David Augsburger
1995 r.
Nota o autorze
David Augsburger jest znanym wychowawcą, specjalistą w zakresie poradnictwa, autorem tak popularnych książek jak: Caring enough to confront {Sztuka mierzenia się z problemami), Sustaining love (Podtrzymywanie miłości). Doktorat z teologii uzyskał w Wyższej Szkole Teologicznej w Claremont, w Kalifornii, specjalizując się w psychoterapii duszpasterskiej i terapii rodzinnej. Ma tytuł profesora w dziedzinie poradnictwa i opieki duszpasterskiej. Jest dyrektorem Teologicznego Seminaryjnego Programu Duszpasterskiej Opieki Rodziny i Poradnictwa im. Fullera w Pasadenie, w Kalifornii. Jest również przedstawicielem Amerykańskiego Związku Pastorów Doradców, specjalistą-doradcą do spraw mediacji między kulturami; kierował warsztatami tej instytucji na pięciu kontynentach. Jego książki pomogły tysiącom czytelników poprawić relacje z innymi ludźmi.
Część pierwsza
SZTUKA
PRAWDZIWEGO
PRZEBACZANIA
Wspólnota jest możliwa
dzięki zrozumieniu innych.
W chwilach
bolesnego wyobcowani
wspólnotę tworzy
akceptacja innych.
Wspólnota
jest podtrzymywana
dzięki przebaczeniu.
Z jednej strony
Żaden związek nie może trwać długo bez napięć.
Żadna wspólnota na dłuższą metę nie jest wolna od konfliktów.
Nie ma takich związków międzyludzkich, którym nigdy nie towarzyszy ból, zranienie, cierpienie, alienacja, nie sposób bowiem uniknąć nieporozumień.
Bez przebaczenia wspólnota może istnieć tylko tam, gdzie ludzie są uczuciowo powierzchowni.
Dzięki przebaczeniu stajemy się zdolni do nawiązywania prawdziwych, głębokich związków z innymi ludźmi, relacji, w które możemy się w pełni zaangażować.
Przebaczenie zbliża ludzi i pomaga im zrozumieć przeszłość, by mogli o niej zapomnieć. Dochodzą oni do porozumienia z przeszłością, aby pozwolić jej naprawdę przeminąć. Otwiera więc przyszłość, co nie oznacza, że nasza wolność została ograniczona lub że nie możemy być otwarci i spontaniczni. Przebaczenie rzutuje na teraźniejszość, bo szczera skrucha prowadzi do rozwoju.
Przebaczenie to coś więcej niż akt dobroczynny, wyraz poświęcenia czy posłuszeństwa. Każdy z tych poglądów wynika z różnego pojmowania tego, czym jest miłość agape, czym jest zdyscyplinowanie.
Biblijna agape to miłość połączona z szacunkiem. Ten zaś oznacza pokorę, łaskawość, uświęcenie i więcej jeszcze - sprawiedliwość. Prowadzi bowiem do przebaczenia, które polega na wzajemnym okazaniu szczerej skruchy i odzyskaniu prawidłowych relacji. Takie przebaczenie jest ukoronowaniem miłości, prowadzącym do odnowienia wspólnoty.
Widzę w tobie winowajcę.
Czuję się zraniony,
wykorzystany, obrażony,
a jestem niewinny.
Wskażę winnego mojej krzywdy.
Wszelkie działania
wiodące do przebaczenia
możemy podjąć wówczas,
gdy zdamy sobie sprawę,
że wspólnie cierpimy.
Przebaczajmy -
uświadamiając sobie
popełnione zło
Ufałem temu człowiekowi. Powiedziałem kiedyś, że powierzyłbym mu swoje życie lub żonę. Udało mi się uniknąć tylko tego pierwszego.
Należeliśmy do tego samego Kościoła i do tej samej grupy społecznej. Prowadził praktykę terapeutyczną - dopóki mu jej nie odebrano. Sam nalegałem, abyśmy poszli na konsultacje, ja i Jill. Rozmawiał z każdym z nas osobno. Kiedy Jill powiedziała, że przeprowadza się do niego, nie uwierzyłem, dopóki nie zobaczyłem ich wchodzących razem do jego mieszkania.
Nigdy nie nienawidziłem nikogo tak jak jego. Nawet po tym, gdy mój adwokat wniósł oskarżenie do sądu i człowiek ten stracił licencję na prowadzenie praktyki z powodu nieetycznego postępowania, ciągle go nienawidziłem.
Minęły cztery lata, ale nie czuję się lepiej. Wystarczy że pomyślę o Jill, a żołądek podchodzi mi do gardła. Czuję ból i samotność. Wystarczy jedno przelotne spojrzenie na niego i mój dzień już jest zmarnowany. Wyrządził mi zło, wyrządził nam zło. Odtąd to już nie jesteśmy ,,my”. W pewien sposób moje życie się wtedy skończyło. Nie potrafię pozbyć się wspomnień. Nie mogę tak dłużej żyć.
Wyrządzono mi krzywdę
Jak poradzić sobie z bólem, zranieniem i poczuciem niesprawiedliwości?
Przede wszystkim należy przyjrzeć się swojej „niewinności”. Większość zranionych ludzi chce widzieć innych jako napastników, agresorów, siebie zaś jako niewinne ofiary. Zauważmy, że celem takiego rozłożenia akcentów jest uwolnienie się od poczucia winy i odpowiedzialności.
Sytuacje, w których jest się zupełnie niewinnym, rzadko zdarzają się w stałych związkach. Oczywiście możliwe są jednorazowe akty gwałtu i przemocy, za które odpowiedzialna jest tylko jedna ze stron. Tymczasem w większości wypadków - czy będzie to konflikt między małżonkami, przyjaciółmi, czy też bolesna sytuacja w pracy - odpowiedzialność za powstanie konfliktu ponoszą obie strony.
W sytuacjach konfliktowych bardzo łatwo mnoży się liczbę powodów, które pozwalają obarczać odpowiedzialnością drugą stronę.
Powróćmy do sytuacji przedstawionej na początku rozdziału. Zdradzony mężczyzna przedstawił fakty mające świadczyć o tym, że dwie osoby w powstałym trójkącie są winowajcami, on zaś został skrzywdzony. Ale przyjrzyjmy się tej sytuacji uważniej. Małżeństwo przeżywające kryzys jest związkiem dwojga ludzi. Gdy ich wzajemne relacje ulegają rozchwianiu, to obie strony są odpowiedzialne za zaistniały stan rzeczy. Jeden z partnerów otwiera się na relację z kimś z zewnątrz, ale to oboje doprowadzili do śmierci ich związku, co w istocie stało się przyczyną niewierności. Jeśli do tego ową trzecią osobą jest wspólny przyjaciel, wówczas pokrzywdzony nie chce nawet wiedzieć, co rzeczywiście się zdarzyło. Obie strony są bowiem do pewnego stopnia odpowiedzialne za to, co się z ich związkiem dzieje.
Zawsze istnieje nieskończona liczba możliwości przypisania odpowiedzialności za bolesne wydarzenia wszystkim, którzy się do nich przyczyniają.
To twoja wina
Samo ustalenie czyjejś winy ma oczywiście małą wartość, kwestia ta jednak powraca w większości konfliktów. Wydaje się, że takie nastawienie umożliwia wytworzenie poczucia własnej pseudoniewinności. Oboje jesteśmy bowiem uwikłani w nieporozumienia. Aby mógł powstać problem, potrzeba dwojga ludzi. Każde z nas może odkryć, jeśli tylko będzie patrzyło uważniej, jaki jest jego udział w sprawie. Jeśli godziłeś się na coś, co, niezależnie od twojej woli, druga osoba uznawała za przesądzone, lub nie dostrzegałeś tego, że twój partner jest coraz bardziej nieodpowiedzialny - czułeś się wykorzystywany. Nie reagowałeś na to, że partner unika otwartej rozmowy, a kiedy nagromadzone emocje doprowadziły do wybuchu - poczułeś się zaatakowany.
Nawet jeśli zdajemy sobie sprawę z tego, że konflikty są integralną częścią każdego związku, musimy pamiętać, iż my sami możemy stanowić problem dla drugiej osoby. Dzięki temu będziemy lepiej umieli stawić czoło poczuciu krzywdy i unikniemy obrażania się na innych. Chęć przyznania się do winy i wzięcia na siebie odpowiedzialności powinna być szczerym aktem, podejmowanym świadomie, nie zaś pragnieniem wzbudzenia w kimś poczucia winy, wymuszania usprawiedliwień czy wyznań lub sposobem bagatelizowania napięć we wzajemnych relacjach. Właściwe określenie swojej roli w związku powinno służyć odświeżeniu uczuć, odnalezieniu miłości. Skoro celem jest prawdziwy związek, to należy obiektywnie ocenić fakty. Miłość stanie się celem samym w sobie, jeśli będziesz postrzegać drugiego człowieka jako podmiot, a nie przedmiot miłości. Jakikolwiek krok na drodze do odnalezienia miłości nie może stać się środkiem do manipulowania drugą osobą. Odnalezienie miłości jest nagrodą samą w sobie - miłość bowiem stanowi sens naszego istnienia.
Wstępem do tego jest porzucenie postawy zranionej niewinności i powrót na grunt odnalezionej miłości.
Ale to nie moja wina
Nie opuściłem jej, to ona mnie zostawiła. Nie chciałem, żeby nasze małżeństwo się rozpadło. Wierzyłem jej, byłem wierny i ciągłe jeszcze jej nie zdradziłem, mimo że mieszka już prawie rok ze swoim terapeutą. Gdybym mógł coś jeszcze zrobić w tej sprawie, uczyniłbym to. Nie mogę jednak myśleć, wybierać lub kochać za nią. To ona ponosi odpowiedzialność za to, co zrobiła. To ją należy winić za rozpad naszego małżeństwa.
Potrzeba przypisania winy którejś stronie jest bardzo silna. Kiedy dzieje się coś, co uznajemy za niesprawiedliwe, gdy zostało wyrządzone komuś zło, próbujemy obarczyć odpowiedzialnością jedną ze stron, pragnąc dopasować to, co się zdarzyło, do naszego poczucia sprawiedliwości. To poczucie sprawiedliwości pojawia się już w okresie wczesnego dzieciństwa. Wraz z nauką „tego, co dobre, i tego, co złe”, kształtowania sposobów myślenia, działania, dokonywania wyborów pojawia się potrzeba sprawiedliwości. Żadna z potrzeb, które wyrastają z zalążka pierwszych dziecięcych doświadczeń, nie jest tak silna. Żadna nie jest bardziej uporczywa w domaganiu się zadośćuczynienia, naprawienia krzywd i żadna nie jest bardziej konsekwentnie realizowana - od najwcześniejszych lat aż po ostatnie doświadczenia życia.
Potrzeba sprawiedliwości pojawia się zawsze, gdy osądzamy jakąś sytuację. „To nie moja wina”, będzie stale powtarzał ktoś, kto zostanie niesłusznie oskarżony. „To oczywiście jego wina”, stwierdzi ktoś inny, jeśli poczuje się skrzywdzony.
Dążenie do sprawiedliwości to zadanie na całe życie. Wywiązujemy się z niego lepiej, gdy stajemy się na tyle dojrzali, by umieć „oszacować” odpowiedzialność każdej ze stron za zaistniałą sytuację, nie zaś infantylnie rozpatrywać powstały konflikt w kategoriach wstydu i winy.
Proces równoważenia tych odczuć, który polega na uświadomieniu sobie poczucia winy i odczuwaniu wstydu, rozpoczyna się we wczesnym dzieciństwie - mniej więcej w drugim roku życia, i trwa dopóty, dopóki dana osoba nie dojrzeje do następnego etapu myślenia i reagowania. Wstyd jest uczuciem totalnego odrzucenia, ogromnego zmieszania, zupełnego odkrycia się przed innymi. Ma się wówczas poczucie, że będąc bezbronnym zostało się złapanym na gorącym uczynku. Chcemy się schować i pragniemy przenieść winę na kogoś innego.
W późniejszym okresie, gdy sumienie jest już ukształtowane, poczucie winy przybiera wyraźniejszy, bardziej konkretny kształt, a reakcją na nie staje się już nie wstyd, ale bardziej złożone, sprzeczne uczucia.
Poczucie winy jako reakcja na określone zdarzenie, na niewłaściwe postępowanie, naruszenie systemu wartości prowadzi do przyznania się do błędu, wyznania grzechu, szukania przebaczenia. Istotny staje się zatem problem odpowiedzialności i konsekwencji, a nie winy.
Od czego zacząć?
Pierwszy krok w kierunku przebaczenia robimy wtedy, gdy rezygnujemy z ganienia innych i zaczynamy widzieć również swoją winę w powstaniu konfliktu. Ganiący z zasady chce wskazać winowajcę, przypisać mu rolę łajdaka i wymierzyć właściwą, jego zdaniem, karę. (Wszystkie te działania niestety oddalają, a nie przybliżają nas do celu.)
Pokutuje w nas wiele fałszywych wyobrażeń dotyczących rozwiązywania konfliktów:
• wyobrażenie, że wskazanie winowajcy pomoże zmniejszyć ból;
• wyobrażenie, że powtarzanie magicznej formuły: „tak mi przykro, proszę, wybacz mi”, uwolni od wzajemnego niezrozumienia;
• wyobrażenie, że uznanie konfliktu za niebyły poprawi sytuację („wynagrodzę ci to”, „odpokutuję to, poświęcę się” lub po prostu „będę miły w przyszłości, udowodnię, że jestem szczery”);
• wyobrażenie, że unikanie rozmowy lub zaprzeczanie istnieniu problemów uprości sytuację i umożliwi powrót do równowagi we wzajemnych relacjach;
• wyobrażenie, że rozładowanie napięcia za pomocą plotek lub przeniesienia frustracji czy gniewu na inne osoby pomoże odzyskać utraconą bliskość, więź.
Wszystkie te wyobrażenia pozwalają nam uciec od poczucia winy lub ułatwiają składanie jej na barki innych. Należy zrezygnować z obwiniania siebie lub partnera i jasno określić własną odpowiedzialność oraz odpowiedzialność partnera za zaistniały problem. Takie postępowanie pozwala obiektywnie spojrzeć na sytuację i nie pogłębia konfliktu.
Kiedy czujemy się przez kogoś skrzywdzeni, to nie naprawimy relacji z tą osobą dopóty, dopóki nie powiemy jej o naszych uczuciach.
Jeśli postrzegamy kogoś jako krzywdziciela, nie będziemy w stanie naturalnie reagować, komunikować się z nim, dopóki nie zajmiemy się w odpowiedzialny sposób raną, z której powodu cierpimy, złością, którą czujemy, oburzeniem, które w sobie nosimy. Żadna strategia, unikanie rozmów czy zaprzeczanie faktom, używanie magicznych formuł, próby odwrócenia przeszłości, karzące obwinianie lub zastępowanie tego ostatniego plotkami nie mogą być nam pomocne i nigdy nie będą żadnym lekarstwem dla związku. Trzeba natomiast, aby partnerzy zajęli się dzielącymi ich różnicami. Jeśli bezpośrednie spotkanie między nimi nie jest możliwe, to pomocą mógłby służyć ktoś godny zaufania.
Krzywdy nie da się uniknąć lub „obejść”. Ona istnieje i trzeba się z nią zmierzyć.
Jezus powiedział: „Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie...” (Mt 18,15) lub „...gdy brat twój ma coś przeciw tobie...”(Mt 5,23-24), powinieneś iść do niego i naprawić relacje z tym człowiekiem. Niezbędnym warunkiem takiego pojednania jest postawa pokory, wiara i akt osobistego oddania się Bogu; tylko bowiem przebaczająca dusza staje się otwarta dla Ducha Bożego.
To, że wyrządzono mi krzywdę, nie jest wystarczającym powodem, abym przestał uważać tę drugą osobę za wartościową; nie jest podstawą do tego, abym przestał postrzegać ją jako osobę o nieskończonej wartości.
Doznanie krzywdy nie usprawiedliwia rezygnacji z miłości wobec drugiego człowieka, która powinna być równa miłości własnej.
Ponadto w pewnej mierze jesteśmy razem w tym konflikcie, który nas dzieli. Potrzebujemy nawzajem od siebie pomocy, uwagi, troski...
Czym więc jest przebaczenie?
Należy odnowić przeżywanie miłości.
Należy wznowić lub podjąć rozmowy mające na celu osiągnięcie wzajemnego zaufania.
(Pokrótce tylko przyjrzymy się tym kwestiom, aby omówić je dokładniej w następnych rozdziałach.)
Odnowienie przeżywania miłości może doprowadzić do zdolności rozróżniania między osobą a czynem, który ona popełniła. Wartość drugiej osoby nie będzie wówczas przesłaniana jej złym zachowaniem w danym momencie. Można mieć obiekcje w stosunku do czynów drugiego człowieka, ale nie musi to zniekształcać postrzegania go jako osoby wartościowej. Każdy ma niezaprzeczalne prawo do tego, aby odnieść do siebie poniższe wyznaczniki człowieczeństwa: „jestem cenny i wartościowy jako człowiek, co nie jest zależne od moich uczynków”. Zasada ta odnosi się również do naszych bliźnich: „jesteś cenny i wartościowy w swej istocie niezależnie od twoich czynów”. Jeśli potrafimy odróżnić osobowość od jej zewnętrznych realizacji, czyli uczynków, to możemy wyzwolić potencjał niezbędny do zmiany naszego postępowania. Wtedy krytyki skierowanej pod naszym adresem nie będziemy odbierać jako ataku.
Kiedy przeżywanie miłości zostanie odnowione, krzywda zacznie być postrzegana jako to, czym w istocie jest: złym wyborem, niewłaściwie, błędnie skierowanym działaniem. Nasz gniew może się wtedy skoncentrować na zachowaniach, nie zaś na ludziach. Gniew i miłość staną się dla nas wezwaniem do przyjęcia tego, co się stało, bez wypierania się siebie, bez reakcji obronnych. Zrozumiemy, że akceptacja konkretnego człowieka nie oznacza wcale aprobaty jego uczynków. Z taką świadomością obie strony mogą wspierać się wzajemnie, akceptując wartości, zobowiązania, przekonania, tak aby móc ponownie podjąć dialog w duchu wzajemnego zaufania.
Kryzys tłumi zaufanie. Trwa ono „w zamrożeniu”, dopóki dialog nie zostanie wznowiony. Negocjowanie w duchu wzajemnego zaufania wprowadza na stałe domieszkę ryzyka do relacji z drugim człowiekiem. Jak widać, ryzyko i zaufanie idą w parze. Wyjaśnianie kierujących nami intencji może doprowadzić do wspólnie przeżywanej skruchy, pod warunkiem że będzie ona rzeczywiście odczuwana.
Ten proces wymaga od obu stron pełnej gotowości do przebaczenia. Przebaczający musi dostrzegać prawdziwą skruchę partnera i pozbyć się jakichkolwiek podejrzeń co do szczerości jego intencji. Przeszłość zostaje odrzucona, akt przebaczenia dokonuje się w odnowionej wspólnocie dwojga. Musi jednak towarzyszyć temu wszystkiemu chęć zaufania drugiemu człowiekowi i ryzyko, że będzie się ponownie skrzywdzonym. Należy ryzykować, choćby taka sytuacja miała się powtarzać, jak powiedział Jezus, „...siedem razy na dzień” (Łk 17,4).
Należy być otwartym na nowe sposoby wzajemnych relacji, stawać się coraz szczerszym wobec partnera, i to właśnie wtedy, gdy udało się nam zaleczyć otrzymaną ranę.
...
janbara