Small Bertrice - Piekielnica.rtf

(860 KB) Pobierz

Bertrice Small

 

Piekielnica

(Hellion)

 

Przełożyła Iwona Chamska


Prolog

 

Król Wilhelm Rufus spędzał Wielkanoc na swoim dworze w Winchesterze, a zielone świątki w Westminsterze. W tym czasie we wsi Berkshire mówiło się o krwi wypływającej ze studni. Wielu ludzi twierdziło, że widzieli to na własne oczy. Kiedy przekazano królowi wieści o tym zjawisku, tylko się zaśmiał.

– Ci Anglicy – powiedział. – Są tacy przesądni.

Księża kiwali głowami ze smutkiem i szeptali między sobą. Król nie był człowiekiem bogobojnym. Nie miał szacunku dla uznanych przez Kościół cudów i innych świętości. Przewidywali, że kiedyś źle skończy, a wszyscy jego podstępni kompani razem z nim. Ale ci, co znali Wilhelma Rufusa, wiedzieli, że, mimo iż był twardym człowiekiem i nie miał cierpliwości dla tych, którzy pogrążali się w ignorancji i strachu, był sprawiedliwy i hojny dla ludzi mu oddanych.

Sezon polowania na jelenie zaczął się pierwszego kwietnia. Wilhelm Rufus polował wtedy w lasach New Forest z kilkoma kompanami i najmłodszym bratem, Henrykiem. Nazywano go Henrykiem Beauclerc, ponieważ ze wszystkich synów Wilhelma Zdobywcy był najlepiej wykształcony. Henryk był wielkim przyjacielem króla. Nie dziedziczył po nim tronu, ponieważ spadkobiercą Wilhelma był jego starszy brat Robert, książę Normandii. Najmłodszy z braci nie zazdrościł mu zaszczytu, co jak na te czasy było dość wyjątkową postawą.

Drugiego dnia kwietnia zaplanowano polowanie o świcie, jak to było w zwyczaju, ale poprzedniego dnia wieczorem mnich z odległego kraju rozmawiał z przyjacielem króla, Robertem Fitzhaimo, i opowiedział mu, jakie miał w nocy widzenie. Ostrzeżony przez przyjaciela król, choć nie bał się wizji mnicha, zgodził się odłożyć polowanie, ale tylko dlatego, że zbyt wiele zjadł i wypił wieczorem.

– Mam takie wiatry – żartował sam z siebie – że jeleń usłyszałby mnie z daleka i ukrył się głęboko w lesie, ale po południu pojedziemy zapolować.

Tak więc po obiedzie Wilhelm Rufus i jego kompani pojechali głęboko w las zasadzić się na jelenia. Znaleźli miejsce nad strumieniem, gdzie wyraźnie widoczne były ślady płowej zwierzyny. Król zsiadł z konia i wraz z innymi myśliwymi ukrył się w krzakach czekając, aż zwierzyna przyjdzie do wodopoju. Król wiedział, że tuż za nim podąża jego przyjaciel, Walter Tirel, a dwaj inni znaleźli odleglejsze miejsca.

Nagle powietrze przeszyła strzała, która zatopiła się w piersi Wilhelma Rufusa. Zdziwiony król zataczając się wszedł na polanę przy strumieniu. Nie usłyszał nikogo, ale w tej samej chwili jego wzrok napotkał oczy zabójcy. Wilhelm uśmiechnął się – poznawał to oblicze. Popatrzył na nie z podziwem i przyzwoleniem. Potem upadł twarzą w błoto i zabrała go śmierć.

Zabójca Wilhelma Rufusa zniknął w zaroślach. Na polanę wyszedł Walter Tirel i zobaczywszy króla, wszczął alarm. Już po chwili miejsce to wypełniło się przyjaciółmi zmarłego. Między nimi, oszołomiony, stał Henryk Beauclerc.

Mon Dieu, Walter! Zabiłeś króla – zawołał Robert de Montfort.

Non! Non! – odparł Tirel. – To nie ja, milordzie! Król już nie żył, kiedy przyszedłem. Szliśmy razem, ale on ruszył szybciej. Znalazłem go martwym, przysięgam!

– To był wypadek, jestem pewien – powiedział Robert Fitzhaimo. – Walterze, jesteś człowiekiem honoru. Nie miałeś powodu, by zabić króla.

– Czy to miejsce jest przeklęte? – zastanawiał się głośno de Montfort. – Brat naszego pana, Ryszard, został zabity w podobny sposób wiele lat temu. Jego bratanek zginął tak zeszłego lata, również podczas polowania.

– To nie moja strzała ugodziła króla – oponował oburzony Walter Tirel.

– Ależ to na pewno twoja strzała – odparł de Montfort. – Zobacz, to jedna z tych dwóch, które podarował ci dziś rano król. Pamiętasz, Tirel? Nim wyjechaliśmy, przyszedł kowal z sześcioma strzałami. Król pochwalił ich wykonanie. Cztery strzały zachował dla siebie, a dwie dał tobie. Masz je obie?

– Jedną wystrzeliłem wcześniej – upierał się Tirel. – Byłeś przy tym, jak strzelałem z grzbietu konia do jelenia, ale nie trafiłem i nie udało mi się znaleźć strzały. Nie pamiętasz?

– To był wypadek – powiedział uspokajająco Fitzhaimo. – Tragiczny wypadek. Nie ma w tym niczyjej winy. Może jednak byłoby lepiej, gdybyś udał się do swojego majątku we Francji, milordzie. Jedź do Poix. Obawiam się, że znajdą się gorące głowy, które będą chciały zemścić się na tobie za ten niefortunny... wypadek. Na konia, milordzie, i nie oglądaj się za siebie!

Walter Tirel, hrabia Poix, nie był głupi. Zdawał sobie sprawę, że nie były to czcze słowa. Choć nie chciał brać na siebie winy za coś, czego nie uczynił, wsiadł co rychlej na konia i odjechał w pośpiechu. Nie zatrzymał się nawet w królewskiej leśniczówce.

Skierował się na wybrzeże i pierwszą napotkaną łodzią odpłynął do Francji.

– Umarł król – powiedział cicho Robert de Monfort.

– Niech żyje król! – odparł Fitzhaimo.

Wilhelma Rufusa pochowano następnego dnia, w piątek. W niedzielę jego brat Henryk, który nie czekał na pogrzeb, lecz szybko udał się do Winchesteru, by zadbać o sukcesję, został koronowany w Westminsterze. Wolą ich ojca było, żeby następcą Wilhelma Rufusa został Robert.

Henryk swoje pretensje do tronu uzasadniał tym, że on jako jedyny z synów Wilhelma Zdobywcy urodził się w Anglii.

– Jestem – zaczął odważną przemowę do baronów – jedynym prawowitym potomkiem i sukcesorem mego ojca. Był królem Anglii, kiedy się urodziłem w Selby, w hrabstwie Yorkshire. Mój brat, książę Robert, urodził się, gdy mój ojciec był księciem Normandii.

Król Henryk obiecał naprawić wszelkie błędy poprzedniego króla, ale jego uwaga skierowana była teraz na Normandię, księstwo należące do jego brata Roberta, który brał udział w wyprawie krzyżowej. Król wysłał posłańców do wszystkich swoich poddanych posiadających ziemię w Anglii z zapytaniem, czy będą mu wiernie służyli. Musiał wiedzieć, czy wszyscy staną za nim, kiedy zechce zjednoczyć wszystkie ziemie ojca. Nie można było pozostawić dwóch osobnych krain należących niegdyś do Wilhelma Zdobywcy. Henryk był teraz prawowitym spadkobiercą ojca i panem obu tych krain.


Część I

 

 

LANGSTON

Zima 1101


Rozdział 1

 

– Musisz wziąć sobie żonę – powiedział król z uśmiechem do Hugha Fauconiera i uścisnął z uczuciem dłoń swojej wybranki.

Król Henryk byt żonaty niewiele ponad miesiąc. Królową wybrano mu z powodów politycznych, ale polubił ją bardzo, a ona jego. Wiedli zgodne życie, jak na ludzi, którzy nie widzieli się ani razu przed ślubem.

Edith, przemianowana na Matyldę, by sprawić przyjemność normańskim baronom, była bardzo ładną kobietą. Po matce miała ciemno-rude włosy i szaroniebieskie oczy. Zamierzała iść do zakonu, ale Henryk, chcąc zabezpieczyć swoją północną granicę, by bez obawy najechać Normandię, poprosił króla szkockiego o rękę jego siostry. Pośpiesznie wysłano pannę na południe, ponieważ król szkocki chciał na wszelki wypadek mieć oparcie militarne w silnym angielskim szwagrze. Fakt, że Edith, późniejsza Matylda, pochodziła z rodu anglosaskich królów, był również ważnym powodem wyboru.

Wszyscy zebrani wokół króla poddani spojrzeli teraz na obiekt jego uczuć. Rycerz Hugh Fauconier był Saksończykiem. Znal króla prawie całe życie.

– Cieszyłbym się z posiadania żony, gdyby dawała mi tyle radości, ile najwyraźniej waszej wysokości daje wasza małżonka – odparł uprzejmie – ale, mimo wszystko, mój panie, nie jestem dość zamożny, by ją utrzymać. Nie mam też majątku, na którym mógłbym osiąść.

– Już masz – odparł z uśmiechem Henryk. – Zwracam ci Langston, Hugh. Co ty na to?

– Langston?

Całe życie marzył o Langston. Był to dom jego przodków. Hugh nie znał ojca, ponieważ ten zginął pod Hastings. Usłyszawszy wieści z bitwy, matka Hugha, przewidująca kobieta, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i uciekła wraz ze służbą do domu swego ojca. Siedem i pół miesiąca później urodził się Hugh. Po jej śmierci babka, dama pochodząca z Normandii, spokrewniona z Wilhelmem Zdobywcą, stała się jego opiekunką. Langston oddano normańskiemu rycerzowi lojalnemu wobec Wilhelma.

– Od czasów mego ojca wiele się zmieniło – powiedział łagodnie król. – Przyjdź do moich prywatnych komnat po posiłku, Hugh. Wszystko ci wtedy wyjaśnię, przyjacielu.

Dwór na czas Świąt Bożego Narodzenia przeniósł się do Westminsteru. Henryk wciąż był w żałobie po bracie, Wilhelmie Rufusie. Rozpatrywano też możliwość, że na wiosnę książę Robert z Normandii pojawi się w Anglii i spróbuje strącić z tronu młodszego brata.

Henryk przez całe życie próbował przypodobać się obu swym braciom – królowi Anglii i księciu Normandii. Ale nie było to łatwe. Starszy z nich i tak w testamencie uczynił swoim spadkobiercą Roberta, a nie Henryka.

Potem papież Urban II wezwał na wyprawę krzyżową przeciw saracenom. Książę Robert, zmęczony popisowymi turniejami we własnym księstwie i na dworach sąsiadów, zapragnął przygody i podążył za wezwaniem papieża. Najpierw jednak musiał zastawić Normandię u brata, Wilhelma Rufusa, by pozyskać srebro na wyprawę. Pożyczkę miał spłacić w ciągu trzech lat. Wtedy odzyskałby ziemię.

Robert wracał z krucjaty w chwale z żoną Sibylle, córką Georgea z Conversano, pana na Brindisi, bratanka Rogera, króla Sycylii. W tym samym czasie Wilhelm Rufus zginął w New Forest, a najmłodszy z synów Wilhelma Zdobywcy w pośpiechu przejął po nim koronę Anglii.

Baronowie, nie wiadomo z jakiego powodu, nie buntowali się wcale. Większość z nich uważała Henryka za człowieka silniejszego od jego starszego brata. Jednak po powrocie Roberta wojna była nieunikniona. Król potrzebował wielu przyjaciół. Lordowie angielscy posiadali majątki zarówno w Anglii, jak i Normandii, i byli skłonni sprzymierzyć się z tym z synów Zdobywcy, który wyda im się bliższy zwycięstwa.

Hugh Fauconier usiadł na ławie, nie mogąc się otrząsnąć po słowach króla. Langston.... Jakże ucieszyliby się jego dziadkowie. Żałował, że matka nie dożyła tego dnia.

– Ty szczęściarzu! – zakrzyknął Rolf de Briard. – Co uczyniłeś, by zasłużyć na tyle szczęścia? To chyba nie tylko zasługa twoich łownych sokołów, które są najlepsze w całej Anglii. – Rolf wzniósł kielich w kierunku kompana, a potem wypił wielki haust wina. – Czy to wielki majątek?

Hugh potrząsnął głową.

– Naprawdę nie wiem. Jeszcze go nie widziałem. Nie wiem nawet dokładnie, gdzie to jest. Opowiadała mi o nim tylko babka Emma. Podobno jest piękny.

– Co się stało z lordem, któremu podarowano go po bitwie pod Hastings? Czy ta ziemia przynosi dochód, jest tam woda? Ilu jest parobków, a ilu wolnych chłopów? Trzeba się wszystkiego dowiedzieć.

– Niczego się nie dowiem, póki król nie postanowi mi o tym powiedzieć – zaśmiał się Hugh. – Pojedziesz tam ze mną?

– Tak! – odparł z entuzjazmem jego przyjaciel. Przyjechał na dwór, by zyskać fortunę, a na razie nudził się okrutnie. Propozycja Hugha zapachniała przygodą.

Po posiłku Hugh Fauconier wstał od stołu i przeszedł w bardziej eksponowane miejsce sali, gdzie mógł go dostrzec król. Stal tam bez słowa, cierpliwie, aż w końcu paź monarchy zaprowadził go do mniejszej komnaty, w której znajdowały się tylko dwa krzesła i stół.

– Proszę tu poczekać, sir – powiedział chłopak i oddalił się.

Hugh nie wiedział, czy może usiąść, więc postanowił stać, póki nie przyjdzie król i nie pozwoli mu spocząć. W końcu drzwi się otworzyły i wszedł Henryk, a za nim paź z dwoma kielichami i butelką wina.

– Usiądź – powiedział wesoło król. – Nalej nam wina, chłopcze – zwrócił się do pazia, który szybko wykonał polecenie i zostawił obu mężczyzn samych. Król wzniósł kielich.

– Za Langston – powiedział.

– Za Langston – powtórzył Hugh Fauconier.

Henryk wypił duszkiem połowę zawartości kielicha, a potem przemówił:

– Langston oddano Robertowi Manneville, kiedy rozpoczęły się w Anglii rządy mego ojca. Był jeszcze chłopcem, ale podczas bitwy uratował królowi życie. Ojciec, jak wiesz, potrafił hojnie wynagrodzić ludzi dzielnych i lojalnych. Wielce przypadło mu do gustu męstwo Manneville’a.

De Manneville, w przeciwieństwie do innych, którzy przybyli z moim ojcem do Anglii, miał niewielki majątek w Normandii. Ożenił się, miał dwóch synów, owdowiał, ożenił się ponownie, urodziła mu się córka. Kilka lat temu postanowił przyłączyć się do mego brata, księcia Roberta, gdy ten ruszył na wyprawę krzyżową. Pojechał z nim najstarszy syn. Młodszy został w majątku w Normandii. Córka, urodzona w Anglii, mieszkała w Langston z matką.

Książę przerwał na chwilę, by napić się jeszcze wina, po czym mówił dalej:

– Sir Robert i jego syn sir Wilhelm zginęli w bitwie pod Ascalon jakieś siedemnaście miesięcy temu. Młodszy syn Ryszard dowiedział się o tym i natychmiast się ożenił. Sir Robert zapisał w ostatniej woli majątek Wilhelmowi, starszemu synowi, a w razie jego śmierci, młodszemu, Ryszardowi. Posiadłość w Anglii zapisał jednak córce, Izabeli. Dziewczyna ma piętnaście lat. Tak mi przynamniej mówiono. Po śmierci brata wysłałem do wszystkich moich wasali, którym ojciec i brat nadali ziemię, zapytanie, czy pozostaną mi wierni. Wielu przystało do mnie. Między tymi, którzy się oparli, była Izabela z Langston. Dwukrotnie zażądałem, by przysięgła posłuszeństwo, ale nie odpowiedziała i nie przyjechała. Nie ma mężczyzny, który poradziłby jej, jak zachować się w tej sytuacji. Ale może odrzuciła moje wezwanie, bo tak poradził jej brat, sir Ryszard z Normandii? Albo złożyła przysięgę memu bratu? Zaczynam mieć wobec niej podejrzenia, Hugh. – Westchnął, po czym zapytał: – Wiesz, gdzie we wschodniej Anglii jest Langston? Zaledwie kilka mil od rzeki Blyth, przy ujściu do morza, niedaleko Walberswick. Nad rzeką jest warownia, którą sir Robert zbudował tuż przy domu należącym kiedyś do twego ojca. To miejsce trudne do zdobycia i dlatego strategicznie niezmiernie ważne dla tego rejonu. Warownią Langston musi rządzić człowiek, do którego mam całkowite zaufanie. Ty jesteś tym człowiekiem, Hugh. Nigdy jeszcze nie widziałem domu twych przodków, ale z wielu powodów jestem pewien, że mogę ci zaufać. Przede wszystkim nie masz majątku w Normandii, tak więc nie będziesz rozdarty pomiędzy dwoma krajami, jak kiedyś ja, a teraz wielu moich baronów. Wiosną przybędzie mój brat i zechce wyrwać mi Anglię z rąk. – Pokiwał w milczeniu głową. – Mam wielu takich ludzi jak ty, na których polegam. Mogę z łatwością odzyskać, co moje, i tak właśnie uczynię. A potem odzyskam Normandię.

Król przechadzał się przez chwilę po komnacie, po czym przystanął i popatrzył na Hugha.

– Zmarły sir de Manneville oddał Langston córce tylko z jednego powodu. Chciał, by miała odpowiedni posag. Nie mogę złamać rycerskich zwyczajów i kazać matce i córce opuścić twierdzę, dlatego chciałbym, żebyś pojął tę dziewczynę za żonę. Jako król zrodzony w Anglii mam prawo znaleźć jej męża. Jej rodzina nie może mi tego zabronić. Żadne prawo nie może mnie od tego odwieść. Nie jesteś nikomu przyrzeczony i ta panna też nie. Wyślę razem z tobą jednego z moich księży, ojca Bernarda, aby przysiągł kobietom, że moją wolą jest, byś poślubił Izabelę, że nie zamierzasz jej porwać ani okryć hańbą. Ksiądz udzieli wam ślubu i przywiezie mi wieści, czy wszystko stało się tak, jak nakazałem. Jeśli brat dziewczyny poskarży się swojemu suwerenowi, a mojemu bratu, Robertowi, twoim zadaniem będzie utrzymać Langston nietknięte.

– Kiedy mam wyjechać, panie? – zapytał Hugh Fauconier. Nie był wcale tak spokojny, na jakiego wyglądał.

– Będziesz potrzebował dnia lub dwóch na przygotowania – odparł król. – Wyślę posłańca do twojego dziadka, lorda Cedrica, i poinformuję go o mojej woli. Mam nadzieję, że kiedy już zostaniesz posiadaczem ziemskim i mężem, nie zaprzestaniesz hodowli swych wspaniałych ptaków. To najpiękniejsze okazy, jakie znam.

– Kiedy osiądę, poślę po stado. Wujowie i kuzyni nie będą się sprzeciwiali, bo żaden z nich nie lubi ptaków, panie.

– Bardzo mnie to cieszy, Hugh, bo nie chciałbym, żeby zmarnował się twój talent, odziedziczony chyba po Merlinsonach. Twoja rodzina zawsze hodowała najlepsze ptaki do polowań. Wiesz, że mój ojciec poznał twojego dziadka, kiedy ten przyjechał do Normandii i wziął udział w zawodach łowieckich? To wtedy Wilhelm Zdobywca zyskał przychylność lorda Cedrica. Lojalność i poświęcenie twojego przodka dla króla są dobrze znane. Doceniam też jego wysiłek, kiedy po śmierci króla Edwarda tłumił bunty w Mercii. – Król uśmiechnął się do swego kompana. – Zabieram ci tylko czas, Hugh. Masz tak wiele do zrobienia, nim wyruszysz do Langston.

– Proszę o pozwolenie zabrania ze sobą Rolfa de Briard – powiedział rycerz.

– Tak, to dobry człowiek. Weź go – zgodził się król.

Hugh wstał, a potem ukląkł przed swoim monarchą i złożył dłonie, które ten objął swymi.

– Jestem ci wierny. Będę bronił Langston, dopóki życia starczy, panie – rzekł Hugh uroczyście.

Król kazał mu wstać i ucałował go w oba policzki. Potem podał mu drewnianą, rzeźbiona buławę, która miała świadczyć o pozostawaniu królewskim wasalem. Hugh ukłonił się i wyszedł z komnaty.

Henryk był zadowolony z rezultatu rozmowy. Pasował Hugha Fauconiera na rycerza wiele lat temu. Potem, kiedy królem został Wilhelm Rufus, Hugh przysiągł mu wierność, ale gdy tron objął Henryk, młody rycerz mógł odnowić przysięgę złożoną mu dawniej. A teraz ją powtórzył.

Niewielu jest ludzi, którym mogę ufać tak jak jemu, pomyślał król. Są tacy, którzy sądzą, iż są mi bliżsi, bo są bogatsi i na pewno mają większą władzę niż Hugh, ale nie ma takich, którzy okazaliby się bardziej wierni. Nie ma w nim zazdrości.

Król dopił wino i poszedł do żony.

I co? – zapytał Rolf de Briard, kiedy Hugh wrócił do stołu. – Cóż dostałeś, mój przyjacielu. Czy dar wart jest wyprawy?

– Nie wiem w jakim stanie jest ziemia, ale strażnica jest raczej nowa i to z kamienia, a nie z drewna czy gliny. Muszę też poślubić dziewczynę. To niezły interes.

– Jaką dziewczynę? – krzyknął Rolf. – Jest tam dziewczyna? Jak się nazywa? Jest ładna? A co ważniejsze, jest bogata?

– To Izabela z Langston, córka poprzedniego wasala. Nie mam najmniejszego pojęcia, czy jest ładna i bogata, Rolfie.

Hugh opowiedział mu historię związaną z Langston.

– Dziewczyna jest w żałobie po ojcu i bracie. Odebrała wychowanie odpowiednie dla dam, więc w innych sprawach jest zupełnie bezradna. Szybko wszystko naprawię, a na wiosnę moja gołąbeczką będzie śpiewała pieśń miłosną.

Rolf się roześmiał.

– Ta gołąbeczką może być pilnowana przez swoją matkę, a ona pewnie gołąbeczką już nie jest. Ty zawsze wydasz się dziewczynie bardziej obcy niż matka, a zatem będziesz miał na nią mniejszy wpływ.

– Kiedy zostanie moją żoną – powiedział z powagą Hugh Fauconier – Izabela nie będzie miała innego wyjścia, jak tylko mnie słuchać. Jeśli matka stanie się problemem, odeślę ją do pasierbów w Normandii, Rolfie.

Śmiałe to słowa i śmiałe plany, pomyślał Rolf de Briard, ale wiedział, że Hugh Fauconier był zawsze bardzo bezpośredni. Obu ich wysłano na dwór, by wyrośli na rycerzy. Żaden z nich nie miał wielkiego wyboru. Hugh był sierotą, a Rolf młodszym synem. Od razu się zaprzyjaźnili. Królowa Matylda wychowała ich jak synów i zapewniła im wykształcenie takie samo, jakie odebrał jej najmłodszy syn, Henryk. Podróżowali wraz z dworem między Anglią i Normandią, najpierw jako paziowie, potem giermkowie, aż wreszcie pasowano ich na rycerzy – tuż przed śmiercią króla Wilhelma. Dobra królowa przeżyła swego męża tylko o cztery lata.

Dwór drugiego króla Wilhelma był zupełnie inny. Rufus nie miał wiele szacunku dla przesadnie nabożnych i pompatycznych księży. Był bezpośredni, szczery i lojalnością nagradzał lojalność, zaś nielojalność spotykała się z szybką i stanowczą karą. Na dworze byli prawie sami mężczyźni, zawsze w pięknych strojach. Nie udowodniono jednak plotki, że król wolał chłopców od dziewcząt. Ponieważ żaden z młodzieńców na dworze nie był faworytem króla, duchowni nie mieli dowodów. Niemniej król nigdy się nie ożenił i nie spłodził potomka.

Opowiadano, że tak naprawdę wszystko o królu wiedzą tylko Rolf i Hugh, ale oni twierdzili, że jego wysokość lubi po prostu towarzystwo mężczyzn. Obaj rycerze służyli mu wiernie. A teraz Hugh otrzymał własną ziemię. Rolf cieszył się wraz z nim, bo w jego sercu nie było zazdrości.

Do Langston wyjechali dwa dni później. Towarzyszyli im giermkowie i ojciec Bernard, starszy jegomość o zadziwiającym wigorze. Podróżowali cztery dni przez Essex, a potem Suffolk. W styczniu zrobiło się zimno, mokro i nieprzyjemnie. Nikogo po drodze nie spotkali. Tylko od czasu do czasu jakiś chłop przepędzał zwierzęta z jednego pastwiska na drugie.

Duchowny zorganizował noclegi w klasztorach, które znajdowały się na trasie ich przejazdu. Za niewielką opłatę dostawali gorącą strawę i bezpieczne łoże. Ojciec ostrzegł ich jednak, że jeśli nie pójdą na poranną mszę, nie dostaną jeść.

– Od lat nie bywałem tak często w kościele – powiedział Rolf z uśmiechem ostatniego dnia podróży.

Hugh rozglądał się coraz bardziej zaciekawiony. Mówiono mu, że ziemia w tym rejonie będzie płaska. Choć istotnie brakowało tu wzgórz, krajobraz nie był jednostajny. Wszędzie rozpościerały się wielkie łąki i gęste lasy. Domostwa przeważnie budowano na drewnianej ramie wypełnianej polepą, a dachy pokrywano trzciną. Odnosiło się wrażenie, że okolica jest dość bogata. Było tu kilka niewielkich portów rybackich i handlowych dla statków zawijających z Bałtyku i Niderlandów. Wszędzie pasły się stada bydła i owiec.

Suffolk było częścią wschodniej Anglii o największym skupieniu Saksończyków. Tutaj prawo mówiło, że każdy posiadacz ziemski może podzielić swoją ziemię równo miedzy swe dzieci – zwyczaj w pozostałej części kraju niespotykany.

Jadąc wśród pół, Hugh zdał sobie sprawę, że to niemal koniec świata. Nie docierały tu żadne główne drogi. Powietrze było chłodne i wilgotne, a cisza wręcz nieznośna. Hugh dopiero tutaj dostrzegł, jak piękna potrafi być zima. Czarne gałęzie drzew na tle nieba, zielona trawa i czerwone suche liście zaścielające drogi, złotobrązowa roślinność zdobiąca brzegi rzek i strumieni przecinających krajobraz...

Ziemia tu była dobra na pastwiska i pod uprawy. Zastanawiał się, ile ziemi należy do Langston i czy jest tam dość parobków do pracy. Co tam się uprawia? Czy mają bydło i owce? Może młyn?

– To tam, milordzie, na wprost, za rzeką – powiedział ojciec Bernard. – Jeśli się nie mylę, to jest twierdza Langston.

Znajdowali się na niewielkim wzniesieniu z widokiem na Blyth.

– Nie ma mostu – zauważył Hugh.

– Gdzieś tu musi być przewoźnik – odparł rozsądnie Rolf.

Skierowali konie ku rzece. Kiedy znaleźli się naprzeciw twierdzy Langston, zobaczyli na wodzie niewielką tratwę, ale w pobliżu nie było żywej duszy. Po chwili giermek Hugha, Fulk, zauważył słupek z zawieszonym na szczycie dzwonkiem. Podjechał i mocno pociągnął za sznur. Rozległ się niski metaliczny dźwięk, a po chwili spostrzegli postać biegnącą w ich kierunku.

Hugh raz jeszcze spojrzał na warownię Langston. Tak jak mówił król, zbudowano ją obok starego domu ojca. Cała była z kamienia, miała dwa piętra, stała na ziemnym usypisku, dzięki czemu roztaczał się z niej widok na całą okolicę. Wzniesienie otoczono fosą wypełnioną wodą, a powyżej wybudowano wysoki mur. Drewniany most zwodzony pozwalał przedostać się przez fosę do bramy wjazdowej do twierdzy. To wszystko zdało się Hughowi bardzo imponujące. Przewoźnik już się do nich zbliżył i nie było więcej czasu na rozmyślania.

– Nie możesz zabrać nas wszystkich – stwierdził Hugh, oglądając z bliska tratwę. – Fulk, Giles, przejedziecie po nas. Zajmiecie się też jucznymi końmi.

Rzeka nie była szeroka, ale choć wydawała się gładka i spokojna, występowały w niej silne wiry. Przewoźnik najwyraźniej znał je wszystkie, bo szybko przedostali się na drugą stronę. Dwaj rycerze i duchowny jechali już przez zwodzony most i barbakan na podwórze warowni. Ich oczom ukazały się stajnie. Młody chłopak stajenny podbiegł, by przytrzymać ich konie. Z domostwa wyszedł straszy mężczyzna. Kiedy się zbliżył, spojrzał ze zdziwieniem na twarz Hugha Fauconiera i zmrużył oczy.

– Milordzie Hugh – powiedział drżącym głosem. Jak to możliwe? Powiedzieli nam, że wraz z synem zginąłeś pod Hastings. – W oczach starego pojawiły się łzy. Spłynęły po pooranych zmarszczkami policzkach sprawiając, że wyglądał jeszcze starzej. Drżącą ręką dotknął Hugha. – Milordzie, jesteś prawdziwy. Jesteś prawdziwy, panie, czy to duch twój mnie nawiedził?

– Jak się nazywasz, staruszku? – zapytał Hugh.

– Ależ panie, ja jestem Eldon. Nie pamiętasz mnie?

– A ja jestem wnukiem twojego lorda Hugha. Pamiętasz moją matkę, lady Rowenę? Kiedy uciekła z Langston po klęsce pod Hastings, ledwie zaczynałem rosnąć w jej brzuchu. Nazwano mnie imieniem dziada i ojca.

W oczach służącego błysnęło zrozumienie.

– Wyglądasz, panie, zupełnie jak twój dziadek. Witaj w domu, lordzie Hugh! Witaj w Langston, panie! – Z radością potrząsał dłonią młodzieńca.

– Prowadź do pani tego domu, Eldonie – rzekł Hugh.

– Tak, panie, służę – odparł starzec i powiódł trzech mężczyzn do komnat.

Pierwszy poziom budynku był pod ziemią. Hugh wiedział, że służy on za magazyn. Główny poziom zajmował pan twierdzy i jego rodzina. Służący powiódł ich do głównego holu. Z niego wiodło kilkoro drzwi do innych pomieszczeń. Oświetlenie pochodziło z kilku okien usytuowanych wzdłuż jednej ściany. Naprzeciwko wejścia zbudowano podest, na którym ustawiono piękny stół przykryty śnieżnobiałym lnianym obrusem. Były tu też dwa duże kominki. Obok jednego z nich siedziała piękna kobieta. Tkała na krosnach.

– Pani – zawołał Eldon i podszedł do niej kłaniając się. – Oto wrócił do domu lord Hugh z Langston.

Kobieta wstała.

– Witam, panowie – rzekła słodkim głosem – choć nie zrozumiałam, kogo zapowiedział mi Eldon. Staruszkowi zaczynają się mylić tytuły i nazwiska, ale zawsze służył nam wiernie, więc pozwalamy mu tu pozostać. Jestem lady Alette de Manneville. Mogę zapytać, kim wy jesteście, panowie? – Nim zdążyli odpowiedzieć, odwróciła się i rzekła do Eldena – Wina dla naszych gości.

– Dziękujemy za miłe powitanie, lady Alette. Jestem ojciec Bernard, kapelan króla – przedstawił się ksiądz. – Przybywam od króla Henryka z wiadomościami dla ciebie, pani. Ten młody mężczyzna to lord Hugh Fauconier, a to jego towarzysz, Rolf de Briard. Przybyliśmy razem z Westminsteru.

– Króla Henryka? – zdziwiła się lady Alette. – Czyż to nie król Wilhelm Rufus rządzi Anglią?

– Król Wilhelm zginął na Wielkanoc – odparł ksiądz. – Nie słyszałaś, pani, o tym?

– Nie, ojcze, nie słyszałam – odparła. – Jesteśmy tu w Langston trochę na uboczu.

– Czyżbyś, pani, nie otrzymała wieści od króla przez posłańca i to dwukrotnie w ciągu ostatnich miesięcy? Raz we wrześniu, a potem w listopadzie?

– Tak, milordzie, otrzymaliśmy – odparł...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin