejne fale. Poszycie burt jęczało za każdym razem, kiedy potężna masa wody uderzała w nie niczym taran, a wręgi trzeszczały, jakby za chwilę miały pęknąć. Pokład ustawicznie tańczył pod stopami żeglarzy, a brzmiący jak wycie demonów wicher dął niestrudzenie. Zatonięcie statku było tylko kwestą czasu, a jedyną rzeczą, nad którą można się było teraz zastanawiać, to czy „Włócznia Russa” pójdzie na dno za sprawą fali, która roztrzaska statek w drzazgi, czy też może zerwie się smocza skóra stanowiąca poszycie dna i okręt po prostu zatonie.

Ragnar wzdrygnął się mimowolnie i musiał sam przed sobą przyznać, że zrobił to nie tylko z powodu zimna i przemoczonego odzienia. Dla niego i jego ludu utonięcie było najgorszym rodzajem śmierci, jaka może spotkać człowieka. Jeżeli tak się stanie, czeka go wieczność w zimnym piekle, gdzie jego dusza będzie musiała służyć demonom kryjącym się pod falami. Nie zajmie miejsca pomiędzy Wybrańcami. Nie wejdzie na Górę Bogów, do Komnat Bohaterów, gdyż takiego zaszczytu mogli dostąpić jedynie ci, którzy odeszli śmiercią herosów, z mieczem lub włócznią w dłoni.

Spojrzawszy na ciągle zalewany wodą pokład, Ragnar dostrzegł potężne sylwetki wojowników, których trapił ten sam strach co i jego, choć podobnie jak on starannie ukrywali swoje uczucia. Na ich bladych obliczach malowało się napięcie, w każdej parze błękitnych oczu widział odbicie tego samego niepokoju. Pozlepiane od deszczu włosy, przemoczone płaszcze ze skóry smoków i opuszczone z rezygnacją ramiona nadawały im żałosny widok. Obok każdego z nich leżała bezużyteczna w tej chwili broń, która nie mogła ich uratować przed niszczycielską siłą żywiołu, zagrażającego ich żywotom.

Wicher zawył niczym wilki Asaheim, a statek spadł na następną falę. Jego smoczy kieł, który zwykle służył jako taran, ciął wodę. Ponad nim na maszcie żagle walczyły z łopoczącym nimi wichrem. Ragnar był zadowolony, że zrobiono je, podobnie ja większość morskiego ekwipunku, z wyprawionej smoczej skóry. Nic innego nie byłoby w stanie wytrzymać niszczycielskiej siły sztormu. Ponad nimi uniosła się kolejna niebotyczna ściana wody. Z jakiegoś powodu Ragnar był przekonany, że jej uderzenia „Włócznia Russa” już nie wytrzyma.

Rozzłoszczony i pełen żalu chłopak szpetnie zaklął. Miał wrażenie, że jego krótkie życie skończyło się, nim miało szansę na dobre się rozpocząć. Nie dożyje następnej wiosny, kiedy to osiągnąłby wreszcie wiek męski. Chciał ponownie zakląć, ale głos mu się załamał, kiedy w końcu pogodził się z tym, że jest skazany na śmierć pośród fal. Rozejrzał się desperacko, szukając śladu drugiego statku, należącego do jego krewnych, ale nie było go nigdzie widać. Zapewne poszedł na dno, jego załoga utonęła, a ciała żeglarzy staną się pokarmem dla morskich smoków lub krakena, zaś dusze po wieczne czasy służyć będą morskim demonom.

Ponownie rozejrzał się wokoło, spoglądając gniewnie ku człowiekowi, który sprowadził na nich tak okrutny i zły los. Odrobinę satysfakcji dawał Ragnarowi fakt, że jeśli oni zginą, to wraz z nimi pójdzie na dno i ów tajemniczy mężczyzna. Chyba że jest czarnoksiężnikiem lub jednym z morskich demonów, które wabiły żeglarzy w objęcia śmiercionośnych odmętów. Kiedy teraz spoglądał na tego dziwnego starca, wydawało mu się, że ten dumnie trzymający się człowiek, nie okazujący nawet cienia strachu, rzeczywiście może być jakimś przyobleczonym w ludzkie kształty diabłem.

Było w nim coś bardzo dziwnego. Mówił z warczącym, gardłowym akcentem. Mimo że siwizna przyprószyła już jego skronie, wyglądał na silnego wojownika, a równowagę na kołyszącym się szaleńczo pokładzie utrzymywał lepiej niż niejeden z doświadczonych marynarzy, liczących sobie o połowę mniej lat niż on. Ragnar od początku wiedział, że starzec musi być czarnoksiężnikiem. Któż inny nosiłby na ramionach płaszcz z wilczych skór i odziewał się w dziwną, metalową zbroję, okrywającą ciało od stóp do głów? Któż inny nosiłby tyle amuletów i kto byłby w stanie zaoferować ojcu i jego krajanom tyle cennego żelaza, że zgodzili się przeprawić się przez Morze Smoków, zwłaszcza teraz, w Porze Burz?

Ragnar dostrzegł, że nieznajomy na coś wskazuje. Czy to jakaś czarnoksięska sztuczka, czy może rzucał jakiś czar? Ragnar odwrócił się plecami do starca i zamarł ze strachu. Błyskawica ponownie rozświetliła niebo i w jej blasku wyraźnie można było dostrzec olbrzymi, trójkątny łeb, który wychynął z fal tuż przy burcie statku, zupełnie jakby przyzwał go czarnoksiężnik. Pysk wypełniony zębiskami wielkości sztyletów przez chwilę zwisał tuż nad pokładem, a potem opuścił się jeszcze bardziej na długiej, giętkiej szyi, gdy gad poszukiwał ofiary. Nie można było nie rozpoznać tego potwora: był to morski smok, dorosły i wielki niczym cały okręt. Burza zbudziła go i wygnała z głębin. Grom ponownie przetoczył się przez zachmurzone niebo, gdy śmierć uderzyła dosłownie na wyciągnięcie ramienia od Ragnara. Wicher zawirował jeszcze mocniej, kiedy ogromny pysk uderzył w pokład, zamykając szczęki na Yorviku. Kły przebiły skórzaną tunikę niczym pergamin, kości nieszczęśnika pękły z trzaskiem, a z pyska potwora trysnęła krew. Wrzeszczący Yorvik został uniesiony do góry, a z jego przeraźliwie trzepoczących rąk wypadł harpun. Ragnar uśmiechnął się pod nosem. Zawsze wiedział, że Yorvik jest nic nie wartym tchórzem, a teraz miał przed oczyma niezbity dowód. Spędzi resztę wieczności w zamarzniętych piekłach Frostheim. Smok rozgryzł ciało wyjącego jeszcze człowieka, po czym połknął świeże mięso. Resztki, które wysunęły się z jego pyska, spadły tuż obok Ragnara, ale kolejna fala obmyła go z krwi.

Wojownicy poderwali się ze swoich miejsc, chwytając za broń. Włócznie i topory uniosły się, gotowe do zadania ciosu. Ragnar widział zadowolenie malujące się na twarzach towarzyszy. Oto czekała ich szybka i bohaterska śmierć w starciu z ogromnym potworem z głębin. Dla większości z nich był to nieomylny znak, że Russ wysłuchał ich rozpaczliwych modlitw i przysłał smoka, aby zbawił jego wybranych przed śmiercią niegodną mężczyzny.

Gigantyczny łeb po raz kolejny zaczął opadać w stronę pokładu, a na jego widok kilku spośród wojowników rodu Gromowych Pięści zamarło. Bestia, która zdawała się lubować w zabijaniu tchórzy, uderzyła w nich, rozrywając dwóch na strzępy potężnymi kłami. Inni krewniacy nie czekali, aż smok ponownie zaatakuje i zaczęli zadawać ciosy. Nie zdały się one jednak na zbyt wiele: topory odbijały się od twardych łusek, kilka włóczni zdołało przebić skórę, ale potwór nie zwracał na nie większej uwagi niż człowiek na brzęczenie natrętnej muchy. Ból, który poczuł, sprawił jedynie, że z jego trzewi dobył się głuchy warkot wściekłości.

Smok rozwarł pysk i wydał z siebie ryk, który zdołał na chwilę zagłuszyć szum fal i sprawił, że wojownicy zamarli, jakby pod wpływem czarnoksięskiego zaklęcia. Bestia wynurzyła się z wody jeszcze bardziej i zatrzymała przez chwilę nad pokładem. Ragnar wiedział, że wystarczyłoby, aby opadła na łódź, a „Włócznia Russa” pękłaby jak skorupka jajka.

Coś nagle zmieniło się w jego sercu. Cała złość na sztorm, bogów, tego straszliwego potwora i tchórzliwych towarzyszy przelała czarę goryczy. Sięgnął w dół i podniósł z pokładu upuszczony przez Yorvika harpun. Nie przymierzając ani nie zastanawiając się nad tym, co właściwie robi, cisnął nim w stronę oczu smoka. To był dobry rzut. Zakończone kościanym grotem drzewce trafiło prosto w cel i zatopiło się w ślepiu bestii aż po poprzeczkę.

Raniony stwór wyprostował się na całą wysokość, wydając z siebie ryk wściekłości i bólu. Ragnar miał wrażenie, że ogłuchnie od tego skowytu. Teraz na pewno zginą, zmiecieni z pokładu w odmęty morza. Rozwścieczony potwór zniszczy statek, a potem wymorduje żeglarzy co do jednego. Nagle, ku swemu całkowitemu zaskoczeniu, Ragnar usłyszał huk dochodzący od strony rufy. Zaryzykowawszy jedno szybkie spojrzenie, dostrzegł źródło tego hałasu.

Starzec, który do tej pory siedział spokojnie, wydobył spod okrywających go wilczych futer jakiś masywny, metalowy talizman i wycelował nim w bestię. Z okrągłego otworu na końcu tego dziwnego magicznego przedmiotu błysnął ogień, a jednocześnie do uszu Ragnara dobiegł potworny huk. Spojrzał ponownie na smoka i dostrzegł, że na ciele bestii pojawiły się rany, niezawodny ślad potęgi czarów nieznajomego. Potwór zaryczał raz jeszcze, a starzec uniósł swój talizman jeszcze wyżej. Rozległ się kolejny huk, a w dolnej szczęce smoka pojawiła się ogromna dziura. Chwilę później sklepienie czaszki bestii eksplodowało, a potwór odchylił się do tyłu i runął w fale, by utonąć w nich na wieki.

Nieznajomy odchylił głowę i roześmiał się w głos. Jego rechot zlał się z odgłosami burzy, a Ragnar poczuł, że trzęsie się ze strachu. Wyraźnie dostrzegł dwa wielkie kły wyrastające ze szczęki nieznajomego. Starzec był naznaczony znamieniem Russa! W jego żyłach płynęła zatem krew bogów. Zaiste, na pokładzie statku jego ojca płynął potężny czarnoksiężnik!

Schyliwszy się dla lepszego utrzymania równowagi, Ragnar ruszył ku rufie statku. Przewalające się raz po raz przez pokład fale moczyły go coraz bardziej. Oblizał usta i poczuł smak soli. Kiedy przechodził obok nieznajomego, który ponownie zajął swoje miejsce na siedzisku, ogromna fala spadła na statek. Tysiące litrów wody uderzyło w pokład, a siła fali uniosła Ragnara do góry. Nie wiedział, gdzie jest ani w którą stronę odpływa. Koziołkując bezwładnie w wodzie, zdał sobie sprawę, że niechybnie umrze w odmętach morza.

Aż zawarczał z wściekłości. Czy po to przeżył spotkanie ze smokiem morskim, aby teraz porwały go demony głębin? Nagle mocarne niczym stal palce chwyciły go za nadgarstek. Ich niesamowita siła była zdolna przeciwstawić się potędze morza. Nagle otaczająca go woda zniknęła, kiedy fala cofnęła się. Ragnar opadł na deski pokładu, ocalony przez starca.

– Uważaj na siebie, chłopcze – powiedział nieznajomy. – Nie jest moim przeznaczeniem umrzeć tutaj, podobnie jak i twoim, jak sądzę.

Wypowiedziawszy te słowa, odwrócił się i ruszył w kierunku dziobu statku. Gdy dotarł na miejsce, stanął bez ruchu, wpatrując się w horyzont, niczym jakiś starożytny bóg mórz. Przepełniony zabobonnym strachem Ragnar szybko podszedł do ojca, który stał u steru. Spojrzał na jego twarz i dostrzegł na niej wyraz zrozumienia.

– Widziałem, synu! – powiedział, przekrzykując ryk sztormu. Ragnar wiedział, że nic więcej nie trzeba dodawać.

 

Zdawać by się mogło, że śmierć morskiego smoka przerwała jakiś zły czar. Sztorm zaczął się z wolna wyciszać, a po kilku godzinach morze zrobiło się gładkie i spokojne. Jedynymi odgłosami, jakie docierały do uszu podróżników, był chlupot niewielkich fal o burty, plusk to wynurzających się, to opadających w wodę wioseł i bicie bębna podającego wioślarzom rytm.

Nieznajomy cały czas stał na dziobie, jakby strzegąc okrętu przed demonami morza. Raz po raz rozglądał się po horyzoncie, osłaniając oczy potężną dłonią i szukając czegoś, co tylko on mógł dostrzec. Ponad nimi świeciło słońce, które dawno już przestało być niewielką, świetlistą kulą, ledwie dostrzegalną na zimowym nieboskłonie. Teraz zamieniło się w ogromną, błyszczącą sferę, która zajmowała prawie pół nieba. Oko Russa uważnie obserwowało jego wybrańców, zaciekawione, w jaki sposób dadzą sobie radę z trudnościami pory letniej. Było już tak ciepło, że woda, która do niedawna przesiąkała przez deski pokładu, teraz całkiem wyparowała.

Wojownicy siedzieli w ciszy. Byli zbyt przejęci tym, czego niedawno doświadczyli. Normalnie pokład rozbrzmiewałby rozmowami, wybuchami śmiechu i przechwałkami ludzi, którzy właśnie uszli cało z niebezpieczeństwa. Teraz zamiast pieśni i gwaru panowała cisza. Nawet ojciec Ragnara nie wydał zwyczajowej po takiej przygodzie dodatkowej porcji grogu. „Włócznią Russa” zawładnął nabożny spokój, bliższy jednak grozie niż świętości.

Ragnar doskonale rozumiał nastrój, który panował na pokładzie. Wszyscy przecież widzieli, jak nieznajomy poraził smoka siłą swoich czarów. Jednym ruchem ręki pokonał najgroźniejszego z morskich biesów, a samo spojrzenie starca wystarczyło, aby uspokoić rozszalały sztorm. Czy było coś, czego ten człowiek nie mógł dokonać?

Tutaj jednak zaczynały się rodzić pytania. Skoro starzec był tak potężny, jak się zdawało, to dlaczego wynajął statek, płacąc zań dobrym żelazem i obiecując go jeszcze więcej, kiedy dotrą na miejsce? Czemu nie odwołał się do swoich czarnoksięskich mocy? Z pewnością znając tajemnicę run mógłby przywołać podniebny żaglowiec albo uskrzydlonego wilka. A może za tą podróżą krył się jakiś złowrogi sekret?

Ragnar odegnał od siebie tę myśl. Zapewne czarnoksiężnik popadł w spór z duchami burzy i dlatego nie mógł latać. Albo może jego opanowanie magicznych sztuk nie pozwalało mu na władanie runami powietrza. Skąd jednak Ragnar mógł to wiedzieć? Nikt z ludzi, których znał, nie umiał posługiwać się czarami. Jedynym wyjątkiem był Imogrim, skald Gromowych Pięści. On zaś, gdy tylko zobaczył nieznajomego, zatrząsł się ze strachu i odmówił jakichkolwiek kontaktów z przybyszem, polecając jedynie ziomkom, aby spełnili każde żądanie dziwnego mężczyzny.

Ragnar szczerze wątpił, czy nawet przytłaczająca aura majestatu i potęgi, która otaczała nieznajomego, przekonałaby ojca i jego krewnych do podjęcia tak niebezpiecznej podróży, gdyby nie słowa skalda. Celem wyprawy były wyspy należące do Władców Żelaza, które wszyscy żeglarze omijali szerokim lukiem, chyba że nadchodziła wiosna, a wraz z nią krótki okres, kiedy ich mieszkańcy handlowali z przybyszami zza morza. Teraz jednak wiosna była ledwie wspomnieniem, zakończyła się dobre pięćset albo i więcej dni temu, a sezon kupiecki także należał już do przeszłości. Kto mógł powiedzieć, jak teraz zareagują na widok obcego statku ci tajemniczy kowale z wysp? Powszechnie wiadomo było, że nie lubią intruzów, a swych skarbów strzegą niczym troll pilnujący rodzinnej jaskini.

Ale nawet gdyby ów obcy mężczyzna nie zaoferował im tak godziwej zapłaty za podróż, to czy mogliby mu odmówić? Ragnar wątpił, czy wszyscy mężczyźni z całej wioski mogliby sprostać mu w walce, nawet jeśli zaatakowaliby go jednocześnie. Biorąc pod uwagę, jak rozprawił się ze smokiem morskim, Ragnar wątpił, aby którykolwiek wojownik z dzielnego klanu Gromowych Pięści miał choćby szansę na przebicie stalowego pancerza, który okrywał ciało czarnoksiężnika.

Było w owym człowieku coś fascynującego, co powodowało, że Ragnar chciał do niego podejść i zagadnąć. Nieznajomy ocalił jego życie oraz przemówił wprost do niego, a to z pewnością musiało coś oznac...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin